X-mass Festival 2003: Deicide, Destruction, Nile, Amon Amarth, Dew-Scented, (Graveworm), Misery Index 18 XII 2003, Abaton, Praga
Data dodania 2004-01-06Dodał Grzegorz PiątkowskiChyba po raz pierwszy belgijska Metallysee zdecydowała się dopuścić swą grudniową metalową szopkę do jednego z krajów byłego tzw. bloku wschodniego, do naszych południowych sąsiadów, i ekskluzywny X-mass Festival dotarł do Pragi. Zapewne nie bez znaczenia były tu starania czeskiej Shindy Productions. Ze względu na niższe koszta całej wycieczki, upodobanie do czeskiego piwa, tudzież chęć sprawdzenia możliwości lokalu Abaton, właśnie tam lubelsko-śląską ekipą ruszyliśmy.
Abaton jest dość sporym, typowo koncertowym, piętrowo zorganizowanym lokalem. Osobne pomieszczenie barowe, w którym np. stojąc po piwo, cały czas na ścianie był wyświetlany z rzutnika obraz tego, co dzieje się na scenie. Znakomity pomysł. Samo pomieszczenie ze sceną, na
maksymalnie ok. 1000 osób, z balkonem dookoła sceny, raczej kiepskie akustycznie i dysponujące zbyt ubogim oświetleniem scenicznym (np. w porównaniu z berlińską Columbia Fritz, czy wiedeńską Areną).
Gdy pojawiliśmy się pod Abatonem ok. godziny 15 dopiero przyjechały 2 autokary z kapelami. Zamiast o 16:50, Misery Index zaczęli ok. 17:30. Pierwszy raz miałem okazję ich oglądać. Ok. 20 minutowy koncert oparty był przede wszystkim na ich jedynym longu - Retaliate. Nie zabrakło jednak i kawałków z pierwszej epki - Overthrow, na które osobiście najbardziej czekałem i m.in. Pulling out the nails poleciało. Z każdym kawałkiem Amerykanie coraz bardziej się rozkręcali. Jeśli gitarzysta tak zacięcie macha banią na każdym koncercie, to kondolencje dla jego cebulek włosowych (he, he). Z kolei perkusista część koncertu grał... z zamkniętymi oczami(!). Misery Index całkiem dobrze prezentuje swoje kawałki na żywo i w roli rozgrzewacza tego wieczoru sprawdzili się.
W czasie, gdy z publiki dolatywała nazwa włoskiego Graveworm, który miał wystąpić jako drugi, na scenie jak się okazało instalował się niemiecki Dew-Scented. Niestety muzycy Graveworm mieli jakieś problemy na granicy i w ogóle do Abatonu nie dojechali (ponoć paszportów zapomnieli). Tak więc zamiast melodii z klawiszową laską był death/thrashowy wykop. Aktualnie Dew-Scented promuje swój szósty album Impact, którego nazwa bardzo zresztą pasuje do jego zawartości. Set był jednak przekrojowy, bo i poprzednich płyt coś tam było. Wokalista, bardzo żywy na scenie, na wstępie większości kawałków
krzyczał "go!!!" i jechali. Po raz pierwszy widziałem dobry koncert Dew-Scented, bo zwłaszcza o tegorocznym ich występie na Wacken nie ma co wspominać. Tym razem uzyskali w miarę dobre brzmienie, a i same kompozycje Dew-Scented mają swój potencjał koncertowy.
Amon Amarth to dla mnie nudny zespół na albumach, który jednak broni się na żywo. Bardzo dobrze przyjęła ich publika. Szwedzi znają koncertowe rzemiosło dokonale i ludzie zarówno pod sceną jak i ci na balkonie byli ich. Wokalista, niczym Paul Speckmann, ma już dłuższą brodę niż pióra. Dla ich fanów zapewne był to dobry, ekspresyjny występ.
Nile był z pewnością jednym z najbardziej oczekiwanych tego wieczoru. Zespół ten bezwzględnie pokazuje swe możliwości sceniczne właśnie na małych koncertach klubowych. Tradycyjnie intra/przerywniki z laptopa, na trzy wokale i miotający się jak zwierzę basista. Koncert tego zepołu był
niczym obrządek. Zagęszczeni na masę ludzie, więź z zespołem, zaangażowanie w swoją sztukę tych czterech facetów zza oceanu, oklaski i skandowanie. Słysząc jak to ludzie w Stanach na Nile wychodzili z sali (ostatnia trasa m.in. z Vader), jestem przekonany, że do Pragi Nile wróci bardzo chętnie. Zagrali chyba wszystkie najszybsze kawałki z trójki, m.in.: Churning The Maelstrom, Kheftiu Asar Butchiu. Kurwa, odjazd! Do tego obowiązkowo już na bis Black Seeds of Vengeance. Nile to, chyba nie tylko dla mnie, światowa czołóweczka koncertowa. Stawiam ich w jednym rzędzie z Cannibal Corpse, Immolation, Vader czy Deicide. Mistrzowie.
Destruction, korzystając z dobrodziejstw lokalu (Pivo, Beherovka, Slivovica...), oglądałem w większości na ścianie. Dlatego informacje na temat ich występu podaję od większych znawców/fanów Destruction ode mnie (dzięki Jakub & Marek!). Repertuar oparty na ostatnim ich longu Metal Discharge. Poza tym kawałki z czterech pierwszych wydawnictw: Total Desaster z Sentence Of Death, Life Without Sense z Eternal Devastation, Mad Butcher z Sentence Of Death / Mad Butcher, kończący koncert Bestial Invasion z Infernal Overkill. Pominięte zostały Release From Agony, Cracked Brain i All Hell Breaks Loose. Z The Antichrist natomiast The Nailed to The Cross. Jak to znajomy stwierdził “stare dobre Destruction”. Na minus - za mało starych kawałków i mała selektywność nagłośnienia. Grali z godzinę.
Deicide. To właśnie na nich przede wszystkim tu przyjechałem. W przypadku występów tego zespołu nie wiadomo czy Bentonowi coś nie odbije i koncert skończy się po 5 kawałkach (tak było np. w Wiedniu na No Mercy w 2000 r.). Tym razem obyło się bez ekscesów. Zagrali mniej więcej planowo, poniżej godziny. Rozpoczęli zabójczo od We are the Children of the Underworld. Ou yeah, we are! Potem: Lunatic of God's Creation, Bastard of Christ, Bible Basher, Once Upon The Cross, Dead By Dawn, Serpents of the Light, Deicide, When Satan Rules His World. Jedynka jak zwykle uprzywilejowana, a więc jeszcze Sacrificial suicide i Mephistopheles. Darliśmy się też o Legion, poleciało standardowo Dead But Dreaming. Bisów nie było. Ta dotąd żelazna zasada Deicide ponoć nie jest już jednak taka żelazna ;-) Zastanawiające że mniej więcej od sześciu lat set koncertowy jest taki sam (dodali tylko Bible Basher). Nie granie żadnego utworu z In Torment In Hell to dla mnie nieporozumienie zwłaszcza, że czasu koncertowego mają dosyć. Szkoda również innych kawałków z Legion. Czyżby już paluszki braci Hoffmanów nie tak sprawne jak 10 lat temu? (he, he). Nie było również nic z nowego dzieła, które jest już przecież nagrane. Całkiem dobrze zabrzmieli, choć pod tym względem Mega klubu z 1999 r. nie przebili. Mimo powyższego malkontenctwa z moje strony, mimo tego, że Benton zachowuje się jak gwiazdorskie dziecko, przyznaję że rozjebali mnie jak zawsze. Magia tego zespołu wciąż istnieje, a koncerty są okazją by tego doświadczyć. Benton - Deicide - Satan!
Zakończę chyba nieoryginalnie - zajebista impreza! Sprzedano na nią ponad 900 biletów (informacja z Shindy Prod.). Znany jest już skład wiosennego No Mercy Festival i na rozkładówce również widnieje Praga. Miejmy nadzieję, że ktoś w tym kraju w końcu ruszy głową, dupą i czym tam jeszcze...he, he... i przynajmniej X-mass 2004 odbędzie się w Polsce