Zaloguj się na forum
×

Premiera



  • Thrash’em all festiwal, Warszawa, Proxima, 1.10.2002-10-23

    Data dodania 2002-10-24Dodał Andrzej PapieżKolejna edycja jedynego polskiego objazdowego metalowego cyrku mamy za sobą. Pierwszy z serii koncertów odbył się w Warszawie. Impreza zaczęła się przed planowanym terminem, a że ja się jeszcze dodatkowo spóźniłem ominął mnie występ Contempt W dodatku występ Dissenter obejrzałem w części, zobaczyłem raptem 2 numery. Łomot był nieprzeciętny, ale wyszły niestety braki. Dissenter grał w 3 osobowym składzie, a przy takiej skomasowanej muzyce jaką oni grają potrzeba więcej ludków na scenie by dobrze oddać siłę jaka drzemie w utworach zespołu. Ich występ zaliczam raczej przeciętnych, choć grupka osób pod sceną była innego zdania i Dissenter otrzymał dość ciepłe przyjęcie.

    Następni w kolejce Lost soul oscylujący w podobnych klimatach co ziomale z Dissenter nie mieli już problemów z odegraniem materiału z ”Ubermensch”. Początkowe zbyt zlane brzmienie po jakimś czasie uległo znacznej poprawie. Muzycy tworzący Lost soul młodzikami już nie są jednak żywiołowości na scenie odmówić im nie można. Trochę gorzej natomiast było z moshingiem muzyków, bo włoski już nie te, a serwowane miny i pozy nie do końca kryły oddziaływanie praw natury :). Set wrocławian wypełnił materiał z ich dwóch albumów ”Scream of the morning star” i ostatniego ”Ubermensch”, oczywiście z większym naciskiem na ten drugi.

    Sceptic zdecydowanie odpuściłem sobie. Widziałem ten zespół kilkakrotnie i w dalszym ciągu nie powalają mnie ani ich muzyka, ani koncerty. Wybaczcie...

    Trauma powitała nas nowym wokalistą. Zdziwiłem się niewąsko, a fryz i zachowanie nowego krzykacza wywarły na mnie mieszane uczucia. Gość gardło ma niezłe, growl głęboki niczym studnie w Skansenie wsi lubelskiej. Natomiast człowiek ten nie potrafi zachować się na scenie. Nie wiem, czy to jego pierwszy koncert z Traumą, ale jego wykrzywianie się, podnoszenie ręki w pozdrowieniu czy robienie rogów z palców... nie robiły na mnie w ogóle wrażenia. Nie wiem, może tak ma być, może za bardzo utrwalił mi się w głowie obraz poprzedniego wokala zespołu, rześkiego, wysportowanego, baaardzo ruchliwego. Zaś muzyka broniła się sama. Po raz kolejny miałem okazję doświadczyć siły jaka emanuje z muzyki Traumy. Za każdym razem kiedy ich widzę zastanawiam się skąd w takich dziadkach tyle siły i samozaparcia. Zespół zaprezentował nowy numer, taki w ich stylu, no wiecie. I oczywiście miksówkę Slayera, która niemal każdego zebranego pod sceną doprowadziła do niekontrolowanych spazmów.

    Chwila przerwy i czas na leki wymiotne, szwedzki potop rzygowin, po prostu miśki z Vomitory! Cieszyłem się na ten koncert jak dziecko, bo ostatnia, nieprzyzwoicie miodna „Blood rapture” wyryła w moim mózgu ropną bruzdę. Od początku kurewsko ciężko, kurewsko szybko i bardzo precyzyjnie. Minimalne przerwy pomiędzy numerami i ciągły moshing świetnie uzupełniły set Szwedów. Ja byłem ”w - rzygo – wzięty”, podobnie jak garstka stojących obok mnie ludzi. Reszty publiczności występ Vomitory jakby nie dotyczył, mało kto się bawił, był co prawda kocioł pod sceną, ale jakiś niemrawy, bez polotu, he, he. Muzyków to nie zrażało i odegrali naprawdę mocarny koncert, szwedzka mielonka po raz kolejny górą!

    Gwiazdą tej edycji festiwalu było Monstrosity. Trochę dla mnie dziwne jest wysyłanie zespołu w trasę bez wydanego nowego albumu, ale że Amerykanów nie było u nas od czasów pamiętnego gigu z Kataklysm to z przyjemnością obejrzałem jak pocą się na dechach Proximy. Początek raczej nieudany, bo po intrze słychać było jedynie bas i bębny. Po przerwie wszystko już gadało jak trzeba. Bardzo zaskoczyła mnie reakcja publiczności, skłonny byłem przypuszczać do tej pory, że polskich fanów Monstrosity na palcach nóg i rąk dwóch ludzi można policzyć. A tu?! Skandowanie nazwy zespołu i totalne szaleństwo pod sceną wprowadziły mnie w konsternację (po koncercie muzycy Monstrosity podpisywali płyty, plakaty, książeczki do nabożeństwa ponad godzinę). Nowy wokal Ameykanów radzi sobie całkiem nieźle. Ma betonowe gardło, dużo kłaków, dobrze nimi macha. Monstrosity zagrali bardzo żywiołowy koncert, na scenie non stop coś się działo i widać było, że są bardziej niż zadowoleni. Polska publiczność poczęstowana została głównie szlagierami z ”In dark purity” plus kilkoma starszymi numerami. Do tego, podobno specjalnie dla nas, he, he, zagrali nowy numer, bardzo energetyczny i soczysty. Na koniec 2 covery Slayer, najczęściej przerabianej metalowej skupiny na świecie ... i do domów.

    Gwoli ścisłości dodam, że tego dnia w Proximie stawiło się niespełna 300 maniaków death metalu, czyli frekwencja taka sobie. Oba ”zachodnie” wypadły bardzo dobrze, nasi również pokazali się od jak najlepszej strony. Pochwały należą się również ekipie technicznej potrafiącej przemeblować scenę pomiędzy zespołami w 5 minut i zebrać z niej graty w niespełna godzinę.