Dark Tranquillity, Rotting Christ, Enslaved, Asgaard - 7.10, Kraków, TVP Krzemionki
Data dodania 2002-10-11Dodał Tomasz OsuchTaki zestaw to raczej rzadki przypadek jeśli chodzi o koncerty zespołów takiego formatu w naszym kraju. I niewątpliwie, jest to niezła niespodzianka dla polskich fanów. Rotting Christ nie było już u nas ładnych kilka lat, zaś Enslaved i Dark Tranquillity po raz pierwszy postawili nogi na piastowskiej ziemi. Cała impreza tradycyjnie już opóźniła się, tak więc żałosny tekst na biletach, że 'koncert potrwa do 5 godzin' okazał się wyjątkowym kitem (a swoją drogą, wszystko łącznie z przerwami trwało grubo ponad siedem).
W przypadku krakowskiego koncertu szwedzko-grecko-norweskiego tercetu, występy zagranicznych gości poprzedził godzinny koncert polskiego supportu. Asgaard rozpoczął metalowe misterium w TVP na Krzemionkach, gdzie koncertów metalowych jeszcze nie było. Miejsce jest fenomenalne na koncerty. Scena zajmuje połowę całej sali, zaś druga połowa to sala na max 250 osób. Ale nagłośnienie, światła... rewelacja! Cała ta atmosfera... zajebisty, taki kameralny klimat. Taki mały Łęg (Łęg - inne studio telewizyjne w grodzie Kraka), bardziej undergroundowy. Ale to dodało tylko uroku całemu koncertowi. Niestety Asgaard nie wypadł najlepiej, nie był to porywający koncert. A to głównie ze względu na zachowanie muzyków. Basista praktycznie cały koncert ziewał, niemal usypiał, z bólem grając swoje partie. Największym przegięciem jednak były momenty, kiedy to wokalista zapowiadając poszczególne utwory, aby wymienić tytuły spoglądał na kartkę i po prostu patrząc w ziemię czytał. Wyglądało to tak, jakby nie pamiętał tytułów swoich kawałków. Cóż....Ten koncet Asgaard był w zasadzie pierwszą okazją do prezentacji najnowszego materiału "XIII Voltum Lunae". Asgaard nudził grając i nowe kawałki, jak i z poprzednich płyt. Po prostu mix swojego dorobku. A odzew - wszyscy stoją i się patrzą. Także wizerunek Asgaard pomniejszył pewien problem techniczny - gitarzyście poszła struna i jeden numer grali bez gitary. Cóż, zdarza się...
Następny w kolejce, a pierwszy z zagranicznych gości, norweski Enslaved posiał sporo siary i monumentalnego posmaku że aż miło. Nigdy nie byłem zagorzałym fanem Enslaved, ale ten ich godzinny występ był bardzo udany. Zaprezentowali się jako kwintet. Poza filarami zespołu, czyli Ivarem i Gruttle, szeregi hordy uzupełnili - nowy pałker, koncertowy klawiszowiec i gitarzysta. Enslaved także nieźle wymieszał swój repertuar, prezentując coś z każdego wydawnictwa (nawet ze splitu z Emperor), nowe numery oraz cover Autopsy! Nowe kawałki są bardzo melodyjne, podniosłe i z dużą dawką czystych wokali. Naprawdę niezły koncert, i niezłe przyjęcie ze strony publiki (a ta dopisała średnio, bowiem około 200 osób). W połowie
koncertu Enslaved miał miejsce ciekawy dość motyw. Norwedzy skończyli grać jakiś numer i pewien debil zaczął się wydzierać dość standardowo - "Kurwa mać, grać!". Na co Gruttle z uśmiechem podchodzi do mikrofonu i mówi potężnym głosem - "What? Kurwa?! Kurwa mać !!!!"..... Spektakl rozkręca się z każdą minutą, oczekiwanie i podnieta wzrastają, hehe...
Scenę spowiły kłęby dymu, zielone i czerwone światła, i weszło krótkie mroczne intro.... Zaraz sylwetki muzyków na scenie i Sakis przy mikrofonie. Rotting Christ zaczął egzotyczne na swój sposób, pełne mrocznej atmosfery misterium antypaschalne wykonując "In Domine Sathana". Już po tym kawałku było oczywiste, że będzie to jedyne w swoim rodzaju, mistyczne show. Następnie "You Are I" do połowy i Rotting Christ kończy grać... Co jest?! Okazało się, że kamerzysta coś chyba spieprzył i muszą grać od początku. Więc jadą z powrotem w całej okazałości, przechodząc dalej płynnie w kolejne utwory. A zagrali same sztandarowe numery, że wspomnę choćby o "The Sign Of Evil Existence", "King Of A Stellar War", "Shadows Follow", a także i świeższe propozycje jak "After Dark I Feel, "Thou Art Blind" czy też kompozycje z nowego krążka Rotting Christ, "Genesis"... Na incydencie o którym wcześniej wspomniałem nie koniec przygód jeszcze. Podczas "King Of A Stellar War" pałker coś spartolił i za kilka minut zaczęli wszystko co do tej pory grać ponownie. Kurwa, nie dość, że powtórzyli już dwa numery za pierwszym razem, to za drugim powtórzyli z pięć. Co lepsze, na tym nie koniec. 80% już za nami, a tu Sakis zapowiada, że muszą zagrać ponownie kilka kawałków jeszcze. Tak więc po raz kolejny zagrali na przykład "In Domine Sathana", "After Dark I Feel" czy "King Of A Stellar War". Aż nadszedł koniec gigu, i Sakis podczas ostatniego hymnu wyszedł z pomalowaną 'krwią' klatą. Efekt niezły, utrzymany w charakterze nowej sesji zdjęciowej Greków. Rotting Christ skończył grać. Dziwny był to koncert. Występ gdzieś 90 minutowy, jak nie dłuższy! Ale niezwykle udany. Po prostu wspaniała muzyka i wyjątkowa atmosfera jej towarzysząca. Diaboliczny charakter, mistyczna aura. Po prostu Rotting Christ, klasa sama w sobie. Świetny koncert.
Dłuższa przerwa techniczna, przygotowanie wyglądu sali i w kwadrans po 21 Dark Tranquillity wyszedł na scenę. "The Wonders At Your Feet" na dobrywieczór. Część ludzi już wyszła, lecz pozostała większość wzięła czynnie udział w rozkoszy dźwiękami zagwarantowanymi przez szóstkę Szwedów. Wesoły death metal przez 100 minut!!! Dark Tranquillity to dopiero zrobił widowisko. Niezwykle spontaniczny, pełen energii występ. Ciągła ruchliwość, skakanie, bieganie po scenie, zadowolenie na twarzy i zajebisty kontakt z ludźmi. Dark Tranquillity również wymieszał swój set koncertowy. Obok takich klasyków jak "Punish My Heaven", "Zodijackyl Light" czy też genilanego "Insanity's Crescendo", łojili ile wlezie piosenki z "Projector", "Haven" i "Damage Done", skupiając się w głównej mierze na dwóch ostatnich. Ci goście na żywo rządzą po prostu. Nie przypuszczałem, że ten zespół jest w stanie zrobić taki kocioł, jednym słowem - na żywo wulkan pełen energii. Profesjonalny, maksymalnie żywiołowy i długi koncert.
Wszystko zakończyło się po 23... Dla mnie, zdecydowanie najlepiej Rotting Christ. Ale i pozostali zagraniczni goście pokazali klasę, i pod każdym względem bardzo dobrze zaprezentowali swoje muzyczne oblicze. Asgaard zaś nie wykorzystał do końca szansy jaką dostał. Grając przed takimi zespołami mogli się bardziej postarać. Wszyscy byli rewelacyjne nagłośnieni i byli po mistrzowsku 'oprawieni' - odpowiednie backi i oświetlenie. Ciekawe jak wyjdzie to na DVD. Suma summarum - wspaniałe koncerty i oby więcej takich u nas.