Zaloguj się na forum
×

Premiera



  • Empire Invasion Tour 2003; Dies Irae, Hate, Lost Soul, Esqarial, Spinal Cord; 16 VI Graffiti, Lublin + 20 VI 2003 Dekompresja, Łódź

    Data dodania 2003-07-07Dodał Grzegorz PiątkowskiPonieważ dobrego nigdy za mało, Empire Invasion Tour razy dwa. Z obu koncertów lepiej wypadł ten łódzki. Dekompresja jest lepszym lokalem pod względem nagłośnienia, publika w Łodzi była znacznie bardziej żywiołowa, a i sceniczna forma kapel na koniec trasy zwyżkowała, zwłaszcza w odniesieniu do headlinera trasy. Jedynym minusem było przerwanie przez Hate swojego koncertu w Łodzi, o czym poniżej.


    Spinal Cord - dopiero wyszła Remedy, a tu już chłopaki na koncertach, ekspresowa promocja. Ze wszystkich kapel chyba to właśnie Spinal Cord najbardziej mógł odczuć różnicę między koncertem w Lublinie i w Łodzi. O ile w Mieście Kozła i Perły Chmielowej zagrali praktycznie w próżnię, bo kilku kamiennych rzędów pod tylnią ścianą nie liczę, o tyle w Mieście Łódki i Widzewa Spinal Cord został naprawdę żywiołowo przyjęty, i to od samego początku! Ponoć byli i tacy co już po tekstach z zespołem jechali. Nie wiem czy w Lublinie jeszcze ludzie "Spinalów" nie znali, czy może po prostu nie mieli od razu ochoty na podrygi. Fakt, faktem, że spora część jeszcze chlała na zewnątrz :-). Dwa razy zdążyłem przesłuchać Remedy i nie będę ściemniał, że przynajmniej na razie mnie to nie przekonało. Na żywca już jakby lepiej się ta muza prezentowała, w końcu trzech z Devilyn było w składzie, choć Novy tylko wyjątkowo. Nie bardzo rozumiem reklamowania tej kapeli jako pomieszania stylów, gdyż za krzty w tym black, doom, grind, heavy, power, czy klasycznego death. Rzeczywiście trudno jednoznacznie określić tę muzę, bo jest to dość luźna i oryginalna interpretacja elementów thrash czy death, ale w takiej "spinalowej" konwencji. Wyróżniłbym tu jeszcze perkusistę Bastka, który jak na moje ucho całkiem sporo nietypowych dla metalu patentów przemyca do tej muzy, nadając jej tego swoistego charakteru. Na koncercie Spinal Cord wypadają dobrze i jak było widać po reakcjach ludzi w Dekompresji, muzyka ta ma odbiorców. Jest więc O.K.



    Esqarial - ostatnim razem, to w 2001 r. objeżdżali polskie miasta. Pamiętam, że wtedy nie były to jakieś wyjątkowe występy Wrocławian - ani brzmieniowo, ani wizualnie (przynajmniej w Lublinie, Katowicach i Warszawie). Ale i czasu na "Traszemolu" nie mieli za wiele, grając chyba jako drudzy czy trzeci. Tym razem było zupełnie inaczej. Całkiem klarowne i czytelne brzmienie pozwoliło wydobyć moc z kompozycji Esqarial, moc której może brakować na domowym odsłuchu. Zaskoczyła mnie bardzo miło prezentacja Esqarial. Sprawiali wrażenie jakby szczytowali przy co drugiej frazie granej muzyki, odbywając intymny stosunek ze swoimi instrumentami (ha, ha, bez skojarzeń!) Non stop żywioł. Przyjęcie na obu koncertach jak należy. W Lublinie obok mnie stał maniak który mało nie wyszedł ze skóry przy ich kompozycjach. Jedynymi słowami jakie mi tu przychodzą do głowy to pasja i przyjemność, które emanowały z tych czterech facetów. Gra gitarowa Pająka to temat na osobną opowieść. Jeśli znajomy gitarzysta, który oglądał koncert mówi mi, że ten człowiek to wirtuoz, to ja się podpisuję obiema rękami. Repertuar oparli przede wszystkim na Inheritance. Z Discoveries grany był na koniec przepiękny True Lies, przy którym piszący te słowa doznał autentycznego wzruszenia. Ten zespół w obecnej formie to dla mnie klasa światowa, wart natychmiastowego eksportu na sceny zachodnie, bo po prostu chłopaki biją na głowę nie jedną z kapel spod skrzydeł Metal Blade, czy z tych grających na wielkich niemieckich festiwalach.


    Lost Soul - podobnie jak Esqarial, doświadczona załoga. Pierwsza trasa z nowym basistą. Machał dynią wespół z kolegami dla Szatana jak należy. W secie oczywiście "Nadczłowiek", którego chyba w całości zagrali. Do tego bodajże trzy kawałki ze Scream... (m.in. My Kingdom i Unclean), a jako rodzynek - Blood On My Hands. Jak na moje uszy, nie zjebali kawałka, co w przypadku "Morbidów" chyba łatwe nie jest (wspomnę tylko bolesny Rapture grany przed Hate, rok wcześniej na trasie z Vader). To co obecnie prezentuje Lost Soul na żywo odbieram jako zajebistą mieszankę dynamiki Behemoth i deathowej inteligentej brutalności właśnie coverowanego Morbid Angel. Ci ludzie nie wychodzili na scenę by tylko odegrać swoje kawałki, ale by wspólnie z publiką dokonać czegoś, by nie użyć patetycznego słowa "odcelebrować". Klimat budowany przez Lost Soul przez cały ich występ, coś co w takim stopniu chyba tylko Hate udało się wytworzyć w czasie tych koncertów. Tak właśnie wygląda sztuka śmierci na żywo - dźwiękowa miazga, opętanie maniaków pod sceną, aura mroku, totalny headbanging i młyn pod sceną. Oj, były te młyny pod sceną Dekompresji! Dość długi, morderczy i jak dla mnie bardzo satysfakcjonujący występ. Kolejna ekipa po Esqarial, której wartość wymaga rozgłosu.


    Hate - nie ma litości, jest nienawiść. Od ponad dekady ten wizerunek się nie zmienia - przeciw Chrześcijaństwu i wszystkiemu co święte. Zmieniają się ludzie ale nie Hate. Nieco podrasowany image sceniczny - nowe sztandary, choć z tym samym motywem odwróconego Chrystusa wpisanego w pentagram, podmalowane na czarno oczy, skórzane wdzianko Adama. Dokładnie rok wcześniej Hate jechał na trasie po kraju z Vader. Szczerze powiedziawszy, tamte koncerty (Warszawa, Poznań, Lublin) nie były najlepszymi jakie widziałem, czegoś brakowało. Upłynęło trochę krwi, katolicy wciąż chodzą z podniesioną głową i budują baraki na co drugim osiedlu, powodów do nienawiści nie brakuje, przyszła nowa płyta Hate. Nie sądziłem, że TO brzmienie będzie możliwe na koncertach, a jednak. Te same gary z Awakening The Liar. W tym miejscu słowa uznania pod adresem Yogiego, który nagłaśniał wszystkie cztery kapele na tej trasie i miał duży wkład w dobre brzmienie każdej z nich. Hate skoncentrował się na najnowszych kawałkach, podobnie jak rok wcześniej. Nie podoba mi się brzydki, już chyba zwyczaj (oby nie) nie grania kawałków z dwóch pierwszych albumów, na których przecież Hate stworzył swoją pozycję w tym kraju. Mimo to, występ w Lublinie, jak dla mnie lepszy niż przed rokiem. Potężny death metalowy kolos, bardzo sprawnie, i nie zabrakło jakoś tym razem tych fluidów działających na układ nerwowy, o nie :-) Reakcje ludzi na obu koncertach potwierdziły bardzo mocną pozycję warszawskiej załogi w Polsce. Niestety w Łodzi po 5-ciu kawałkach (ok. połowy setu), w czasie przerywnikowego introsa Adam oświadczył, bez podania przyczyn, że koncert musi zostać przerwany. Zanim wszyscy zdążyli popatrzeć na siebie ze zdziwieniem, już perkusista Hate odkręcał blachy. Było jasne, że to nie żart i koniec Hate tego wieczoru. Dopiero teraz, z relacji Kaosa dowiaduję się, że padł jego piec. Czy to był wystarczający powód by przerywać, w sytuacji gdy na trasie jechało sporo sprzętu. Myślę, że fani w Łodzi cieszyliby się bardziej gdyby koncert został dokończony, nawet na zastępczym sprzęcie. Perfekcja czy pedantyczna przesada, nie mnie to oceniać.


    Dies Irae - przyszło trochę poczekać, zanim nowe wcielenie Dies Irae, swoisty dream-team, stanęło na scenicznych deskach. Jeszcze dłużej przyszło czekać na koncert Dies Irae od czasu Fear Of God, czyli starego wcielenia, które w obecnym składzie reprezentuje Mauser. Zapewne wszyscy, włącznie z samymi muzykami, byli ciekawi jak to wypadnie. Z jednej strony są to jednak zbyt doświadczeni scenicznie ludzie, by zagrali na żywo jakoś słabo. Z drugiej natomiast mieli tylko 2 próby przed trasą. No i chyba nikt się nie zawiódł! Przygotowali 5 numerów z The Sin War: Comrade Of Death, Incarnation of Evil, którymi zaczynali oraz Internal War, The Truth i Infinity. Z jedynki natomiast cztery, m.in. Lion Of Knowledge, którym kończyli. W Lublinie dźwięk był ustawiony jeszcze jakoś Vaderowo i nie było to jeszcze to. W Łodzi inaczej nieco została nagłośniona perkusja i gitary lepiej wyeksponowane. Wtedy było już elegancko. Żadna z kapel grających przed Dies Irae w balladach nie gustowała i można było oczekiwać, że ludzie opadną już na siłach. Okazało się jednak, że po ponad 3 godzinach jazdy te ostatnie 9 kawałków Dies Irae było ludziom jeszcze za mało. Dla mnie mogły jeszcze polecieć przynajmniej: Horde Of Angry Deamons, Nine Angels czy Genocide Generation. Poza tym, czekam na przyszłych koncertach na jakiś ukłon w stronę przeszłości, czyli coś z Fear Of God. Scenicznie Dies Irae to po prostu zawodowstwo i nie ma co się tu rozwodzić. Teraz zapewne nieco łatwiej będzie im koncertować, gdyż Novy nie gra w Behemoth i nie będzie to uzależnione od rozjazdów zagranicznych Vader i ekipy Nergala. Na jesieni wszystkie kapelki z Empire Invasion Tour (podobno razem z Decapitated) mają ruszać razem na Zachód. Przypuszczam, że ta trasa wywoła tam niezłe zamieszanie. Tak... polska scena metalowa rządzi w Europie bez dwóch zdań!