Chaos Over Europe 2003 - Lublin, 'Rajd' Pub, 21.05.2003; Internal Suffering, Sanatorium, Blasphemy Rites
Data dodania 2003-06-03Dodał TomashWiosna roku bieżącego niezwykle w extremalne sztuki obfita... i cieszy, że nie tylko polskie załogi w nich brały udział, i że zagraniczni napierdalacze sprawdzili naszą metalową mentalność, a my w rewanżu ich muzykę alive. Styknie wspomnieć o genialnych występach Imperial Foeticide (Yeah!!!!) oraz o Mental Demise na kilku gigach z nimi...jeszcze przecież Contempt na Possessed Tour...Chaos Over Europe to inna jednak bajka, bowiem trasa to jedynie zagranicznych brutalizerów i zajebiście wspaniale, że zachaczyła w swej wykurwiście długiej rozpisce o kilka koncertów w naszym kraju. Smutne zaś, że Throneaeon nie dopisał...kurwa!!! Niektórych gór się nie przeskczy - człowiek zachorował i finał każdy już chyba zdążył poznać...nie ma tego złego, ponieważ tak Sanatoruim jak i Internal Suffering dojechały cało i swoją muzyką dopieprzyły solidnie w krocze każdemu, kto choćby przez moment raczył obserwować ich w akcji!
Lubelskie party w ramach tego długaśnego tour, ochrzczone przez Andy'ego Grinding Session vol.4 zaczęło się od koncertu polskiego supportu - Blasphemy Rites. Nie wiem jak band ten sprawdza się podczas domowych przesłuchań i szczerze mówięc, po obejrzeniu tego 'koncertu' pierdoli mnie to zupełnie. Nie wiem także, kto jest autorem definicji ich 'muzyki' - sadistic brutal black metal, bo jak dla mnie Blasphemy Rites gówno ma wspólnego z taką dziedziną. Black metal owszem, ale z piątej ligi pseudo old-schoolowej... sadystycznie jak najbardziej, ale mizerny...czy brutalny? Nie zauważyłem. Może miał być lecz nie wyszedł. W momencie kiedy kolesie wychodzą najebani na scenę przekreślają sami siebie na starcie. Nie robi na mnie wrażenia, kiedy wokalista dwukrotnie wpierdala się i leży zdojony na rozjebanym zestawie perkusyjnym, ani też kiedy drugi wokalista rozpierdala kufel o deski sceny, a w późniejszej fazie gigu, jako fan butelkę po jabcoku (być może w Koziej Dupie takie zwyczaje, ale w cywilizowanym mieście nie wypada raczej robić z siebie debili). Możliwe, ze zachowaniem Blasphemy Rites chciali zatuszować amatorską muzykę? Najbardziej podziemny black metal grany w lesie ze świeczką w ręku ma więcej do zaoferowania niż taki oto Blaspemy Rites. A
porównywanie tego cyrku do Witchmaster, Animy i Centurion jest przegięciem pyty. W prawieniu kazań dobry nie jestem, a i nie taki mój zamiar, ala zastanówcie się panowie nad sobą, bo takie koncerty w remizach może i mogą się podobać, ale tylko tam. Tyle o tym, szkoda więcej miejsca. Chyba najbardziej żałosny zespół jaki widziałem na żywo, amatorzy.
Mizerii koniec, czas na profesjonalną muzykę & profesjonalne podejście do sprawy koncertowej. Przerwa dłuższa, trój-osobowa ekipa Sanatorium i przyjaciele dopieszczają sound & scenę i brutalnego grzańska najwyższa pora ląd odpalić! Od razu człowiekowi na sercu i w oczach lepiej się zrobiło oglądając Sanatorium...w tym momencie dla mnie zaczął się ten środowy koncert. Co tu pierdolić, poprzedników nie ma co w ogóle porównywać...byłoby to tak absurdalne jak stawianie w jednym rzędzie zżartego korozyjnym gównem kaszlaka z wypucowanym księżowskim merolem! Sanatorium zabrzmiał niemiłosiernie potężnie, na 10!!! Używając skali 0-10 oczywiście (a Internal Suffering jeszcze bardziej, czyli wyobraźcie sobie lub cofnijcie się w czasie i powspominajcie...). Zarówno muzyka, a set Sanatorium był doskonałą okazją by zapoznać się z numarami z najnowszego materiału, ale i takze brzmionko, postawa kolesi, oddanie, zaangażowanie (tak samo jak ich następcy)... Blisko 50 - minutowy koncert jakiego dokonał Sanatorium zdołał rozruszać tych co miał rozruszać hehe i tych delikatnie nie zdecydowanych...ludziska się bawiły, skakały, tańczyły(hail to Mr.B & Crew!!!). Udało sie rozgrzać ludzi, podsycić do dalszej zabawy... a sami tego sprawcy wypełnili swe zadanie doskonale, dali bardzo dobry koncert, do którego nie mam żadnego 'ale'! Malutkim minusem był jedynie wadliwy stojak z mikrofonem, który przez pewien czas ochoczo podtrzymywał gitarzysta Internal Suffering (i taśma w ręke i przymocować się dało! :-)) Cacy brutalne show!! Ale prawdziwy amok i rozpizd dopiero był przed nami! Tam trzeba było po prostu być...
Czwórka brutalnie death metalujących, od natury cholernie opalonych grindersów, bez specjalnego pieprzenia (poza obowiązkowym ustawianiem wyposażenia i brzmienia - co i tak jakos długo nie trwało) zaczęła to co rzecz jasna potrafi najlepiej... i nikt chyba nie przypuszczał, że kolesie takiej rozpierduchy się dopuszczą?! Internal Suffering na koncercie to analogia to tego jakbyś był pałą brutalnie napierdalany przez 90 minut!!! Taaaak kurna, tyle kolumbijskie brutal commando napierało w lubelskich maniacs! A ci odpowiedzieli jak mogli, tudzież more massacre wykrzykując i zachęcając innych do wspólnych chulanek (Olo nawet rzucił w pizdu piwo i dał ponieść się agresywnym emocjom, jednocząc się w headingu, grind-jumpingu z innymi). Trans, prawdziwy amok, napierdalanie łbami i kończynami w rytm egzotycznego mięcha Internal Suffering o kumpli, o podłogę, ścianę, wąsy barmana, brzuchem w smukłej budowy niewinne postacie hehe... poezja z głośników, na scenie istny kocioł....w przerwach piwko się subtelnie leje na scenie, dodając mocarzom z Internal Suffering kolejnych kropelek do opróżniającego się z każdym numerkiem baku hehe.. kurwa, ci czterej kolesie niszczą!!!! Miażdzą, masakrują, łoją pięknie w każdą część ciała, zajebistą muzolę zajebiście przekazują! Brzmienie - kolejne wersy brutalnie atakującego grindowego kału wylewały się na ludziska. Intensywnie jak... do diabła, brak w tym miejscu słowa odpowiedniego?! Po prostu z każdą kolejną minutą gniecenie ciała płytą betonową o wadze kilku ton! Z garstki przybyłych ludzi zrobiło się podczas gigu Internal Suffering pod sceną multum agressorów! Można powiedzieć, że było tak bardzo rodzinnie i zarazem integracyjnie?? Na pewno... Polak Columb dwa brathanki, i do mielenia i do pełnej zimnego bronxa szklanki!