Grinding Session#4 w ramach Chaos Over Europe 2003 - Internal Suffering, Sanatorium, Blasphemy Rites; 21 V 2003, Rajd Pub, Lublin
Data dodania 2003-05-26Dodał Grzegorz PiątkowskiI stało się… jedna z najdłuższych tras metalowych chyba nie tylko tego roku - Chaos Over Europe Tour - zawadziła o Lublin. Niestety sprawy się popieprzyły, Szwedzi się pochorowali (trzeba było więcej wódki pić!) i nie pojechali na trasę. Dowiedziałem się o tym dzień przed koncertem i szlag mnie trafiał, że nie zobaczę Throneaeon, kapelki na której koncert waruję od chwili kontaktu z Neither of Gods. Trudno, zacisnąć zęby i czekać, a póki co, na scenie reprezentanci Kolumbii, Czech i Niedrzwicy Dużej (to takie małe księstewko Szatana, które trudno znaleźć na mapie, he, he..).
W małym lokaliku w centrum Lublina, oferującym piwo za 3 zeta, zebrało się w porywach do 50 osób. Dwa zdania dygresji. Kapele może nie pierwszoligowe ale jeśli już przyjeżdżają pod sam dom kapele z zagranicy (tu nawet z innego kontynentu), a ludzie nie przychodzą, żałując 15 zl na wjazd to wstyd i tyle. Siedzieć w metalu i nie chodzić na koncerty to jakieś pieprzone nieporozumienie (niedzielni metalowcy).
Koncert nie rozpoczął się o planowanej porze, bo pierwszy zespół musiałby grać dla siebie i barmana. Jakąś godzinę później było już znacznie lepiej.
Blasphemy Rites to kapelka na wskroś podziemna i nie chodzi mi tu tylko o dorobek wydawniczy, ale o ich sposób podejścia do tego co robią, prezentację sceniczną i samą muzę. Ta ostatnia w starych klimatach, a covery Blasphemy, starego Satyricon, czy Open The Gates z pierwszej epki Dark Funeral mogą przybliżyć rejony muzyczne penetrowane przez Blasphemy Rites. Głośno, brudno, szybko i w ogóle Szatan pełną gębą. Ze względu na niedyspozycję ręki gitarzysty, zajął się on tylko wokalami na spółkę z głównym frontomanem, a na gitarze gościnnie zagrał człowiek z lubelskiego Abusiveness. Ta zastępcza sytuacja miała swoje plusy dla tego występu. Dwóch wokalistów, dla których scena okazała się momentami za mała, razem z resztą ekipy dali po prostu czadu. Jeden z wokali na scenie, funkcja - obłędne krzyki, naruszanie co pewien czas stabilności zestawu perkusyjnego (jedno piwko za dużo? he, he), drugi pod sceną wśród ludzi, funkcja - zwierzęce ryki, wspomaganie podscenicznego headbangingu, rozbijanie szkła o kolegę z zespołu, tudzież o własną głowę. Ekstrema miała być i była. Jak ktoś widział Witchmaster, Anima Damnata, czy Centurion, to pod względem prezentacji na żywo może postawić Blasphemy Rites w jednym rzędzie.
Następni, kuracjusze z Sanatorium. Czeski grind death, w dodatku z poczuciem humoru (to intro i outro z ostatniej płyty. Panowie, bez jaj!). Martin ze swoimi bulgoczącymi wokalami, których sposób powstawania jest dla mnie niepojęty i gitarzysta, którego miny współgrały z tym co wydobywało się z głośników. Widać, że odwiedzili Lublin żeby nas pokroić i posolić. Wykonali to sprawnymi chirurgicznymi metodami, ponad 10-cio letnie doświadczenie Sanatorium dało się wyczuć. Był Internal Womb Cannibalism, był Goresoaked Reincarnation, ale tytuły to już chyba tylko sami członkowie Sanatorium mogliby przytoczyć. Na stoisku z płytami był już do kupienia nowy MCD Fetus Rape. Chociaż jakiejś rewelacji tu nie było, to występ można zaliczyć do udanych i ludzie się bawili.
Czas na finał, czyli ciemnoskórą reprezentację Kolumbii. Nie będę ściemniał, ostatnie dokonanie Internal Suffering - The Chaotic Matrix zupełnie nie zrobiło na mnie wrażenia. Na żywca jednak było lepiej. Nie raz się już zresztą przekonałem, że takie kapelki właśnie dopiero na żywo rozwijają skrzydła. Rozgrzani owocowo-sandomierskimi specjałami, które im wyraźnie smakowały, skopali zgromadzonym dupy i tyle. Fani Disgorge czy Brodequin mogli się śmiało onanizować przy Internal Suffering w wersji live. Bardzo intensywnie, dynamicznie ale i nieco mniej czytelnie, niż przypadku Sanatorium. Młynki pod sceną, nie dawali im skończyć (ha, z powrotem do specjałów by się chciało, he, he).
Dobra podziemna impreza! Czekam na następne Grinding Session w Lublinie.