Zaloguj się na forum
×

Premiera



  • Metalmania 2003; Katowice, Spodek, 5.04.2003

    Data dodania 2003-04-22Dodał TomashCzy ktokolwiek spodziewał się takiej akurat Metalmanii?! Heh, jak to w przypadku ogromnych imprez bywa, zawsze niestety coś musi podziałać na niekorzyść, i spowodować delikatne wkurwienie. Pogoda ewidentnie się tamtej soboty popsuła, piwa nie było (czy ktoś już wniósł do sądu oskarżenie w tej sprawie?), Mayhem w efekcie rzutu Maniaca owczą głową w jednego norweskiego delikwenta nie dojechał...Immolation pojechał z wampirycznymi plejbojami na trasę...czy za to wszystko ponosi winę organizator?Za część na pewno tak...ale piwo i tak nie dojechało...ale zacznijmy tak troszkę subtelnie hehe i ze wspomnieniami, nie koniecznie stricte muzycznymi, czyli od początku!

    Mknąc beztrosko wesołym busikiem o nazwie 'Porno Grind Express', w bardzo miłosno-przyjacielsko-redaktorskiej atmosferze (heh, dobrze, że razem z Pepe & Olem i pozostałymi uczestnikami wyprawy zaopatrzyliśmy się w nektar z chmielu na podróż! Coś jakby wisiało w powietrzu, że piana nie dopisze w Spodku :-))), przy wtórze transowych trip-hopowo/rockowych i death metalowych dźwięków, dotarliśmy pod latający Spodek i wkroczyliśmy cudnie w połowie koncetu Demise na małej scenie. Będąc szczerym, powiem, że jakoś żal mi zawsze tego zespołu. Muzyka przecież jak najbardziej dobra, na pewnym poziomie od kilku lat, a zawsze mają pod górkę...koncert przyzwoity, tylko szkoda, że brzmienie konkretnie popsuło całokształt. Zaraz po chłopakach z Demise, małą scenkę wzięli w obroty mordercy z Parricide, łojąc materiałem z "Ill-Treat" w głównej mierze. Cholernie lubię muzykę tych skromnych kolesi i po raz kolejny się absolutnie nie zawiodłem na niej, na nich! Od dłuższego czasu zastanawiam się, dlaczego ten band nie jeździ z koncertami po naszym kontynencie, z taką częstotliwością, jak co po niektórzy zwykli czynić. Brutalną mielonkę pierwszej klasy prezentują tak na płytach, jak i na żywca i chwała im za to! Potwierdzili to na tym koncercie po raz kolejny! Nie mam zamiaru ukrywać, że Vesania była jednym z najbardziej oczekiwanych - tak przeze mnie, jak i kilka bliskich osób, zespołem tegorocznej Metalmanii. Przypuszczałem gdzieś tam w głębi siebie, że będzie to dobry występ, ale kurwa...nie no....dali fenomenalny koncert, prezentując kilka numerów z debiutanckiego "Firefrost Arcanum"! Wspaniała muza, wizualnie odpowiednio do wymogów tychże dźwięków, niezłe brzmienie. Vesania jako pierwsza rozruszała śpiących, lub zdojonych podróżą i zawiedzionych brakiem piwska fanów. Pytanie brzmi - dlaczego do diabła Vesania nie mogła zagrać na dużej scenie? Nie rozumiem tego...kto jak kto, ale właśnie Vesania powinna wylądować na dużej scenie!!!!

    ...a na tej zaczynała się już powoli rozkręcać imprezka, bowiem Lost Soul już startował ze swoim koncertem. I tu ból, straszny ból...było słychać w zasadzie perkusję i wokal, a przy ich szybkim, masywnym death metalu, taka sytuacja brzmieniowa pierdoli po prostu pozytywny obraz koncertu...gitary gdzieś uciekły, schowały się i w rezultacie cały koncert wypadł marnie niestety. Wraz z początkiem koncertów na dużej scenie, zaczęła się selekcja i bieganie od jednego do drugiego zespołu. Dużą scenę zajął jako drugi Delight, którego koncert był kupą śmiechu - a to ze względu na taniej jakości tańce wokalistki, przyodzianej w nie powiem z czym kojarzące się skóry! Pomijam oczywiście fakt, że muzyka Delight wieje wiochą, co w połączeniu z mizerią na scenie spowodowało jedną wielką katastrofę! Czasem borykam się z pytaniem, dlaczego taki zespół istnieje? Nie udało mi się zobaczyć koncertu Never na małej scenie, których zresztą ostatni labum "Mind Regress" nie zaciekawił mnie osobiście ani trochę. Delight na szczęście skończył i na dużej scenie ustawił się kolejny polski band rozgrzewający...hm...o ile "Dreamworker" muzycznie bardzo przypadł mi do gustu, to koncert jaki dał Enter Chaos był po prostu cieniutki. Jeśli chodzi o publikę, a także o sam zespół, to jedynie przy zajebistym "Cold" At The Gates coś się minimalnie ruszyło. Słaby koncercik, sprawiali wrażenie przestraszonej, zdezorientowanej w sytuacji grupy. Chociaż wyrozumiałość w przypadku Enter Chaos jest jakby wskazana, ponieważ to był dopiero ich drugi koncert... a i sound nie dopisał niestety...

    Wszystko co się wydarzyło do tej pory straciło po prostu na znaczeniu całkowicie w pewnym sensie, bo Malevolent Creation wyszedł na scenę, zaczął grać i w tym miejscu tak naprawdę zaczęła się Metalmania 2003! Co tu dużo mówić - rozjebali na kawałeczki - tak numerami z fenomenalnego "The Will To Kill" jak i starszymi z "Retribution" czy "Eternal". Ten zespół nie schodzi poniżej pewnego ustalonego poziomu, ha - cały czas go podnosi!!! Koncert jaki dali był kurewsko idealnym tego przykładem! Na żywo goście rządzą, tak jak z płyt Malevolent urywa głowę! Ciągły ruch, energia (Kyle Simons w troche death/core'owej manierze żywiołowej to wulkan po prostu, zajebisty frontman, któremu słowo 'przerwa' jest zupełnie obce!). Ukłon w strone Malevolent Creation, genialny koncert, a przykładowo przy "All That Remains" czy wspaniałym “Divine And Conquer" Spodek zadrżał, a ja prawie, że...ze szczęścia się rozpłakałem...cieszy bardzo to, że grali blisko godzinę czasu, a nie 25 minut jak miało być pierwotnie, co było żałosnym zamierzeniem. Pierwsza liga światowego death metalu od lat w rewelacyjnej formie, i chyba kto widział na żywca nie ma co do tego wątpliwości?! Ten zespół nie powinien grać jako pierwszy zagraniczny tego dnia, powinien razem z Saxon i Samael zamykać Metalmanię!!! Fenomenalny koncert!

    Azarath katujący maniax na małej scenie, widziałem dosłownie przez kilka minut i jak to Azarath - piekło musi być i bezlitosne pieszczenie batem po dupie też! Z technicznych aspektów, koncert Azarath był urozmaicony pod względem personalnym, bowiem Inferna koncertującego w Stanach z Behemoth zastąpił Daray, którego znacie z Vesania i Pyorrhoea. W opinii wielu - bardzo udany koncert...nie zaprzeczę, choć całego nie widziałem!...jednak wiadomo, czego po Azarath spodziewać się w wersji live!

    Po Malevolentach na dużą scenę szybciutko wskoczył holenderski huragan God Dethroned i bez żadnego bawienia się w dopieszczanie przed koncertowe rozpoczął. Na powitanie cacko pierwszej klasy - "The Poison Apple", a potem zaraz "Into The Lungs Of Hell" - nowy tytułowy track. Cały koncert na zmianę, przeplataneczka starych i nowych bluźnierstw, wśród których znalazły się takie smakowite kąski, jak choćby - genialny "Boiling Blood" (!!!), "The Art Of Immolation", "The Warcult", czy "The Execution Protocol" . Ja cholernie lubię te band i nie zawiodłem się na tym koncercie. Bardzo konkretny gig, jednak ciut jakby słabszy w ogólnym wizerunku w porównaniu do masakry z pierwszej edycji Mystic, której to God Dethroned byli sprawcami. A zaś odpowiedź ze strony maniax... marna niestety... szkoda...mnie się bardzo podobali, tylko nie wiem czemu jakoś dziwnie przearanżowali rewelacyjny "The Serpent King" który poszedł na zakończenie...

    Koncertu StrommoussHeld na małej nie widziałem ani sekundy, więc nie mam zielonego pojęcia jak band ten wypadł w koncertowych bojach. Na koncercie Misterii jakoś specjalnie mi nie zależało, ale przechodząc przy okazji w pobliżu małej sceny na chwilkę zatrzymaliśmy się, aby zobaczyć jak chłopaki dają na żywo. Okej oczywiście, i cieszę się, że trafiłem akurat na zajebisty "Masquerade Of Shadows". Chęć pooglądania innych nie pozwoliła niestety na dłuższą chwilę koncentracji na gigu Misterii.

    Brutalnych dźwięków kontynuacja na dużej scenie, w postaci szwedzkiej dywizji Marduk. Nie wiem czy dla mnie się czas zatrzymał, czy coś może przegapiłem, ale chyba za dużo kasy chłopy z Marduk wykładają na codzienne porcje hamburgerów. Kurwa no, waga ciężka w black metalu hehe... Niebawem z trudem będą wytaczać się na scenę, jeśli dalej takowego tasiemca będą w sobie hodowali! A koncert? Jak dla mnie po prostu dobry i tyle. Dobry, żywiołowy, bez specjalnych fajerwerków. Nie zacznę po nim malować sobie ryja, ani też prosić kumpla nie będę aby mi pentosa w rowie i na pycie wytatuował. Numery z najnowszej "World Funeral" w mixie ze starszymi songami sprawdzają się w porządeczku...no i ciesze się, że na koniec poleciało "Fistfuckig God's Planet"!!!

    Kilka minut przerwy, szybka kawka, rzut sikiem w pisuar i powrót z chłodnym - jeśli chodzi o mnie, nastawieniem. Po co organizator zaprosił The Exploited, do dziś za bardzo nie wiem i jest to kolejna sprawa do Archiwum X lub kolejny temat, który na pewno sukcesywnie będą drążyć spece od Nie do wiary show... spodziewałem się choć kilku pancurów, a tu jak na złość, w zasadzie nikogo z tejże kultury. Klasyk klasykiem, ale kurwa przecież oczywiste jest to, że fan takiej muzyki nie wypierdoli takiej kasy na bilet żeby zobaczyć jeden zespół... są fanatycy, ale fani (i tak punkowej legendy jak i metalowej nuty) do najbogatszych nie nalezą przecież osób!...mniejsza już o to, trochę mnie poniosło hehe... ale dupianym pomysłem był udział The Exploited w Metalmanii według mnie. Reakcja na ich muzykę praktycznie żadna i sami kolesie wyglądali na bardzo tym faktem zaskoczonych. Obejrzeliśmy ich podczas pierwszych numerów, wystarczyło i udaliśmy się w kierunku małej scenki, na której rozpoczynał Anal Stench. Ten zestaw krakowskich gwiazd dał, nie zaprzeczę heh....wyśmienity koncercik, na który złożyły się numery z debiutanckiego "Stench Like Six Demons". Nie zbarakło oczywiście coverów, a "Stripped, Raped And Strangled" został zagrany po mistrzowsku! Brzmienie ciezkie jak należy, czyste, chłopy - chlory machały głowami celująco...oczywiście nie zabrakło też wspólnego picia wódeczki (co to było - żołądkowa czy też jakis radziecki szit?!) oraz gościnnych wpadów Marcotica na scenę. No i mam cichą nadzieję, że następnym razem wesprzecie wizualnie swoimi czołami straż pożarną i pogotowie?...

    Nie mam pojęcia jak dalej potoczyły się losy The Exploited na dużej scenie i mało mnie to interesuje. Po nich miejsce na tej scenie Spodka zajął zespół również w pewnym sensie odbiegający od głównych dźwięków, rządzących na tegorocznej manii...zespół, po którym oczekiwałem fenomenalnego koncertu i show zarazem i tak właśnie się stało, bo Sweet Noise dał taką sztukę, że ja chylę czoła całkowicie! Szczęki sporej ilości zgromadzonych do kolan i niżej także opadły. Sikiem prostym komentuje nie uzasadnione głosy oburzonej młodzieży, które sugerowały żałośnie, że obecność Sweet Noise była zbędna. Ten band jest o tysiąc razy bardziej szczery i extremalny i co równie ważne odnotowania w tym miejscu - widowiskowy od nie jednego znanego powszechnie extremalnego aktu! Kto był, kto widział i kto otwarty na każdą formę extremy, sam mógł przekonać się na własne uszy i oczy o wysokiej klasie muzycznej i wizualnej Sweet Noise. A ten drugi element był scenerią ucharakteryzowany oczywiście na modłę atmosfery nowej płyty "Czas Ludzi Cienia", z której to najwięcej rzecz jasna numerów poleciało! Nowe kawałki połączone zostały zajebiście ze starymi, tudzież swoistymi klasykami Sweet Noise, jak "Bruk" czy "Down" (z gościnnym udziałem Doca!) i sprawdziły się wybornie! Na scenie Sweet Noise to totalny żywioł, zachowanie - które na potrzeby zespołu można chyba określić mianem pozytywnej agresji. Na scenie multum ludzi hehe i cały czas coś się działo!...a w pewnej chwili było z 8 osób na scenie jak nie więcej psia mać! Spodek został zdobyty. Sweet Noise dali wspaniały koncert, jeden z trzech według mnie najlepszych na tej Metalmanii. A przyjęcie, też raczej entuzjastyczne...

    Na sąsiedniej scenie koncerty Dominium i Crionics widziałem po kilka minut. Jestem zdania, ze muzyka tej białostockiej formacji nie nadaje się na koncerty, nie sprawdza się po prostu. Także nie jestem fanem ich muzyki i nie sądzę, abym ją polubił. Koncert koncertem, Dominium się starali, jednak ludzie w ogóle nie zareagowali. Dobrym pomysłem okazał się saxofonista który urozmaicił klimat na scenie. Jeśli chodzi o Crionics trafiłem na dwa numery, i co tu wiele gadać? Kto widział w grudniu, ten wiedział jak Crionics wypada na scenie. Dla mnie bez zarzutów, choć światło jeszcze dzienne nie sprzyjało chłopakom ani trochę!

    Maraton na małej scenie w zasadzie powoli dobiegał końca, kiedy na dużej zaczynał klan Cavanghów. Dla mnie Anathema muzycznie skończyła się na "Eternity" i po tym albumie pogubiłem się już w ich twórczości troszkę hehe...która w mojej prywatnej opinii, z każdą kolejną płytą ich muzyka jest odegraniem partii z poprzedniczki w inny sposób kurwa mać, ale to jest mało istotne, bo Vincent i tak ma ładne kręcone włosy i uśmiechnął się raz do mnie, i przecież to jest najważniejsze! Analogicznie te słowa można odnieść do niektórych zachowań płci pięknej. To moja opinia i nie wymagam aby ktoś brał ją do serca sobie. Nie wiem jaki jest sens wciskać ludziom od kilku lat tak smetną i powielaną muzykę...chyba, że ktoś lubi to ja przepraszam bardzo.... Ja jednak do tego grona entuzjastów nie należę... toteż zająłem odpowiednie miejsce i oglądałem koncert, i z każdym numerem coraz smaczniej odpływałem w błogi sen. Anathema mnie uśpiła i tyle...dwa kawałki pobudzające zagrali i tylko przy "A Dying Wish" łezka w oku się zakręciła i na tym koniec. Reszta to dla mnie smętny, monotonny leciutki melancholic rock. Jednak przyjęcie i tak mieli świetne i nie ma co się dziwić - Anathema ma już u nas w kraju ustaloną pozycje, i nie zależnie od tego czy nagrają totalny chłam lub kolejną cacy kalkę, to i tak ludzie będą szaleli za nimi... przyjecie totalnie entuzjastyczne... ale nie z mojej strony :-)))

    ....koncertu Elysium na małej, który kończył imprezę przy oknach zalepionych amatorsko plakatami koloru żółtego, doświadczyłem jedynie fragment i niczego nie żałuję. Mając w pamięci ich gig podczas zeszłorocznego Revelations Tour, to poza bardzo żywiołowym wokalistą - tak wtedy jak i teraz, który jest mocną stroną Elysium, band ten na scenie wypada mizernie...i muzycznie także wywołują u mnie mieszane uczucia ci wrocławscy Szwedzi... Przygodę z małą sceną można uznać za skończoną.

    Niektórzy jeszcze uśpieni, inni bardzo szczęśliwi, jeszcze inni chętni rozruszania skostniałych kończyn! W kilka minut po Anathemie na dużą scenę wkroczył Vader. Jak to z Vadera koncertami bywa, zawsze szybko, sprawnie, do przodu i z reguły po prostu standardowo. Najzwyklejszy w świecie, na poziomie koncert Vadera, który w bardzo miłej atmosferze, z kawką w ręku obadaliśmy do połowy czasu trwania gigu, z odległości położenia jednych z bram wejściowych na płytę, a potem z bliziutka już. Vader to Vader i tyle powinno w tym miejscu wystarczyć. Każdy doskonale wie co należy przez to rozmieć...

    Hm... będąc z różnych przyczyn uczestnikiem klimatycznej Metalmanii 2000, chcąc nie chcąc utkwił mi w pamięci koncert Opeth jaki wówczas zaserwowali. I moim zdaniem, ten ich gig sprzed trzech lat, pomimo, że nie był niczym specjalnym, był po prostu kurwa mać rewelacją w porównaniu do żenady, jakiej tym razem się dopuścili! Ponadto, nie za bardzo rozumiem niektóre superlatywy pod adresem ich wspaniałego w opinii niektórych koncertu. Owszem, każdy ma prawo się wyrazić, ale chyba ten kto twierdzi, że był to wyśmienity występ, pomylił chyba zespoły! Taka moja uwaga, jak najbardziej uzasadniona w poniższym. Jestem naprawdę bardzo ciekaw, co tak wyjątkowego jest w koncercie, w czasie którego muzycy stoją i cały czas patrzą się w gryfy?! Płakać się nawet odechciało już na widok ich pierdolenia się z gitarkami przez 40 minut! Dawno nie widziałem takiej nędzy. Opeth? Mogliby równie dobrze na ich miejscu stanąć na scenie zupełnie inni kolesie, zakryć się włosami, muza by leciała z płyty, a oni by ściemniali...i frontman powiedziałby dwa razy - dziękujemy bardzo, a za trzecim wspomniałby o nowej płycie. Najsłabszy koncert tej Metalmanii. Ponadto, kontakt z publiką praktycznie żaden. Tym samym reakcja maniax - chujowa...

    Nadeszła pora na zupełnie inne klimaty, do tej pory na Metalmanii 2003 nie prezentowane przez żadnego z wykonawców. Heavy/power metal jest tematem całkowicie mi obcym i większość z tego nurtu z pewnych względów powoduje na mej twarzy nie kontrolowany uśmiech od ucha do ucha. Saxon - bez wątpienia legenda, klasyk heavy metalu, po którego koncercie jednak nie spodziewałem się, abym zrobił sobie grzywkę, i zarzucił niebieską dżinsową kurtkę z historią heavy metalu na plecach! Jednak przez jakiś czas popatrzyłem jak dziadki którym przewodzi indiański Biff radzą sobie na scenie. Rasowy, żyletkowy heavy metal w wykonaniu Saxon spotkał się z przyjęciem jak najbardziej ciepłym ze strony fanów, a grupę tych stanowili raczej starsi zwolennicy, ale i młodsze syny, oraz ci co rok temu płakali z powodu absencji Saxon na Metalmanii. Nie moja muza, ale ok...na pewno tysiąc razy lepsze, ciekawsze na scenie i w odbiorze niż Gamma Gej na Mystic, która okazała się wówczas katastrofą....

    Po Saxon jakby ludzi troszkę ubyło, co spowodowane było - jak nie trudno się zresztą domyśleć, późną porą (przed 0:00) i przerwa do następnego, ostatniego zespołu, headlinera festu, trwała dość długo...a my zajęliśmy miejsca w pierwszym rzędzie...światła zgasły...popuszczono z umiarem dymu....mistyczny klimat spowił scenę... mroczne, pulsujące, krótkie wejście i sprawne przejście do pierwszego przyjebania - "Year Zero"! Są, kurwa nareszcie, po czterech latach nie obecności na polskiej ziemi!!!...tutaj, razem z nami, na wyciągnięcie ręki....zaczęło się wspaniale! SAMAEL na scenie, jedyne w swoim rodzaju misterium rozpoczęte! Już po pierwszym numerze było oczywiste, że ten koncert będzie mistrzostwem świata! Sam set - wymieszany kawałkami z "Passage" i "Eternal" na przemian, jedne z drugimi...że pozwolę sobie wspomnieć o "Rain", "Together", "The Shining Kingom", "Jupiterian Vibe", "Ways", "Liquid Souls Dimension", "The Cross", "Moonskin", "Radiant Star", "Supra Karma" i czego osobiście nie przewidywałem - "The Ones Who Came Before"! Na scenie istna msza prowadzona przez Vorphalacka. Kurwa, czy można wyobrazić sobie lepszego mistrza ceremonii? Warto wspomnieć, że w Samael zaszły pewne zmiany - wystąpili z nowym gitarzystą Makro, który idealnie wkomponował się w zespół, no i podczas gdy Vorphowi włosy rosną, jego brachol Xytras (jak zwykle szalejący maksymalnie za swoim sporym zestawem elektronicznych cudeniek i perkusyjnych wynalazków), ogolił pałę na łyso! Massmiseim to gość... no ten koleś rządzi po prostu w swoim stylu! Takiego zaangażowania, full energii, poświęcenia u mało kogo się zobaczy. Mass ze swoim basikiem i jego opętane tańce, ani sekundy nie wytrzyma w jednym miejscu ta mała bestia! Na scenie od kopa wytworzył się wyjątkowy klimat, i z każdym kolejnym utworem wszystko to wzrastało i wzrastało...jeśli chodzi o mnie, to od długiego czasu jestem za pan brat z ich muzą, nie zawiodłem się nigdy na ich muzie, którą wykurwiście bardzo kocham! Wizualnie, scenka została wzbogacona o ekran który zlokalizowano obok podestu, na którym Xy odprawiał swe obłąkane modły! Na ekranie pojawiały się różne obrazy, bardzo dobrze, jak na mój gust korespondujące z muzyką Samaela. Cały czas wspaniale, kawałki z ostatnich lat, ceremonia trwa, jednak koniec niestety już blisko...zeszli ze sceny, ale nie na długo! Zaraz wrócili z powrotem i na bis... "Black Trip"!!!! Yessss!!!! Czy ktoś przypuszczał? Wszyscy pewnie (łącznie i ja hehe) spodziewali się wiadomych smakołyków z "Ceremony Of Opposites", a tu masz, totalne, miłe oczywiście zaskoczenie! Jeszcze zapomniałem o "Infra Galaxia", i także w ramach bisu - "My Saviour"! Coś wspaniałego jednym słowem! Trzeba było tam być i poczuć to, samemu się przekonać o sile tej muzyki! Koncert Samael dobiegł końca, było już, o ile impulsy z mej pamięci przeżartej kawką i nikotyną nie zawodzą, około w pół do drugiej nad ranem. Samael zagrał wspaniały koncert, a przy tym dał oczywiście wspaniały występ pod kątem wizualnym. Kult!!! Samael ma się świetnie i kiedy wreszcie ta nowa płyta?!

    Blisko 16 godzin muzyki minęło w oka mgnieniu, choć przy okazji niektórych wykonawców czas ciągnął się jak do usranej śmierci! Oceniając całokształt - było naprawdę zajebiście! Jak dla mnie najlepsze koncerty dali - Samael, Sweet Noise, Malevolent Creation, Vesania, God Dethroned i Anal Stench. Eksperyment w postaci dwóch scen można uznać za udany i czekam do przyszłego roku, i mam już prywatną listę życzeń na Mańkę 2004 - Pantera, Morbid Angel, Immolation, Testament, Hypocrisy, Napalm Death, Rotting Christ, Sentenced, The Crown i całą masę jeszcze innych....i może jako ciekawostkę, niespodziankę Sui Generis Umbra? Byłoby miło! Zobaczymy za rok jak z tym będzie...




    Zdjęcia Galerii
    www.masterful.art.pl/galeria.php?rodzaj=zdjecia&katalog=metalmania%202003