Soulfly, Corruption, None - Warszawa, Stodoła, 3.02.2003
Data dodania 2003-02-06Dodał TomashZawsze miło i sympatycznie jest zobaczyć po raz kolejny, jak bardzo dobry zespół, udowadnia swoją muzykę na żywo, która po prostu broni się sama... Soulfly - zespół, na który spora część tzw. metalowców stawia kloca, i tylko fanatycy ciężkiego grania, o otwartych umysłach na takową sztukę, potrafią docenić ten band i uszanować fakt jego egzystencji i tworzoną pod tą nazwą muzykę... Ci drudzy, w jeden mroźny wieczór przybyli do warszawskiej Stodoły, aby rozgrzać serducha i dusze gorącymi brazylijskimi rytmami (ale nie kurwa samby!)... I po fakcie chyba nikt ze zgromadzonych nie miał wątpliwości, że Max - tak nową płytą, jak i w tym przypadku także koncertem, udowodnił, co to znaczy muzyka podpisana jego nazwiskiem i ceremonia koncertowa, której on sam przewodzi....
Impreza rozpoczęła się od koncertów dwóch polskich supportów z katalogu MMP. Jako pierwszy, mało pociągający muzycznie None. O ich występie nie wypowiem się jednak ani w pozytywach, ani w negatywach, bowiem z różnych względów i czynników zewnętrznych widziałem zaledwie fragment ich poczynań scenicznych tego wieczoru. To raz, a dwa - nie jestem fanem tej formacji. Głosy jednak o ich koncercie słyszałem raczej nie najgorsze, ale nie zaprzeczę i nie będę ręczył głową za ich wiarygodność. Plusem na pewno było solidne, totalnie ciężkie brzmienie podczas pokazu None....w przeciwieństwie do soundu, jaki zafundowano następnemu po nich zespołowi....
Czyli Corruption... heh, jestem osobiście zagorzałym zwolennikiem i entuzjastą tak ich ostatniego krążka "Pussyworld", jak wielbienia boberków, jak wspominana płyta przecież nakazuje:-) Mając w pamięci ich ostatni gig, którego byłem uczestnikiem, oczekiwałem i tym razem totalnego pussy-party na scenie. Było dobrze, lecz chyba nie tak jakby sam zespół tego życzył, jak i również fani. Absolutny minus koncertu Corruption, który po prostu spierdolił całokształt - koszmarne, pierdzące i rozpływające się, zgrzytające brzmienie, niczym zwarcie w starej instalacji. Sam zespół nie był za bardzo zadowolony z tego powodu zapewne, i nie ma co się dziwić! A na scenie, jak to Corruption - kilka wspaniałych killerów z "Pussyworld", że napomknę, o "Wasted" czy "Junkie" i hołd, czyli "Paranoid"....oczywiście, niezła prezentacja żywiołowości i moshingu w stylu pussy-dancingu! Hehe...Co do reakcji - nie udało się rozruszać niestety przybyłych fanów...Poza tym, gdyby tylko brzmienie było lepsze, tzn. normalne...ale przecież o to pretensji do Corruption mieć nie możemy....
Headliner trochę się spóźnił, zatem po show Corruption blisko godzinę czekaliśmy na Maxa Cavalerę i jego załogę. Sala wypchana po brzegi, ale nie tak całkowicie jak dwa lata temu, kiedy również nawiedzili Stodołę, przy okazji promocji "Primitive". Taka frekwencja świadczy o czymś, prawda? Max zawsze może liczyć na polski support, i nie inaczej było tym razem. Skromna płachta z tyłu, wstępna gra świateł i
Soulfly na scenie! Cóż na dobry wieczór może być najlepsze?... Pojechali z "Downstroy" na wejście i łby wszystkim urwało!!! Ciężko wyobrazić sobie lepsze przywitanie...Zaczęło się, przyjęcie fenomenalne, a to przecie dopiero początek. Cała Stodoła skacze w rytm muzyki, z totalnym oddaniem, w amoku. Cała Stodoła jakby zahipnotyzowana przez Maxa! Potem "Seek'N'Strike", "Spit" Sepy i dawaj dalej...ja straciłem licznik, co do kolejności kawałków, ale totalny brasilian-jumping metalowy mix - "Jumpdafuckup" z "Bring It" przemówił sam za siebie...Nadeszła pora na same niespodzianki. Takie, jakich mało kto się spodziewał chyba. "Headup" Deftones, "Cockroaches" Nailbomb...zaś wspomniany "Spit" nie był jedynym z repertuaru Sepultury. Bezlitosny poczęstunek i tym samym odświeżenie pamięci i miłe wspomnienia...grają klasyki, "Territory", "Propaganda", "Beneath The Remains"! Pytań nikt nie miał, jako apogeum prezentacji starej, dobrej Sepy, wyjątkowe i plemienne "Roots Bloody Roots". Po prostu, miazga w 100%! Cavalera wiedział, jak zadowolić maniacs, ale to przecież koncert Soulfly, tak więc autorskich kawałków też było sporo. Z nowej, trzeciej płyty, poleciały jeszcze "L.O.T.M" i "Brasil", ponadto ze starszych "The Song Remains Insane". Ciekawostką poza tym okazał się "Tribe" z jedynki, w którym Max pogrywał na berimbau (hm...taki łuk ze strunami?). Z "Soulfly", klasyk jeszcze - "Eye For An Eye". Koniec koncertu zbliża się nieuchronnie, tak samo jak koniec uczestnictwa naszej ekipy w nim, bowiem uzależnienie od ‘cudownych' wymogów PKP dawało się we znaki z każdą minutą. Ostatni rzut oka na Maxa i Soulfly, z całkowitym szacunkiem, podziwem i podzięką za bardzo dobry koncert. Gig zakończył się dziesięć minut po tym jak daliśmy z przymusu nogę na dworzec. I tak w opinii mojej, jak i chyba wszystkich zgromadzonych tego wieczoru, był to niezwykle udany koncercik! Taki hm...trochę bardziej metalowy niż poprzedni Soulfly'a w naszym kraju. Na scenie zdecydowanie większa przestrzeń, swoboda - nie przywieźli tylu brazylijskich gadżetów, co poprzednim razem. Skromny back za podwyższonym i obfitym w różne elementy zestawem perkusyjnym Mayorgi, przed którego grą chylę czoła do ziemi. Człek ten na scenie, na swoim instrumencie istne cuda wyprawia, kosmos! Max? Jak Max, wiadomo, kult, klasyk i wyjątkowa persona na scenie, stanowiąca wspólnie z bassaxemanem Marcello o sile przekazu muzyki zespołu...a ten znów, to taki Soulfly'owy Kerry hehe...łysa pała, masakrujące brodzisko...a i drugi gitarzysta, dawał również z siebie wszystko. Skoki, energia sceniczna, heading (bo włosy urosły). Same plusy, a jeszcze dodatkowym było zajebiście ciężkie, walcowate i czyste brzmienie podczas tej sztuki Soulfly. Nie mam absolutnie zastrzeżeń. Pomimo, że nie jest to dla mnie zespół wszechczasów, czekam na następną wizytę u nas...pewnie już klasycznie, za dwa lata to nastąpi.