Mystic festival, Katowice, Spodek, 26.10.2002
Kreator/Satyricon/Gamma ray/Nile/Sinister/Sinergy/Myrkskog/Frontside
Data dodania 2002-12-03Dodał Andrzej PapieżCieszyła mi się micha, że Nile, że Sinister i Satyricon na jednej scenie, za jednym razem zaliczę kilka dobrych kapel. W końcu to kilka większych wpisów w zeszycie z napisem "widziałem – zaliczone".
Zaczęli Frontside. Podczas ich występu cisnęło mi się do głowy jedynie "po co?!". Zespół jest ok., ale kompletnie nie pasował do zestawu kapel. Donośne "wypierdalać" potwierdziło moje przypuszczenia. Lepiej było wstawić No return albo Scarve.
Na Myrkskog ostrzyłem sobie pazurki, a tu bez rewelacji, nie wiem czy to wina wczesnej pory ich koncertu, czy też może zmęczenie. Fakt faktem, nie zagrali powalająco. Set w głównej mierze oparty na ostatnim, świeżym jeszcze "Superior massacre" zagrany bez przekonania. Może to również wina trzyosobowego składu, który dosłownie nikł na ogromnej scenie Spodka. Zawiedli mnie.
Sinergy z babochłopem za mikrofonem było arcyciekawym doświadczeniem. Do tej pory jak sobie przypomnę ich występ to boli mnie przepona od śmiechu. Kuleczka troiła się i dwoiła, byleby tylko przekazać zebranej młodzieży przesłanie, że heavy metal jest cool. Ja natomiast liczyłem sekundy do zapadnięcia się sceny, bo Pączuszek tak brykał, podskakiwał i hasał, że stare obawy o zapadnięciu się Spodka znowu powróciły. Radzę organizatorom koncertów w Spodku następnym razem zastanowić się 2 razy zanim zaprosicie ten zespół, słodziutka trufla może wam przysporzyć nie lada kosztów związanych z odbudową największej hali koncertowej w Polsce. W dodatku trzeba będzie wybulić nie lada kasę na napoje chłodzące dla pulchnej kochanicy chudzielca z Children of bodom, przy takiej potliwości obsługa nie mogła nadążyć z opróżnianymi butelkami.
Sinister zawiódł mnie, choć nie ze swojej winy. Za krótko! Niewiele ponad 20-sto minutowy set, założę się, Ze Holendrzy nie zdążyli się nawet rozgrzać, a już musieli zbiegać ze sceny. Dla mnie to nieporozumienie, by tak uznany zespól miał grać krócej niż bandy przed nim, które nawet w części nie mają takiego statusu jak Sinister. Na szczęście muzyka w ich wykonaniu broniła się sama i udało mi się
łyknąć choć trochę śmiertelnego przekazu Holendrów.
Na Nile przyjechała chyba ponad połowa zebranych tego dnia. Egipskie intro i jazda!!! Kurwa, podziwiam tych kolesi, grać tak skomplikowaną muzykę i przy tym robić tak niesamowity show na scenie mało kto potrafi. Nile zabijał przez jakieś 40 minut i dla większość była to dawka graniczna. Jeszcze jeden numer i ludziska by oszaleli. Nieodporni jacyś, he, he. Nile stał się buldożerem sceny I śmiem twierdzić, że ciężko będzie ich z tej posady zdetronizować. Kto nie widział niech żałuje, już sama lista zagranych przez nich numerów budzi respekt. "Barra Edinazzu", "Defiling the gates of Ishtar", "The blessed dead", "Sarcophagus", "The howling of the Jinn" i więńczący występ "Black seeds Of vengeance". Nile na żywo to po prostu rozciągnięty w czasie wybuch bomby atomowej.
Gamma ray zaraz po Nile to chyba taktyczne zagranie organizatorów, jedni odpoczną, inni się wyszaleją, wilk syty i owca cała :-). Nie znam dokładnie twórczości Gamma, mogę jedynie stwierdzić, że zagrali rzetelnie. A sądząc po reakcjach fanów, zagrali większość wyczekiwanych hitów.
Po niemieckich herosach zapadła dłuższa przerwa i większość ludzi opuściła płytę Spodka. I niepotrzebnie, ci co zostali byli świadkami rozgrzewki Frosta z Satyricon. Iście piekielnej rzecz jasna. Kolo zagrał takie fikołki i tak szybko, że łeb mi urwało. Bez dwóch zdań, jeden z najbardziej niedocenianych pałkerów. A sam koncert Norwegów? Może nie rewelacja, może nie misterium, ale było coś w powietrzu, jakaś magia. Nowe numery, bardziej przebojowe, biły po pysku. Natomiast to co działo się podczas staroci, przechodzi ludzkie pojęcie, jak publiczność może się zachowywać. Amok? Jak najbardziej! Uwielbienie?? Też. Maniactwo? Jak najbardziej! Momentami wydawało mi się, że czuję podmuch zimy na plecach, innym razem czułem jak diabeł chlasta mnie po twarzy ognistym pejczem. Satyricon stał się zespołem koncertowym, potrafiącym rozruszać każdą publikę i potrafiącym wytworzyć odpowiednią atmosferę do każdego, innego, numeru. A to już nie każdy potrafi.
Widziany już po raz trzeci przeze mnie w tym roku Kreator zainstalował się całkiem szybko. Czerwona okładka z tyłu, scena cała zalana czerwienią z reflektorów. Istne piekło. Zagrali bardzo podobny set do tego z zimowej trasy, choć o wiele dłuższy. Mille tego dnia był jakiś weselszy i milszy i ochoczo konwersował z publiką. Do tego stopnia, że w pewnym momencie zrobił się z tego koncert życzeń. Mr Petroza pytał co chcemy usłyszeć, w odpowiedzi otrzymywaliśmy wykrzyczany numer. Grali niemal 2 godziny, na scenie pojawiła się kamera, wyobraźcie sobie, Polacy będą na koncertowym DVD Kreatora.
Niemcy, podobnie jak Satyricon i Nile mocno podreperowali zaufanie publiczności do organizatorów. Bardzo dobre 3 występy w sporej części usatysfakcjonowały tych, którzy zawiedli się na Myrkskog i Sinister. Wymieszanie różnych gatunków na jednym festiwalu nie do końca się sprawdziło, najbardziej nie pasowały Frontside i Sinergy. Spodek też nie do końca sprzyjał tej imprezie, bo był po prostu za duży na tak małą liczbę osób. To zastanawiające, że setki ludzi codziennie wypisuje na forum, że nie ma czego oglądać na żywo w Polsce. A jak, kurwa, nie przyjeżdżacie, to każdy boi się zainwestować, co w rezultacie prowadzi do omijania naszego kraju. Kapuję, kasy też nie ma, ale czasem kilka jaboli mniej jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Organizatorom proponuję przenieść imprezę w nieco mniejsze miejsce, trochę ujednolicić zestaw, a publiczności polecam częstsze wycieczki krajoznawcze po klubach koncertowych w kraju i większą oszczędność, rzecz jasna.
zdjęcia: Grzegorz Piątkowski