Necrophobic/Quo vadis/Corruption/Unnamed/Mess age/Tehace Warszawa, Przestrzeń Graffenberga; 21.11.2002
Data dodania 2002-11-27Dodał Andrzej PapieżMarzyło mi się zobaczyć Necrophobic w kraju nad Wisłą, oj marzyło. Apetyt wzrósł po ultra krótkim występie Szwedów na Wacken. Kiedy gruchnęła wieść, że Apocalypse prod organizuje późną jesienią trasę moich ulubieńców w szczęście swe uwierzyć nie mogłem. Sądnego dnia, już w Graffenbergu okazało się, że zapowiadana druga gwiazda trasy Diabolical nie dojechała. Kolesie postąpili w dodatku szczeniacko informując organizatora 4 godziny przed planowanym przylotem do Polski, że jednak nie przyjadą... to już ich drugi tego typu wyskok (pierwotnie zapowiadani byli również na nieszczęsny Smash fest). Czas stawić czoła faktom – szwedzki Diabolical polskich fanów ma głęboko w swoich ślicznych obciśniętych nowiutkimi skórzanymi portkami dupach. Totalna amatorka!
Na pożarcie smętnej jeszcze publice rzucono wejherowski Tehace. Dla wielu zespół znikąd okazał się na tyle silny by pierwsze grzywy pod sceną nieśmiało rozpoczęły opętańczy taniec. Mięsisty death metal i żywiołowe zachowanie na
scenie skutecznie zwróciły moją uwagę. Rośnie w kraju kolejne pokolenie metalowych grajków i Tehace przy odrobinie szczęścia i sprytu może okazać się jednym z jaśniejszych punktów na scenie.
O koncertach pomorskiego Mess age słyszałem wiele. Że rozgniatają w pył, że rewelacja, że trzeba zobaczyć itd. Mnie ich studyjne materiały w glebę nie wgniatają, choć mam świadomość, że to wartościowy zespół. Ba, chyba jedyny w tym zapomnianym przez Boga kraju, który gra energetyczny traszodef, jak ja zwykłem nazywać takie niezdecydowane pod względem stylistycznym granie. Muzyka Messa age bardzo dużo zyskuje podczas koncertowych zmagań. Bawi i rozgrzewa jak dobry rum z herbatą. Żywiołowości i obycia ze sceną odmówić im nie można, cały koncert byli w ruchu, widać było, że bawi ich granie. Całkiem miły występ.
Unnamed sobie odpuściłem, widziałem ich kilka razy i wciąż nie rozumiem, jak można grać praktycznie w bezruchu, koncert po to jest by zaprezentować zespół od strony muzycznej, ale również od strony wizualnej. Tu, pod tym względem, totalna klapa.
Natomiast Corruption to już inna para kaloszy. Ich koncert powinien być przepisywany na receptach dla upartych smutasów, pesymistów, samobójców i smęciarzy wszelakich. Cały czas zabawa, luz i dobra muzyka. Nie każdy niestety chwyta o co chodzi w takim metalowo – Kyussowym graniu, czego z całego serca współczuję. Corruption zajebiście mnie wyluzowali, zapomniałem o całym zasranym świecie i bawiłem się przepysznie. Na scenie luz, pod sceną luz, jedynie jointów brakowało do pełni szczęścia, he, he. Zakończyli przeróbką „Paranoid” wiadomo kogo, wraz z asystą Skay’i z Quo vadis, który chyba jednak trochę za bardzo próbował się wyluzować, bo wykonywane przez niego miny i grymasy wywołały niesmak i kpinę.
Skaya zadomowiony już na dechach rozpoczął ponad 2 kwadranse weselnego metalu. To, co teraz proponuje nam Quo vadis na żywo, to nic innego jak przeniesienie bawarskich klimatów pod metalowe strzechy. Cała masa coverów Manaam, Roy’a Orbisona i innych oldboyów przeplatana autorskimi numerami sprawia wrażenie jednej wielkiej biesiady. Wcale nie twierdzę, że jak się gra metal to trzeba być śmiertelnie poważnym, nosić diabła pod skórą i co chwile łypać wściekle oczyma. Quo vadis szanuję za baaaardzo stare nagrania, ale to, co robią obecnie zakrawa na błazenadę. A metalowy wokalista doznający scenicznego uniesienia podczas grania przeróbek numerów sprzed dwóch dekad to za dużo jak na moje zdrowie. Czekam jeszcze na przeróbki Tatu i News kids on the block...
Następny w kolejce miał być Hell born, ale pałker olał sprawę i „nie dojechał”...
I czas na orgię, czas na gwałt. Wyczekiwany niemal 10 lat Necrophobic wreszcie jest! Zobaczyć te przepite mordy grające numery z „The nocturnal silence” to szczyt perwersji i tejże perwersji dane było mi doświadczyć. Co prawda serię uniesień przerwało mi kilku debili, którzy urządzili sobie podczas trzeciego numeru zapasy pod sceną. Werwa jednak szybko z nich wyparowała, he, he. „The awakening”, „Nailing the holy one”, „The call” to tylko fragment tego czym tego wieczoru uraczyli nas Szwedzi z panem w czerwonym płaszczu na czele. Show na scenie był przyzwoity, choć przydałoby się ciut więcej ruchu. Rozumiem, to ich drugi koncert na trasie w Polsce, Mitloff z pewnością ich suto ugościł i grali na kacu. Wybaczam. Set oparli w sporej części na „Bloodhymns” i debiutanckim klasyku. Co chwila więc eksplodowałem a uwieńczeniem moich spazmów był kończący koncert „The nocturnal silence”... Szatan MUSIAŁ być z nich baaaardzo dumny!
zdjęcia: Grzegorz Piątkowski