Winter Crusade Tour 2002 - 22.11 Staszów, Kino; Necrophobic, Quo Vadis, Corruption, Unnamed, Mess Age
Data dodania 2002-11-26Dodał Tomasz OsuchTego piątkowego, wyjątkowo ciepłego jak na listopad popołudnia, stawiając czoła różnym przeciwnościom losowym, obraliśmy kierunek Staszów, bowiem okazja była jedyna w swoim rodzaju. W małej mieścinie, jaką jest bez wątpienia Staszów, zło miał zasiać sam szwedzki Necrophobic przecież!... Mknąc beztrosko przez bezdroża, mijając różne 'ciekawe' dziury, że wspomnę o tak wybornych nazwach jak choćby Pieczonogi, Koniemłoty czy też rewelacyjnej Broninie, dotarliśmy do staszowskiego kina. I tu spore rozczarowanie - Diabolical kolejny raz dał dupy i olał nasz kraj. W menu wieczoru nie znalazł się również Hell-Born, bowiem mieli dołączyć do trasy poczynając od rzeszowskiego koncertu, który odbył się nazajutrz. Kino, dziwne to miejsce na metalowy koncert, ale ok.! Bardzo kameralna atmosfera. Do tego w tym samym budynku bar, pizzeria, bilard, flipery i inne rozrywki, oraz klasyczny obskurny sracz...
Staszowski Winter Crusade rozpoczął się z delikatnym opóźnieniem, od występu Mess Age. Co jak co, ale muza jaką wymiata ten gdański kwintet, na żywo według mnie zdaje egzamin całkiem nieźle. Żywiołowy, szybki i zarazem melodyjny thrash/death, i adekwatne do tej dziedziny metalowego grania zachowanie muzyków na scenie, wypadło dobrze. Trójka śmiałków w rytm numerów z debiutanckiej płyty Mess Age "Self-Convicted", rozkręciła zabawę pod sceną. Na koniec reakcja publiki (nie czarujmy się, było może ze 40, 50 osób na sali kina podczas koncertu Mess Age) znacząco zawrzała, ponieważ pikanterii dodał "Seek'N'Destroy". Generalnie wszystko w porządku, ale z growlingiem zatraca swój klimat ten klasyczny numer. Nie mam nic przeciwko wokalom Raafa, bo gość gardło ma potężne, lecz "Seek'N'Destroy" najlepszego efektu z growlem moim zdaniem nie dało....
Mimo, że nie jestem wielkim fanem dźwięków, jakie prezentuje Unnamed, byłem ciekaw jak ich muzyka wypadnie na żywca i szczerze powiedziawszy, na mnie koncert tej formacji nie zrobił żadnego wrażenia. I muzycznie, i wizualnie było cieniutko. Fakt, Unnamed iście ekstremalnej muzy raczej nie gra, ale mimo to, granie takiej muzyki zobowiązuje jednak to pewnej postawy. Wokalista jedynie starał się coś robić - za to mu chwała, zaś reszta najwidoczniej usypiała. Totalnie statycznie, bez scenicznego pazura. Odniosłem wrażenie, jakby nie chciało im się grać i w moich oczach goście po prostu męczyli się na scenie. Dla mnie bardzo słaby koncert, nic nie przyciągnęło uwagi i nie zachwyciło, niestety...
Po występie Unnamed, zdecydowanie dłuższa przerwa techniczna. Ludziska, których i tak było wciąż mało, z każdą minutą zaczynały gromadzić się w okolicach sceny. Corruption na żywo, wiadomo z czym się wiąże, hehe.... Postawa hedonistyczna, cechująca ostatnią płytę zespołu - "Pussyworld", znalazła swe odbicie w rzeczywistości. Corruption, po prostu maksymalny luz na scenie, żywioł na całego. Na okrągło heading i intensywna ruchliwość. Zresztą, trudno wyobrazić sobie, aby było inaczej, skoro z głośników sączą się same zajebiste numery, przykładowo "Stoned Like Junkie", "Wasted" czy świetny "Manitou". Stonerowy klimat, z którym od jakiegoś czasu identyfikowany jest Corruption, również zrobił swoje. Nie zabrakło też pewnych efektów specjalnych. Takim na pewno był zagrany na koniec, wspólnie ze Skayą z Quo Vadis "Paranoid". Jednak zanim usłyszeliśmy ten charakterystyczny motyw rozpoczynający "Paranoid", Corruption dał się ponieść scenicznym wymogom, i zaczął cosik improwizować... I ta improwizacja będąca muzyczną ściemą, skończyła się 'ukłonem' w stronę kieleckiego rapera, za sprawą fragmentu "Scyzoryka" odśpiewanego wspólnie, również w duecie Rufus/Skaya. A dzięki "Paranoid" jak wiadomo, publika jeszcze bardziej skora do tańców i hulanek. Rewelacyjny, ekstremalnie beztroski nasycony humorem koncert!...
Mając w pamięci mierny koncert Quo Vadis na tegorocznym Smash Fest, nie spodziewałem się po ich staszowskim gigu niczego specjalnego. I tu sprawdza się stara zasada, że lepiej chłodno się nastawić, by potem zostać mile zaskoczonym. Kiedy grali pierwszy numer, było po prostu dramatycznie... Wszyscy siedzieli i mieli głęboko w dupie koncert. Jednak nie trwało to za długo na szczęście. Skaya słynący z wyjątkowo jajcarskiej konferansjerki, nie odpuścił i tym razem, ponieważ nie jesteśmy u cioci na imieninach i nie oglądamy przecież filmu o miłości. Ludzie już od drugiego kawałka należeli do Quo Vadis. Pod sceną i na niej totalny młyn, żywioł na całego - wrócili do pierwszej płyty, prezentując takie klasyki jak "Ból Istnienia" czy "Kocham Cię Kochanie Moje". Owszem, nie zabrakło innych sztandarowych przebojów - "Pretty Woman" i "Żółty Jesienny Liść" z "Sezonu na leszcza" Bogusia Lindy. Ten koncert, jak i pozostałe w ramach Winter Crusade Tour 2002, był dla wielu pierwszą okazją by zapoznać się z nowym obliczem zespołu. Quo Vadis poczęstował piosenkami z nowego albumu "Król". Otwierający krążek "Dżihad", potem "Umarł Król" i "Portret". Wnioskując po reakcji zdecydowanej większości przypadło do gustu, podobało się. Nie zabrakło także hymnu, czyli "Monofobii", z tym, że zagranej 'bez prądu', chóralnie wespół z fanami.... A na koniec, Skaya razem z maniakami, zaczął krzyczeć 'Necrophobic, Necrophobic!', na co Szwedzi odpowiedzieli delikatnym uśmiechem, wypięciem dumnie swych klat i uniesieniem przez gitarzystę ręki na znak jedności i podzięki za support. Quo Vadis wypadł naprawdę nieźle. Bardzo dobry koncert, wspaniały kontakt z ludźmi, i bardzo przyjacielska atmosfera.
Misterium w wykonaniu gwiazdy wieczoru rozpoczęło się od mrocznego, podniosłego introsa. Wioślarze przy odziani w obowiązkowe stroje, czerń, delikatne pieszczochy na kończynach, pasy z ćwiekami i nabojami... Obróceni tyłem do ludzi stoją w skupieniu. Pałker Joakim Sterner skrzyżował pałeczki na znak protestu antychrześcijańskiego i zaczęło się prawdziwe piekło. Necrophobic !!! Na wejście dwa kawałki z nowego krążka "Bloodhymns". Jednym słowem, epicka ekstrema na scenie! W koncertowym secie z najstarszych rzeczy znalazły się pieśni z "Darkside", że wspomnę o "The Call" czy genialnym "Nailing The Holy One". Jednak na przemian ze starszymi numerami, świadomie wracali do nowej płyty, i nie zapomnieli też o 'trzecim antychryście', miedzy innymi "Into Armageddon". Necrophobic na scenie robi kocioł porządny. Ich przekaz, ich muzyka, aspekt wizualny w połączeniu z wyglądem wewnętrznym kina i zimnem ciągnącym niemiłosiernie od każdej jego ściany, idealnie się uzupełniły i zrobiły w pewnym stopniu wrażenie. Intensywności dodał drugi wokal, co wzmocniło jeszcze bardziej przesłanie, jakie Necrophobic niesie. Poza tym, zachowanie na scenie... Powaga - postawa cechująca każdego niemal Szweda mającego cokolwiek wspólnego z epickim soundem, a black/death metal Necrophobic ma przecie taki epicki posmak... Zestaw kawałków całkiem dobry. Szkoda tylko, że zabrakło mojego ulubionego "Spawned By Evil", oraz na koniec jakiegoś coveru - przykładowo przeróbki Venom czy Bathory, jakie mają w swoim repertuarze, idealnie zwieńczyłyby koncert. Podejrzewam, że wówczas całokształt byłby bardziej owocny. Ale nie ma co narzekać! Zagrali kilka wspaniałych utworów i z tego się należy cieszyć... A jeszcze bardziej cieszy fakt, że w końcu przyjechali do naszego kraju, i to na więcej niż jeden koncert.
Szkoda, że nie przyjechał Diabolical, szkoda też, że Hell-Born nie grał na pierwszych koncertach, w tym i w Staszowie. No i ludzi niestety mało... maksimum to było gdzieś ze 60, może 70 osób. Lecz i tak koncert należy zaliczyć do udanych, w szczególności występy Quo Vadis i Necrophobic. Nagłośnienie miało swoje 'wzloty i upadki'. Raz było całkiem nieźle, kiedy indzije jakis instrument gdzieś zanikał, lecz generalnie bez większych uwag. Miejsce na koncercik również dobre, takie klimatyczne... Tyle, więcej takich koncertów!