No i stało się - wreszcie zobaczyłem na żywo Fields of the Nephilim. Sam klub bardzo fajny jeśli chodzi o scenę, nagłośnienie i zaplecze, ale np. z zakupu piwa zrezygnowałem po rzucie oka na kolejkę

Również na stanowisku z merchem nie było właściwie czego szukać, choć kto wiem, może wszystko wykupiono zanim ja tam dotarłem - frekwencja dopisała.
Z Chameleons nie miałem okazji się zapoznać wcześniej, ale występ oglądało się przyjemnie przez większość czasu - takie dość klasyczne post punkowe / nowofalowe granie. Raczej nie będę drążył tematu, ale było pozytywnie.
Fajnie jest załapać się jako support większego zespołu, ale w przypadku zespołu 1984 trudno mówić o wielkim farcie, gdyż... grał na innej scenie, niż gwiazda wieczoru. Na moje oko większość ludzi, którzy na Chameleons zdążyli zająć jakieś sensowne miejsce nie opuściła sali, gdzie mieli wystąpić FotN. Przyznaję bez bicia, że i ja postąpiłem podobnie, stąd nie wiem, jak wypadli nasi rodacy.
Co do Fields of the Nephilim, to parafrazując braci Golec - czekałem tego latami, aż wreszcie przyseł ten moment. Zagrali tak, jak sobie to wyobrażałem. Set oparty był na klasykach z pierwszych trzech płyt z perełką w postaci "Trees Come Down" w miarę na początku. Wokal McCoya nie zestarzał się ani trochę, instrumentalnie i wizerunkowo również wszystko grało. Najbardziej się dla mnie podobały "The Watchman", "Chord of Souls" i "Last Exit For The Lost". Jedyne, do czego bym się przyczepił, to absurdalna ilość dymu na scenie - momentami nie było widać kompletnie nic. No nie wiem, może kupili płyn do dymiarki gdzieś bez paragonu po korzystnej cenie i nie musieli oszczędzać. Tak czy inaczej koncert bardzo udany.