23-04-2025, 19:35
To skrobnę sobie kilka słów, by utrwalić sobie wczorajsze wspomnienia, jak ktoś zechce przeczytać, to też fajnie, pozostaje mi tylko życzyć miłej lektury.
Wypad na ten gig pozostawał do samego końca pod znakiem zapytania, całe szczęście że wszystkie sprawy poboczne które w ten czy inny sposób sprawiały, że cały czas byłem niepewny wyjazdu naprostowały się w końcu tak, że mogłem w pogodny, kwietniowy wieczór przemierzać żwawym krokiem Śląski Central Park. Okoliczności przyrody mocno sprzyjały - Słońce świeciło, zieleń uspokajała, a ptasie trele umilały spacer do Leśniczówki. Im bliżej tej zacnej miejscówki, tym bardziej było słychać ciężkie dudnienie, a przed samym wejściem ptasie trele ustąpiły miejsca charkotliwemu wokalowi. Tak się bowiem złożyło, że przyszedłem kiedy od dwóch numerów produkował się na scenie Ukraiński Orbstruct. Zespół był dla mnie całkowita zagadką, więc kiedy tylko znalazłem się pod sceną, począłem pilnie słuchać i oglądać czym też panowie zza wschodniej granicy raczą polską publiczność. Generalnie z głośników wydobywał się death metal, ani zbyt brutalny, ani szybki, nie wybijający się spośród ogromnej rzeszy im podobnych zespołów. Utwory były dość zróżnicowane, widać, że chłopcy chcą trochę urozmaicić swoją muzykę, było kilka introdukcji i w zasadzie to na tyle. Minusem były dodatkowe wokale, które gdzieś ginęły w zgiełku - ale może to wina tego, że stałem trochę z boku. Jak to stwierdziliśmy z bdb kolegą, który tu kiedyś pisywał, a teraz spotykamy się czasem na jakiś gigach - było ok, ale bez obsrania.
Czeski Anime Torment to kolejna zagwozdka tego wieczoru. Patrzyłem na magiczne słowo "deathcore" i jakoś tak mimowolnie nastawiłem się na nie. Ale gdy poleciały pierwsze takty, musiałem troszeczkę zrewidować swoje nastawienie. Owszem, nie zagrali tak, że w te pędy po zakończonym koncercie leciałem wykupić cały ich merch i płyty, które mieli na stoisku, ale było całkiem ok. Byli szybsi niż poprzednicy, ich muzyka miała inne wibracje, była bardziej żywiołowa, trochę też bardziej luzacka. Wokalista podłapał fajny kontakt z publiką, a sami melomani ochoczo zaczęli podrygiwać w rytm ich skocznych piosenek. Efektem była chociażby ściana śmierci czy pierwsze pompki uskuteczniane przez ochotników. Nie zdobyli mojego serca na tyle, bym posypywał głowe popiołem krzycząc pod niebiosa czemu nie znałem ich wcześniej, ale zagrali dobrze i z polotem, więc było naprawdę ok.
W końcu wedle rozpiski ( która miała naprawdę nieznaczną, 10 minutową obsuwę ) na scenie Leśniczówki zamontowali swoje graty grajkowie ze słonecznej Portugalii. I od razu mogę śmiało powiedzieć, że to był naprawdę doskonały występ, i warto było się wybrać do Chorzowa, by móc to zobaczyć na własne oczy. A tym bardziej na własne uszy, bo Portugalczycy wysmażyli takiego kopa, że buty same spadały. Brzmienie pewnie każdy odbierał wedle własnych upodobań, ale dla mnie było naprawdę bardzo dobre, było głośno, ale nie ogłuszająco, no i przede wszystkim ciężko. Te wszystkie walcowate, pełne dramaturgii zwolnienia po prostu wbijały w podłogę. Od momentu kiedy zaczęli grać, po prostu rozsmarowywali publikę na miazgę. Tu może taka mała dygresja - jako, że z bdb kolegą do najmłodszego rocznika nie nalezymy, to zauważylismy w tłumie sporą grupę "młodszych" słuchaczy. Stara gwardia była obecna, ale to "młodzież" ( choć pewnie by się obrazili na takie miano, chociaż, kto wie? ) pokazała, że legendy o polskiej publice nadal są żywe. Pod scena kocioł był właściwie bezustanny, były pompki i wioślarze, był chaos i hołubce, jednym słowem świetna zabawa. Swój set panowie odegrali wzorowo, jak od linijki, z werwą i polotem. Ucieszyłem się jak dziecko, kiedy na żywo wybrzmiał "Apocalyptic premonition", poza tym, mogliśmy usłyszeć kawałki z obydwu płyt, m.in. "Locus of dawning", "Witnessess of extinction", czy "The vermin devourer". Set krótki, bo około 45 minutowy, ale bez zbędnych dłużyzn, bardzo konkretny i treściwy. Jak dla mnie perfekcyjny.
My wychodziliśmy z Leśniczówki w znakomitych nastrojach zgodnie stwierdzając, że warto było się wybrać - po stokroć warto. Panom z Analepsy chyba też się podobało, bo przyjęcie mieli znakomite, merchu też trochę sprzedali, a po minach też można wywnioskować, że ten przystanek na trasie zaliczają do udanych. Ceny merchu przyzwoite, ceny napojów chłodzących trochę mniej, publika, w sile około 70 osób być może nieliczna, aczkolwiek elitarna pokazała że można się doskonale bawić przy takich dźwiękach i być może sprawiła, że kiedyś tam, przy kolejnej okazji panowie z Analepsy postanowią odwiedzić nas ponownie. Czego sobie i Wam życzę.