Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

Czytasz coś więcej niż etykiety Domestosa w kiblu?

Moderatorzy: Heretyk, Nasum, Sybir, Gore_Obsessed, ultravox

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10440
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

11-03-2022, 18:02

Pomyślałem sobie, że taki tumult na forume, że może spróbuję czegoś innego. Od kilku lat piszę sobie książkę fantasy, nic wielkiego, na razie rzecz do szuflady, ale pracuję nad nią codziennie od jakichś trzech lat. Będę wrzucał tutaj pojedyncze rozdziały co jakiś czas, jak ktoś będzie miał ochotę poczytać to zapraszam, jak nie to też spoko, jak ktoś ma ochotę po prostu sobie zrobić herbatę i pogadać o czymś luźno związanym z pisaniem i podzielić się swoimi doświadczeniami, to może potraktować to jako taki kącik. Konstruktywna krytyka mile widziana, jak ktoś chce napisać tylko 'ale gówno' to raczej nie będzie to miało sensu, ale pewnie i to się zdarzy. No więc...

1
O tym, co można znaleźć na bazarze


Drogi Czytelniku, do Ciebie kieruję te słowa z Marrakeszu, miasta w Maroku, roku Pańskiego 1788. Maroko znajduje się pod panowaniem Muhammada III z rodu Alawitów, a rządy jego cechują: łagodne obyczaje, tępe miecze oraz dzika pogoń za złotem. To właśnie w pogoni za złotem podpisał on szereg traktatów handlowych z Danią, Anglią, Francją i Portugalią, których okręty zawijają do portów Maroka każdego dnia, a zwłaszcza do Essaouiry, największego marokańskiego portu na południe od Tangieru. Opowiadam ci to wszystko, ponieważ ja również przybyłem na jednym z tych okrętów, wysiadłem na ląd, i poprzez suchą jak piasek krainę, gdzie rosną tylko drzewka arganowe, z Bożą pomocą, dotarłem do wrót Marrakeszu. Dlaczego tutaj jestem i z czego żyję, nie śmiem na razie mówić.

Jestem chrześcijaninem, katolikiem, mój wiek to lat 40, jeśli zaś o wygląd chodzi… Niechże spojrzę w lustro. Moje włosy, kasztanowe, lekko falowane i długie, sięgają za ramiona. Moje brwi są ciemne i wyraźne, moje powieki lekko opadłe (cóż, nikt z nas nie robi się młodszy…), pod moim dość długim nosem zaś znajduje się wąs i ogolony podbródek. Jeśli natura nie obdarzyła Cię wielką wyobraźnią, Czytelniku, możesz zawsze zobaczyć, jak wyglądał Kartezjusz, jestem do niego bowiem podobny, a przynajmniej tak mówią mi przyjaciele. Pochodzę z kraju w Europie zwanego Polonia, niegdyś największego na kontynencie, teraz podupadłego, rozebranego przez zdradzieckich sąsiadów. Miasteczko zaś, z którego pochodzę, znajduje się pomiędzy miastami Sandomierz i Lemberg, a nazwa jego pochodzi od rzeki, która tam płynie. Mam jednak swoje powody, by nie mówić wprost, jakie to miasteczko, ani jaka to rzeka, dlatego proszę, nie pytaj mnie o to.

Mam w Marrakeszu jednego tylko Przyjaciela. Mój Przyjaciel jest jednak jedynym Europejczykiem, jakiego tutaj znam, oraz moim krajanem. Nazywać go będę Przyjacielem. Jest on o kilka lat ode mnie starszy, łysy jak kolano, a jego brwi są tak gęste i krzaczaste, jakby chciały nadrobić braki owłosienia na głowie. Jego czoło przecięły już zmarszczki, które, nie wątpię, spowodowane są głębokim rozmyślaniem nad tym, jak świat jest zbudowany. Jest on - niech mnie! - stoikiem, uczniem tych starożytnych, pogańskich filozofów, takich jak Marek Aureliusz czy Epiktet, którzy wierzyli, iż nawet gdy walą się niebiosa i ogień piekielny pożera świat, nie warto wzruszać nawet ramionami. Nauczył się ubierać na lokalną modłę w dżellabę, to jest długą, białą suknię, ale myślę, że to nie z konformizmu, a raczej dlatego, że przypomina mu ona togę greckich filozofów. Często rozmawiamy na tematy ważkie i próbuję go przekonać do tego, żeby ratował swoją duszę przez potępieniem, by powrócił na łono Kościoła, ale na razie bez sukcesów.

Mówię Ci to wszystko, Czytelniku, ponieważ mam zamiar napisać książkę. Dlaczego myślę napisać książkę, pytasz? Ponieważ ledwie kilka dni temu krążyłem bez celu po suku, tradycyjnym arabskim targu w Marrakeszu, i zdarzyło się wówczas coś ważnego i magicznego.

Większość towarów suku to śmieci niegodne spojrzenia, i nie oglądałbym ich nawet, gdyby mi zapłacili. Znaleźć można niemal wszystko: cymbały brzmiące, gazety nudzące, ceramikę ładną, ceramikę brzydką… Jeśli tylko da się to sprzedać, znajdziesz to na suku.

Tego dnia zgubiłem drogę. Wydarzenie takie nie dziwi mnie wcale, ponieważ suk ciągnie się i ciągnie kilometrami w sposób niezrozumiały dla Europejczyka. Synowie starego kontynentu mają problemy ze zrozumieniem logiki czarnego kontynentu. Jeśli zgubisz drogę w Krakowie, Pradze, Sankt Gallen, Genui, Awinionie, Narbonne czy Kartagenie, jedno wiesz na pewno: jeśli potrzebujesz pójść w lewo, to idziesz prosto, docierasz do skrzyżowania, a na skrzyżowaniu skręcasz w lewo. Tak też dałem się poprowadzić mojej prostej logice przez suk w Marrakeszu, czekając na okazję, by skręcić w lewo, jednak czekała mnie niespodzianka! Żadne skrzyżowanie nie wyszło mi na spotkanie, jedynie ślepe zaułki wyrastały przede mną, jakby pytały: ,,Czy coś zgubiłeś, kolego?”. Musiałem oczywiście zawrócić. Bez mapy można się tutaj szwendać godzinami i być tak samo zgubionym, jak na początku. I chociaż mój zmysł orientacji jest nienajgorszy (z dumą bowiem mogę powiedzieć, iż zgubiłem się w dziesiątkach miast cywilizowanego świata), to tego dnia nie przyszedł mi w sukurs. I gdy tak tanecznie kręciłem się w lewo i prawo, naprzód i nazad, trafiłem na uliczkę targową, której nie widziałem byłem nigdy wcześniej.

Na ulicy tej znajdował się stragan, na straganie zaś znajdowała się wystawa. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy zamiast uśmiechu sprzedawcy przywitał mnie uśmiech nagiej czaszki! Wystawę tę zaścielały bowiem czerepy zwierząt. Poznałem zaledwie kilka z nich, a należały one do kóz, wołów i wielbłądów szczerzących się do mnie upiornie. Nad głowami wisiały warkocze ziołowe, pachnące kojąco lawendą i miętą, a są te zapachy oba mi bliskie i dlatego… Wstąpiłem do środka.

- Salam - przywitał mnie kupiec. Był on zbyt piękny do swojej roli. Wysoki, śniady, jak wszyscy Marokańczycy, turban na głowie, a pod turbanem blizna przez pół twarzy, malownicza na zabój. Gdybym miał wybrać aktora do sztuki, by zagrał kupca na magicznym straganie, nie wymyśliłbym tej postaci lepiej! Poza tym zwięzłym przywitaniem, nie zaszczycił mnie żadnym słowem.

A w środku sklepiku jakby inny świat! Tak okrutny, lecz wspaniały! Nie dość powiedzieć, że pomieszczenie napełniała magia! Nie dość wymienić wszystkie cuda, jakie czekały na mnie wewnątrz. Dziwaczne, wypchane zwierzęta patrzyły szklanymi gałami. Kolce jeżozwierza, pióra orła, kły żmii, szpony lamparta, kamienie szlachetne błyszczące w słońcu kolorami tęczy, wylinki węży, eliksiry przeznaczeń nieznanych… Żywa sówka, nie większa niż pięść, podążała za mną wzrokiem, rzucając spojrzenia z klatki wiszącej z sufitu. Zakręciło mi się w głowie, jakby ktoś przywalił w nią buzdyganem!

Po krótkich targach nabyłem dwa malutkie, suszone skorpiony, skórę kameleona i garść kolców jeżozwierza. Następnie potargowałem się o sówkę, z powodu, jaki podam później. Wkrótce osiągnęliśmy konsensus. Wiedziony jednak naturalną ciekawością, spytałem go, czy ma na sprzedaż jeszcze coś… Coś innego… Schowanego pod ladą.

Otóż miał!

Powrócił wkrótce z Kryształową Kulą owiniętą w szmatki. Wyglądała dość przystojnie, nie zaprzeczam, ale w pierwszej chwili wydawało mi się, że to jakaś zabawka dla turystów. Gdy jednak zajrzałem do wnętrza tej Kuli, zadziwiłem się ponad miarę, ponieważ w środku widziałem inny świat, inną krainę, a w niej innych ludzi, a wyglądali oni tak prawdziwie, jak ja sam!
- Co to za diabelska sztuczka? – spytałem, ale on jedynie wzruszył ramionami.
- Ta kula leży u mnie od lat, ponieważ cena jest wysoka, a Arabowie boją się jej – wyjaśnił – Kupiłem ją od pewnego Turka, który przywiózł ją z jeszcze dalszych krain, prawdopodobnie gór Kirgistanu. Mam jednak tej Kuli już serdecznie dość, ponieważ wszyscy się jej boją, a i ja żyję w ciągłym strachu zarówno przed potępieniem duchowym, jak i karą całkiem cielesną, bowiem jeśli tylko imamowie usłyszą o Kuli, majątek mój będzie w niebezpieczeństwie. Pokazałem ci ją tylko dlatego, że jesteś dhimmi, to znaczy cudzoziemcem. Dlatego też gotów jestem ci ją sprzedać za bezcen, chociaż to dla mnie wielka strata, i zaprawdę powiadam, podrzynam sobie gardło tym interesem.

Potargowaliśmy się więc znowu, ale raczej dla sportu niż z konieczności. On lamentował nad bankructwem, na jakie go skazuję, i tego, iż doprowadzam do ruiny jego córki i wielbłądy, a ja również wczułem się w rolę i biadoliłem nad swoim ciężkim losem, jednak dobiliśmy prędko targu, ponieważ on tak naprawdę chciał się Kuli pozbyć, a ja tak naprawdę chciałem ją posiadać.

Od wielu dni oglądam więc Kryształową Kulę w zaciszu swojego riadu, i znam tę krainę wewnątrz całkiem już nieźle. Nie wiem jednak, gdzie te miejsca się znajdują, ale zajrzyjmy do niej razem, a ja Ci opowiem to, co już wiem. Postawmy więc Kryształową Kulę na stole, przysuńmy krzesła, odsłońmy Kulę ze spowijających ją szmatek, oprzyjmy przedramiona o blat i zajrzyjmy do środka…

Ach, pytasz, co się stało z sówką, którą kupiłem?

Uwolniłem ją.
I am Jerusalem.
Awatar użytkownika
maciek z klanu
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12504
Rejestracja: 23-12-2008, 22:34

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

11-03-2022, 18:23

Bardzo fajne. Serio. Mega mnie zaciekawiłeś, świetnie się czyta. Jedyny mankament to chyba dość wartka akcja jak na książkę. Bardziej widziałbym to jako opowiadanie. Szczerze chce więcej.
Adrian696 pisze:nie, BURZUM jest emo ;)
Jestem Maciek, szukam klanu.
Awatar użytkownika
empir
zahartowany metalizator
Posty: 4586
Rejestracja: 31-08-2008, 23:17
Lokalizacja: silesia

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

11-03-2022, 18:38

Mimo że nie ma szatana (tylko jakiś Katol) to dobrze się zaczyna.
Ostatnio zmieniony 11-03-2022, 18:48 przez empir, łącznie zmieniany 1 raz.
987654321k
w mackach Zła
Posty: 724
Rejestracja: 12-12-2018, 19:43

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

11-03-2022, 18:41

Początek niezły, wzbudził ciekawość i doczytałem do końca ale na razie nie chwalę bo nie wiem jak dalej się ta historia rozwinie. Czekam na dalszy ciąg. Rację ma kolega piszący powyżej, też mi się ten fragment z opowiadaniem bardziej skojarzył niż pełnoprawną książką.
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10440
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

11-03-2022, 19:47

Dzięki wszystkim za dobre słowa. Naszkicuję trochę szerzej koncepcję. Po tym pierwszym rozdziale wejście część właściwa, czyli akcja w świecie Kuli. Akcja przenikać się będzie z obserwacjami Narratora, chrześcijańskiego podróżniak - którego już poznaliśmy - w postaci niby-dialogu z jego Przyjacielem-stoikiem, gdzie każdy będzie miał swój punkt widzenia na to, co widzą, a ich światopoglądy - chrześcijański z klasyczno-filozoficznym - będą się delikatnie ścierać. Wszystko to ugotowane w gęstym średniowiecznym sosie z bestiariuszy i Biblii i wydarzeń historycznych tamtego okresu, bo to one będą głównym pryzmatem widzenia Narratora i jego Przyjaciela, oraz marzeń sennych przenikających rzeczywistość. Co do części fantasy zaś, sami zobaczycie. Będę wrzucać tak raz na tydzień pewnie.
I am Jerusalem.
tomaszm
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 7919
Rejestracja: 26-12-2010, 12:33

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

11-03-2022, 19:48

Kibicuję. Dobrze mi się to czytało. Masz umiejętności.

Sebastian chciałem się o jedną rzecz zapytać ,bo sporo podróżowałeś Jaki miałeś najbardziej sterujący lot samolotem- jeśli taki w ogóle był ,że Cię zstresował? Gdzie byłeś najdalej na świecie lecąc samolotem?
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10440
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

11-03-2022, 19:59

tomaszm pisze:
11-03-2022, 19:48
Kibicuję. Dobrze mi się to czytało. Masz umiejętności.

Sebastian chciałem się o jedną rzecz zapytać ,bo sporo podróżowałeś Jaki miałeś najbardziej sterujący lot samolotem- jeśli taki w ogóle był ,że Cię zstresował? Gdzie byłeś najdalej na świecie lecąc samolotem?
Dzięki

Najdalej byłem w Japonii, i nie tyle było to stresujące, co męczące, ponieważ moje zdrowie było takie sobie, a przez 7 godzin lodu do Stambułu było bardzo ciasno - tak ciasno, że na widok zajumanego z samolotu widelca (bogowie mi świadkiem, byłem pewien, że są jednorazowe), jeszcze przez trzy miesiące czułem ataki klaustrofobii.
I am Jerusalem.
tomaszm
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 7919
Rejestracja: 26-12-2010, 12:33

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

11-03-2022, 20:21

U mnie chłopaki z bura lecieli do Chin 12 godzin na targi recyklingu. Opuchnięte kostki po zejściu z pokładu samolotu. Ja najdłuższy przelot miałem do Rpa okołu 8 godzin podobnie jak Ty do Japoni. Ja się kompletnie do tego nie nadaję. Leciałem z Berlina i 3 zawały miałem w trakcie. A najbardziej to bylem zawiedziony lotniskiem w Berlinie. Pyrzowice przy tym wyglądają jak Belweder. Kurwa jaki tam jest syf. Trzeba być na miejscu żeby sobie to wyobrazić.
987654321k
w mackach Zła
Posty: 724
Rejestracja: 12-12-2018, 19:43

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

11-03-2022, 20:29

Opuchnięte kostki po 12 godz w samolocie? może mają dnę moczanową albo coś? 3 zawały w trakcie lotu to też nie przelewki. Sorry za zaśmiecanie tematu ale te intrygujące historie to lepiej się chyba zapowiadają niż ta historia w książce.
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10440
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

11-03-2022, 22:39

987654321k pisze:
11-03-2022, 20:29
Opuchnięte kostki po 12 godz w samolocie? może mają dnę moczanową albo coś? 3 zawały w trakcie lotu to też nie przelewki. Sorry za zaśmiecanie tematu ale te intrygujące historie to lepiej się chyba zapowiadają niż ta historia w książce.
Tak się zdarza jak Tomasz wchodzi do gry, ale jako że zakładam że ten temat to też trochę lobby do odreagowania tych wszystkich wojenek forumowych, to zapraszam serdecznie, tutaj jest herbatka i stoliczek.
I am Jerusalem.
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10440
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

12-03-2022, 01:40

W sumie zapostowanie tego daje zajebistą perspektywę, taką krok w tył od tego co widziałem dotąd w google docsach i poprawiłem kilka przecinków i innych pierdółek, więc wrzucę od razu jeszcze drugi rozdział. Niestety na razie pracuję nad główną historią, więc Narrator na razie zmuszony będzie zniknąć.


2
Świat wewnątrz Kryształowej Kuli


A gdy patrzę do środka Kryształowej Kuli, nie widzę najpierw nic, jedynie dym snujący.

I patrzę do środka, starając się dojrzeć jakiś kształt we mgle.

I patrzę…

…Aż w końcu ukazuje się kształt ptaka lecącego przez chmury…

...A chmury są białe jak mleko i rzadkie jak poranna mgła na łące. Ptak jest jedynie sylwetką na białym tle. Czy to coś przy oczach to pędzelki? Tak, to sowa. Obniża lot i wypada z chmur, ukazując Miasto daleko w dole…

Nad Miastem zaś słońce chyli się ku linii horyzontu, a jego światło, czerwone jak gryczany miód, rozlewa się po ścianach domów i napełnia sennością i dziwnym spokojem. Na dole, na brukowanych ulicach leżących na ziemi szachownicą dróg, chodzą ludzie, a ludzie ci wyglądają na Mieszkańców tego Miasta. Mieszkańcom udzielać się musi ten spokój zachodzącego słońca, ponieważ nikt się nie spieszy, i każdy przechodzień pozdrawia drugiego kiwnięciem głowy i uśmiechem. Niektórzy niosą ze sobą do domu wiązki wikliny na plecach, inni pchają taczki z dyniami. Światło słońca kładzie się nich jak złota pajęczyna.

Miasto wygląda zaś na średniowieczne i rozsiane po okolicy bez ładu i składu, jak ścieżki mrówek w lesie. Domy mają podbudówkę z kamienia, a na podbudówce stoją ściany drewniane, a ściany te przykryte są strzechą, drewnem lub mchem.
Widać też wielką, białą Wieżę. Wieża ta sięga szczytem aż do niskiej chmury, u dołu płaskiej, a u góry rozbuchanej jak kalafior. Wieża jest okrągła u podstawy, a ginący w cumulonimbusie szczyt jest szpiczasty, ściany zaś koloru kości słoniowej. Jak wielka, kremowa kredka stoi na baczność i oczekuje na największego rysownika wśród gigantów.

Sowa leci w stronę Wieży i zbliża się do jej otwartego okna. Jest już przy oknie – ląduje na nim – chwyta się szponami parapetu i patrzy na Miasto z wysokości nie mniej niż czterdziestu metrów, to jest mniej więcej połowy wysokości.
A oto, co widzi z okna Wieży..

Gdy sowa patrzy na zachód, widzi Rzekę. Wije się ona spomiędzy drzew i wpada do stawu. Na powierzchni pluszczą łapami dzikie kaczki, a na brzegach rośnie tatarak. Koryto ma w najszerszym miejscu około dwudziestu metrów szerokości, a staw ma kształt kręgu o średnicy sześćdziesięciu metrów. Dalej zaś Rzeka przepływa korytarzem pod mostem, przy samej niemal Wieży i wąską gardzielą spada z wysokości kilku metrów na kręcące się koło młyńskie, ponieważ tam właśnie stoi Młyn. Rzeka toczy się stąd na północ i zaledwie dwa kilometry dalej wpada do Wielkiej Rzeki. Wody Rzeki mienią się w świetle zachodzącego słońca na rudozłoto. Ma w sobie coś z tych rudych kobiet-podróżniczek, których żaden mężczyzna nie może poskromić, ponieważ zawsze gnają do przodu. Chciałoby się zanurzyć w niej palce i patrzeć, jak kapie z nich woda.

Gdy sowa patrzy na wschód, nie widzi nic, jeno drzewa po horyzont. Czy skrywają coś za sobą? Czy wiodą tamtędy drogi? Chyba tak – widać bowiem jakieś przecinki między plamami zieleni. Pod Wieżą wiedzie brukowana droga, a droga ta przecina mostem Rzekę i tam właśnie prowadzi.

Gdy sowa patrzy na południowy zachód, widzi Cmentarz oddalony o zaledwie kilometr od Wieży. Ma metalową bramkę i stoją tam ledwie widoczne nagrobki. Jawi się jako leniwy i ponury, jak gdyby stworzony, by wybrać się tam u skraju życia, położyć się w trumnie i zamknąć za sobą wieko, by zasnąć na wieki.

Gdy sowa patrzy na zachód, widzi Miasto. Dziwne! Do czego by je porównać? Wyobraźmy sobie najpierw mrowisko, a następnie teraz spłaszczmy je, tak, by nie miało czubka. Jest teraz płaskie jak placek, i chodzą po nim tu i tam mrówki. Gdy się przypatrzeć, to widać, że chodzą one pewnymi ścieżkami, dla nas niewidocznymi, ale to nie szkodzi - wyobraźmy sobie bowiem, że chodzą po malutkich, brukowanych ulicach, a wzdłuż tych ulic stoją domki wielkości pudełka zapałek, a na samym środku mrowiska stoi biała kredka, czyli Wieża. A teraz weźmy ulubioną fajkę, zaciągnijmy się dymem i wypuśćmy go z płuc na czubek kredki, tak, by spowił się chmurą. Tak. Tak właśnie wygląda Miasto. Zielone mrowisko, szachownica uliczek, biała Wieża na środku.

Gdy sowa patrzy na północ, domy kończą się ledwie dwieście metrów od Wieży, a za domami znajdują się już pola. Za polami zaś widać Wielką Rzekę, a nad Wielką Rzeką czerwienieje wiklina, którą Mieszkańcy niechybnie uprawiają, grunt do tego bowiem wydaje się doskonały – miękki i mokry – czyli to, co giętkie, wiklinowe pręcie lubią najbardziej, nim zostaną ścięte, zmoczone, zgięte, i zmienią się w koszyki, doniczki i ozdoby.

A teraz sowa patrzy w dół i widzi, co znajduje się u stóp Wieży. A jest to coś jakby mały ogród pełen ziół i przypraw o szerokości i długości kilkunastu metrów. Jest tam zielona bazylia, tak smacznie wyglądająca, że aż ślinka cieknie, oraz lawenda, szarawa, jakby pokryta szronem, tak pięknie pachnąca. Jest tam także mięta łagodząca żołądek. Pole to małe, ale widać, że ktoś uprawia je rękami, a ręce napędzane są sercem.

A teraz wzrok sowy zwraca się do środka Wieży, a oto, co widzi.

W komnacie, przy samym niemal oknie, na krześle przy biurku, z piórem w dłoni, siedzi młodzieniec. Wygląda on na około piętnaście lat. Patrzy okrągłymi oczami na sowę. A oczy jego są ciemnozielone, barwy leśnej trawy, żywe, jakby cały czas szukały znaków. Nad oczami znajduje się czupryna brązowa, rozczochrana i nieuporządkowana jak pagórek porośnięty trawą uginającą się na wietrze. Jego twarz jest opalona, jakby spędzał wiele czasu patrząc prosto w słońce, albo pracował w ogrodzie. Szczupły jest i raczej niski, trochę jak zwierzę, które nigdy nie miało dość jedzenia i walczyło w lesie o przetrwanie. Ubrany zaś jest w szatę długą aż do ziemi, koloru szarych ziaren słonecznika. Obok niego zaś leżą: płaszcz oraz kapelusz z rondem i szpicem, a szpic ten zgięty jest do tyłu, jak u jakiejś czarownicy, a zarówno płaszcz, jak i kapelusz są tej samej, słonecznikowej barwy. Nazwiemy go Uczniem – ponieważ młokos ten uczy się najwyraźniej jakiegoś fachu z książek.

Komnata Ucznia urządzona jest skromnie, jakby nie spędzał w niej więcej czasu niż to konieczne. Siedzi na krześle, a przed nim znajduje się biurko, a na biurku leży książka, którą właśnie czytał, i padają na nią z okna ostatnie złote liźnięcia zachodzącego słońca. W rogu zaś, przy drzwiach, znajduje się łóżko okraszone grubą kołdrą jak żółw skorupą. W drugim rogu zaś szafa, wielka i solidna, jakby służyła za schron w razie eksplozji. Jest również szafka, i to ona jest najciekawsza, znajdują się tutaj bowiem książki z metalowymi okuciami i wielkimi, złotymi literami wymalowanymi na skórzanych okładkach. A na pozostałych półkach, istne panopticum: kubeczek z kamionki pełen ptasich piór, szable dzika, siekacze bobra, martwa królowa pszczół w pudełku, oraz latarenka z otworami w kształcie gwiazd, księżyca i słońca. Pachnie tu żywicą.

Coś poruszyło się na łóżku! To Kot o trójkolorowym ubarwieniu: białym, czarnym i rudym. Kociak - może półroczny – budzi się i strzyże uszami na widok sowy na parapecie, po czym cichuteńko staje na trzy łapy. Brakuje mu lewej przedniej łapki.
Gdy Uczeń i sowa patrzą na siebie, w swojej kociej głupocie wstaje on niepostrzeżenie z łóżka i kuśtyka do okna. Stawia puchate łapki jedną za drugą na podłodze, kiwając się przy tym kaleko, wzrok skupiony na sowie, ogon wycelowany do tyłu. Przekrada się jak trzynogi zamachowiec pod krzesłem Ucznia. Przysiada pod oknem, napina mięśnie ud i skacze, machając jedyną przednią łapą. Zaskoczona sowa zeskakuje natychmiast i odlatuje. Kot zaś…

...Kołysze się na cienkim parapecie. Jest dla niego wąsko, by utrzymał trójnogą równowagę. Sztywnieje ze strachu. Chwieje się. Patrzy w dół na czterdzieści metrów przestrzeni dzielącej go od zielnika i przez chwilę, która trwa wieczność, czuje wiatr wiejący przez futro, i rozumie, że popełnił bardzo, bardzo poważny błąd.

Kocie oczy o wielkich źrenicach patrzą daleko w dół.

I chylą się na zewnątrz.

Leci przez okno. Pazury jedynej przedniej łapy chwytają drewniany parapet. Bezradne tylne łapy drapią szaleńczo o kamienną ścianę. Wydaje z siebie wrzaskliwe miauknięcie.

Porusza odruchowo mięśniami w miejscu, gdzie powinna znajdować się brakująca lewa łapa. Cztery wbite pazury dzielą go od pustki.
Jeden pazur wypada z rowka. Potem drugi. Potem trzeci. Przez pół sekundy wisi na jednym pazurze. Zsuwa się po drewnie jak kreda trąca o tablicę.

Wypadł. Pęd powietrza na ułamek sekundy chwyta go w ramiona. Zamyka mocno oczy.

I przestaje spadać. Uczeń zwisa przez okno, zgięty w pół, trzymając kurczowo luźną skórę na karku Kota w garści, po czym wciąga go szybko do środka i siada roztrzęsiony na krześle. Przytula Kota kurczowo, jakby to jego własna dusza miała ulecieć z ciała. Dwa przestraszone serca biją w piersiach jak bębny. Kot wyślizguje się z rąk i ucieka w róg łóżka, gdzie zakopuje się w pościel. Uczeń wstaje i zamyka okno nerwowym ruchem, po czym patrzy na Kota i wyrzuca z siebie raczej, niż mówi, łamiącym się głosem:

- Nie rób mi tego więcej! – chwyta powietrze – Nie rób! Nie próbuj umrzeć po raz drugi. Wróciłaś stamtąd ledwie dwa dni temu! Nie pamiętasz już, jak bolało, gdy przejechał cię wóz? Nie pamiętasz, jakie to cierpienie, gdy się umiera? Straciłaś łapę! Nie wiem nawet, czy byłbym w stanie uratować cię znowu! Wszystko mnie wciąż boli, czuję każdy jeden mięsień i pewnie będę czuł jeszcze przez tydzień! Poszedłem tam po ciebie, chociaż się nie znaliśmy, ale to nie było proste, to nigdy nie jest proste. A już na pewno nie będzie proste znaleźć cię i umieścić z powrotem w ciele, jeśli znajdować się będziesz w kawałkach! A nie chcę oglądać cię w kawałkach. Nie rób mi tego. A przede wszystkim, nie rób tego sama sobie!

Sama? Ach, więc Kot to jednak Kotka…

Kotka patrzy Uczniowi w oczy i wydaje przepraszające miauknięcie. Ogon wygina się w przyjazny pytajnik.

- Z drugiej strony – mówi już raczej sam do siebie Uczeń – to też moja głupota, trzymać otwarte okno przy kociaku. Muszę pomyśleć o siatce.

Wtedy słychać szybkie kroki kierujące się do komnaty Ucznia. Drzwi otwierają się szeroko, a w przejściu staje…
Człowiek leciwy, wysmukły o prostych plecach. Może mieć około stu dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu. Długie, proste włosy sięgają za ramiona, twarz pokrywają białe wąsy i krótka broda. To jest w nich dziwne: nie są bowiem siwe, a zupełnie białe, podobnie jak jego togopodobna szata. Jest w nim coś z porcelanowej figurki, zarówno w greckim nosie, jak i w zimnych, niebieskich, anielskich oczach, w których zaklęty został dziwny spokój.

- Co się stało? - pyta od progu - Słyszałem koci wrzask, a potem zacząłeś krzyczeć.
- Kotka, Mistrzu – odpowiada już znacznie spokojniejszy Uczeń - Na okno przyleciała sowa, i usiadła na nim, patrząc na mnie. Gdy patrzyłem na nią, Kotka zeskoczyła cichcem z łóżka i rzuciła się na sowę. Sowa odleciała, a Kotka wypadła z okna. Złapałem ją w locie.
- Bogowie! Ledwie dwa dni minęły, a ona znowu chciałaby wracać w zaświaty. Ale one tak mają, niestety. Gdy zafiksują się na tym, co chcą upolować, nie widzą świata poza tym. Powinna być wdzięczna, że trafiła do ciebie, bo wyraźnie nie przeżyłaby bez ciebie ani tygodnia – szeroki uśmiech upiększa twarz starca.
- Dziękuję, Mistrzu - Uczeń również się uśmiecha doceniony – Fakt, nie jest to najmądrzejsze stworzenie na świecie.
- Myślę, że znajdziemy gdzieś siatkę, młotek i gwoździe - zachęca starzec i zerka na książkę na stole - Widzę, że wciąż studiujesz magię ziemi. To dobrze, chociaż wydaje mi się, że wiesz już o roślinach niewiele mniej, niż ja. Chodź, poszukamy tej siatki.
- Dobrze, Mistrzu - Uczeń wstaje od stołu, drapie kota za uchem, i wychodzą razem.
I am Jerusalem.
987654321k
w mackach Zła
Posty: 724
Rejestracja: 12-12-2018, 19:43

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

12-03-2022, 10:01

Czyta się całkiem nieźle, jedynie ten tekst młodzieńca jest trochę w moim odczuciu za długi i jakiś taki nie wiem :roll: za ckliwy, za bardzo naiwny? Ale ogólnie jako całość podoba mi się.
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10440
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

12-03-2022, 13:26

Wstępna mapa, można skopiować link i otworzyć w nowym oknie żeby zobaczyć więcej szczegółów bo forume zmniejsza rozmiar.

Obrazek
I am Jerusalem.
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10440
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

17-03-2022, 22:19

Rozdział 2, cz. 2: O Naturze Kotów


Dziękuję, że mnie odwiedziłeś Przyjacielu, i że udało ci się trafić akurat na tę chwilę, gdy odwijałem Kulę, tak że mieliśmy okazję obejrzeć wszystkie te mirabilia razem. Cieszę się o tyle, iż gdybym zobaczył to wszystko sam, pomyślałbym, że być może zwariowałem, albo diabeł mnie opętał, zupełnie tak jak sugerował kramarz sprzedający Kulę twierdząc, iż Arabowie boją się jej, gdyż wierzą, że pochodzi ona od ifritów. Ludzie to małej wiary muszą być, skoro nie wierzą w zbroję i tarczę swojej religii, ja jednak takich wątpliwości nie mam, i nawet jeśli ta Kula od diabła wzięła swe istnienie i wykuto ją w Etnie, czy gdziekolwiek szatan kuł swoje oręże, nie zlęknę się, a moja pobożność pozostanie niewzruszona. Co do ciebie zaś, Przyjacielu, wierzę, że filozofia tych twoich Seneków i innych, chociaż niechrześcijańska, nadała ci pewną stabilność umysłu, dzięki której utrzymasz zmysły na wodzy obserwując świat Kuli.

Zobaczyliśmy zatem Miasto razem z jego Wieżą oraz poznaliśmy dwóch ludzi, którzy wyglądają jak Czarnoksiężnik i jego Uczeń, a na sam koniec również Kotkę, która najwyraźniej z Uczniem mieszka. Wszystko to nad wyraz ciekawe i wygląda trochę tak, jakby ktoś powołał do życia książkę i oplótł ją w obrazy. Co one jednak wszystkie znaczą?

Słowa Ucznia były z tego najdziwniejsze, czyż nie? Można by pomyśleć, że Kotka pożegnała się z życiem w sposób całkiem dosłowny, i nie odnoszący się bynajmniej do powiedzenia o dziewięciu kocich żywotach, Uczeń natomiast pomógł jej to życie odzyskać. Podejrzewam, że wszystko to jakaś hucpa, i że Uczeń nie dobiera słów odpowiednio, ponieważ z historii tak krótko nakreślonej wynika, iż Kotka wpadła pod przejeżdżający wóz, który zabrał jej w ten czy inny sposób łapę. Prawdopodobnie złamane zostały kości albo naderwane mięśnie, przez co przednia łapa musiała zostać odjęta, a Uczeń, posiadając pewne talenty weterynaryjne, uratował ją. Widzę, że kiwasz smutno głową, Przyjacielu. Tak, wiem, żywisz wielką empatię do zwierząt, której ja, mimo zainteresowania bestiami fantastycznymi, nie posiadam aż tak rozwiniętej, trzymam się bowiem twardo Dobrej Księgi mówiącej, iż zwierzęta dano nam w podległość i powinny nam służyć. Tak jest, i tak było od tysięcy lat.

Przypatrzmy się jednak tej Kotce, ponieważ jest ona nad wyraz ciekawa. Gdyby była zwykłą kotką, to pewnie nie zwróciłbym na nią takiej uwagi, jednak ta brakująca łapa sprawia, że staje się ogromnie charakterystyczna. Porusza się przez to inaczej, kuśtykając jakby, jak człowiek oparty o laskę. Jej kręgosłup nie jest tak prosty jak u kompletnego kota, a raczej wygina się łukiem, by trzymać głowę w górze. Doprawdy, niecodzienne, i sprawia, że mam ochotę porozmawiać z tobą o kotach, Przyjacielu.

Wiesz o tym, jak wielka jest moja miłość do czytelnictwa, zwłaszcza Biblii oraz bestiariuszy ją objaśniających, i zawsze staram się przez ten pryzmat patrzeć na zwierzęta, aby odkryć niewidoczne znaczenia i skryte prawdy wiary.

Tym bardziej zadziwiło mnie to, że Biblia o kotach nie mówi wcale, ale to wcale. Zaskakujące! Przecież tyle wersów odnosi się do psów, a poza tym to z tamtych okolic właśnie wywodzą się koty. Oczywiście, mógłbym to naciągać i opowiadać o lwach, ale czuję nieuczciwość tego podejścia nosem. Musimy zdać się więc na własną mądrość i ocenić, jakim zwierzęciem jest kot.

Co jest charakterystycznego w kotach? Są to zwierzęta nocne, podobnie jak nietoperze, sowy, czy jeże. O takich stworach mówi się w nauczaniu chrześcijańskim jednoznacznie źle. To właśnie nietoperze i sowy ilustrowane są przy wrotach piekła i ich strzegą, tak jak u Dantego. Co do jeży natomiast, czy to nie one opisane zostały jako te zwierzęta, które razem z syrenami tańczyć będą na gruzach Jerozolimy? Tak więc kot nie ma u nas łatwego startu.

Drugą charakterystyczną cechą jest to, iż kot jest łowcą. Czy to dobrze, czy źle? Instynktownie odpowiedziałbym, że źle, ponieważ stoi w opozycji do tego, iż to cisi i łagodni posiądą ziemię gdy nadejdzie czas ostateczny, łowcy zaś staną się według tej wykładni ofiarami, a wojujący mieczem zginą od miecza, względnie pazurzaste stwory zginą od pazurów. Z drugiej jednak strony wojować można też w obronie wiary. To jednak naciągane, ponieważ kot nie wojuje, a łowi. Łowiectwo jednak także ma swoje szlachetne odmiany, jak na przykład uświęcone czasem sokolnictwo. Przyjacielu, to nie czas, by wspominać, iż chrześcijanie przejęli je od Arabów, może to i nawet prawda, ale nie psuj mojego potoku myśli, gdy tak dobrze mi idzie.

Kot to bestia leniwa i długo śpiąca, ale ma też przecież swoje zalety, łowi bowiem myszy i chroni ziarno przed tymi szkodnikami. Cóż lepszego, prawda? Opowiem ci jednak o czymś, co zaskoczyło mnie kompletnie, albowiem średniowieczne manuskrypty ilustrują czasem myszy gryzące hostię oraz kota pilnującego tejże hostii. Wydawałoby się, że nie mogłoby to świadczyć lepiej o kocie, prawda? Jakaż wyższa funkcja mogłaby mu przypaść, niż chronienie ciała Chrystusa przez tymi małymi szkodnikami? A jednak po odczytaniu inskrypcji zaskoczony zostałem kompletnie, bowiem według niej myszy to symbol ludzi dążących do Chrystusa, kot natomiast miałby tu odgrywać rolę szatana nie dopuszczającego wiernych do hostii. Świat do góry nogami! Jakże inaczej ludzie wówczas myśleli!
I am Jerusalem.
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10440
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

21-03-2022, 01:35

Zapomniałem powiedzieć że Narrator jednak będzie - postaram się pracować tak, by wchodziła całość, jak widać w ostatnim poście.

3
Rzeka go wzywa


Tej nocy Uczeń śni, że jest larwą chruścika. A oto jego sen.

Chruścik to robaczek. Robaczek ten, gdy jest już dorosły, fruwa nad rzekami, błyszczy w słońcu i wiruje w tańcu. Ale Uczeń nie jest jeszcze dorosłym chruścikiem, a jedynie brzydką larwą. Nie przeszkadza mu to. Wręcz przeciwnie, śmieje się i cieszy, budując na brzegu Rzeki domek z patyków. Tak bowiem czynią wszystkie larwy chruścików – przędą klejące nici, a na tych niciach kleją igiełki i patyczki z których budują domek, a potem ten domek noszą i chowają się w nim. Ale Uczeń-Larwa nie może znaleźć igiełek i patyczków! Zamiast nich znajduje na brzegu płatki złota i szlachetne kamienie. Jest zaskoczony, ale mimo to zbiera je i gryzie w płaskie, kwadratowe okruchy, które przylepia do sieci. Z mieszaniny tej powstaje złoty domek. Uczeń-Larwa zadowolony jest z konstrukcji. Wpełza do swojego przytulnego schronienia. Jest obszerne, ale też lekkie. Jest w stanie nieść je ze sobą.

Zapada noc, a gdy kołdra mroku opada na łóżko ziemię, wody w Rzece burzą się i urywają brzeg, na którym śpi w swoim złotym domku Uczeń-Larwa. Nurt porywa go razem z domkiem i niesie – wbrew logice – pod prąd, w głąb Lasu. Płynie i patrzy na zachwycający złoty piasek na dnie Rzeki.

Wyławia go człowiek – dla Ucznia-Larwy wielki niczym olbrzym – i podstawia sobie na dłoni pod samą twarz. Jego oczy są tak blisko, że Uczeń-Larwa widzi swoje odbicie w czarnych źrenicach i zielonych oczach. Człowiek ogląda szeroko otwartymi oczami domek ze złota i szlachetnych kamieni. Wówczas to Uczeń-Larwa wychyla łepek na zewnątrz złotego domu, i zwraca się do niego:

- Wypuść mnie. Muszę płynąć dalej.

Człowiek, początkowo zaskoczony, kładzie Ucznia z domkiem z powrotem do wody i obserwuje, jak ten odpływa między drzewa.
Tak kończy się sen o chruściku w złotym domu.

Gdy Uczeń budzi się rano w swojej komnacie, wygląda, jakby miał ogromną potrzebę pójścia gdzieś – tak, jak człowiek śniący o słodyczach potrzebuje zjeść coś słodkiego, albo śniący o przyjacielu czuje chęć go odwiedzić. Odkrywa, że Mistrza nie ma już w Wieży, zjada więc śniadanie samotnie i wychodzi szemrzącym wodom Rzeki na spotkanie.

Staje u brzegu, patrzy w rudą topiel małej Rzeki i wzdycha głęboko pod zmrużonymi oczami. Życie kwitnie wokół Rzeki, żywa zieleń wystrzeliwuje z zakątków i walczy o każdy skrawek gleby. Uczeń kieruje wzrok na ciemnożółte kaczeńce i uśmiecha się przyjaźnie. Patrzy na rosnącą miętę i pociera ją palcami, ponieważ pachnie ona świeżością. Tonie oczami w całym tym krajobrazie i wygląda jakby jego dusza wolna od zmartwień jak niebo bez chmur. Trawa wokół rośnie wysoka i gęsta jak włosy matki ziemi.

- Jak przyjemnie byłoby dotknąć źdźbeł gołą podeszwą – mruczy pod nosem i zsuwa buty ze stóp na ziemię.
Ostrożnie stawia pierwsze kroki po nagrzanej zieleni. Mruży oczy jak jaszczurka grzejąca się na słonecznej ścieżce. Lekkie tchnienia wiatru dotykają włosów na jego karku tak delikatnie, jakby sama Ziemia oddychała nań w głębokim śnie i nie miała się już zbudzić.

- Ten wiatr jest przyjemny i dobry, tak jak trawa, która dotyka moich stóp – szepcze do siebie – ale moja głowa okryta jest kapeluszem, który nie dopuszcza podmuchów do włosów. Precz z tym kapeluszem!

Jak mówi, tak czyni. Zrywa kapelusz i rzuca go na trawę obok butów. Jego głowa jest teraz odsłonięta. Wiatr gra mu w niepoukładanej trawie gęstych włosów. Zamyka oczy i podnosi twarz do słońca

- To było dobre – szepcze znów – ale nie ma żadnego sensu dopóki mam na sobie płaszcz i szatę. Precz z nimi! Dość siedzenia w zimnej Wieży, z dala od tego, co kocham najbardziej, gdy na zewnątrz świeci słońce!

Jak mówi, tak czyni. Wkrótce zostaje w samych spodniach, bez butów, kapelusza, płaszcza, szaty i koszuli. Kładzie je wszystkie na trawie i zostawia. Znowu staje w stronę słońca, zamyka oczy, i rozkłada szeroko ręce. Teraz zupełnie już wygląda jak dwunogi słonecznik.

Tak, o to mi właśnie chodziło. To jest doskonałe. To jest moje – szemrze, i jeśli kiedykolwiek o słowach można było powiedzieć, że są miękkie, to właśnie o tych.

Patrzy na trawę, i gdy jest już zupełnie nagrzany promieniami słońca, kładzie się na płaszczu i wkrótce zapada w drzemkę. Zaraz obok niego szemrze Rzeka, a jej szepty wydaje się formować w słowa, a słowa te, choć początkowo niezrozumiałe, brzmią jak rytmiczna kołysanka. Rzeczywistość i marzenia senne zlewają się w jedność, w której rozmawia z Rzeką.
- Czy trawa nie pasuje do ciebie lepiej niż materac, Uczniu? - pyta Rzeka głosem nimfy kiwającej palcem, by podejść bliżej - Tatarak to moje włosy, a zwierzęta to moje dzieci. Mieszkają tutaj, w Mieście, ale także w Lesie.
- Jakie zwierzęta mieszkają w Lesie? - pyta Uczeń z dziecinną naiwnością szkraba zagadującego do mamy: ,,w którym miejscu zaczyna się góra?”
- Och, wielkie mnóstwo zwierząt, jakich nigdy nie widziałeś, ani nikt o nich nawet nie słyszał, stworzenia z bajek, istoty z legend, zapomniani bogowie, a wszyscy przychodzą do mnie, by pić, i każdego z nich znam osobiście.
- Ach, opowiedz mi o nich, opowiedz! - błaga Uczeń we śnie tak usilnie, że aż poruszają się jego usta.
- Nie sposób je opisać, jeśli ich nigdy nie widziałeś, Uczniu, musisz…
- Proszę, opowiedz!
- Musiszszsz podróżżższ… - słowa Rzeki stają się niewyraźne, szumiące, aż w końcu całkiem zmieniają się w pluski.

W całkiem realnej rzeczywistości zaś człapie do niego przez wiechliny i tymotki włochate zwierzę o nierównym kroku. Gdy zaś dociera blisko Ucznia, węszy powietrze przez trawy. Upewniwszy się, że to właśnie jego szukało, Kotka z Wieży kuśtyka bliżej i wydaje do ucha przyjazne:

- Mruuuu? - pytajnik na końcu mruku wygina się jak koci ogon.

Uczeń zrywa się ze snu jakby usłyszał węża w trawie. Jego oczy szukają odpowiedzi w oczach Kotki. Patrzy po sobie i wydaje się zszokowany swoją półnagością. Rozgląda się na wszystkie strony szukając odpowiedzi jak to się stało, po czym zbiera w pośpiechu wypadające z rąk słonecznikowe szaty, kapelusz i buty. Wkłada ręce w nieodpowiednie rękawy, nie trafia kapeluszem w głowę, myli prawy i lewy but, wszystko leci mu z rąk. Gdy już udaje mu się zebrać, czmycha znad Rzeki jak zwierzę wyczuwające zagrożenie płomieni. Spłoszona Kotka ucieka na trzech łapach w trawę.

Kieruje kroki w stronę Cmentarza, zamiast do Wieży, tak, jakby potrzebował rozchodzić to, co się wydarzyło i to, jak się czuje. Kręci mu się w głowie. Widzi, że niedaleko Cmentarza ktoś zgarbiony siedzi na kamieniu, plecami do niego. Ma na sobie białą szatę. W całym Mieście jest tylko jedna osoba, która nosi białą szatę: Czarnoksiężnik.
- Mistrzu, czy wszystko w porządku? – pyta Uczeń, zbliżając się.

Cisza.

- Mistrzu? - głos Ucznia drży pytajnikiem na końcu zdania. Gdy podchodzi, Czarnoksiężnik wciąż się nie rusza ani nie odpowiada. Siedzi jedynie jak polny kamień. Uczeń patrzy w twarz Czarnoksiężnika na której maluje się jakaś olbrzymia koncentracja, jak gdyby jego życie zależało od tego, czy będzie w stanie się teraz skupić, czy nie. Siedzi skulony, poci się, wzrok kieruje przed siebie. Oczy ma ogniste, przekrwione. Widać, że słyszy Ucznia, ale nie może mu odpowiedzieć, tak, jak nie mógłby tego zrobić rycerz walczący z przeciwnikiem, zajęty parowaniem ciosów. Uczeń macha mu dłonią przed oczami, by sprawdzić, czy Czarnoksiężnik w ogóle go widzi. Żadnej reakcji. Wtedy szarpie go gwałtownie za ramię.

- Mistrzu! Mistrzu!
- Zostaw mnie – szepcze Czarnoksiężnik tak licho, że ledwo go słychać – Za chwilę będzie dobrze.

Po chwili faktycznie zaczyna brać częstsze oddechy, a twarz się rozluźnia. Kręci w końcu głową w prawo i lewo, jakby wybudził się ze snu, i prosi:
- Zaprowadź mnie do Wieży, Uczniu. Muszę odpocząć – wymawia cichutko, jakby wyszedł z łodzi starganej wichrami, dawno nie widzącej lądu.

Idą razem do Wieży, a gdy tylko tam docierają, ich drogi się rozchodzą: Uczeń idzie do swojej komnaty, Czarnoksiężnik zaś, bez słowa wyjaśnienia, zamyka się w górnej części Wieży.
I am Jerusalem.
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10440
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

30-03-2022, 00:17

3.1. O Naturze Snów i Śmierci

Czy widziałeś to co ja, Przyjacielu? Czy jakiekolwiek inne ludzkie oczy niż nasze kiedykolwiek widziały to, co zdarzyło się tutaj na początku? Przecież oglądaliśmy sen Ucznia! Widzieliśmy wpierw, jak się kładzie spać, a potem jak zamyka oczy i wyrównuje się jego oddech, po czym wizja się rozlała i zmieniła w coś innego. Wtedy ujrzeliśmy tego robaczka, chruścika, tego samego, którego można znaleźć w mojej okolicy rodzinnej! To najniezwyklejsza rzecz na świecie, zobaczyć cudzy sen! I chociaż sny wydają się z reguły zupełnie odrealnione i niejasne, to ten przecież jawił się wyraźnie, mimo pewnych rozmazań na brzegu, tak jakbyśmy patrzyli przez szybę zatłuszczoną na brzegach!

Czy o czymkolwiek więcej mogłem marzyć w życiu, niż zobaczenie snu własnymi oczami, tak samo realnie, jak widzę ciebie i dzień dzisiejszy, i słyszę kupców wokół riadu, i dzieci grające na ulicy w piłkę? Wiesz to, wiesz to doskonale - nic nie fascynowało mnie w życiu tak bardzo, jak sny. Wiesz, że zapisuję wszystkie moje sny od wielu lat, i wiele notatników padło ofiarą moich sennych marzeń, i robię to nawet w przypadku snów błahych o których wiem, że nie mają wielkiego znaczenia, jednak zapisuję je, by nie wypaść z wprawy. Większość ludzi myśli, że nie śnią prawie wcale. Myślę, że to nieprawda. Nie pamiętają snów, ponieważ wcale nie starają się ich zapamiętać, to po pierwsze. Po drugie, pamiętają je słabo, ponieważ dobrze sypiają. Pech chciał, że to błogosławieństwo nie tyczy się mnie. Zawsze miałem problemy z zapadaniem w błogosławiony sen, od kiedy tylko pamiętam, a to częściowo na pewno dlatego, iż moje zatoki są chore i pozostawiają wiele do życzenia w kwestii przepustowości. Gdy już zasnę, ale zatoki zatkają się w połowie snu, w mojej głowie rodzą się koszmary, a zwykłe sny przybierają ohydne obroty. Taka jednak była wola Boża, a mi zmieniać jej nie wolno, ponieważ najwyraźniej zostałem do tego predestynowany, by spać źle i zapisywać sny.

I dlaczego by nie, skoro Święta Księga uznaje je za tak ważne? Biblia pełna jest snów!

Czy Bóg śni? Gdy byłem dzieckiem czytającym Księgę Rodzaju po raz pierwszy, zadałem to pytanie ojcu. Wydawało mi się oczywiste, że skoro Bóg stworzył świat, a siódmego dnia odpoczywał, to musiał też spać. Ojciec, osoba wielce szanowana, oczywiście nie wiedział, co odpowiedzieć. Kto to bowiem wie? Czy On śni, a jeśli śni, to czy zapisuje swoje sny?

Wszyscy śnimy! Również w Biblii śnią wszyscy: królowie i więźniowie, Żydzi i nie-Żydzi, sprawiedliwi i fałszywi prorocy, bohaterowie i postaci epizodyczne. Czy Adam śnił? Na pewno spał, wtedy bowiem to Bóg wyjął mu żebro i stworzył niewiastę. Czy Bóg nie nawiedził we śnie Abrahama, by opowiedzieć mu o niewoli egipskiej, która trwać miała 400 lat? Czy nie natchnął Józefa, który potrafił interpretować sny jako przejaw Bożego działania i łaski? Czy nie pobłogosławił proroka Daniela tak, że ten potrafił objaśnić Nabuchodonozorowi sen o rozpadającym się posągu? Czy nie nawiedził we śnie Józefa, by objaśnić mu, dlaczego Maryja jest brzemienna, by przyjął ją za żonę, a Jezusa usynowił? Sen Dawida, sen córki Jaira, sen panien roztropnych i nieroztropnych, sen Eutycha, a kto wie, może nawet Apoka…Nie, nie wolno mi tak myśleć!

Widzę, że każdy z nas ma jakąś swoją interpretację snu Ucznia o chruściku i złotym domu, Przyjacielu. Ty twierdzisz, że Ucznia męczy jakieś pragnienie, które zostaje wyartykułowane następnego dnia, gdy idzie nad Rzekę, ponieważ jest jej ciekaw w ten czy inny sposób. Pozostaje mi jedynie uśmiechnąć nad nieuczonością tej myśli, pozwól zatem, że powiem także, co ja myślę: otóż myślę, że Uczeń w postaci chruścika to świadomość naszej niższości wobec Boga, dla którego jesteśmy malutcy; złoty domek, który klei z rozrzuconych odpadków, to dążenie do moralnego życia, które ubiera na siebie jak zbroję ewangelii, by uchronić się przed złem świata; Rzeka to kurs życia, a fakt, że płynie on wbrew logice w górę Rzeki, ukazuje jego drogę do nieba, która usiana jest przeciwnościami losu. Co do człowieka, który go wyłowił, to nie pasuje mi on do tej interpretacji, ponieważ nie może to być sam Stwórca - wtedy bowiem po co go porzucać? - ani też szatan, ponieważ nijak nie wygląda złowrogo i tak naprawdę nie przeszkadza Uczniowi w jego podróży w górę Rzeki. Być może symbolizuje on więc gapiów, którzy nie rozumieją jego moralnych ambicji i patrzą jedynie ze zdziwieniem, jak przepływa obok?

Wierzę jednak przede wszystkim, iż skoro ta wizja ukazała się w głowie Ucznia, to tak właśnie wygląda Las w jego okolicy. To ważne, ważne, najważniejsze! I o tym teraz chciałbym pomówić! Czy opowiadałem ci kiedyś o moich stronach? Wyglądają bardzo podobnie, czasami złudnie wręcz! Gotów byłbym pomyśleć chwilami, że to moja wyobraźnia wszystko to produkuje, jakby wylewało mi się wprost z umysłu!

Mój kraj jest niemal całkiem porośnięty puszczą pełną zwierza. Wokół mojego miasta znajdują się bagna, zupełnie jak tutaj. Trudny to klimat dla obcokrajowców, którzy zresztą rzadko u nas witają. Nie zapomnę wizyty pewnego Włocha, któremu chciałem pokazać nasze leśne ostępy! Po zaledwie kilku minutach musieliśmy wracać do domu, ponieważ nijak nie mógł znieść wielkiej mnogości komarów, do których byłem tak przyzwyczajony, że nawet ich nie zauważyłem!

Przez niektóre bagna wiodą ścieżki, zbudowane przez mieszkańców z wąskich deseczek, szerokich jednak na tyle, by stawiać na nich stopy, uważając jednak, by się nie poślizgnąć. Na otwartej przestrzeni gdzie nie popatrzysz, tam przyjemna dla oka, ciemna zieleń, rosiczki i lilie wodne. Uczta dla koneserów, nawet jeśli, niestety, nie ma ich wielu. Jak bardzo brakuje mi zieleni w tym wstrętnym, pustynnym mieście, Marrakeszu!

Pamiętasz, jak tutaj dotarliśmy po raz pierwszy, i poszliśmy zobaczyć osławiony plac Dżami al-Fama? Na Bramie Południowej wisiały głowy skazańców gnijące w słońcu. Smród padliny! Zrozumiałbym, gdyby to byli albigensi albo antytrynitarze, czy inna zaraza w sercu Kościoła, ale oni traktują tak pospolitych przestępców. Odrażające! Ścinają ich na tym samym placu, na którym mieliśmy cieszyć się słodką herbatą z miętą.

Gdy skończyły się publiczne egzekucje, rozpoczął się targ niewolników. Póki prezentowano ichniejszych ludzi, to pół biedy. Nie jestem wrogiem niewolnictwa jako takiego – sam Salomon posiadał niewolników, jak naucza nas pismo – ale chrześcijanie! Serce krwawiło mi na widok naszych europejskich żołnierzy, jeńców bitew morskich prowadzonych w słusznej sprawie przeciwko Arabom. Czują się od nas lepsi, ale i my nie uważamy ich za równych, bo i dlaczego mielibyśmy? To w głębi duszy diabelskie pomioty.

Twoje poglądy na temat niewolnictwa i powszechnej wolności są doprawdy kuriozalne, Przyjacielu. Jak w ogóle możesz prezentować je za takim przekonaniem? Równość wszystkich ludzi? Wolność dla wszystkich, i ocenianie ich wyłącznie według ich czynów? To nie może być! Te książki Marka Aureliusza doprawdy poprzewracały ci w głowie. Jak moglibyśmy uwolnić wszystkich niewolników? Wielu z nich urodziło się w niewoli i nie znają innego życia, niż to, i myślę, że w pewnym stopniu im to pasuje – pod warunkiem, że ukazują swojemu panu przykładowe, chrześcijańskie oddanie. Co do oceniania po czynach zaś, to też nie mogę się zgodzić. Popatrz na wyznawców Allaha! Jak mogliby oni zasiąść po prawicy Zbawiciela, skoro wychodzą z mylnych założeń, trwając w herezji? Jaka moralność może wyniknąć z narodów zjednoczonych pod banderą okupacji Ziemi Świętej, do której nie chcą nawet wpuszczać chrześcijan? Nie, to być nie może! Nie może osiągnąć dojrzałości i moralności ten, kto nie miał podstaw, by je rozwinąć. Czy dąb może wyrosnąć na piasku? Nie, musi on uschnąć. Czy koń przeżyje, rodząc się na pustyni? Nie, umrze wkrótce z wycieńczenia, i padnie ofiarą drapieżników. Szatan, wróg nasz, krąży wokół patrząc, jak nas pożreć. Arabowie jednak nie są jego ofiarami. To oni są lwami. Powinni oddać chrześcijanom wolność, jeśli chcą udowodnić, że jest inaczej!

Nie, Przyjacielu, wojska papieskie wcale nie powinny zrobić tego samego. Co za absurdalne żądanie!

Jeśli zaś chodzi o Czarnoksiężnika, Przyjacielu, boję się, że mogłeś mieć rację bardziej, niż sam chciałeś. To, co widzieliśmy ostatnio w Szklanej Kuli, zadziwiło nas obydwu. Pytasz mnie, czego się obawiam. Otóż widzę, że Czarnoksiężnik musiał posiąść swoją moc, której nam jednak jeszcze nie objawił w pełni, przez konszachty z Diabłem, który wodzi nas przez manowiec każdego dnia. Musi on posiadać władzę nad chmurami i piorunami, jak pogańscy bogowie czasów minionych, samemu będąc człowiekiem śmiertelnym. Pamiętasz z pewnością książkę, w której obaj się niedawno zaczytywaliśmy, o pewnym lekarzu, który posiadł całą wiedzę świata, a jednak wciąż było mu mało. On to, nie umiejąc miarkować apetytu, zgodził się w końcu podpisać cyrograf z Diabłem o świecących oczach, siedzącym na rozdrożu, w którym to cyrografie stało napisane, że za cenę swojej duszy uczony będzie miał tego złego ducha za niewolnika. Martwię się, że to samo mogło stać się z Czarnoksiężnikiem!

Ty z kolei uważasz, że to, co ukazała nam Kula, można wyjaśnić rozumowo. Zawsze lubiłeś wyjaśniać rzeczy rozumowo, z tym twoim ulubionym powiedzonkiem, że aby chodzić z głową w chmurach, trzeba mocno stąpać stopami na ziemi. Nie powiem, bym do końca rozumiał ideę, a nawet wydaje mi się ona wewnętrznie sprzeczna. Być może kiedyś spiszę nasze dyskursy, a uważny Czytelnik rozsądzi, który z nas ma rację, ale to jeszcze nie jest ten dzień.

Twierdzisz, że nic nie jest potężniejsze, niż ludzki umysł – ja twierdzę, że ciężko o coś słabszego! Mówisz, że znasz medyczne przypadki, które mogłyby wytłumaczyć dziwne zachowania Czarnoksiężnika. To niebezpieczne, że lekarze wzbili się na takie wyżyny, że uważają, że zbudowali wieżę Babel. I co dalej? Czy zrobili to po to, aby wejść po schodach do Nieba, wstąpić do Empireum i powiedzieć Bogu w twarz: ,,Przewyższyliśmy Cię?". Czy nie tak zrobił Konstantyn zwany Wielkim, gdy zbudował Hagia Sophia, wywyższając się ponad Salomona?

Przebiłeś go, Konstantynie, tak! Tak jak ciebie postanowili przewyższyć kolejni najeźdźcy. Nie dość tego, że z twojego kościoła, Hagia Sophia, zrobili meczet, nie dość! Miałeś tego strasznego pecha, że twój kościół w budowie tragicznie podobny był do sylwetki późniejszych meczetów. A może to właśnie Hagia Sophia wpłynęła na ich kształt? Kto tego dzisiaj dowiedzie, kto? Nie dość! Twój kościół stoi twarzą w twarz z Błękitnym Meczetem, który wybudowano ci na hańbę, bo jest piękniejszy, większy, i jak mogłoby być inaczej? Dzieli je tysiąc lat. Twoje dzieło, Konstantynie, twoja budowla która przebiła Salomona – sypie się w proch i gruz, mimo że – spodziewałbyś się tego? - najeźdźcy zadbali o to, by zachować ją jak najlepiej. Zamknięty w czterech minaretach, jest szanowany i pielęgnowany, mimo kopuły, która lada dzień może się zawalić. Przebiłeś Salomona, ale i sam zostałeś przebity włócznią czasu. Nie myślałeś o tym, prawda? Bizancjum, twoje najukochańsze dziecko, leży w prochu i zgliszczach. Na pozostałościach murów, których tak pieczołowicie doglądałeś, psy i koty ucztują na padlinie. Hańba. Perła w koronie poszarzała, złoto dnia wczorajszego straciło blask. Oczy byś wydrapał winnym, gdyby twoich własnych dawno nie wydziobały kruki.

Salomonie, Konstantynie, Mehmedzie, gdzie jesteście? Co to za kryjówka – groby? Co to za pycha – mauzolea? Czy wasze kości nie poszarzeją tak jak psa, który właśnie zdycha na ulicy? Co wam z tego, że wasze krypty większe od innych?
Pewnego razu sułtan obiecał wielką nagrodę dla tego, kto da mu podarunek. Warunek był szczególny. Gdy sułtanowi było smutno, miał go cieszyć. Gdy był wesoły, miał go smucić. Nagrodę otrzymał ten, który podarował mu pierścień z inskrypcją.
I ja też siedziałem kiedyś na brudnych brukach i martwych murach królestwa, które już dawno przysypały popioły, i pamiętam ten napis, i rozpamiętuję go całym sercem. Mam go zapisanego na kawałku papieru, który rozwijam, i będę rozwijał aż rozpadnie się w kawałki, udowadniając prawdę na nim zawartą.

,,To również przeminie."
I am Jerusalem.
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10440
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

12-04-2022, 21:10

4
Sokół


Do Wieży dociera syn Sokolnika mieszkającego na uboczu Miasta, pod Lasem, i zwraca się do Ucznia w ten sposób:
Przybywam tutaj z gorącą prośbą, by Uczeń zawitał do naszego domu jak najprędzej. Ojciec potrzebuje pomocy waszej miłości – twarz syna Sokolnika jest smutna jak u niedźwiedzicy, która straciła młode – jeden z naszych sokołów wdał się w walkę w powietrzu z jastrzębiem, i przegrał. Leży martwy i poszarpany.

Szykuje się ciężki dzień – szepcze Uczeń sam do siebie, niż syna Sokolnika, ale zbiera manatki i wychodzi razem z nim. Po drodze głaszcze Kotkę zajętą swoimi kocimi sprawami.

Wkrótce znajdują się na miejscu, w domu na skraju Lasu. Sokolnik siedzi przy stole, chowając twarz w dłoniach. Ma długie do ramion, spięte, czarne włosy i kwadratową twarz, kościstą jak nieboszczyk. Na stole, rozłożone na szmatach, leżą resztki sokoła o jasnym upierzeniu, zwanego też białozorem. Inaczej niż resztkami nie da się tego nazwać. Wnętrzności leżą na wierzchu, gołym okiem widać niebijące serce. Uczeń wzdryga się na ten widok. Sokolnik, stary chłop, siąpie nosem jak dziecko.

- Mój białozór, jeden taki, jedyny, jakiego udało mi się wychować... - tutaj słowa giną na chwilę – Żaden inny nie przeżył. Jak dziecko moje, a ja jak ojciec dla niego. Dziękuję, że przybyłeś, Uczniu. Czy potrafisz przywrócić go do mnie? Wiem, że posiadasz taką moc, ale wiem też, że ledwie kilka dni temu jej użyłeś. Czy masz dość sił? Czy zdołasz to zrobić?

Uczeń patrzy na to i wzdycha. Pomimo roli czarodzieja, wskrzesiciela i lokalnego weterynarza, najwyraźniej brzydzi się widokiem krwi, a widzi ją częściej, niż chciałby tego jego żołądek. Dębowy stół klei się od posoki. Widać, że próbowali go ułożyć najdelikatniej, jak potrafili, ale i tak…

- Nie mogę niczego obiecać – odpowiada głucho Uczeń – Mogę tylko zrobić wszystko, na co mnie stać. Reszta leży w rękach bogów. Zostawcie mnie tutaj samego.
- Nie napije się wasza miłość nawet wina, nie zje wpierw? - pyta trzeźwo syn Sokolnika, przypominając sobie o podstawowych zasadach dobrego domu.
- Przed pracą nie opijam się – odmawia Uczeń – a po pracy i tak nie będę mógł jeść. Zostawcie mnie z nim.

Sokolnik i Syn opuszczają izbę, a Uczeń zostaje sam z tym, co zostało z sokoła. Patrzy raz jeszcze na resztki białego ptaka w czarne cętki, przypominającego rozmiarem bardziej jastrzębia, niż sokoła. Piękne stworzenie, w locie wyglądające jak wielka jaskółka.
Jeśli to przeżyję, to pójdę na termin do zegarmistrza. To chyba nie na moje zdrowie – wzdycha jeszcze raz z rezygnacją, kręci głową, po czym bierze się do rzeczy.

Ściąga z szyi wisiorek, który jest nad wyraz dziwnym wisiorkiem. Składa się z rzemienia i drewnianego kółka pomalowanego na biało. Nie posiada żadnych symboli, nacięć, nic w tym rodzaju: po prostu drewniane kółko pomalowane na biało jak cel strzelniczy. Uczeń rozgląda się teraz za gwoździem na ścianie czy czymś podobnym, na czym mógłby zawiesić wisiorek, tak, by wisiał na wysokości wzroku klęczącego człowieka. Znajduje jedynie odłupaną, grubą drzazgę, która wystaje ze ściany drewnianego domu.

- Będzie musiało starczyć – myśli i delikatnie zawiesza na drzazdze wisiorek tak, by zwisał swobodnie, białym kręgiem do niego.
Potem klęka na podłodze naprzeciwko wisiorka w odległości kilku kroków, kładzie dłonie na kolanach i zamyka oczy. Wygląda, jakby rozluźniał ciało, spinając każdą część po kolei poczynając od stóp, poprzez łydki i nogi, kończąc na napięciu mięśni wokół oczu i szczęki. Gdy jego ciało jest już rozluźnione, podnosi dłonie z kolan i łączy palce obu dłoni opuszkami, tworząc daszek. Otwiera oczy, dotąd zamknięte, i wpatruje się w wisiorek na ścianie, skupiając się na białym kręgu drewienka.

Wygląda, jakby próbował wygonić wszystkie myśli jakie zalegają w jego głowie, pozwalał im strzelać ze wszystkich stron i przepływać swobodnie przez jezioro jego umysłu. Na twarzy co chwila pojawiają się tiki, źrenice nie potrafią zogniskować się na białym punkcie drewienka, ruszają się czasem na boki, aż w końcu szepcze sam do siebie:

- Skup się! Co się zdarzyło nad Rzeką, to się zdarzyło, i nie masz na to wpływu, a teraz jest robota do wykonania. Mieć głowę pełną Rzeki to jak pływać w Rzece z ciężarem u nogi.

Po chwili jego twarz jest już wyciszona jak cmentarz nocą, reszta ciała spokojna jak grób, a oczy tak nieruchome jak to, co w grobach można znaleźć. Jeśli słyszy dźwięki i widzi rzeczy, to nie okazuje tego bardziej niż stół obok niego. Jeśli dotąd jego umysł był jeziorem, teraz jest oceanem po którym żeglują żaglowce myśli, ale jego świadomość już ich nie widzi, ponieważ znajduje się pod powierzchnią wody. Oddech jest ledwie cmentarnym powiewem szumiącym liśćmi, i tak jak czasem dzieje się z powiewami…
Ustaje.

Oczy Ucznia, cały czas otwarte, ogniskują się na białym drewienku na ścianie zupełnie jakby umarł w tej pozycji. Ale nie - z oczu płyną łzy. Biją jak źródło rzeki, spływają na podłogę, wsiąkają w szczeliny między deskami. Reszta świata rozpłynęła się. Gdy spojrzeć głęboko w oczy, źrenice pulsują, białka oczu czernieją. Źrenice biją w innym rytmie niż rytm serca.

Czerń wokół źrenic pogłębia się. Wisiorek, w który się wpatruje, cały czas wisi zaczepiony o drzazgę na ścianie, jak malutki punkt celowniczy dla trenującego łucznika. Mglista czerń w oczach zasłania cały świat.

Świat fizyczny znika, a w jego miejsce pojawia się ciemność.

W pierwszej chwili nic nie widać w trumnie tego świata. Potem pojawia się coś jakby zarys jego leżącego ciała z dłońmi złożonymi na piersi. Łódka jego ciała faluje lekko na boki jakby unosił się na wodzie i kołysał w rytmie innym, niż rytm jego serca. Czasem kołysanie ustaje, a czasem się wznawia. Potem kołysze się mocniej, i mocniej, aż w końcu obraca się wokół własnej osi…

…I znika.

Ciemność rozjaśnia się, a w jej miejsce pojawia się inny świat.

Otwiera oczy. Budzi się na żółtej łące pod fioletowym niebem. Na żółtych pagórkach rosną grzybopodobne, niebieskie drzewa. Poruszanie się tutaj jest jak poruszanie się pod wodą, wolne i oporne, jakby był pijany w sztok. Wstaje i rozgląda się na boki, po czym przewraca się, nie mogąc złapać równowagi. Wstaje znowu. Chwyta się drzew, by nie przewrócić się ponownie. Tak trzymając się pni, jak upity mąż wracający nad ranem do domu, chwytając się płotu, wybiera się na poszukiwanie białozora.

Żywi nie czują się dobrze w świecie umarłych.

Nie szuka daleko, ponieważ białozor leży między niebieskimi, grzybowymi drzewami tak, jak leży jego ciało w innym świecie, na stole u Sokolnika. Jego wnętrzności wychodzą na wierzch, a on sam macha skrzydłami próbując wzbić się w powietrze i nie rozumiejąc zupełnie, dlaczego mu się to nie udaje, ponieważ nie czuje fizycznego bólu. Ciało i duch wciąż delikatnie się przenikają, ale nić między nimi jest rachityczna.

Duch Ucznia przysuwa gołe dłonie i chce chwycić białozora za skrzydłą, by go unieruchomić. Duch ptaka rzuca się przestraszony, nie daje się uchwycić. Duch Ucznia przygważdża kolanami jego skrzydła na tyle delikatnie, by ich nie łamać, ale na tyle mocno, by nie miały szansy się ruszać. Duch sokoła próbuje wbić pazury w pośladki i plecy Ucznia. Tymczasem Duch Ucznia pokonuje obrzydzenie i łapie wnętrzności sokoła tak delikatnie, jak potrafi, po czym układa je na swoje miejsca, próbując niczego nie pomylić w umiejscowieniu żołądka mięśniowego, który na szczęście nie pękł, i gruczołowego. Gdy wszystko jest już ułożone na miejscu, ściąga skórę brzucha z powrotem, by zamknęła się, i trzyma tak długo, aż ta się zrasta.

- Wracamy do domu – sapie, cały czerwony na twarzy ze zmęczenia.
I am Jerusalem.
Awatar użytkownika
ŚWIAT BEZ KOŃCA
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10440
Rejestracja: 27-08-2018, 10:24

Re: Źródło - Dawno, Dawno Temu w Kryształowej Kuli

26-04-2022, 14:11

4.1 Demony Zmartwychwstania

Dziękuję, że mnie odwiedziłeś, Przyjacielu. Masz rację, gdy mówisz, że nie dbam o swoje zdrowie tak jak powinienem, a i pustynny klimat Marrakeszu nie pomaga mi w tym. Pytasz, dlaczego stałem się tak blady skoro mieszkamy w tym dusznym, suchym klimacie, który czyni skórę miejscowych ciemną jak sierść karego konia. Wszystko ci po kolei wytłumaczę. Niektóre z powodów odgadłeś celnie, a w niektóre chybiłeś. Niestety, chybiłeś myśląc, że to trudy podróży wymizerowały mnie tak bardzo, że zgubiłem część ciała, chociaż nigdy nie należałem do otyłych. Nie jest to także problem ze snem.

Masz z kolei zupełną rację myśląc, że to Kryształowa Kula stoi za moją pogarszającą się kondycją. To ona czasem odbiera mi sen, hipnotyzując mnie niezależnie od położenia słońca i księżyca. Tracę rachubę czasu. Potrafię spędzić cały dzień w zamknięciu, w pokoju mojego riadu, przy zasłoniętych oknach, zaglądając zazdrośnie do świata Kuli, nawet gdy nic ciekawego się tam nie dzieje. Mało jest jednak chwil, które uważam za nieciekawe, bowiem historia Ucznia wydaje się nabierać tempa, a każdy kolejny dzień przynosi nowe niespodzianki, które kradną mój sen jak złodziej w nocy. Próbuję zapisywać to, co widzę, jak uczciwy historiograf, ale odkrywam jednocześnie, jak katorżnicze jest to zajęcie. Chciałbym oddać wszystko tak, jak widzą to ptaki i chmury świata Kuli, a jednocześnie chciałbym wyrazić przez to w jakiś sposób siebie i swoje obserwacje. Oczywistym jest jednak, że nie można mieć jednego i drugiego jednocześnie.

Znasz już wydarzenia ostatnich dni. Fascynują mnie one bardziej, niż wszystkie przeczytane ongiś bestiariusze. A czytałem przecież wszystkie, jakie ujrzały światło dzienne – te z bibliotek europejskich uniwersytetów, jak i te skryte wśród wąskich uliczek mistycznego Fezu. Jak mógłbym oderwać wzrok, jak mógłbym spać gdy tam dzieje się tak wiele? Powoli przemieniam się w kogoś innego. Niebo tamtego świata staje się moim niebem. Stąpam po tamtej ziemi. Zarzuciłem codzienny zwyczaj czytania chociaż jednego rozdziału Biblii, gdyż utknąłem w Drugiej Księdze Machabeusza, niegdyś mojej ulubionej. Patrzę na wersety, ale ich nie widzę. Czytam na głos Słowo Boże, ale go nie słyszę. Nie czuję już potrzeby. Czy Bóg odwrócił ode mnie swój wzrok? Czy to ja odwróciłem swój od niego? Mój rozum musi to wszystko przepracować, a nie jestem w stanie tego zrobić bez rozmowy z tobą, często bowiem wystarczy usłyszeć własne myśli na głos, by zrozumieć, jakie jest właściwe rozwiązanie.

Przyjacielu, oczy nasze widziały sztukę, która pochodzi albo od samego Boga, albo od diabła, który mami nasze dusze. Musimy to poważnie i bez pośpiechu rozważyć, bo i nasze życie wieczne może być na szali! Pierwsza możliwość jest taka, że Uczeń i Czarnoksiężnik są demonami, albo dla demonów wykonują swoją piekielną pracę. Nie jestem do tego przekonany, ale rozsupłajmy tę możliwość rozumowo, bo inaczej nie dojdziemy do ładu ni składu.

Twierdzisz, że być może nie są to demony, ale dajmoniony, z rodzaju tych, które miał też Sokrates. Prawdą jest, że nie wiedziałem o tym, ale nie wiedzieć czegoś to żaden wstyd tak długo, jak chcesz poszerzyć wiedzę. Objaśniłeś mi zatem, że Sokrates wierzył, iż prowadzi go duch człowieka, który żył w Złotym Wieku ludzkości, gdy ludzi nie trawiła choroba, nie mordował głód, ani nie zabijało żelazo. On to, daimonion, miał być pośrednikiem między bogiem a człowiekiem, rozumiejąc boskie słowa i tłumacząc je śmiertelnikom. On to miał szeptać do ucha Sokratesa i ostrzegać, gdy ten czynił źle, ale nigdy nie podpowiadał, co należy zrobić. Dziwne to stworzenie opisałeś, które wywodzi się z czasów pogańskich i z krain starożytnych, gdzie nie znano jedynego Boga, a przecież brzmi zupełnie jak postać anioła, który również jest pośrednikiem między Najwyższym a nami, przekazując Słowo. Nie zapominajmy jednak, że to przez tego właśnie dajmoniona Sokrates zmuszony został wypić napój z cykuty!

Z drugiej strony, czy Jezus nie dał się ukrzyżować właśnie przez wierność Ojcu? Czy zatem Uczeń i Czarnoksiężnik mogą być bóstwami opiekuńczymi Miasta, które inaczej upadłoby od miecza i ognia najeźdźcy, tak, jak niegdyś w kraju zaeufrajskim wierzono w Aszery i Baale? Liczba wszystkich ,,nie" wydaje się przekraczać liczbę wszystkich ,,tak". Po pierwsze, Mieszkańcy nie składają im żadnych ofiar, tak jak Baalowi składano na ołtarzu noworodki, ani nie modlą się też do nich w żadnej świątyni. Uczeń poświęcił swoje siły fizyczne i psychiczne, by wyratować zwierzę, chociaż wcale tego robić nie musiał. Jego zmęczenie przemawia przeciwko postaci diabła, o którym nie słyszałem nigdy, by musiał po wykonaniu zadania leżeć trzy dni w łóżku, chociaż wysyłał ludzkie istoty na księżyc, zmieniał postać i wypełniał komnaty klejnotami aż pod sufit, szafirami niebieskimi jak niebo, topazami żółtymi jak słońce, i ametystami fioletowymi jak krokusy. Tak więc nie mogą oni być demonami, jako, że nauka Kościoła nie zna podobnych diabłów, ani dajmonionami, które bym nazwał aniołami, które szeptały do Sokratesa, bowiem te są niematerialne i nie łamie ich zmęczenie.

Czy są zatem ludzkimi sługami szatana? Niewątpliwie parają się magią i rytuałami z użyciem zaklęć, które mają wpływ na opokę naszej śmiertelności, a czego żaden człowiek robić nie powinien. Co ja słyszę, Przyjacielu? Znowu mówisz o królu Saulu, który nurzał się w nekromancji i czarach, mimo, że sam tego bronił poddanym pod karą śmierci? Faktycznie, Stary Testament zna taką historię, ale czego ona ma dowieść? Wszak Saul został ukarany, głowa jego zrzucona z tronu przez Dawida, a królestwo Izraela weszło wówczas w złotą epokę największych królów. Taka była cena sprzeniewierzenia się Bogu Najwyższemu, niechaj Jego łaska trwa na wieki. Tak skończyło się dla niego słuchanie podszeptów złego ducha, jak dla Sokratesa słuchanie dajmoniona.

Z drugiej strony, Chrystus też źle skończył... Ach!
Odchodzimy jednak od tematu. Ponownie widzę tu wstrętne sprzeczności, które przy znajomości dzieł Augustyna i Tomasza nie powinny mieć miejsca. Nie znam bowiem historii, w której diabeł przyprowadziłby kogoś z zaświatów na ziemię, by przerwał tę żelazną kurtynę między życiem i śmiercią. Boję się wręcz wniosków, które nasuwają się same, ale niestety! Prawda wymaga tego ode mnie. Jedynie wysłannicy Boga, oraz sam Chrystus, posiedli moc panowania nad esencją życia. Porównanie Ucznia do Chrystusa byłoby w tej sytuacji jednak bluźnierstwem, na jakie nie jestem gotowy, w związku ze sprzecznościami, które widzieliśmy, a które targają mną jak liściem na wietrze to tu, to tam. A przecież uratował z rąk śmierci nie człowieka, tylko zwierzę, i to z krainy nie przypominającej ani nieba, ani piekła! Czy to więc Anty-Chrystus, karykatura Jezusa ratująca nie ludzi, ale zwierzęta, i nie z piekła, ale z jakiejś dziwnej krainy?
Twierdzisz, że to, co uczynił Uczeń przypomina ryt szamański z dalekiej Syberii, ja jednak zupełnie nie mogę się zgodzić. Faktem jest, że szaman wśród, dajmy na to, Jakutów, wybiera się w założeniu w zaświaty, ale towarzyszy temu zgiełk, narkotyki, taniec i śpiew, a nic z tego nie widzieliśmy, wręcz przeciwnie! Uczeń medytował, jakby modlił się, nie mając jednak krucyfiksu na ścianie, przed którym by klęczał, by prosić o chleb powszedni i życie wieczne. A czasem myślę, że wystarczyłoby uwolnić się od swojego złota, i podarować je Kościołowi na zbożne cele, by mieć zapewnione miejsce w Niebie, i to ważniejsze jest niż modlitwy…

Twój śmiech i uwaga, że papież by przyklasnął tej idei, Przyjacielu, jest nie na miejscu.

Myślałem też nad samym sokołem, bo i dlaczego nie? Świat jest pełen tajemnych znaczeń czekających na tych, którzy widzą. Nie miałem nigdy sokoła, choć zawsze chciałem je hodować! Doskonałość natury, niewiarygodna prędkość w przestworzach spadająca na ofiarę jak grom z jasnego nieba!

Nie uwierzyłbyś jednak, jak bardzo zmieniła się jego symbolika przez wieki, Przyjacielu! Bestiariusze pełne są objaśnień! Najpierw był najwyższym wyrazem szlachectwa, kiedyś, do XII wieku. Potem jednak Kościół, matka nasza, a w każdym razem moja, ty bowiem… Cóż, w każdym razie Kościół potępił wówczas wszystkie niemal przyziemne rozrywki, nawet te szlachetne, a razem z tym i sokolnictwo nieco podupadło.

To miło, że uzupełniasz moją wiedzę swoją, Przyjacielu, nie wiedziałem bowiem, iż sokół już w starożytnym Egipcie był symbolem duszy, chociaż nie powiem, bym wiedział, czym jest solarna transfiguracja o której mówisz, i wiedzieć nie chcę, brzmi to bowiem strasznie pogańsko, ani o tym, że również w średniowieczu mógł był alegorią nieczystego sumienia.

Najbardziej z tego wszystkiego jednak zaciekawiły mnie krużganki Silos ukazujące sokoły rozszarpujące zające. Dzisiaj pomyślelibyśmy - toż to jak diabeł polujący na człowieka, i nazwali taką alegorię bestialską. Tymczasem to właśnie zając był wówczas uznawany (w zasadzie słusznie) za rozpustnika, a sokół był tutaj zwycięstwem nad chutliwością i jej unicestwieniem! Świat na opak, ale tak bywa ze światem jak z ziemią, iż się kręci i czasem góra staje się dołem, a dół staje się górą. Tylko Bóg jest wieczny!
I am Jerusalem.
ODPOWIEDZ