20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

ogólne rozmowy o tym i owym... tylko metal prosimy....

Moderatorzy: Heretyk, Nasum, Sybir, Gore_Obsessed, ultravox

Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 14999
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

19-02-2019, 12:54

Stoigniew pisze:

Kolego Nasum dawaj swoją relację tamtych wiekopomnych wydarzeń

Relacja będzie, wczoraj wyleciało mi z głowy wspomnienie tego epokowego wydarzenia, dziś obowiązki wzywają więc usiądę wieczorem i napiszę, grzebiąc w pamięci, popijając coś mocniejszego i ukradkiem wycierać łzy wzruszenia. Może tak być? Poczekacie trochę?
Awatar użytkownika
maciek z klanu
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12504
Rejestracja: 23-12-2008, 22:34

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

19-02-2019, 14:41

Poczekamy
Adrian696 pisze:nie, BURZUM jest emo ;)
Jestem Maciek, szukam klanu.
Awatar użytkownika
Asia Tuchaj-Bejowicz
postuje jak opętany!
Posty: 522
Rejestracja: 19-02-2018, 08:52

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

19-02-2019, 19:00

uglak pisze:
Asia Tuchaj-Bejowicz pisze:Też mam parę fajnych wspomnień, ale z jakiegoś powodu mam problem z uploadem plików do forum...
https://imgur.com/" onclick="window.open(this.href);return false;
@uglak : bardzo dziękuję za radę :)

Obrazek
Awatar użytkownika
Stoigniew
zahartowany metalizator
Posty: 3878
Rejestracja: 09-01-2012, 18:20

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

19-02-2019, 19:34

ładne zdjęcie :)
idęą tego tematu jest powspominanie sobie koncertów w ich dwudziestą (lub starszą) rocznicę. tak sobie to wymyśliłem i już :)

przypomnij się Asia w kwietniu z tym Dimmu, mnie wtedy nie było, więc nie mam co wspominać :), a o Emperorze i Marduku popiszemy na jesieni.

No i oczywiście zapraszam do udzielania się wszystkich którzy chcieli by coś dodać, proszę jedynie o zachowanie tej zasady "rocznicowej"
teraz naparzamy o Deicide ...
pisać, chwalić się
Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 14999
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

20-02-2019, 01:11

No to powspominajmy trochę, jak to drzewiej bywało, kiedy Mega Club był miejscem, do którego zjeżdżało się sporo zagranicznych gości; gości wyczekiwanych, wyśnionych w najbardziej śmiałych snach, gości którzy swoją muzyką odcisnęli niezatarte piętno na duszy młodego człowieka.

Wieść o nadchodzącym koncercie Deicide rozprzestrzeniła się lotem błyskawicy, biegła szybciej niż ogień, który pożera suche trawy podczas wiosennego rytuału wypalania pól. Pamiętam, że pierwszą reklamę zobaczyłem w Metal Hammerze, nie dowierzając , z trzęsącymi się rękoma, przetarłem oczy i uświadomiłem sobie, że to prawda, wcale nie śnię; tamtego dnia bez cienia wątpliwości mogłem powiedzieć, że marzenia się spełniają. A dodać trzeba, że dwadzieścia lat temu, ekipa Bentona znaczyła o niebo więcej niż w chwili obecnej. Płyty bogobójców były dla mnie wzorem, wyznacznikiem death metalowego łojenia, pierwsze cztery albumy chłonąłem niczym strudzony wędrowiec wodę na pustyni Gobi. To był wtedy absolut, kult, legenda - i to nie tylko dla mnie. Ta nazwa elektryzowała death maniaków, ba, elektryzowała chyba wszystkich którzy mieli styczność z muzyką ostrzejszą niż dokonania tuzów mrocznej muzyki pokroju Artrosis. Czym prędzej zaopatrzyłem się w bilet, na który zerkałem każdego dnia odliczając dni do mającego nastać wydarzenia. Niecierpliwość narastała, tak samo z dnia na dzień narastało podniecenie aż w końcu wybiła godzina "W".

Wiedziałem, że muszę być jednym z pierwszych. Wiedziałem, że bilety rozeszły się jak świeże bułeczki, bo od ostatniej wizyty Deicide upłynęło siedem lat, a w tym czasie ich status sięgał niemal zenitu. W drodze do klubu widziałem już małe grupki fanów, które zapewne zmęczone długą podróżą szły lekko chwiejnym krokiem, okryci wielkimi polskimi flagami narodowymi na tle których dumnie widniało logo zespołu. Wesoło nucąc ku uciesze pozostałych fanów, a zgorszeniu przechodniów stadionową piosenkę, w tekście której zamiast Legii która jest starą kobietą kupczącą swymi wdziękami - zastąpili postacią Jezusa. Nie wiedziałem jedynie, że tamtego dnia będzie mi dane poznać bliżej ekipę ze Szczecina, o pojawieniu się której szeptano tuż przed wejściem. Później dowiedziałem się, że wspomniana ekipa przyjechała bez biletów, o które - cóż za honorowe rozwiązanie - postanowiła zawalczyć z poprzednimi właścicielami. Oczywiście, w ramach fair play, walka miała odbyć się na zasadzie jeden na jednego, ale obawiam się, że zwyciężyły jakże silne więzi przyjaźni, bowiem kiedy okazało się, że prawowity właściciel wspomnianego, jakże pożądanego artefaktu był silniejszy, wtedy wszelkie honorowe rozstrzygnięcia nie grały pierwszych skrzypiec i do walki dołączali pozostali. Takim to sposobem, osławiony Szczecin pojawił się tamtego dnia w Mega w sile około dziesięciu wojowników.

Kto nie był w starym Mega clubie, ten nie zrozumie fenomenu tego przybytku. Ta rozlatująca się rudera, strasząca przybyłych klimatem rodem z poprzedniej epoki, pokraczna i kanciasta, mogła pomieścić - nie chcę tu operować fałszywymi danymi, ale około 500 - 600 osób. Tamtego dnia, przybyło podobno około 1000 melomanów złaknionych muzyki swoich idoli. Z początku jeszcze nic nie wskazywało na to, że będzie tak tłoczno, ale z minuty na minutę tłum wzbierał niczym wzburzona fala i nic nie zapowiadało, że będzie choć trochę spokojniej. Zająłem wtedy strategiczne miejsce właściwie tuż przy scenie, gdzie wbrew wszelkim przepisom bezpieczeństwa stała sobie wmurowana w ścianę barierka. Nieuchronnie zbliżała się godzina rozpoczęcia imprezy i na scenie zainstalowała się pierwsza kapela.

Nie będę się rozpisywał na temat supportów, które, nie ma co ukrywać, dla mnie ani najtrafniejsze, ani najszczęśliwsze nie były. Aeternus, który dla mnie był właściwie nieznany, wielką białą plamą na muzycznej mapie, nie wzbudził jakoś mojego zainteresowania. Przykro mi, ja przyjechałem tylko i wyłącznie dla Deicide. Niedaleko jednak mojego z góry upatrzonego, strategicznego miejsca, rozlokowała się wataha Szczecińskich wojowników, którzy ośmieleni pierwszymi taktami poczęli głośno oznajmiać zebranym swoje przybycie. Szczególnie utkwił mi w pamięci pewien muskularny koleś, ( Wszyscy bowiem prezentowali swoje muskuły po uprzednim ściągnięciu koszulek ), który jako jedyny miał długie włosy i ciekawe tatuaże. Na jednym ramieniu symbole antyreligijne - jakiś odwrócony krzyż, a na drugim faszystowska wrona. Skandując nazwę Graveland zapewne chcieli poinformować zebranych o swoich preferencjach muzycznych, a co też możliwe, pomyliły im się zespoły, z tym, że nie wszystkim ów wymieniony przez naszych osiłków zespół przypadł do gustu. Wkrótce z tłumu pod sceną, ktoś odezwał się niczym przedrzeźniające echo i krzyknął "Graveland chuj!". Jedyny długowłosy Conan ( reszta była gładko wygolona na zero ) usłyszawszy taką obelgę, obruszył się i po rzuceniu w tłum "Który to kurwa powiedział?" ruszył do przodu wraz ze swoją kompanią. To wtedy doszło do pierwszej bijatyki i pierwszych przepychanek.

Aeternus zakończył swój występ, śmiałek, który ujawnił się, że Graveland nie należy do najbardziej hołubionych przez niego zespołów został upomniany by nigdy więcej tego nie czynił, po czym scenę opanowała ekipa Nergala. Tak na marginesie - pamiętam, że wtedy nie zdobyli mojego serca, ale prócz makijażu i kolczugi w którą odziany był basista nie potrzebowali żadnych fajerwerków, spadającego z nieba konfetti, dwumetrowych pentagramów, ognia ani wybuchów, by zebrać gromkie brawa. Cóż, nazywa się to rozwojem... Szczecińska ekipa, po uzupełnieniu płynów - tak, tak, w środku panował prócz tłoku niemożliwy gorąc, więc trzeba było dużo pić - po raz kolejny postanowiła podkreślić swoją obecność. Okrzyki, tym razem donośniejsze, przybrały nieco inny wymiar. "Polscy żydzi - eksterminacja!" albo gromkie "Sieg heil" połączone z nabożnym wręcz uniesieniem rąk w faszystowskim pozdrowieniu nie przypadło do gustu pozostałym. Młyn, który rozkręcił się pod sceną, wkrótce zamienił się w pole bitwy. Wtedy też widziałem po raz pierwszy interwencję ochrony. Rosły młodzian, który obserwował ze sceny całe zajście, zeskoczył wprost w sam środek tej kotłowaniny, a kilka sekund po nim, kolejny. Pierwszy Szczeciński śmiałek został znokautowany w chwili zeskoku ochroniarza - po prostu wylądował na nim. Drugi otrzymał potężny prawy prosty prosto w sam środek nosa, zamieniając ten urodziwy dodatek do twarzy w krwawą miazgę. Nie pamiętam ilu jeszcze oberwało, ale nieprzytomnego prowodyra, Conana z długimi włosami zwleczono po schodach na dół, po czym wraz z kilkoma kompanami wyrzucono na zewnątrz by ochłonęli, wprost na lutowy mróz. Widząc, że najsilniejsze ogniwo zostało wyeliminowane, sprawiedliwość przeszła w ręce ludu - do końca koncertu, spokojnie, bez żadnych okrzyków dotrwało trzech. Po całej imprezie podobno szaleli jeszcze po Katowicach, ale tego już nie widziałem.

Ani Ancient Rites, ani Rotting Christ nie wzbudziły mojego zainteresowania. Posłuchałem, popatrzyłem, ale żeby jakoś ciśnienie mi skoczyło to nie powiem, ot, taka przystawka przed daniem głównym.

I w końcu wygłodniała publika uświadomiła sobie, że wkrótce na scenę wyjdzie nie kto inny, jak diabelski kwartet z Florydy. Tłum się niecierpliwił, pot skraplał ze ścian, atmosfera gęstniała z każdą chwilą. Ochroniarze zaczęli spryskiwać ludzi wodą, ale to nie pomogło, temperatura podnosiła się nadal. I nagle, w asyście ochroniarza wszedł Steve Asheim. Chciał coś pewnie powiedzieć do mikrofonu,ale publika nieco zbita z tropu, myślała że pozostali członkowie nie przyjechali i pełna wściekłości zaczęła skandować : "Deicide, Deicide!!", "Kurwa mać, Deicide grać!!!". Biedny Steve, stał przed tym mikrofonem stale zagłuszany przez tłum, w pewnym stopniu wystraszony reakcją fanów, którzy nie chcieli dopuścić go do głosu. Nie wiem po co było to przedstawienie, ale w ludzi wstąpiła jakaś furia, jakiś amok, w powietrzy wisiał lincz na organizatorze, gdyby kazał teraz wszystkim pójść do domu. W końcu Steve zrezygnował, odwrócił się, ściągnął koszulkę i usiadł na zestawem perkusyjnym. Chwilę później weszli pozostali. Bogowie, a raczej diabły w ludzkiej skórze, bracia z rozpuszczonymi włosami zakrywającymi ich posępne oblicza, i żywa inkarnacja Lucyfera, najbardziej opętany ze wszystkich, Glen Benton. Podszedł do mikrofonu charczał - "Poland....are you ready?????" Chwilę później rozpoczęła się rzeź.

Jeśli występujące wcześniej zespoły miały wprowadzić słuchacza w iście diabelski klimat, to Deicide tamtego wieczoru otworzył bramy piekieł na oścież. Z głośników buchnęły wieczyste ognie które smagają potępione dusze grzeszników, smród siarki dławił płuca i nie pozwalał oddychać, a wszystko to okraszone satanistyczną muzyką, która rozdzierała na strzępy nie szczędząc nikogo. Czyż można było sobie wyobrazić lepszy początek niż "When satan rules his world"??? Ten utwór do teraz jest jednym z moich ulubionych utworów tego zespołu, ale wtedy poczułem jak miękną mi kolana i chcąc nie chcąc, poddałem się szaleństwu. A wiedzieć trzeba, że dzicz która się wtedy rozpętała mogła przerazić niejednego śmiałka. Na scenie opętańcza czarna msza, pod sceną kocioł. Benton, podczas tych wszystkich bardziej krzyczanych wokalach wywracał oczami tak, że widać było tylko białka, machał łbem i wyrykiwał swoim potężnym wokalem kolejne wersy swych bluźnierczych liryk. Usłyszeliśmy wtedy całą "When satan lives", nie pominięto żadnego kawałka. "Once upon the cross", "They are the children...", czy wyczekiwany przeze mnie jedyny reprezentant "Legion" - "Dead by dreaming" - łamały kręgosłupy, patroszyły wnętrzności i urywały łby. Wszędzie tylko diabelstwo, krew, pot i obłęd. Pamiętam jak pod ścianą pewna para - całkiem możliwe, że poznali się dopiero na tym koncercie, namiętnie całowała się podczas tej orgii mordu ( w sumie walentynki były całkiem niedawno ) - i z głośników buchnęły pierwsze riffy "Sacrifical suicide". Rozochocona bardziej muzyką niż namiętnością dziewczyna odrzuciła swego amanta i krzycząc " na to kurwa czekałam!!!!" rzuciła się w wir szaleńczego pogo. Odrzucony kochanek wzruszył ramionami i też chyba zaczął machać łbem, romantyzm prysł jak bańka mydlana i pozostało cieszyć się barbarzyństwem. Ostatnim utworem który wybrzmiał w Katowicach był "Dead by dawn" po czym misterium się skończyło i zapaliły się światła. Muzyczna uczta dobiegła końca. Bisów nie było.

Kiedy wyszedłem wtedy z klubu w zimną, lutową noc, z piskiem w uszach, uświadomiłem sobie, że oto uczestniczyłem w niesamowitym spędzie. To był jeden z tych koncertów, które pamiętam doskonale i pomimo upływu 20 lat - kiedy to zleciało? - czuję, jakbym uczestniczył w nim całkiem niedawno. Niesamowity, doskonały, porażający koncert, który wrył się w moją pamięć już na zawsze. Może fakt, że Deicide był wtedy jednym z moich ulubionych zespołów, ich cztery pierwsze płyty słuchałem z nabożną wręcz czcią, albo fakt, że czekałem na nich tak długo, to staje się w moich oczach ich najlepszym występem jaki miałem okazję zobaczyć. Już nigdy później nie było takiego diabelstwa, takiej dziczy, takiego opętania, nie brzmieli już nigdy później tak potężnie, tak nieludzko, tak bluźnierczo...Kto nie był, niech żałuje, tyle jestem w stanie powiedzieć. Tamtego wieczoru kładłem się spać szczęśliwy i spełniony. Byłem w niebo, albo raczej w piekło wzięty.

Mam nadzieję że dotrwaliście do końca tej przydługiej opowieści, szklanka ze złocistym trunkiem stojaca obok klawiatury też już jest pusta, więc pozostaje mi tylko posłuchać sobie tej koncertówki i słuchając, jeszcze raz powspominać.
Awatar użytkownika
Triceratops
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15935
Rejestracja: 25-05-2006, 20:33
Lokalizacja: Impossible Debility

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

20-02-2019, 09:15

Nie wierze, ze masz taka pamiec, taki pijak i alkoholik nie pamietalby nic z tamtych czasow
woodpecker from space
Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 14999
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

20-02-2019, 10:38

Może do Marii Konopnickiej mi daleko, ale pamięć mam dobrą, pewnie zakonserwowaną przez bimber ;-)
Heretyk
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 9022
Rejestracja: 03-12-2007, 14:06
Lokalizacja: beskidy

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

20-02-2019, 11:49

pamięta się różne zaskakujące szczegóły i nawet drobnostki z koncertów które zrobiły na nas wrażenie. mnie się takie pierdoły czasem przypominają, aż trudno uwierzyć :)
Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 14999
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

20-02-2019, 13:13

To , dwa, że tamten koncert był przeze mnie naprawdę wyczekiwany i będąc na miejscu, chłonąłem wszystkimi zmysłami. To jeden z tych koncertów które pamiętam najdokładniej ;-)
Awatar użytkownika
Stoigniew
zahartowany metalizator
Posty: 3878
Rejestracja: 09-01-2012, 18:20

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

20-02-2019, 18:17

a poza tym inaczej się zapamiętuje wrażenia jak się jest dwadzieścia lat młodszym
no i nie obskakiwało się takiej ilości koncertów jak dzisiaj :) wówczas każdy z nich był wydarzeniem które się długo pamiętało.
Awatar użytkownika
frankmullen
w mackach Zła
Posty: 812
Rejestracja: 29-01-2017, 17:33

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

20-02-2019, 21:18

Fajne wspomnienia. Też byłem na tym koncercie i dzięki tobie przypomniało mi się wiele szczegółów z tamtego wieczora. Pamiętam, że pojechaliśmy z Bydgoszczy autem chyba w 4 luda i to bez biletów! Kiedy dowiedzieliśmy się pod klubem, że wszystkie tickety są wyprzedane, kolana nam się ugięły i chciało nam się wyć. Wreszcie któryś z nas wpadł na pomysł, by wręczyć bezczelnie łapówę bramkarzom. Napłakaliśmy przy okazji im, że zapierdalaliśmy kilkaset kilometrów specjalnie na ten koncert i że nie możemy ot tak wrócić z niczym. Dali się ubłagać i po skasowaniu odpowiedniej sumki otworzyli nam wrota, które jak Nasum wspomniał, okazały się wrotami do samych piekieł. Nigdy nie przeżyłem już później koncertu, na którym tak się spociłem. Łachy były jak wyjęte prosto z pralki. Nigdy też nie przeżyłem takiego ścisku. Stałem gdzieś w połowie sali i przez cały gig Deicide nie mogłem dosłownie się obrócić na pięcie. Ech, to były czasy. Nie wiem czy to również nie był koncert, który najbardziej utkwił mi w pamięci. Bardzo to możliwe.
Awatar użytkownika
Lukass
zahartowany metalizator
Posty: 4029
Rejestracja: 13-08-2015, 23:28
Lokalizacja: Trójmiasto

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

20-02-2019, 22:23

frankmullen pisze:Nigdy też nie przeżyłem takiego ścisku.
Pewnie niejeden ancymon wpadł na pomysł, żeby dać w łapę bramkarzowi. Też kiedyś byłem na gigu, gdzie chyba wpuszczono ludzi w liczbie dopuszczalne maksimum plus jakieś dwie setki. Teraz nie do pomyślenia.

I jakich rzeczy można się z wątku dowiedzieć. Na przykład, że muzycy Dark Funeral jednak nie zaruchali po koncercie. Dobrze im tak, nigdy nie lubiłem Dark Funeral :D
To those who did not dare to sing out of tune
Or sing a different song
To march to the beat of a different drum and speak
The truths others fear
Awatar użytkownika
Plagueis
rasowy masterfulowicz
Posty: 3011
Rejestracja: 19-02-2015, 16:22
Lokalizacja: South of Heaven

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

21-02-2019, 08:07

Nasum pisze:No to powspominajmy trochę, jak to drzewiej bywało, kiedy Mega Club był miejscem, do którego zjeżdżało się sporo zagranicznych gości; gości wyczekiwanych, wyśnionych w najbardziej śmiałych snach, gości którzy swoją muzyką odcisnęli niezatarte piętno na duszy młodego człowieka.

Wieść o nadchodzącym koncercie Deicide rozprzestrzeniła się lotem błyskawicy, biegła szybciej niż ogień, który pożera suche trawy podczas wiosennego rytuału wypalania pól. Pamiętam, że pierwszą reklamę zobaczyłem w Metal Hammerze, nie dowierzając , z trzęsącymi się rękoma, przetarłem oczy i uświadomiłem sobie, że to prawda, wcale nie śnię; tamtego dnia bez cienia wątpliwości mogłem powiedzieć, że marzenia się spełniają. A dodać trzeba, że dwadzieścia lat temu, ekipa Bentona znaczyła o niebo więcej niż w chwili obecnej. Płyty bogobójców były dla mnie wzorem, wyznacznikiem death metalowego łojenia, pierwsze cztery albumy chłonąłem niczym strudzony wędrowiec wodę na pustyni Gobi. To był wtedy absolut, kult, legenda - i to nie tylko dla mnie. Ta nazwa elektryzowała death maniaków, ba, elektryzowała chyba wszystkich którzy mieli styczność z muzyką ostrzejszą niż dokonania tuzów mrocznej muzyki pokroju Artrosis. Czym prędzej zaopatrzyłem się w bilet, na który zerkałem każdego dnia odliczając dni do mającego nastać wydarzenia. Niecierpliwość narastała, tak samo z dnia na dzień narastało podniecenie aż w końcu wybiła godzina "W".

Wiedziałem, że muszę być jednym z pierwszych. Wiedziałem, że bilety rozeszły się jak świeże bułeczki, bo od ostatniej wizyty Deicide upłynęło siedem lat, a w tym czasie ich status sięgał niemal zenitu. W drodze do klubu widziałem już małe grupki fanów, które zapewne zmęczone długą podróżą szły lekko chwiejnym krokiem, okryci wielkimi polskimi flagami narodowymi na tle których dumnie widniało logo zespołu. Wesoło nucąc ku uciesze pozostałych fanów, a zgorszeniu przechodniów stadionową piosenkę, w tekście której zamiast Legii która jest starą kobietą kupczącą swymi wdziękami - zastąpili postacią Jezusa. Nie wiedziałem jedynie, że tamtego dnia będzie mi dane poznać bliżej ekipę ze Szczecina, o pojawieniu się której szeptano tuż przed wejściem. Później dowiedziałem się, że wspomniana ekipa przyjechała bez biletów, o które - cóż za honorowe rozwiązanie - postanowiła zawalczyć z poprzednimi właścicielami. Oczywiście, w ramach fair play, walka miała odbyć się na zasadzie jeden na jednego, ale obawiam się, że zwyciężyły jakże silne więzi przyjaźni, bowiem kiedy okazało się, że prawowity właściciel wspomnianego, jakże pożądanego artefaktu był silniejszy, wtedy wszelkie honorowe rozstrzygnięcia nie grały pierwszych skrzypiec i do walki dołączali pozostali. Takim to sposobem, osławiony Szczecin pojawił się tamtego dnia w Mega w sile około dziesięciu wojowników.

Kto nie był w starym Mega clubie, ten nie zrozumie fenomenu tego przybytku. Ta rozlatująca się rudera, strasząca przybyłych klimatem rodem z poprzedniej epoki, pokraczna i kanciasta, mogła pomieścić - nie chcę tu operować fałszywymi danymi, ale około 500 - 600 osób. Tamtego dnia, przybyło podobno około 1000 melomanów złaknionych muzyki swoich idoli. Z początku jeszcze nic nie wskazywało na to, że będzie tak tłoczno, ale z minuty na minutę tłum wzbierał niczym wzburzona fala i nic nie zapowiadało, że będzie choć trochę spokojniej. Zająłem wtedy strategiczne miejsce właściwie tuż przy scenie, gdzie wbrew wszelkim przepisom bezpieczeństwa stała sobie wmurowana w ścianę barierka. Nieuchronnie zbliżała się godzina rozpoczęcia imprezy i na scenie zainstalowała się pierwsza kapela.

Nie będę się rozpisywał na temat supportów, które, nie ma co ukrywać, dla mnie ani najtrafniejsze, ani najszczęśliwsze nie były. Aeternus, który dla mnie był właściwie nieznany, wielką białą plamą na muzycznej mapie, nie wzbudził jakoś mojego zainteresowania. Przykro mi, ja przyjechałem tylko i wyłącznie dla Deicide. Niedaleko jednak mojego z góry upatrzonego, strategicznego miejsca, rozlokowała się wataha Szczecińskich wojowników, którzy ośmieleni pierwszymi taktami poczęli głośno oznajmiać zebranym swoje przybycie. Szczególnie utkwił mi w pamięci pewien muskularny koleś, ( Wszyscy bowiem prezentowali swoje muskuły po uprzednim ściągnięciu koszulek ), który jako jedyny miał długie włosy i ciekawe tatuaże. Na jednym ramieniu symbole antyreligijne - jakiś odwrócony krzyż, a na drugim faszystowska wrona. Skandując nazwę Graveland zapewne chcieli poinformować zebranych o swoich preferencjach muzycznych, a co też możliwe, pomyliły im się zespoły, z tym, że nie wszystkim ów wymieniony przez naszych osiłków zespół przypadł do gustu. Wkrótce z tłumu pod sceną, ktoś odezwał się niczym przedrzeźniające echo i krzyknął "Graveland chuj!". Jedyny długowłosy Conan ( reszta była gładko wygolona na zero ) usłyszawszy taką obelgę, obruszył się i po rzuceniu w tłum "Który to kurwa powiedział?" ruszył do przodu wraz ze swoją kompanią. To wtedy doszło do pierwszej bijatyki i pierwszych przepychanek.

Aeternus zakończył swój występ, śmiałek, który ujawnił się, że Graveland nie należy do najbardziej hołubionych przez niego zespołów został upomniany by nigdy więcej tego nie czynił, po czym scenę opanowała ekipa Nergala. Tak na marginesie - pamiętam, że wtedy nie zdobyli mojego serca, ale prócz makijażu i kolczugi w którą odziany był basista nie potrzebowali żadnych fajerwerków, spadającego z nieba konfetti, dwumetrowych pentagramów, ognia ani wybuchów, by zebrać gromkie brawa. Cóż, nazywa się to rozwojem... Szczecińska ekipa, po uzupełnieniu płynów - tak, tak, w środku panował prócz tłoku niemożliwy gorąc, więc trzeba było dużo pić - po raz kolejny postanowiła podkreślić swoją obecność. Okrzyki, tym razem donośniejsze, przybrały nieco inny wymiar. "Polscy żydzi - eksterminacja!" albo gromkie "Sieg heil" połączone z nabożnym wręcz uniesieniem rąk w faszystowskim pozdrowieniu nie przypadło do gustu pozostałym. Młyn, który rozkręcił się pod sceną, wkrótce zamienił się w pole bitwy. Wtedy też widziałem po raz pierwszy interwencję ochrony. Rosły młodzian, który obserwował ze sceny całe zajście, zeskoczył wprost w sam środek tej kotłowaniny, a kilka sekund po nim, kolejny. Pierwszy Szczeciński śmiałek został znokautowany w chwili zeskoku ochroniarza - po prostu wylądował na nim. Drugi otrzymał potężny prawy prosty prosto w sam środek nosa, zamieniając ten urodziwy dodatek do twarzy w krwawą miazgę. Nie pamiętam ilu jeszcze oberwało, ale nieprzytomnego prowodyra, Conana z długimi włosami zwleczono po schodach na dół, po czym wraz z kilkoma kompanami wyrzucono na zewnątrz by ochłonęli, wprost na lutowy mróz. Widząc, że najsilniejsze ogniwo zostało wyeliminowane, sprawiedliwość przeszła w ręce ludu - do końca koncertu, spokojnie, bez żadnych okrzyków dotrwało trzech. Po całej imprezie podobno szaleli jeszcze po Katowicach, ale tego już nie widziałem.

Ani Ancient Rites, ani Rotting Christ nie wzbudziły mojego zainteresowania. Posłuchałem, popatrzyłem, ale żeby jakoś ciśnienie mi skoczyło to nie powiem, ot, taka przystawka przed daniem głównym.

I w końcu wygłodniała publika uświadomiła sobie, że wkrótce na scenę wyjdzie nie kto inny, jak diabelski kwartet z Florydy. Tłum się niecierpliwił, pot skraplał ze ścian, atmosfera gęstniała z każdą chwilą. Ochroniarze zaczęli spryskiwać ludzi wodą, ale to nie pomogło, temperatura podnosiła się nadal. I nagle, w asyście ochroniarza wszedł Steve Asheim. Chciał coś pewnie powiedzieć do mikrofonu,ale publika nieco zbita z tropu, myślała że pozostali członkowie nie przyjechali i pełna wściekłości zaczęła skandować : "Deicide, Deicide!!", "Kurwa mać, Deicide grać!!!". Biedny Steve, stał przed tym mikrofonem stale zagłuszany przez tłum, w pewnym stopniu wystraszony reakcją fanów, którzy nie chcieli dopuścić go do głosu. Nie wiem po co było to przedstawienie, ale w ludzi wstąpiła jakaś furia, jakiś amok, w powietrzy wisiał lincz na organizatorze, gdyby kazał teraz wszystkim pójść do domu. W końcu Steve zrezygnował, odwrócił się, ściągnął koszulkę i usiadł na zestawem perkusyjnym. Chwilę później weszli pozostali. Bogowie, a raczej diabły w ludzkiej skórze, bracia z rozpuszczonymi włosami zakrywającymi ich posępne oblicza, i żywa inkarnacja Lucyfera, najbardziej opętany ze wszystkich, Glen Benton. Podszedł do mikrofonu charczał - "Poland....are you ready?????" Chwilę później rozpoczęła się rzeź.

Jeśli występujące wcześniej zespoły miały wprowadzić słuchacza w iście diabelski klimat, to Deicide tamtego wieczoru otworzył bramy piekieł na oścież. Z głośników buchnęły wieczyste ognie które smagają potępione dusze grzeszników, smród siarki dławił płuca i nie pozwalał oddychać, a wszystko to okraszone satanistyczną muzyką, która rozdzierała na strzępy nie szczędząc nikogo. Czyż można było sobie wyobrazić lepszy początek niż "When satan rules his world"??? Ten utwór do teraz jest jednym z moich ulubionych utworów tego zespołu, ale wtedy poczułem jak miękną mi kolana i chcąc nie chcąc, poddałem się szaleństwu. A wiedzieć trzeba, że dzicz która się wtedy rozpętała mogła przerazić niejednego śmiałka. Na scenie opętańcza czarna msza, pod sceną kocioł. Benton, podczas tych wszystkich bardziej krzyczanych wokalach wywracał oczami tak, że widać było tylko białka, machał łbem i wyrykiwał swoim potężnym wokalem kolejne wersy swych bluźnierczych liryk. Usłyszeliśmy wtedy całą "When satan lives", nie pominięto żadnego kawałka. "Once upon the cross", "They are the children...", czy wyczekiwany przeze mnie jedyny reprezentant "Legion" - "Dead by dreaming" - łamały kręgosłupy, patroszyły wnętrzności i urywały łby. Wszędzie tylko diabelstwo, krew, pot i obłęd. Pamiętam jak pod ścianą pewna para - całkiem możliwe, że poznali się dopiero na tym koncercie, namiętnie całowała się podczas tej orgii mordu ( w sumie walentynki były całkiem niedawno ) - i z głośników buchnęły pierwsze riffy "Sacrifical suicide". Rozochocona bardziej muzyką niż namiętnością dziewczyna odrzuciła swego amanta i krzycząc " na to kurwa czekałam!!!!" rzuciła się w wir szaleńczego pogo. Odrzucony kochanek wzruszył ramionami i też chyba zaczął machać łbem, romantyzm prysł jak bańka mydlana i pozostało cieszyć się barbarzyństwem. Ostatnim utworem który wybrzmiał w Katowicach był "Dead by dawn" po czym misterium się skończyło i zapaliły się światła. Muzyczna uczta dobiegła końca. Bisów nie było.

Kiedy wyszedłem wtedy z klubu w zimną, lutową noc, z piskiem w uszach, uświadomiłem sobie, że oto uczestniczyłem w niesamowitym spędzie. To był jeden z tych koncertów, które pamiętam doskonale i pomimo upływu 20 lat - kiedy to zleciało? - czuję, jakbym uczestniczył w nim całkiem niedawno. Niesamowity, doskonały, porażający koncert, który wrył się w moją pamięć już na zawsze. Może fakt, że Deicide był wtedy jednym z moich ulubionych zespołów, ich cztery pierwsze płyty słuchałem z nabożną wręcz czcią, albo fakt, że czekałem na nich tak długo, to staje się w moich oczach ich najlepszym występem jaki miałem okazję zobaczyć. Już nigdy później nie było takiego diabelstwa, takiej dziczy, takiego opętania, nie brzmieli już nigdy później tak potężnie, tak nieludzko, tak bluźnierczo...Kto nie był, niech żałuje, tyle jestem w stanie powiedzieć. Tamtego wieczoru kładłem się spać szczęśliwy i spełniony. Byłem w niebo, albo raczej w piekło wzięty.

Mam nadzieję że dotrwaliście do końca tej przydługiej opowieści, szklanka ze złocistym trunkiem stojaca obok klawiatury też już jest pusta, więc pozostaje mi tylko posłuchać sobie tej koncertówki i słuchając, jeszcze raz powspominać.
Super! Świetnie się to czytało. :)
"Argument stoi pierwszy, wykręt na szarym końcu."
Awatar użytkownika
smooker
w mackach Zła
Posty: 878
Rejestracja: 10-11-2016, 09:21
Lokalizacja: Mokopuff

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

04-03-2019, 10:24

Stoigniew pisze:PS. Pamiętam jeszcze że to był jeden z ostatnich koncertów o którym słyszałem o krojeniu biletów i tym podobnych akcjach. W sumie dobrze że nie poszedłem się szwendać na miasto :D
Jako, że gówniarz ze mnie i na pozamiastowe koncerty zacząłem uczęszczać dopiero od 2000 to mogę z pełnym przekonaniem wyprowadzić cię z błędu :). Na Mysticu 2002 lepiej nie było przechodzić podziemiami pod rondem.
Necropunk
w mackach Zła
Posty: 707
Rejestracja: 29-05-2015, 20:22

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

04-03-2019, 12:04

smooker pisze:
Stoigniew pisze:PS. Pamiętam jeszcze że to był jeden z ostatnich koncertów o którym słyszałem o krojeniu biletów i tym podobnych akcjach. W sumie dobrze że nie poszedłem się szwendać na miasto :D
Jako, że gówniarz ze mnie i na pozamiastowe koncerty zacząłem uczęszczać dopiero od 2000 to mogę z pełnym przekonaniem wyprowadzić cię z błędu :). Na Mysticu 2002 lepiej nie było przechodzić podziemiami pod rondem.
4 lata później, na niesławnym feście organizowanym przez Leosia z Sapros w Hali Ludowej, też były takie przypadki. Skończyło się dosyć nietęgo, bo dwóch próbowało skroić mojego kumpla z ramoneski i skończyło się to dla niego pobytem na intensywnej. Byli tacy "cwani", że zaatakowali go z bunkra, kiedy poszedł załatwić potrzebę w ustronnym miejscu i straciliśmy go z pola widzenia.
Trochę mina mi rzednie, jak Adrian w Rlyeh jednocześnie chwali ideę krojenia, a z drugiej mańki prowadzi stałą rubrykę o wszelkiego sortu mętach lubiących cudze pieniądze i własność w podziemiu. Jaki Kali ukraść krowę dobrze, ale jak Kalemu krowę..
Awatar użytkownika
maciek z klanu
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12504
Rejestracja: 23-12-2008, 22:34

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

12-03-2019, 15:01

Z tego co kojarzę to Adrian potępia krojenie
Adrian696 pisze:nie, BURZUM jest emo ;)
Jestem Maciek, szukam klanu.
Awatar użytkownika
Medard
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10129
Rejestracja: 22-04-2017, 19:15
Lokalizacja: Prag

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

21-06-2019, 18:14

Dzisiaj mija trochę więcej niż 20 lat, bo aż 25, od koncertu Rage Against the Machine na Torwarze . Kto pamięta tamto wydarzenie z dnia 21 czerwca 1994?
Braciak mówił, że wybrali się wtedy w kilkoro uczniaków na pierwszy koncert rockowy w życiu i jak się okazało jedyny dotychczas występ RATM w kraju.

W taką oto rocznicę jadę na Dead Can Dance, a obiekt został już odnowiony od tamtego czasu.

Na co wyruszę za 25 lat?
Byle to nie była Coma :)
Awatar użytkownika
Stoigniew
zahartowany metalizator
Posty: 3878
Rejestracja: 09-01-2012, 18:20

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

09-10-2019, 18:24

Obrazek

A to pamiętacie ?
Wydarzenie nie mniejsze niż koncert Deicide, a co ?! hehe
Sprowadzając Emperora na polską ziemię organizator ziścił nie tylko swój mokry sen, ale również wielu innych fanów. Mimo że muzyka blackmetalowa była już bardzo popularna, to jednak koncerty blackmetalowe jeszcze nie były na takim porządku dziennym jak dzisiaj. Szczególnie jeśli chodzi o wielkie norweskie gwiazdy tego gatunku. No bo co jak co, ale Cesarz takową gwiazdą wówczas był i basta. Komercyjnie i artystycznie byli na absolutnym topie. Tak więc wiadomość o tym że „Emperor będzie w Krakowie” zelektryzowała wiele osób... również tych niepożądanych. Na krótko przed terminem chodziły plotki o usiłowaniu odwołania koncertu.
Koncert się odbył. Hala Wisły była zapełniona.
Zagrał Sceptic z Marcinem Urbasiem na wokalu (pamiętam że mi się podobało), był Necromancer (którego słabo pamiętam), był Ishahn z żoną i szwagrem czyli Peccatum :), był Limbonic Art. (na scenie Hali Wisły zabrzmieli świetnie), a zabrakło zapowiadanego jako druga gwiazda The Kovenant. Przyleciała połowa zespołu, ale nie było Nagash’a. Ja tamtego dnia słyszałem plotkę że chłopak ostro zaćpał i wylądował w szpitalu, ale jak było naprawdę to nie wiem.
No i na końcu Cesarz. Zaczęli od „Curse you all men”, było coś z dwójki, tylko pamięć już zawodzi, był na pewno „Im the black Wizzard”. Było coś jeszcze i…. nagle się skończyło. Niecało 50 minut… lekkie zaskoczenie, o co kaman ?, dlaczego tak krótko ??
Podobno (znowu plotki, bo potwierdzonych informacji nie mam) po nieudanych próbach odwołania koncertu, organizator dostał informację że na hali jest bomba. Emperor zagrał skrócony set i pamiętam że zaraz po tym ochrona wypraszała ludzi z hali. Utkwił mi w pamięci widok dwóch ochroniarzy chodzących po trybunach i zaglądających pod każda ławkę… może faktycznie coś było na rzeczy z tym fałszywym alarmem. ?

Mimo tego zgrzytu i wielkiego niedosytu koncert zaliczam do jak najbardziej udanych.
Historia pokazała że na pełny koncert Emperor musiałem czekać 19 lat :)

Był ktoś ?? dzielić się wrażeniami !
Awatar użytkownika
Stoigniew
zahartowany metalizator
Posty: 3878
Rejestracja: 09-01-2012, 18:20

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

17-11-2019, 20:57

Obrazek

jakoś mi umknęło że to dwadzieścia lat od mego pierwszego Marduka...
a warto o tym wspomnieć i napisać kilka słów, bo to był chyba ich pierwszy albo drugi raz w naszym kraju (internety podają że drugi)
nieważne... promowali wtedy Panzer Division Marduk, jedną z ich najlepszych płyt (wówczas chyba najlepszą), przyjechali w "klasycznym" składzie, czyli z Legionem na wokalu, B-War'em na basie i Frederikiem za garami.
miejscówką był stary Mega-Club. Dodatkowym smaczkiem było to w jakim towarzystwie przyjadą - Enthroned i Angel Corpse. Skład miał uzupełniać krajowy Yattering. Ja byłem mega podjarany możliwością za jednym strzałem zobaczyć Enthroned i Marduk. Angel Corpse jakoś do mnie wtedy nie trafiał. Niestety wielkim zawodem okazała się informacja że Enthroned z jakichś tam przyczyn nie dojechał... Trudno... to był ich najlepszy czas, wiele lat później pojawili się w końcu w Polsce, ale to już nie było to samo.
Yattering w ogóle nie pamiętam, Angel Corpse miało dobre przyjęcie, trochę osób mocno walczyło pod sceną podczas ich gigu.
A Marduk ?? - moim skromnym zdaniem dał swój najlepszy koncert na polskiej ziemi (z tych które widziałem), Takiego ognia, opętania i szaleństwa już nigdy nie zobaczyłem w ich wykonaniu na scenie. To był pierdolony Black Metal ! Grali sporo z Panzer, chyba z pięć kawałków. Byłem pełen podziwu dla perkusisty który te numery na żywo grał chyba jeszcze szybciej niż na płycie, co wtedy wydawało mi się po prostu niemożliwe :)
A to ile wnosił Legion jako frontman pokazał właśnie ten koncert, takiego szalonego zwierzaka koncertowego też ciężko szukać gdzie indziej.
Znakomity koncert, piękne wspomnienia. Po tym koncercie mam komplet autografów na kasecie PDM, której się nie pozbyłem i trzymam ją na pamiątkę.

Jeszcze taka śmieszna ciekawostka - koncert organizował Metal Mind. Pamiętam że z braku internetu dzwoniłem raz do nich z zapytaniem o to kiedy i gdzie będą bilety do kupienia, oraz kto jeszcze obok Marduka zagra (bo zaraz po ogłoszeniu tego nie było jeszcze wiadomo). Pani w słuchawce odpowiedziała na moje natrętne pytanie o supporty, a jej odpowiedź wprawiła mnie w mały szok, ale w sumie dlaczego miałem nie wierzyć organizatorowi. Otóż wg tej miłej Pani, z Mardukiem miał grać Darkthrone... powiem szczerze że miałem pełne gacie...
Dopiero jak zakupiłem bilet i przeczytałem co na nim jest napisane, to wyszło na jaw że dla tej miłej Pani Darkthrone i Enthroned to jeden chuj... :D
zresztą nieważne, bo żaden z tych zespółów wtedy nie zagrał, hehehe
Andrew G.
rozkręca się
Posty: 30
Rejestracja: 24-02-2018, 09:49

Re: 20 lat minęło, czyli koncertowy wspomnień czar....

18-11-2019, 18:47

W tamtym czasie Marduk był u szczytu formy. Jedna z najlepszych black metalowych załóg w historii. Płyty, które wówczas nagrali miażdżą całe te dzisiejsze religijno-dysonansowe pedalstwo.
ODPOWIEDZ