HATE FOREST - Purity

chronologiczna pralnia - czyli co dziobały wróbelki żeby wyrosnąć na orłów

Moderatorzy: Heretyk, Nasum, Sybir, Gore_Obsessed, ultravox, Skaut

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Deathhammer66
weteran forumowych bitew
Posty: 1011
Rejestracja: 25-01-2015, 21:40

HATE FOREST - Purity

25-07-2020, 20:04

Wykładnia black metalu w siedmiu hymnach riffem

Istnieją pewne albumy, będące po prostu destylatem pewnej myśli przewodniej. Czystym, nieskażonym jakimkolwiek zbędnym pierwiastkiem ekstraktem. Gdy mówimy o black metalu, z łatwością da się wskazać kilka oczywistych przykładów - jeśli czytasz tego bloga to z dużą dozą prawdopodobieństwa wiesz, o jakich wydawnictwach mowa. Ze stanowczą pewnością siebie stwierdzam, że "Purity" ukraińskiego HATE FOREST to materiał w pełni zasługujący na miano wykładni black metalu, choć nie tak ikoniczny - po prostu wyszedł zbyt późno. Gdyby pojawił się w 1996, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej.

Obrazek

Hate Forest może być kojarzony jako "poboczny projekt kolesi z Drudkh", choć w rzeczywistości powstał znacznie wcześniej. Dla mnie zespół ten to przede wszystkim dwie płyty, obie wydane w 2003 - omawiane dzisiaj "Purity" oraz o znacznie odmiennym charakterze, acz nadal co najmniej bardzo dobre "Battlefields", czyli zabarwione militarystycznymi akcentami, dość unikatowe spojrzenie na black metal - być może i o tej płycie pojawi się w przyszłości tekst. Oba te materiały cechuje pewna doza odhumanizowanej atmosfery oraz przeszywająca do szpiku kości dosadność przekazu i efektywność w sugestywnym przedstawieniu pewnych obrazów. Tak jak w przypadku "Battlefields" mamy wizję opuszczających dom rodzinny mężczyzn wyruszających na wojnę i walkę o wyznawane wartości, zarazem opłakiwanych przez zatęsknione żony i matki, tak "Purity" stanowi manifestację szarości, martwej natury, pustynnienia wszelkich aspektów życia, ale także przezwyciężenia śmierci. Zarazem tytuły obu tych płyt są niesamowicie trafne i precyzyjnie opisujące zawartość muzyczną. "Purity" to istotnie czysty, okrojony do samej esencji, pozbawiony jakichkolwiek ozdobników BLACK METAL.

Składający się z siedmiu utworów (z czego ostatni "Cromlech" stanowi instrumentalne outro) album ten stanowi dobitny dowód, że nieziemski klimat da się stworzyć, używając w zasadzie jedynie gitar. Głębia każdego występującego na "Purity" riffu jest wręcz porażająca - to ten rodzaj strumienia negatywnej energii, przywodzący na myśl dziesiątki splecionych ze sobą gitarowych warstw tańczących w chaotycznym rytmie, składających się na sharmonizowany ideał. Słuchając takiego "Domination" czy "Elder Race" można wręcz zatopić się w tych dźwiękach: kryje się w nich coś nieprzeniknionego i pochłaniającego niczym czarna dziura, od której nie ma ucieczki. A przecież czysto aranżacyjnie nie ma tu jakichkolwiek fajerwerków. Ot, zaprogramowany na prostolinijne stukanie rytmów automat perkusyjny, swą mechaniczną bezdusznością uwydatniający tę uschniętą krainę będącą tematem albumu. Akcentujący riffy, wyraźnie zaznaczony w miksie klekoczący bas. Bestialskie, odhumanizowane growle tworzące wrażenie siły, której nie sposób się nie podporządkować - chciałoby się częściej słyszeć tak dobre wokale w black metalu. To wszystko stanowi jednak jedynie (i aż) dopełnienie doskonałych partii gitar.

Na całą tę destrukcyjną otoczkę przypada kilka fragmentów bardziej klimatycznych i nastrojem będących jakoby zapowiedzią tego, co już niedługo będzie grane pod szyldem Drudkh. Druga połowa "The Gates" to chyba najlepszy moment na płycie i motyw, który zostaje w głowie praktycznie od pierwszego odsłuchu. W ogóle uważam, że proporcje między namiętnie tremolowanymi riffami na tle blastów, a fragmentami wolniejszymi, przesyconymi typową dla atmospheric black metalu melancholią są wręcz idealnie wyważone. "Purity" to album z fenomenalną dynamiką i rozłożeniem poszczególnych kompozycji. Dwa pierwsze utwory nakreślają, z czym to się je; następnie mamy 11-minutowe, rozbudowane kolosy z wyraźniejszymi melodiami, przetykane rzeźnickim, króciutkim w porównaniu z resztą "Megaliths". Finałowy "Desert of Ice" zaś to utrzymany w tradycyjnym duchu utwór (norweskie wiatry dotarły na Ukrainę; szczególne wyraźne są echa Immortal), łączący oba te podejścia i będący najbliżej gatunkowych standardów. Nie ma tu słabszego numeru. To album monolit, przeznaczony do słuchania w całości - zresztą dzięki wymienionym czynnikom czas mija przy nim tak szybko, że obcowanie z jednym utworem natychmiast powoduje kaskadę i przykucie do fotela, aż wybrzmią końcowe nuty pogrzebowo brzmiącego "Cromlech". Ponadto główne kompozycje spięte są tajemniczo brzmiącym ambientem, przez co tworzą wrażenie nierozrywalnej całości w jeszcze większym stopniu.

"Purity" to sztandarowy album hołdujący minimalizmowi i wymowny w swojej prostocie. To album bezkresny, studnia bez dna, z której można czerpać garściami. Utwory te są na tyle nieskomplikowane, że da się je poznać na wylot po kilku zaledwie odsłuchach, a jednak i za -nastym razem przeszywają cię niczym rentgen i są jak niekończąca się czeluść bez horyzontu. Każdy obrót tego albumu w odtwarzaczu to zupełne oderwanie od rzeczywistości, do której potem ciężko powrócić. To materiał nieskalany, będący otchłanią od której nie możesz oderwać wzroku. Raz spojrzysz, a ona będzie patrzeć na ciebie. A co jest w tym wszystkim najlepsze, nadchodzący LP Precambrian (w składzie którego znajduje się większość obecnego składu Drudkh) zdaje się kontynuować obraną przed laty ścieżkę, tym razem w klimacie zderzających się ze sobą płyt tektonicznych i erupcji potężnych wulkanów - i jako wprowadzenie polecam sobie zapodać omawiany dziś album, choćby w ramach przypomnienia. Stawiam w jednym rzędzie z "Under a Funeral Moon", a to chyba wystarczająco dobra rekomendacja.

https://podziemnegarkotluki.blogspot.co ... black.html
ODPOWIEDZ