FERMENTO - Symbols of decrepitude, symbols of supremacy 1997
: 17-09-2013, 13:10
http://rymimg.com/lk/f/l/84193297daa3f2 ... 521977.jpg
To jedna z tych kapel, o których gdybym założył wątek wypowiedziałyby się może ze dwie osoby, po czym temat by się wyczerpał. A szkoda, bo Hiszpanie mają w swoim dorobku co najmniej dwa bardzo dobre albumy, wobec których przejść obojętnie po prostu nie wypada, tym bardziej jeśli ktoś mieni się fanem bezkompromisowej młócki. Skrobnę zatem kilka zdań o ich debiutanckiej płycie, która zarówno w momencie kiedy się ukazała, jak i teraz potrafi nieźle poturbować. Kto ciekaw posłucha, może się spodoba, bo zarówno zespół jak i jego dokonania nie są chyba zbyt szeroko znane.
Fermento jak już można się domyślić gra mieszankę death / grind, czyli muzykę, która nie cieszy się uznaniem tłumów. Pierwsze co uderza słuchacza to ciężar tych ośmiu utworów, naprawdę mocne i głębokie brzmienie potęguje to pierwsze wrażenie. To prawdziwy walec który przejeżdża po nas przez 36 minut, a czyni to z taką gracją, że trudno odmówić sobie przyjemności i nie wcisnąć "play" po raz kolejny. Nie uświadczymy tu jakoś wyjątkowo skomplikowanych zagrywek gitarowych, co by nie mówić, wirtuozów tutaj nie ma. I w sumie dobrze, zbytnie nagromadzenie riffów wespół z wgniatającym brzmieniem popsułoby odbiór tych kawałków. Jest prosto, aczkolwiek nie banalnie. Każdy z prezentowanych na tym albumie utworów posiada swój charakter, każdy da się bez problemu odróżnić podczas pierwszego odsłuchu, niemal każdy ma do zaoferowania coś, przez co będzie się kołatał w głowie przez jakiś czas.
Sekcja rytmiczna nie operuje jakimiś kosmicznymi prędkościami - to tez zaleta tego albumu. Tempa są raczej średnie, jeśli pojawiają się blasty, to raczej oszczędnie. Pojawiają się, ale nie ma tutaj aż takiej nawałnicy, która zlałaby to wszystko w jeden zgiełk. Mamy tu również piskliwe solówki, no i naprawdę zwierzęce, bulgoczące wokale, które ciężko nazwać ludzkimi odgłosami. Wokalizy to można powiedzieć trochę jednostajne buczenie, gość odpowiedzialny za ryczenie do mikrofonu wyrzyguje kolejne wersy raczej wolno, przeciągając swoje chrumkanie, co daje zadowalający efekt.
"Symbols..." to płyta którą nazwałbym Hiszpańską odpowiedzią na "Rated -x" Deranged. Jest sporo podobieństw między tymi krążkami, aczkolwiek jeden nie jest kalką drugiego. To raczej luźne skojarzenie, ale jest coś na rzeczy. Obydwa krążki mają podobny, surowy klimat, obydwa są tak samo brutalne i szorstkie, powstały mniej więcej w tym samym okresie i obydwa słucha się wybornie. Fermento udało się stworzyć dodatkowo naprawdę chory klimat, jest na tym albumie obłęd, niepokój, to zaklęte w nutach uczucie które towarzyszy nam podczas zwiedzania takich miejsc jak opuszczony szpital psychiatryczny czy miejsce, w którym doszło do zbrodni . Warto się za tym rozejrzeć, naprawdę polecam.
To jedna z tych kapel, o których gdybym założył wątek wypowiedziałyby się może ze dwie osoby, po czym temat by się wyczerpał. A szkoda, bo Hiszpanie mają w swoim dorobku co najmniej dwa bardzo dobre albumy, wobec których przejść obojętnie po prostu nie wypada, tym bardziej jeśli ktoś mieni się fanem bezkompromisowej młócki. Skrobnę zatem kilka zdań o ich debiutanckiej płycie, która zarówno w momencie kiedy się ukazała, jak i teraz potrafi nieźle poturbować. Kto ciekaw posłucha, może się spodoba, bo zarówno zespół jak i jego dokonania nie są chyba zbyt szeroko znane.
Fermento jak już można się domyślić gra mieszankę death / grind, czyli muzykę, która nie cieszy się uznaniem tłumów. Pierwsze co uderza słuchacza to ciężar tych ośmiu utworów, naprawdę mocne i głębokie brzmienie potęguje to pierwsze wrażenie. To prawdziwy walec który przejeżdża po nas przez 36 minut, a czyni to z taką gracją, że trudno odmówić sobie przyjemności i nie wcisnąć "play" po raz kolejny. Nie uświadczymy tu jakoś wyjątkowo skomplikowanych zagrywek gitarowych, co by nie mówić, wirtuozów tutaj nie ma. I w sumie dobrze, zbytnie nagromadzenie riffów wespół z wgniatającym brzmieniem popsułoby odbiór tych kawałków. Jest prosto, aczkolwiek nie banalnie. Każdy z prezentowanych na tym albumie utworów posiada swój charakter, każdy da się bez problemu odróżnić podczas pierwszego odsłuchu, niemal każdy ma do zaoferowania coś, przez co będzie się kołatał w głowie przez jakiś czas.
Sekcja rytmiczna nie operuje jakimiś kosmicznymi prędkościami - to tez zaleta tego albumu. Tempa są raczej średnie, jeśli pojawiają się blasty, to raczej oszczędnie. Pojawiają się, ale nie ma tutaj aż takiej nawałnicy, która zlałaby to wszystko w jeden zgiełk. Mamy tu również piskliwe solówki, no i naprawdę zwierzęce, bulgoczące wokale, które ciężko nazwać ludzkimi odgłosami. Wokalizy to można powiedzieć trochę jednostajne buczenie, gość odpowiedzialny za ryczenie do mikrofonu wyrzyguje kolejne wersy raczej wolno, przeciągając swoje chrumkanie, co daje zadowalający efekt.
"Symbols..." to płyta którą nazwałbym Hiszpańską odpowiedzią na "Rated -x" Deranged. Jest sporo podobieństw między tymi krążkami, aczkolwiek jeden nie jest kalką drugiego. To raczej luźne skojarzenie, ale jest coś na rzeczy. Obydwa krążki mają podobny, surowy klimat, obydwa są tak samo brutalne i szorstkie, powstały mniej więcej w tym samym okresie i obydwa słucha się wybornie. Fermento udało się stworzyć dodatkowo naprawdę chory klimat, jest na tym albumie obłęd, niepokój, to zaklęte w nutach uczucie które towarzyszy nam podczas zwiedzania takich miejsc jak opuszczony szpital psychiatryczny czy miejsce, w którym doszło do zbrodni . Warto się za tym rozejrzeć, naprawdę polecam.