NAZARETH - Hair of the Dog (1975)

chronologiczna pralnia - czyli co dziobały wróbelki żeby wyrosnąć na orłów

Moderatorzy: Heretyk, Nasum, Sybir, Gore_Obsessed, ultravox, Skaut

ODPOWIEDZ
Baton
weteran forumowych bitew
Posty: 1653
Rejestracja: 03-02-2008, 14:51
Lokalizacja: Electric Ladyland

NAZARETH - Hair of the Dog (1975)

20-05-2012, 11:48

Obrazek
Jak byłem znacznie mniejszy niż teraz i dopiero zaczynałem przygodę z muzyką wszelaką, zostałem nawrócony na metal za pośrednictwem sławetnej "czarnej" METALLLIKI, którego to albumu teraz szczerze nienawidzę. Jednakowoż, jedna METYLICA to mało i jako żądny wrażeń nastolatek wybrałem się do pobliskiego komisu muzycznego "Musicus" celem zanabycia jakiegoś innego srogiego wpierdolu. Grzebiąc pośród kaset oczywiście kompletnie nie wiedziałem co jest czym i z czym się co je. Kierując się w sumie impulsem, wyszedłem ze sklepu zaopatrzony w kupioną za bodajże 4 złote starą piracką kasetę z "Hair of the Dog" NAZARETH, przekonany że oto niosę jakiś pochodzący sprzed wielu lat napierdol dla szatana. W domu oczywiście okazało się, że z metalem ma to bardzo niewiele wspólnego, a także, że jest to materiał naprawdę znakomity i tak go przez wiele miesięcy maglowałem na okrągło.

NAZARETH to taka dosyć specyficzna kapela. Kolesie wybili się we wczesnych latach siedemdziesiątych, między innymi dzięki wsparciu Rogera Glovera z DEEP PURPLE, który wyprodukował im kilka albumów począwszy od Razamanaz. Oscylując pomiędzy bluesem i hard rockiem (z drobnymi wyskokami w stronę heavy metau, ale raczej w kwestii brzmienia, aniżelli formy sensu stricte), NAZARETH nigdy nie został zespołem tzw. pierwszej ligi. Nigdy nie wytyczyli żadnych nowych szlaków, nie dokonali transgresji, na dobrą sprawę ich oddziaływanie na inne kapele jest raczej znikome, chociaż nie można ukryć, że wypracowali własny styl, a ich znakiem firmowym stał się wokalista Dan MacCafferty ze swoim zdartym gardłem. Ponadto problem z NAZARETH polega na tym, że cierpią oni na bardzo przykry syndrom, który można zdiagnozować następująco: w zasadzie każda ich płyta zawiera powiezmy jeden absoilutnie rozpierdalający numer, ze dwa bardzo dobre/znakomite, a reszta to raczej mało interesujące średniaki. Mieli swoje pięc minut, wylansowali kilka nieśmiertelnych przebojów które weszły na stałe do kanonu rocka, zdobyli sporą popularność, ale to wszystko. Gdyby wydawali tylko single, byliby wielcy. A tak, no cóż, są klasykiem, ale takim drugoligowym.

Jednakowoż, abstrahując od tego syndromu, udało im się nagrać jeden album wolny od wspomnianej przypadłości, czyli właśnie Hair of The Dog z 1975 roku. Już bez Glovera w roli producenta, produkcją zajął się gitarzysta Manny Charlton. Album stał się ich zdecydowanie największym osiągnięciem, tak komercyjnym jak i artystycznym. Co tu mamy? No, przede wszystkim kawał zajebistego hard rocka, Ameryki wprawdzie się tu w ogóle nie odkrywa, ale panowie z NAZARETH serwują nam bardzo sympatyczny, wielodaniowy posiłek, w którym roi się od smaczków i przyjemnego feelingu.

W formie przystawki, numer tytułowy, fajny, rozbujany, mocno rytmiczny bluesowy otwieracz z nośnym refrenem idealnym do chóralnego darcia mordy na koncercie. Moc! Potem nieco zwalniamy obroty w "Miss Misery", zdecydowanie najcięższym numerze z mocarnym, lekko sabbathowskim riffem. Następnie baladka "Guilty", którą znam słabo, bo na pirackiej kasecie z jakiej poznałem ten album i z której go katowałem w ogóle tego numeru nie było... Zdaje się, że to cover Randy'ego Newmana. Po tym uspokajaczu czas na petardę, czyli "Changin Times" którym pobrzmiewają mocne echa DEEP PURPLE, w sam raz żeby się rozbudzić i posłuchać bardzo sympatycznej solówki. I to koniec pierwszej strony albumu.
Drugą stronę otwiera kolejny cover - czyli Beggars Day, pierwotnie autorstwa Nilsa Lofgrena. Szybka, hardrockowo - bluesowa jazda przechodzi płynnie w instrumental "Rose in the Heather", którego osobiście za bardzo nie lubię, z uwagi na patetyzujący, zapalniczkkowo - zachodzącosłoneczny klimat. Ale można to przeboleć i przeskoczyć do "Whiskey Drinkin Woman", zdecydowanie najbardziej bluesowego numeru na płycie - kolejny highlight, w którym nieco zwalniamy tempo. A po zapoznaniu się z tym sympatycznym kawałkiem, czas na danie główne.
Dziewięciominutowy "Please Don't Judas Me" to zdecydowany punkt kulminacyjny, najlepszy numer albumu, rzecz obłędna. Powoli rozwijająca się, ponura, hipnotyczna balada z lekko orientalną melodyką, przejmujący wokal, wyjące gitary, marszowa perkusja, a potem jeszcze piekne solo na koniec. Doskonała rzecz, warto posłuchać "Hair of the Dog" tylko dla tego jednego numeru, który niszczy kosmos. ostatecznie NAZARETH nie byliby sobą, gdyby cnawet na ich najlepszym albumie nie znalazł się numer zdecydowanie wybijający się ponad resztę. Jako ciekawostkę dodajmy, że coverowała ten numer METALLICA. No i na finał singlowy cover EVERLY BROTHERS, czyli zarznięte przez stacje radiowe "Love Hurts". W sumie bardzo fajny numer, ale przy poprzednim po prostu nie istnieje i wydaje się jakiś taki miałki, banalny, nijaki... To największy przebój NAZARETH, ale prawdę mówiąc, jestem zdania, że mieli przynajmniej kilka numerów, które mogły stać się równie wielkimi hitami a trzymają znacznie wyższy poziom. Moim faworytem jest tu zupełnie chyba dziś już zapomniane "Child In The Sun" z "Loud'n'Proud".

I to by było tyle. Czterdzieści minut, osiem (właściwie dziewięć) numerów, każdy nieco inny, ale wszystkie mają ten charakterystyczny nazaretowy sznyt, spięte klamrą jaką jest ostry jak żyleta wokal. To nie jest epokowa płyta. To nie jest pomnik, monument. To nie jest zapomniana perła wygrzebana z dupy Wiesława Weissa, ani niesmiertelny klasyk. To jest zajebisty album, który zdobył pewne uznanie, ale dziś pamięta się z niego tylko singiel, który jest raczej jednym z najsłabszych fragmentów. Tej płyty się najzwyczajniej w świecie znakomicie słucha, bo jest po prostu świetna. Takich albumów są dziesiątki, setki - ktoś tu na forum kiedyś napisał, że nie ma czasu na znakomite płyty, bo jest ich za dużo, lepiej słuchać tylko genialnych, i tak na nie życia nie starczy. Możliwe. Ale jeżeli chcieć posłuchać czegoś nieco mniej genialnego, a wciąż doskonałego, to prosze bardzo, "Hair of the Dog" czeka.

Ściągać, kupowac, słuchać. A za niecałe dwa tygodnie trasa koncertowa NAZARETH w Polsce, na co mam nadzieję uda mi się wybrać. Bo NAZARETH, pomimo czterdziestu czterech lat na scenie i przetasowań personalnych gra wciąż i nawet nagrywa albumy, ostatnia płyta (Big Dogz) wyszła w zeszłym roku, chociaż ze świadomości masowej zniknęli już dawno temu. I jak zwykle, nie potrafią wyjśc poza zasadę jednego dobrego numeru na płycie.

A jeszcze dwie próbki:
- Hair of the Dog
- Please Don't Judas Me
Ostatnio zmieniony 20-05-2012, 11:57 przez Baton, łącznie zmieniany 2 razy.
Fairies wear boots and now you gotta believe me
Yeah I saw it, I saw it, I tell you no lies
Awatar użytkownika
Blackult
rasowy masterfulowicz
Posty: 2408
Rejestracja: 01-12-2004, 23:00

Re: NAZARETH - Hair of the Dog

20-05-2012, 11:50

Wyśmienity album.
Awatar użytkownika
longinus696
zahartowany metalizator
Posty: 3644
Rejestracja: 20-02-2005, 01:19
Lokalizacja: Łódź

Re: NAZARETH - Hair of the Dog (1975)

20-05-2012, 11:58

Bardzo fajna recenzja. Zachęciłeś mnie. Poza tym dobrze widzieć, że Encyklopedia jeszcze nie umarła i że pisze tu więcej niż 3-4 użytkowników.
The imagination is a muscle. It has to be exercised. Luis Bunuel

http://musicamok.pl/" onclick="window.open(this.href);return false;
Heretyk
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 9022
Rejestracja: 03-12-2007, 14:06
Lokalizacja: beskidy

Re: NAZARETH - Hair of the Dog (1975)

20-05-2012, 12:04

tak, bardzo fajny tekst

od dawna przymierzam się do posłuchania tej płyty, ale jakoś nie może to dojść do skutku. nie dalej jak tydzień temu widziałem, że album leży w MM, to może sobie w końcu kupię przy najbliższej okazji.
Arisowicz
w mackach Zła
Posty: 788
Rejestracja: 27-06-2009, 01:48

Re: NAZARETH - Hair of the Dog (1975)

20-05-2012, 20:26

Kupuj kupuj, nie pożałujesz. Ja nie lubię tylko 'Guilty', wyrzuciłbym go w piździec, ale reszta płyty po prostu porywa. No może jeszcze to nieszczęsne 'Love Hurts' trochę odstaje, ale słabe nie jest na pewno. Brać w ciemno.
Baton
weteran forumowych bitew
Posty: 1653
Rejestracja: 03-02-2008, 14:51
Lokalizacja: Electric Ladyland

Re: NAZARETH - Hair of the Dog (1975)

21-05-2012, 08:45

Arisowicz pisze:Ja nie lubię tylko 'Guilty', wyrzuciłbym go w piździec
Też mi się niespecjalnie podoba, może jakby oczyścić ten numer z tych ohydnych chórków to by się do czegoś nadawał, a tak to jest raczej kicha. Na pirackiej taśmie z której poznałem ten album była trochę przemieszana i przerzedzona tracklista (bez tego całego Guilty) i tak sobie myślę, że o dziwo, bardzo to poprawiało kompozycję i spójność albumu.
Dorwałem bilet, jak się okazało, ciągle są.
Fairies wear boots and now you gotta believe me
Yeah I saw it, I saw it, I tell you no lies
Awatar użytkownika
Bezdech
weteran forumowych bitew
Posty: 1470
Rejestracja: 21-12-2010, 10:43

Re: NAZARETH - Hair of the Dog (1975)

22-05-2012, 10:16

Nudna płyta i taka za bardzo skażona jakimś AOR. Tylko Miss Misery się jakoś wybija, ale wiadomo - jest Black Sabbath jest zabawa. Oczywiście wpisałem się tu tylko po to, żeby zrobić sobie bezczelną antyreklamę: http://allegro.pl/nazareth-hair-of-the- ... 79044.html
They told them not to fear, they couldn't be prepared
Then came the day that not a single soul was spared
ODPOWIEDZ