ARCADIUM – Breathe Awhile (1969)
: 19-03-2012, 10:01

ARCADIUM – Breathe Awhile
Z tego co mi wiadomo ARCADIUM wydał tylko jedną płytę, co sprawia, że można zapłakać aż z dwóch powodów. Ze szczęścia, że oto możemy posłuchać płyty wybitnej, doskonałej, fenomenalnej – i z rozpaczy, że to absolutne progresywno-psychodeliczne arcydzieło zamyka dyskografię tej kapeli. Płyta pełna emocji, kontrastów i wysublimowanego piękna – łącząca wspaniałe melodie z naturalnym, surowym brzmieniem, psychodeliczne loty, z mocnym, wręcz heavy metalowymi gitarami. Do tego rozdzierające serce i wyciskające sok z duszy hammondy, które odgrywają tu rolę nie mniejszą niż gitary.
Zaczyna się długą rozbudowaną i zróżnicowaną kompozycją „I’m On My Way” wiodącą od progresywnych klimatów, piaskowych burz i wyciszeń, aż po do ostre i zdecydowane riffy, zagrane na końcu z ogromną werwą, pasją i przekonaniem.
„Poor Lady” to już absolut – wokalnie po prostu rewelacja, coś smutnego i wstrząsającego jest w tym melodyjnym i pozornie pogodnym utworze.
Psychodeliczny „Walk On The Bad Side” ze wspaniałym hammondami , brudnymi gitarami i przecudownym wokalem wyrywa serce z piersi.
Czwarta perełka to „Woman Of The Thousand Years”, w której rządzą wspaniałe hammondy, pełne pasji wokale i lekko narkotyczny refren z powtarzaną tytułową frazą.
„Change Me” rozpoczyna się wysmakowaną, cudowną gitarą – wokale znów absolutne mistrzostwo świata – jest smutek i nostalgia, ale jednocześnie budujące poczucie siły i nadziei. Jakaś taka desperacja i depresyjna namiętność, którą dwadzieścia lat później próbowały wskrzesić kapele z Seattle.
Galopujący, szybki „It takes a woman” poraża swoją intensywnością i niemal heavy metalową energią. Płytę kończy ponad 10-minutowy, absolutnie powalający „Birth, Life And Death”. Siła, charakter, dostojeństwo i elegancja tego utworu są niewiarygodna. Surowe, wymowne partie gitar rozkładają na łopatki, gnające hammondy nadają szaleńczy pęd, po 4 minutach mamy lekkie wyciszenie i sekcję rytmiczną niczym puls snajpera na chwilę przed oddaniem strzału, który ma już na zawsze zmienić bieg historii. Wokale pojawiają się dopiero pod koniec 5. minuty, uspakajając i przemieniając szalony podniebny lot w leniwe dryfowanie w chmurach, transową kąpiel z obłokach, gęstych i miękkich, zimnych jeszcze, nietkniętych promieniami słońca, którego szkarłatna kula dopiero nieśmiało wychyla się zza horyzontu.
Na CD mamy jeszcze utwory bonusowe, pochodzące z singla „Sing My Song/Alone” – wydanego w październiku 1969 roku. „Sing My Song” i „Ride Alone” to przepiękne ballady, w lekko psychodelicznym klimacie, z wokalami przy których nie żal umierać.