Zajebista kapela. Od początku do końca nagrywali bardzo równe albumy, zawsze na wysokim poziomie. Szczyt ich możliwości przypadł na "Goat" i "Liar", które najmocniej biją po głowie, ale właściwie można z czystym sumieniem polecić całą dyskografię od EP-ki "Pure" z 1989 r. po ostatni album (chociaż właściwie nie wiem, bo uczciwie przyznam, że "Blue" jest jedyną płytą tej grupy, której nie słyszałem, hehe...). Z całą pewnością trzeba ten zespół poznać żeby mieć w miarę pełną wizję gitarowego grania lat 90-tych.
witchfinder pisze:Co polecacie w podobnych klimatach (poza klasykami typu Big Black i Shellac)?
Najbardziej oczywiste tropy (chociażby z racji koneksji personalnych) to
SCRATCH ACID, w którym grali David Sims i David Yow i na gruzach którego właściwie powstał THE JESUS LIZARD. Należy sobie jednak uprzytomnić, że Scratch Acid to jeszcze głębokie lata 80-te i może nie oczekuj dokładnie takiego samego grania jak na "Goat" czy "Liar", ale zaręczam Ci, że jest to ta sama linia rozwojowa, której wcześniejsze etapy warto prześledzić.
Oczywiście, skoro już wymieniłeś Big Black i Shellac, to niejako sam narzuca się
RAPEMAN, do którego Albini skaptował Davida Simsa mniej więcej w tym samym czasie gdy formowano The Jesus Lizard. Wydali zaledwie jeden album "Two Nuns and a Pack Mule" [1988] - obowiązkowo do przesłuchania i nauki na pamięć. :)
No i jednak z klasyków, to by jeszcze wypadało
HELMET znać, zwłaszcza 2 pierwsze albumy, jeśli jakimś cudem ktoś przeoczył.
Ze współczesnych rzeczy noise-rockowych, oprócz tego, co wymienił Trocak, koniecznie obadaj australijską kapelę
SCUL HAZZARDS, którą kiedyś polecał tu Triceratops. Brudny, jazgotliwy wykurw z pięknie wyeksponowanym basem - dokładnie w stylu Big Black i The Jesus Lizard. Musowo obie płyty: "Let Them Sink" [2008] oraz "Landlord" [2009], które jakimś cudem przeszły bez echa na tym forum. Takie rzeczy powinno się promować do skutku w tej smutnej epoce mazgajowatego rocka.