Re: Świat Bez Końca
: 14-04-2023, 12:21
Postaram się krótko o wyjeździe do USA, aczkolwiek może być ciężko. No zobaczymy, wyjdzie jak wyjdzie.
Po pierwsze, zrobiliśmy trasę NYC -> Worcester (festiwal Northeast Dungeon Siege MMXXIII) -> Boston -> Salem -> Cape Cod -> Providence -> NYC. Ogólnie trochę ponad 2 tygodnie drogi. Jeździliśmy wynajętym samochodem (Nissan Sentra), oczywiście w automacie.
Po drugie, jeśli nie liczyć festiwalu NEDS (który był jedną z lepszych rzeczy, jakie mi się w życiu przydarzyły) oraz Cape Cod, to jest to być może pierwsza podróż w moim życiu, gdy mam ochotę powiedzieć: nie było warto.
Krótko plusy:
1. Ludzie generalnie są bardzo mili i pomocni, widząc że czegoś nie ogarniasz, każdy natychmiast ci pomoże, a nawet jak ogarniasz, ale będziesz wyglądać jakbyś miał wątpliwości, możesz liczyć na pomoc. Gdy o takową zaś poprosisz, nigdy nie zostaniesz na lodzie. Mam teorię, że wbijano im to całymi pokoleniami do głowy, bo inaczej tej kraj, wypełniony sprzecznościami pod kurek, rozleciałby się dawno temu.
2. Ich kibelki działają odwrotnie niż nasze, to znaczy nie spłukują wody, tylko wciągają wodę z nieczystościami i wpompowują nową. W sumie dużo lepsze bo nigdzie nie pryska wodą.
3. Tania benzyna (ok. 4,10 zł/litr).
Mimo najlepszych chęci, nic więcej nie przychodzi mi do głowy.
Minusy.
1. Ogólnie rzecz biorąc, USA sprawiło, że doceniliśmy Polskę bardziej, niż kiedykolwiek - a najbardziej nasz balans gospodarczy między socjalizmem a kapitalizmem. Oczywiście, istnieje na świecie kilka krajów, które są do życia lepsze niż Polska, ale prawie wszystkie znajdują się w UE, poza nimi nie widzę lepszych alternatyw, aczkolwiek nie byłem jeszcze w Kanadzie i Korei Południowej. Oczywiście Polska też ma swoje problemy i na chwilę obecną gospodarczo wciąż bym przesunął języczek lekko w stronę kapitalistyczną dopóki byśmy nie zwalczyli inflacji, ale oprócz tego generalnie uważam, że prawie wszystko jest dobrze w porównaniu do USA.
2. Jedzenie. Niewiarygodny wręcz syf. Na początku myślałem, że zdrowe żywienie w USA jest trudne. Prędko odkryliśmy, że tak jak powiedzieli koledzy miejscowi, to nie jest trudne, to jest niemożliwe. Praktycznie 0 napojów bez cukru - praktycznie cały czas piliśmy kombuchę (której jest zaskakująco duży wybór, ale to kropla w morzu potrzeb). Każdy produkt ma listę składników dłuższą niż rakieta kosmiczna. Chleb bezglutenowy znaleźliśmy tylko 1 raz. Nie ma go w ogóle w sklepach - wszystkie chleby to gąbczasty hipersyf, nie ma w ogóle takiego normalnego chleba, jaki jemy. W zamian gigantyczny wybór słodyczy, kolorowych płatków śniadaniowych, przekąsek, żarcia w puszkach, po prostu obłęd. Do tego 100 rodzajów fastfoodów, które miejscami są poustawiane przy drogach dosłownie jeden za drugim, tak że jedziesz i widzisz: McDonalds... KFC... Burger King... Wendy's... Domino's... Taco Bell... I tak 10 razy.
3. Skoro o fast foodach mowa, to nie mają one praktycznie żadnych 'zdrowszych opcji', ich oferta jest po prostu zajebiście uboga, same burgery, frytki i kolorowe napoje. Żadnych wrapów (znaleźliśmy dosłownie jedenego, w Wendy's) na przykład. Do tego ich jakość jest dramatycznie niższa niż niby tych samych odpowiedników z Polski. Nuggetsy w McDonaldsie w Polsce smakuję zupełnie inaczej niż ich gąbczaste odpowiedniki w USA. Do tego dostajesz czasem ,,przekąskę" która jest chuj wie czym tak naprawdę, jakimś pszenicznym pustym gówienkiem posypanym kolorowymi proszkami. Co za to odpowiada? Nie wiem, ale się domyślam - przypuszczalnie restrykcje w UE nie pozwoliłyby karmić ludzi paszą dla Amerykanina.
4. Pojebanie na punkcie własności prywatnej. To obserwowaliśmy na Cape Cod, który jest parkiem narodowym, ale żeby do niego dojść, trzeba zostawić samochód i iść pieszo przez teren, na którym miejscowi nastawiali masę tabliczek sugerujących, że nie wolno tam wchodzić, co jest nieprawdą, po prostu czynią cuda, by jak najmniej ludzi tam wchodziło, mimo że mają i tak masę przestrzeni i ogromne domy. Najbardziej rozwaliło mnie jednak, jak szliśmy jedną ze ścieżek wracając do samochodu i prawie weszliśmy na ustawioną na zboczu przy ścieżce figurę wilka. Nie znajdowała się wcale na prywatnym terenie, ktoś ustawił ją niedaleko domu, by straszyć turystów. Ja pierdolę!
5. Brud. Nawet nieduże miasta jak Worcester potrafią być niewiarygodnie usyfione, zwały śmieci walają się na ulicach.
6. Puszczanie muzyki z telefonów w komunikacji publicznej - kurwa, serio? Nie ogarniam. Powiedzmy sobie wprost - to byli prawie zawsze murzyni albo Meksykanie (lub inni południowi Amerykanie), ale i białego gościa na rowerze z głośnikiem dało się znaleźć. Nie mówię nawet o jeżdżeniu samochodem z muzyką włączoną na całą pizdę, ale to tak maksymalnie, ile fabryka dała. W jednym samochodzie dosłownie słyszeliśmy, jak od basów trzęsie się karoseria. Po co?? Nie ogarniam.
7. Wszyscy wszędzie jarają trawę. Sam lubię czasem zapalić, ale to było aż groteskowe. Mało kto pali tam papierosy (które są horrendalnie drogie - 17$/paczka), ale trawę czuć dosłownie wszędzie, do tego stopnia, że czasem jedziesz autostradą i nagle czujesz trawę - skąd to się wzięło nagle w samochodzie?? Nie mam pojęcia.
Potem pewnie przyjdzie mi do głowy więcej, na razie tyle;p
7. Drożyzna. Trzeba jednak liczyć to co u nas razy 2 w przypadku średniej za zakupy.
Po pierwsze, zrobiliśmy trasę NYC -> Worcester (festiwal Northeast Dungeon Siege MMXXIII) -> Boston -> Salem -> Cape Cod -> Providence -> NYC. Ogólnie trochę ponad 2 tygodnie drogi. Jeździliśmy wynajętym samochodem (Nissan Sentra), oczywiście w automacie.
Po drugie, jeśli nie liczyć festiwalu NEDS (który był jedną z lepszych rzeczy, jakie mi się w życiu przydarzyły) oraz Cape Cod, to jest to być może pierwsza podróż w moim życiu, gdy mam ochotę powiedzieć: nie było warto.
Krótko plusy:
1. Ludzie generalnie są bardzo mili i pomocni, widząc że czegoś nie ogarniasz, każdy natychmiast ci pomoże, a nawet jak ogarniasz, ale będziesz wyglądać jakbyś miał wątpliwości, możesz liczyć na pomoc. Gdy o takową zaś poprosisz, nigdy nie zostaniesz na lodzie. Mam teorię, że wbijano im to całymi pokoleniami do głowy, bo inaczej tej kraj, wypełniony sprzecznościami pod kurek, rozleciałby się dawno temu.
2. Ich kibelki działają odwrotnie niż nasze, to znaczy nie spłukują wody, tylko wciągają wodę z nieczystościami i wpompowują nową. W sumie dużo lepsze bo nigdzie nie pryska wodą.
3. Tania benzyna (ok. 4,10 zł/litr).
Mimo najlepszych chęci, nic więcej nie przychodzi mi do głowy.
Minusy.
1. Ogólnie rzecz biorąc, USA sprawiło, że doceniliśmy Polskę bardziej, niż kiedykolwiek - a najbardziej nasz balans gospodarczy między socjalizmem a kapitalizmem. Oczywiście, istnieje na świecie kilka krajów, które są do życia lepsze niż Polska, ale prawie wszystkie znajdują się w UE, poza nimi nie widzę lepszych alternatyw, aczkolwiek nie byłem jeszcze w Kanadzie i Korei Południowej. Oczywiście Polska też ma swoje problemy i na chwilę obecną gospodarczo wciąż bym przesunął języczek lekko w stronę kapitalistyczną dopóki byśmy nie zwalczyli inflacji, ale oprócz tego generalnie uważam, że prawie wszystko jest dobrze w porównaniu do USA.
2. Jedzenie. Niewiarygodny wręcz syf. Na początku myślałem, że zdrowe żywienie w USA jest trudne. Prędko odkryliśmy, że tak jak powiedzieli koledzy miejscowi, to nie jest trudne, to jest niemożliwe. Praktycznie 0 napojów bez cukru - praktycznie cały czas piliśmy kombuchę (której jest zaskakująco duży wybór, ale to kropla w morzu potrzeb). Każdy produkt ma listę składników dłuższą niż rakieta kosmiczna. Chleb bezglutenowy znaleźliśmy tylko 1 raz. Nie ma go w ogóle w sklepach - wszystkie chleby to gąbczasty hipersyf, nie ma w ogóle takiego normalnego chleba, jaki jemy. W zamian gigantyczny wybór słodyczy, kolorowych płatków śniadaniowych, przekąsek, żarcia w puszkach, po prostu obłęd. Do tego 100 rodzajów fastfoodów, które miejscami są poustawiane przy drogach dosłownie jeden za drugim, tak że jedziesz i widzisz: McDonalds... KFC... Burger King... Wendy's... Domino's... Taco Bell... I tak 10 razy.
3. Skoro o fast foodach mowa, to nie mają one praktycznie żadnych 'zdrowszych opcji', ich oferta jest po prostu zajebiście uboga, same burgery, frytki i kolorowe napoje. Żadnych wrapów (znaleźliśmy dosłownie jedenego, w Wendy's) na przykład. Do tego ich jakość jest dramatycznie niższa niż niby tych samych odpowiedników z Polski. Nuggetsy w McDonaldsie w Polsce smakuję zupełnie inaczej niż ich gąbczaste odpowiedniki w USA. Do tego dostajesz czasem ,,przekąskę" która jest chuj wie czym tak naprawdę, jakimś pszenicznym pustym gówienkiem posypanym kolorowymi proszkami. Co za to odpowiada? Nie wiem, ale się domyślam - przypuszczalnie restrykcje w UE nie pozwoliłyby karmić ludzi paszą dla Amerykanina.
4. Pojebanie na punkcie własności prywatnej. To obserwowaliśmy na Cape Cod, który jest parkiem narodowym, ale żeby do niego dojść, trzeba zostawić samochód i iść pieszo przez teren, na którym miejscowi nastawiali masę tabliczek sugerujących, że nie wolno tam wchodzić, co jest nieprawdą, po prostu czynią cuda, by jak najmniej ludzi tam wchodziło, mimo że mają i tak masę przestrzeni i ogromne domy. Najbardziej rozwaliło mnie jednak, jak szliśmy jedną ze ścieżek wracając do samochodu i prawie weszliśmy na ustawioną na zboczu przy ścieżce figurę wilka. Nie znajdowała się wcale na prywatnym terenie, ktoś ustawił ją niedaleko domu, by straszyć turystów. Ja pierdolę!
5. Brud. Nawet nieduże miasta jak Worcester potrafią być niewiarygodnie usyfione, zwały śmieci walają się na ulicach.
6. Puszczanie muzyki z telefonów w komunikacji publicznej - kurwa, serio? Nie ogarniam. Powiedzmy sobie wprost - to byli prawie zawsze murzyni albo Meksykanie (lub inni południowi Amerykanie), ale i białego gościa na rowerze z głośnikiem dało się znaleźć. Nie mówię nawet o jeżdżeniu samochodem z muzyką włączoną na całą pizdę, ale to tak maksymalnie, ile fabryka dała. W jednym samochodzie dosłownie słyszeliśmy, jak od basów trzęsie się karoseria. Po co?? Nie ogarniam.
7. Wszyscy wszędzie jarają trawę. Sam lubię czasem zapalić, ale to było aż groteskowe. Mało kto pali tam papierosy (które są horrendalnie drogie - 17$/paczka), ale trawę czuć dosłownie wszędzie, do tego stopnia, że czasem jedziesz autostradą i nagle czujesz trawę - skąd to się wzięło nagle w samochodzie?? Nie mam pojęcia.
Potem pewnie przyjdzie mi do głowy więcej, na razie tyle;p
7. Drożyzna. Trzeba jednak liczyć to co u nas razy 2 w przypadku średniej za zakupy.