Zjawiska paranormalne

Tematy niekoniecznie związane z metalem i muzyką...

Moderatorzy: Heretyk, Nasum, Sybir, Gore_Obsessed, ultravox

Jaki jest Twój stosunek do zjawisk paranormalnych

Nie wierzę
38
29%
Wierzę
26
20%
Wierzę i doświadczam/doświadczyłem
21
16%
Jestem pierdolnięty
48
36%
 
Liczba głosów: 133
Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15002
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

Re: Zjawiska paranormalne

15-05-2021, 16:06

Dobrze dawkujesz napięcie. Tak trzymać.
Awatar użytkownika
Sybir
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10285
Rejestracja: 16-11-2011, 22:15
Lokalizacja: Voivodowice

Re: Zjawiska paranormalne

15-05-2021, 17:45

Obrazek
nicram pisze:Antichrist niszczy UaFM w pięć sekund.
Triceratops pisze:szczepic sie mozna na rzadko mutujace i w miare stale genetycznie wirusy, jak gruzlica, krztusiec, blonica czy np koklusz
Awatar użytkownika
Rumburak
rasowy masterfulowicz
Posty: 2198
Rejestracja: 22-12-2016, 20:43

Re: Zjawiska paranormalne

15-05-2021, 18:43

Rumburak pisze:
15-05-2021, 09:45
Rumburak pisze:
14-05-2021, 18:49
Witam panów. Jak zapewne domyśliliście się wszyscy -no dobra, prawie wszyscy- założyłem ten temat z nikczemnych pobudek. Kierowałem się chęcią tzw. toczenia beki z naszego kolegi Tommiego. Panowie, po paru miesiącach zmuszony jestem odszczekać swoje głupie żarciki. Mam nadzieję, że nie odbiją mi się czkawką. Pewnie zastanawiacie się, co takiego się stało? Co skłoniło buńczucznego Rumburaka do publicznego pokajania się i przyznania do błędu. Śpieszę z wyjaśnieniami. Dwa lata temu kupiłem dom. Jedną z moich sąsiadek jest a właściwie była stara wiedźma. Określenie to idealnie oddawało jej charakter oraz fizjonomię. Niestety okazuje się, że nie tylko. Przezwisko którego używałem prześmiewczo, miało okazać się jak najbardziej dosłowne i prawdziwe. Tak koledzy, dobrze widzicie. Miałem za sąsiadkę wiedźmę. Po kolei. Już podczas pierwszych dni pobytu w nowym miejscu moją uwagę przykuła nader ruchliwa, koścista staruszka. W zdumienie wprawił mnie fakt, że owa „staruszka” miała 90 lat. Oficjalnie.
Jej nieodłącznym towarzyszem był pinczer Gucio, któremu od samego początku źle patrzyło z oczu. Zastanowił mnie też jej mąż, który w przeciwieństwie do niej, był cieniem człowieka. Sąsiadka twierdziła, że jej małżonek cierpi na demencję. Pewnego dnia, gdy stara jędza wyszła z domu, dziadek zagadał mnie przez płot. Był całkiem żwawy i komunikatywny, zupełnie niepodobny do siebie. W pewnym momencie rozmowy uciekł od ogrodzenia z przerażeniem w oczach. Nie bardzo wiedziałem o co chodzi, ale po chwili zobaczyłem starą w bramie razem z pinczerem. Od razu podbiegła do mnie, zaczynając swoją standardową śpiewkę. Mąż ma demencję, pieprzy głupoty i nie wolno słuchać co mówi. Tego samego dnia po zmroku, z budynku gospodarczego, w którym przebywał dziadek, zaczęły dobiegać przeraźliwe krzyki. Zaniepokoiło mnie to trochę, ale pomyślałem, że skoro babka taka żwawa, to pewnie krew nie woda i postanowiła przypomnieć dziadkowi czasy świetności. Niemniej jednak od tamtej pory dziadek przestał się do mnie odzywać, nie reagował nawet na dzień dobry. Całymi dniami strugał otępiały jakieś drwa do palenia w kominku.
Sąsiadka od samego początku była nad wyraz wścibska, tolerowałem to jednak bo nie chciałem na starcie konfliktów sąsiedzkich. Pomyślałem też, że starość rządzi się swoimi prawami i zostawiłem w tym aspekcie duży margines tolerancji. Problemy zaczęły się, gdy zwróciłem jej uwagę, żeby nie nagabywała moich znajomych, którzy mnie odwiedzają.
Tak właśnie. Grzeczna prośba o odrobinę mniejszą natarczywość w stosunku do obcych ludzi stała się przedsionkiem piekła.
Cdn.
Od tego momentu, sąsiadce zaczęło przeszkadzać dosłownie wszystko. Dźwięk silnika samochodu, kosiarka,szczekanie psa czy stukanie młotkiem. Normalne czynności i odgłosy będące naturalnym i nieodzownym elementem domostwa z kawałkiem działki. Punktem krytycznym była sytuacja, kiedy pinczer Gucio, postanowił podebrać kość mojemu psu, którą ten zostawił sobie w pobliżu ogrodzenia. Zuchwała próba kradzieży, zakończyła się na pogryzionej kończynie Guciusia i karczemnej sąsiedzkiej awanturze. W trakcie wspomnianej awantury i żywej wymiany zdań, stało się coś dziwnego. Babka odwróciła się do mnie plecami, wymamrotała coś w nieznanym dla mnie języku, splunęła przez ramię i pobiegła do domu razem ze swoim ogarem Guciem, szusującym na trzech łapach. Gdy zniknęli za zamkniętymi drzwiami do ogrodzenia podbiegł dziadek, roztrzęsiony mamrotał coś o tym żebym na siebie uważał i że za chwilę coś złego się wydarzy. W tamtej chwili nic z tego nie zrozumiałem. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do swoich zajęć. Wariaci,pomyślałem.
Cdn.
Od tej awantury, relacje sąsiedzkie przestały istnieć, a przynajmniej tak sądziłem. Sąsiadka traktowała mnie jak powietrze i vice versa. Nie ukrywam, że taki stan rzeczy był dla mnie idealny. Sielanka nie trwała jednak zbyt długo. Pewnego dnia podczas przekopywania działki, natknąłem się na słoik z częściowo nadpalonymi kośćmi. Nie mając pojęcia skąd się to wzięło i w jakim celu zostało zakopane, wyrzuciłem do kosza. Drugim dziwnym znaleziskiem były pukle ściętych włosów, doczepione do starej szpetnej lalki, nasączonej jakąś czerwoną mazią. W tym samym czasie na moim podwórku stałym bywalcem zaczęła być wrona, która gapiła się w okna i siedziała na parapetach pomieszczeń, w których akurat przebywałem. Dodatkowo z lubością załatwiała się na mój samochód. Wielka żółto-biała sraka, spływała od szyby aż po progi. Szczególne natężenie ptasiej defekacji miało miejsce, kiedy wracałem z myjni. Nie byłem w stanie w żaden sposób przegonić tego ptaszyska. Pewnego weekendu przechyliłem kilka szklaneczek bimbru ze znajomym. Następnego dnia miałem lekkiego kaca i dość nietypowo na śniadanie zjadłem czerwony barszcz. Na parapecie oczywiście pojawiła się moja nieodzowna od jakiegoś czasu, skrzydlata towarzyszka. Tego dnia w południe miała miejsce sytuacja, która wprawiła mnie w osłupienie. Podczas spaceru do pobliskiego spożywczaka mijałem się z babką i jej lekko utykającym pinczerem. Rzuciła z przerażającym uśmiechem na twarzy zapytanie, czy barszczyk na śniadanie pomaga na kaca. Stanąłem jak wryty, stara nie zatrzymała się i nie odwróciła w moją stronę, jedynie Gucio warknął złowieszczo i pokuśtykał za swą panią.
Cdn.
vicotnick
rasowy masterfulowicz
Posty: 2448
Rejestracja: 25-08-2006, 22:15

Re: Zjawiska paranormalne

15-05-2021, 23:45

Emocje jak na rybach :/
Awatar użytkownika
Lukass
zahartowany metalizator
Posty: 4029
Rejestracja: 13-08-2015, 23:28
Lokalizacja: Trójmiasto

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 01:28

Toć Ty nie masz pojęcia, jak wygląda wrona.
To those who did not dare to sing out of tune
Or sing a different song
To march to the beat of a different drum and speak
The truths others fear
Awatar użytkownika
Parael
rozkręca się
Posty: 86
Rejestracja: 18-10-2007, 14:33

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 03:17

No dzieje się, Rumburaku to jest historia, relacja a nawet konfabulacja. Proszę tylko o zdjęcia najlepiej z serduszkami od duchów na karteczkach samoprzylepnych bo to dowód ostateczny zjawisk nadprzyrodzonych. Kolega Tomasz mimo obietnic nie dostarcza rozrywki w relacji o związkach z realizmem magicznym więc dobrze ze nawrócony Rumburak podejmuję tę misję. Z niecierpliwością czekam na rozwój wydarzeń.
Nekrosadystyczny Turbosperminator
Awatar użytkownika
Rumburak
rasowy masterfulowicz
Posty: 2198
Rejestracja: 22-12-2016, 20:43

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 06:16

vicotnick pisze:
15-05-2021, 23:45
Emocje jak na rybach :/
Przykro mi, że Cię rozczarowałem kolego. W mojej historii, nie chodzi jednak o emocje. Ja chcę dać jedynie świadectwo oraz przestrogę dla innych. Widzę, że podchodzisz do tematu z przymrużeniem oka. Oczywiście nie mam o to żalu. Sam nie byłem lepszy a ten temat jest tego namacalnym dowodem. Obyś nie musiał przejść przez to co ja, żeby zmądrzeć. Cóż, jeśli szukasz "emocji", to radzę udać się do wątku w którym użytkownicy, zdają relacje Live ze swoich reakcji poszczepiennych. Możesz także dołączyć do dyskusji o różnicy pomiędzy hummusem a humusem. Emocje gwarantowane.
Dziś w nocy cierpiałem na bezsenność . Niestety wizje oraz wspomnienia tego co mnie spotkało, nie dają mi spokoju. Tym samym, udało mi się spisać znaczną część tej historii. Jeżeli ktoś ma nadal ochotę czytać i nie brak mu "emocji" to zapraszam. Ogarnę parę spraw i wrzucam.
Awatar użytkownika
Gunman
rasowy masterfulowicz
Posty: 2246
Rejestracja: 13-07-2012, 20:23

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 09:06

Wrzucaj, nawet jeżeli to jest zmyślona historia i robisz sobie z nas jaja, to fajnie się czyta. Czekam na kolejny odcinek.
Awatar użytkownika
Sybir
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10285
Rejestracja: 16-11-2011, 22:15
Lokalizacja: Voivodowice

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 09:34

Nie rozumiem zarzutu, kol. Gunman - czuję, że kol. Rumburak pisze prawdę.
nicram pisze:Antichrist niszczy UaFM w pięć sekund.
Triceratops pisze:szczepic sie mozna na rzadko mutujace i w miare stale genetycznie wirusy, jak gruzlica, krztusiec, blonica czy np koklusz
Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15002
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 10:51

Jako prześmiewca pewnie liczył się z takim odbiorem jego własnej historii, więc albo nadal z nas rechocze i próbuje wyśmiać temat, jednocześnie śmiejąc się z naszej łatwowierności albo w pewnym stopniu pisze prawdę. To tylko internetowe forum, weryfikacja prawdomówności uzytkowników jest w zasadzie niemożliwa. W każdym razie czekam na ciąg dalszy i pointę, która pewnie coś wyjaśni ;-)
Awatar użytkownika
Rumburak
rasowy masterfulowicz
Posty: 2198
Rejestracja: 22-12-2016, 20:43

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 10:52

Rumburak pisze:
15-05-2021, 18:43
Rumburak pisze:
15-05-2021, 09:45
Rumburak pisze:
14-05-2021, 18:49
Witam panów. Jak zapewne domyśliliście się wszyscy -no dobra, prawie wszyscy- założyłem ten temat z nikczemnych pobudek. Kierowałem się chęcią tzw. toczenia beki z naszego kolegi Tommiego. Panowie, po paru miesiącach zmuszony jestem odszczekać swoje głupie żarciki. Mam nadzieję, że nie odbiją mi się czkawką. Pewnie zastanawiacie się, co takiego się stało? Co skłoniło buńczucznego Rumburaka do publicznego pokajania się i przyznania do błędu. Śpieszę z wyjaśnieniami. Dwa lata temu kupiłem dom. Jedną z moich sąsiadek jest a właściwie była stara wiedźma. Określenie to idealnie oddawało jej charakter oraz fizjonomię. Niestety okazuje się, że nie tylko. Przezwisko którego używałem prześmiewczo, miało okazać się jak najbardziej dosłowne i prawdziwe. Tak koledzy, dobrze widzicie. Miałem za sąsiadkę wiedźmę. Po kolei. Już podczas pierwszych dni pobytu w nowym miejscu moją uwagę przykuła nader ruchliwa, koścista staruszka. W zdumienie wprawił mnie fakt, że owa „staruszka” miała 90 lat. Oficjalnie.
Jej nieodłącznym towarzyszem był pinczer Gucio, któremu od samego początku źle patrzyło z oczu. Zastanowił mnie też jej mąż, który w przeciwieństwie do niej, był cieniem człowieka. Sąsiadka twierdziła, że jej małżonek cierpi na demencję. Pewnego dnia, gdy stara jędza wyszła z domu, dziadek zagadał mnie przez płot. Był całkiem żwawy i komunikatywny, zupełnie niepodobny do siebie. W pewnym momencie rozmowy uciekł od ogrodzenia z przerażeniem w oczach. Nie bardzo wiedziałem o co chodzi, ale po chwili zobaczyłem starą w bramie razem z pinczerem. Od razu podbiegła do mnie, zaczynając swoją standardową śpiewkę. Mąż ma demencję, pieprzy głupoty i nie wolno słuchać co mówi. Tego samego dnia po zmroku, z budynku gospodarczego, w którym przebywał dziadek, zaczęły dobiegać przeraźliwe krzyki. Zaniepokoiło mnie to trochę, ale pomyślałem, że skoro babka taka żwawa, to pewnie krew nie woda i postanowiła przypomnieć dziadkowi czasy świetności. Niemniej jednak od tamtej pory dziadek przestał się do mnie odzywać, nie reagował nawet na dzień dobry. Całymi dniami strugał otępiały jakieś drwa do palenia w kominku.
Sąsiadka od samego początku była nad wyraz wścibska, tolerowałem to jednak bo nie chciałem na starcie konfliktów sąsiedzkich. Pomyślałem też, że starość rządzi się swoimi prawami i zostawiłem w tym aspekcie duży margines tolerancji. Problemy zaczęły się, gdy zwróciłem jej uwagę, żeby nie nagabywała moich znajomych, którzy mnie odwiedzają.
Tak właśnie. Grzeczna prośba o odrobinę mniejszą natarczywość w stosunku do obcych ludzi stała się przedsionkiem piekła.
Cdn.
Od tego momentu, sąsiadce zaczęło przeszkadzać dosłownie wszystko. Dźwięk silnika samochodu, kosiarka,szczekanie psa czy stukanie młotkiem. Normalne czynności i odgłosy będące naturalnym i nieodzownym elementem domostwa z kawałkiem działki. Punktem krytycznym była sytuacja, kiedy pinczer Gucio, postanowił podebrać kość mojemu psu, którą ten zostawił sobie w pobliżu ogrodzenia. Zuchwała próba kradzieży, zakończyła się na pogryzionej kończynie Guciusia i karczemnej sąsiedzkiej awanturze. W trakcie wspomnianej awantury i żywej wymiany zdań, stało się coś dziwnego. Babka odwróciła się do mnie plecami, wymamrotała coś w nieznanym dla mnie języku, splunęła przez ramię i pobiegła do domu razem ze swoim ogarem Guciem, szusującym na trzech łapach. Gdy zniknęli za zamkniętymi drzwiami do ogrodzenia podbiegł dziadek, roztrzęsiony mamrotał coś o tym żebym na siebie uważał i że za chwilę coś złego się wydarzy. W tamtej chwili nic z tego nie zrozumiałem. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do swoich zajęć. Wariaci,pomyślałem.
Cdn.
Od tej awantury, relacje sąsiedzkie przestały istnieć, a przynajmniej tak sądziłem. Sąsiadka traktowała mnie jak powietrze i vice versa. Nie ukrywam, że taki stan rzeczy był dla mnie idealny. Sielanka nie trwała jednak zbyt długo. Pewnego dnia podczas przekopywania działki, natknąłem się na słoik z częściowo nadpalonymi kośćmi. Nie mając pojęcia skąd się to wzięło i w jakim celu zostało zakopane, wyrzuciłem do kosza. Drugim dziwnym znaleziskiem były pukle ściętych włosów, doczepione do starej szpetnej lalki, nasączonej jakąś czerwoną mazią. W tym samym czasie na moim podwórku stałym bywalcem zaczęła być wrona, która gapiła się w okna i siedziała na parapetach pomieszczeń, w których akurat przebywałem. Dodatkowo z lubością załatwiała się na mój samochód. Wielka żółto-biała sraka, spływała od szyby aż po progi. Szczególne natężenie ptasiej defekacji miało miejsce, kiedy wracałem z myjni. Nie byłem w stanie w żaden sposób przegonić tego ptaszyska. Pewnego weekendu przechyliłem kilka szklaneczek bimbru ze znajomym. Następnego dnia miałem lekkiego kaca i dość nietypowo na śniadanie zjadłem czerwony barszcz. Na parapecie oczywiście pojawiła się moja nieodzowna od jakiegoś czasu, skrzydlata towarzyszka. Tego dnia w południe miała miejsce sytuacja, która wprawiła mnie w osłupienie. Podczas spaceru do pobliskiego spożywczaka mijałem się z babką i jej lekko utykającym pinczerem. Rzuciła z przerażającym uśmiechem na twarzy zapytanie, czy barszczyk na śniadanie pomaga na kaca. Stanąłem jak wryty, stara nie zatrzymała się i nie odwróciła w moją stronę, jedynie Gucio warknął złowieszczo i pokuśtykał za swą panią.
Cdn.
Po powrocie do domu w mojej głowie kłębiły się myśli orbitujące wokół opisanej sytuacji. Skąd stara wiedziała, że piłem, co jadłem i że mam kaca? Kamery? Stała pod oknem? Niemożliwe. Profilaktycznie zacząłem zasłaniać zasłonki w oknach lub opuszczać rolety. Za każdym razem, kiedy to robiłem, zaczynało się stukanie w szyby. Kiedy podbiegłem, żeby zobaczyć co jest generatorem tego hałasu widziałem jedynie pusty parapet. W tym samym czasie mój pies zachorował, konkretnie dostał rozwolnienia, które nie chciało przejść, pomimo leczenia i stosowania się do zaleceń weterynarza. Ja z kolei dostałem wielodniowego zatwardzenia. Może to śmieszne, trywialne i mało efekciarskie, ale mi nie było do śmiechu. To jednak nie koniec, w moim aucie siadły pompowtryski, w robocie szef przyłapał mnie na drzemce i wynoszeniu owoców zakupionych do firmy na owocowy wtorek. Dostałem straszną burę i zabrał mi premie. To nie było jednak najgorsze, największa przykrość miała mnie dopiero spotkać.

Przytłoczony wspomnianymi wydarzeniami i pasmem nieszczęść ostatnich dni, postanowiłem zaprosić paru kumpli i pisząc bez ogródek- napierdolić się. Stół uginał się od alkoholi różnego rodzaju. Bimber, wódka, whiskey, gin, piwko, wino. Wszystko, czego dusza zapragnie. Kolega przyniósł bimber własnej produkcji, który robił furorę na męskich wieczorach. Postanowiliśmy od niego zacząć, po 50 na rozgrzewkę. Przechyliłem i poczułem wielkie NIC. Chłopaki w tym czasie wykrzywiali się niemiłosiernie i jednogłośnie stwierdzili, że tym razem Andrzej przesadził z woltażem. Kolejne kieliszki, ja nadal nic, moi towarzysze zaczynali już standardowy pijacki bełkot i mierzenie siurków jak to bywa na tego typu spotkaniach. Ja nadal trzeźwy i coraz bardziej przerażony. W pewnym momencie wpadłem w panikę. Przechyliłem każda flaszkę stojąca na stole nie czując kompletnie smaku a co najgorsze upojenia alkoholowego. Moi zszokowani współtowarzysze zaczęli odciągać mnie od butelek w obawie, że zapije się na śmierć. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Kolejnego dnia obudziłem się trzeźwy i bez śladu kaca. Jeszcze bardziej przybity wyszedłem na taras zaczerpnąć świeżego powietrza. Po swoim ogrodzie kręciła się wyraźnie zadowolona sąsiadka.Kolejny raz z odstręczającym uśmiechem rzuciła mi, że tym razem nie mam kaca i chyba alkohol nie smakował. Zdębiałem kolejny raz, nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa.

W mojej głowie rodziły się absurdalne myśli, które biegły jak passat autostradą do jednego przerażającego wniosku. Moja sąsiadka to wiedźma. Postanowiłem podjąć rękawicę. Cóż innego mi pozostało w momencie, kiedy mimowolnie zostałem wciągnięty w rozgrywkę o swą duszę? Niestety kompletnie nie wiedziałem, od czego zacząć. W tym samym momencie usłyszałem stukanie w okno. Tradycyjnie, gdy podbiegłem zobaczyć co jest odpowiedzialne za tą paranormalną aktywność , ujrzałem jedynie pusty parapet. Nadszedł jednak moment, że zacząłem łączyć kropki. Wrona siedzącą na parapetach i srająca na auto, babka, która wie co robię, kiedy pije, jem i sram, stukanie w okna, kiedy je zasłaniam, kości i kłaki w ogrodzie, złorzeczenie babki w obcym języku i przerażony dziadek. Wtedy przypomniały mi się opowieści o wilczych wysłannikach wiedźm, które snuł nasz Tommy. Ze względów logistycznych babka nie mogła posłać do mnie wilka, więc wybrała wronę. Wilk siedzący na parapecie i spoglądając w okna od razu wzbudziłby podejrzenia. Żeby mieć 100% pewność zainstalowałem kamerkę na jednym z okien. Zasłoniłem rolety i czekałem. Po kilku minutach rozległ się głuchy stukot a na monitorze ukazała się moja skrzydlata podglądaczka. Nie pozostało nic innego jak zacząć przygotowania do polowania.

Kolejnego dnia zacząłem opracowywać plan natarcia. Oczywistym był dla mnie fakt,że muszę pozbyć się piekielnej wrony. Miałem jednak utrudnione zadanie, ponieważ ptaszysko ciągle krążyło nad domem. Każdy mój ruch był śledzony. Wpadłem jednak na pomysł jak niepostrzeżenie wykończyć czarciego sługusa. Z pomocą przyszedł film Szakal i motyw ze zdalnie sterowanym karabinem. Oczywiście nie posiadałem karabinu, ale wiatrówkę jak najbardziej. Zdalne sterownie też nie wchodziło w rachubę. Udało się jednak opracować coś na kształt filmowej akcji. Swojej broni użyć nie mogłem bo leżała w szopie,która także była pod stałą obserwacją. Na szczęście szwagier sprawił sobie fajne cacko z lunetą celowniczą. Po obmyśleniu planu wybrałem się po spluwę, wrona leciała za mną tylko do następnej ulicy,widocznie stara pomyślała,że jadę do roboty i odwołała swojego sługusa. To był jej błąd. Wróciłem do domu około 17 żeby nie wzbudzać podejrzeń, bo tak zazwyczaj wracam z pracy.Wiatrówkę zabezpieczyłem i ukryłem na tylnym siedzeniu, ustawiłem się samochodem w taki sposób,żeby mieć w zasięgu okno salonu oraz w jak najbliższej odległości od okienka od piwnicy. Wysiadłem z auta i poszedłem do domu jak gdyby nigdy nic. Wrona oczywiście siedziała na drutach i była gotowa nasrać mi na samochód. Poczekałem do zmroku, pozasłaniałem wszystkie okna, na końcu te w salonie. Nalałem sobie do szklaneczki bimbru, którego smaku nadal nie czułem i czekałem w fotelu. Długo czekać nie musiałem bo po chwili rozległ się bardzo dobrze znany dźwięk, podbiegłem dla niepoznaki do okna i odsłoniłem zasłony by po chwili zsunąć je z powrotem. Gdy to zrobiłem, od razu zbiegłem do piwnicy, przecisnąłem się przez okienko i wczołgałem na tylne siedzenia mojego passata. Niczego nieświadome ptaszysko stukało dziobem w okno. Odsunąłem tylną szybę, zająłem pozycję do oddania strzału, namierzyłem obiekt, wstrzymałem oddech i nacisnąłem spust. Kula dosięgła celu, kilka miesięcy spędzonych w WOT nie poszło na marne. Ptaszysko runęło na ziemię gdzie czekał na nie mój pies by dokończyć dzieła. W momencie w którym pokraka był wykańczana przez mojego kompana, z domu sąsiadki dobiegł nieludzki krzyk a z komina wystrzeliła trupio-blada łuna światła.

Pomimo tego,że byłem sparaliżowany strachem wiedziałem, że muszę pójść za ciosem. Albo ja albo stara. Nie było innej drogi. Zobaczyłem w ciemności dziadka uciekającego z domu do pomieszczenia gospodarczego i barykadującego się w nim. Kilka chwil później z domu wybiegła babka, krwawiła z jednego oka. Podejrzewam, że została zraniona w momencie śmierci swojego wysłannika-zwiadowcy. Wyglądała przerażająco. Wskoczyła do swojego Fiata Seicento zaparkowanego przed domem. Do auta wskoczył także pinczer Gucio. Samochód ruszył z piskiem opon. Nie zastanawiając się długo odpaliłem passata i ruszyłem śladem wiedźmy razem z moim psem Ozzim, św. Krzysztofem na lusterku i wiatrówką na siedzeniu. Po kilkunastu kilometrach szaleńczej jazdy nie miałem wątpliwości dokąd zmierzamy. Kierowaliśmy się stronę Gór Świętokrzyskich, kolejne wydarzenia miały rozegrać się w prastarej mekce czarownic-na Łysej Górze .
Cdn.
Awatar użytkownika
pr0metheus
zahartowany metalizator
Posty: 6527
Rejestracja: 08-04-2005, 16:54
Lokalizacja: pisze neonem

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 11:06

Rumburak pisze:
16-05-2021, 10:52
w robocie szef przyłapał mnie na drzemce i wynoszeniu owoców zakupionych do firmy na owocowy wtorek. Dostałem straszną burę i zabrał mi premie.
Niezły z Ciebie łobuz:D
Dobra historia , czekam ma ostateczna walkę z siłami ciemności na łysej górze.
niech to miejsce niebawem zniknie
Nasum
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15002
Rejestracja: 21-01-2011, 11:12

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 11:16

No to wszystko jasne ;-) Podejrzewałem od początku, czekam zatem na wyśmienite zakończenie ;-) Takie z przytupem ;-)
Awatar użytkownika
Rumburak
rasowy masterfulowicz
Posty: 2198
Rejestracja: 22-12-2016, 20:43

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 16:35

Rumburak pisze:
16-05-2021, 10:52
Rumburak pisze:
15-05-2021, 18:43
Rumburak pisze:
15-05-2021, 09:45


Od tego momentu, sąsiadce zaczęło przeszkadzać dosłownie wszystko. Dźwięk silnika samochodu, kosiarka,szczekanie psa czy stukanie młotkiem. Normalne czynności i odgłosy będące naturalnym i nieodzownym elementem domostwa z kawałkiem działki. Punktem krytycznym była sytuacja, kiedy pinczer Gucio, postanowił podebrać kość mojemu psu, którą ten zostawił sobie w pobliżu ogrodzenia. Zuchwała próba kradzieży, zakończyła się na pogryzionej kończynie Guciusia i karczemnej sąsiedzkiej awanturze. W trakcie wspomnianej awantury i żywej wymiany zdań, stało się coś dziwnego. Babka odwróciła się do mnie plecami, wymamrotała coś w nieznanym dla mnie języku, splunęła przez ramię i pobiegła do domu razem ze swoim ogarem Guciem, szusującym na trzech łapach. Gdy zniknęli za zamkniętymi drzwiami do ogrodzenia podbiegł dziadek, roztrzęsiony mamrotał coś o tym żebym na siebie uważał i że za chwilę coś złego się wydarzy. W tamtej chwili nic z tego nie zrozumiałem. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do swoich zajęć. Wariaci,pomyślałem.
Cdn.
Od tej awantury, relacje sąsiedzkie przestały istnieć, a przynajmniej tak sądziłem. Sąsiadka traktowała mnie jak powietrze i vice versa. Nie ukrywam, że taki stan rzeczy był dla mnie idealny. Sielanka nie trwała jednak zbyt długo. Pewnego dnia podczas przekopywania działki, natknąłem się na słoik z częściowo nadpalonymi kośćmi. Nie mając pojęcia skąd się to wzięło i w jakim celu zostało zakopane, wyrzuciłem do kosza. Drugim dziwnym znaleziskiem były pukle ściętych włosów, doczepione do starej szpetnej lalki, nasączonej jakąś czerwoną mazią. W tym samym czasie na moim podwórku stałym bywalcem zaczęła być wrona, która gapiła się w okna i siedziała na parapetach pomieszczeń, w których akurat przebywałem. Dodatkowo z lubością załatwiała się na mój samochód. Wielka żółto-biała sraka, spływała od szyby aż po progi. Szczególne natężenie ptasiej defekacji miało miejsce, kiedy wracałem z myjni. Nie byłem w stanie w żaden sposób przegonić tego ptaszyska. Pewnego weekendu przechyliłem kilka szklaneczek bimbru ze znajomym. Następnego dnia miałem lekkiego kaca i dość nietypowo na śniadanie zjadłem czerwony barszcz. Na parapecie oczywiście pojawiła się moja nieodzowna od jakiegoś czasu, skrzydlata towarzyszka. Tego dnia w południe miała miejsce sytuacja, która wprawiła mnie w osłupienie. Podczas spaceru do pobliskiego spożywczaka mijałem się z babką i jej lekko utykającym pinczerem. Rzuciła z przerażającym uśmiechem na twarzy zapytanie, czy barszczyk na śniadanie pomaga na kaca. Stanąłem jak wryty, stara nie zatrzymała się i nie odwróciła w moją stronę, jedynie Gucio warknął złowieszczo i pokuśtykał za swą panią.
Cdn.
Po powrocie do domu w mojej głowie kłębiły się myśli orbitujące wokół opisanej sytuacji. Skąd stara wiedziała, że piłem, co jadłem i że mam kaca? Kamery? Stała pod oknem? Niemożliwe. Profilaktycznie zacząłem zasłaniać zasłonki w oknach lub opuszczać rolety. Za każdym razem, kiedy to robiłem, zaczynało się stukanie w szyby. Kiedy podbiegłem, żeby zobaczyć co jest generatorem tego hałasu widziałem jedynie pusty parapet. W tym samym czasie mój pies zachorował, konkretnie dostał rozwolnienia, które nie chciało przejść, pomimo leczenia i stosowania się do zaleceń weterynarza. Ja z kolei dostałem wielodniowego zatwardzenia. Może to śmieszne, trywialne i mało efekciarskie, ale mi nie było do śmiechu. To jednak nie koniec, w moim aucie siadły pompowtryski, w robocie szef przyłapał mnie na drzemce i wynoszeniu owoców zakupionych do firmy na owocowy wtorek. Dostałem straszną burę i zabrał mi premie. To nie było jednak najgorsze, największa przykrość miała mnie dopiero spotkać.

Przytłoczony wspomnianymi wydarzeniami i pasmem nieszczęść ostatnich dni, postanowiłem zaprosić paru kumpli i pisząc bez ogródek- napierdolić się. Stół uginał się od alkoholi różnego rodzaju. Bimber, wódka, whiskey, gin, piwko, wino. Wszystko, czego dusza zapragnie. Kolega przyniósł bimber własnej produkcji, który robił furorę na męskich wieczorach. Postanowiliśmy od niego zacząć, po 50 na rozgrzewkę. Przechyliłem i poczułem wielkie NIC. Chłopaki w tym czasie wykrzywiali się niemiłosiernie i jednogłośnie stwierdzili, że tym razem Andrzej przesadził z woltażem. Kolejne kieliszki, ja nadal nic, moi towarzysze zaczynali już standardowy pijacki bełkot i mierzenie siurków jak to bywa na tego typu spotkaniach. Ja nadal trzeźwy i coraz bardziej przerażony. W pewnym momencie wpadłem w panikę. Przechyliłem każda flaszkę stojąca na stole nie czując kompletnie smaku a co najgorsze upojenia alkoholowego. Moi zszokowani współtowarzysze zaczęli odciągać mnie od butelek w obawie, że zapije się na śmierć. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Kolejnego dnia obudziłem się trzeźwy i bez śladu kaca. Jeszcze bardziej przybity wyszedłem na taras zaczerpnąć świeżego powietrza. Po swoim ogrodzie kręciła się wyraźnie zadowolona sąsiadka.Kolejny raz z odstręczającym uśmiechem rzuciła mi, że tym razem nie mam kaca i chyba alkohol nie smakował. Zdębiałem kolejny raz, nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa.

W mojej głowie rodziły się absurdalne myśli, które biegły jak passat autostradą do jednego przerażającego wniosku. Moja sąsiadka to wiedźma. Postanowiłem podjąć rękawicę. Cóż innego mi pozostało w momencie, kiedy mimowolnie zostałem wciągnięty w rozgrywkę o swą duszę? Niestety kompletnie nie wiedziałem, od czego zacząć. W tym samym momencie usłyszałem stukanie w okno. Tradycyjnie, gdy podbiegłem zobaczyć co jest odpowiedzialne za tą paranormalną aktywność , ujrzałem jedynie pusty parapet. Nadszedł jednak moment, że zacząłem łączyć kropki. Wrona siedzącą na parapetach i srająca na auto, babka, która wie co robię, kiedy pije, jem i sram, stukanie w okna, kiedy je zasłaniam, kości i kłaki w ogrodzie, złorzeczenie babki w obcym języku i przerażony dziadek. Wtedy przypomniały mi się opowieści o wilczych wysłannikach wiedźm, które snuł nasz Tommy. Ze względów logistycznych babka nie mogła posłać do mnie wilka, więc wybrała wronę. Wilk siedzący na parapecie i spoglądając w okna od razu wzbudziłby podejrzenia. Żeby mieć 100% pewność zainstalowałem kamerkę na jednym z okien. Zasłoniłem rolety i czekałem. Po kilku minutach rozległ się głuchy stukot a na monitorze ukazała się moja skrzydlata podglądaczka. Nie pozostało nic innego jak zacząć przygotowania do polowania.

Kolejnego dnia zacząłem opracowywać plan natarcia. Oczywistym był dla mnie fakt,że muszę pozbyć się piekielnej wrony. Miałem jednak utrudnione zadanie, ponieważ ptaszysko ciągle krążyło nad domem. Każdy mój ruch był śledzony. Wpadłem jednak na pomysł jak niepostrzeżenie wykończyć czarciego sługusa. Z pomocą przyszedł film Szakal i motyw ze zdalnie sterowanym karabinem. Oczywiście nie posiadałem karabinu, ale wiatrówkę jak najbardziej. Zdalne sterownie też nie wchodziło w rachubę. Udało się jednak opracować coś na kształt filmowej akcji. Swojej broni użyć nie mogłem bo leżała w szopie,która także była pod stałą obserwacją. Na szczęście szwagier sprawił sobie fajne cacko z lunetą celowniczą. Po obmyśleniu planu wybrałem się po spluwę, wrona leciała za mną tylko do następnej ulicy,widocznie stara pomyślała,że jadę do roboty i odwołała swojego sługusa. To był jej błąd. Wróciłem do domu około 17 żeby nie wzbudzać podejrzeń, bo tak zazwyczaj wracam z pracy.Wiatrówkę zabezpieczyłem i ukryłem na tylnym siedzeniu, ustawiłem się samochodem w taki sposób,żeby mieć w zasięgu okno salonu oraz w jak najbliższej odległości od okienka od piwnicy. Wysiadłem z auta i poszedłem do domu jak gdyby nigdy nic. Wrona oczywiście siedziała na drutach i była gotowa nasrać mi na samochód. Poczekałem do zmroku, pozasłaniałem wszystkie okna, na końcu te w salonie. Nalałem sobie do szklaneczki bimbru, którego smaku nadal nie czułem i czekałem w fotelu. Długo czekać nie musiałem bo po chwili rozległ się bardzo dobrze znany dźwięk, podbiegłem dla niepoznaki do okna i odsłoniłem zasłony by po chwili zsunąć je z powrotem. Gdy to zrobiłem, od razu zbiegłem do piwnicy, przecisnąłem się przez okienko i wczołgałem na tylne siedzenia mojego passata. Niczego nieświadome ptaszysko stukało dziobem w okno. Odsunąłem tylną szybę, zająłem pozycję do oddania strzału, namierzyłem obiekt, wstrzymałem oddech i nacisnąłem spust. Kula dosięgła celu, kilka miesięcy spędzonych w WOT nie poszło na marne. Ptaszysko runęło na ziemię gdzie czekał na nie mój pies by dokończyć dzieła. W momencie w którym pokraka był wykańczana przez mojego kompana, z domu sąsiadki dobiegł nieludzki krzyk a z komina wystrzeliła trupio-blada łuna światła.

Pomimo tego,że byłem sparaliżowany strachem wiedziałem, że muszę pójść za ciosem. Albo ja albo stara. Nie było innej drogi. Zobaczyłem w ciemności dziadka uciekającego z domu do pomieszczenia gospodarczego i barykadującego się w nim. Kilka chwil później z domu wybiegła babka, krwawiła z jednego oka. Podejrzewam, że została zraniona w momencie śmierci swojego wysłannika-zwiadowcy. Wyglądała przerażająco. Wskoczyła do swojego Fiata Seicento zaparkowanego przed domem. Do auta wskoczył także pinczer Gucio. Samochód ruszył z piskiem opon. Nie zastanawiając się długo odpaliłem passata i ruszyłem śladem wiedźmy razem z moim psem Ozzim, św. Krzysztofem na lusterku i wiatrówką na siedzeniu. Po kilkunastu kilometrach szaleńczej jazdy nie miałem wątpliwości dokąd zmierzamy. Kierowaliśmy się stronę Gór Świętokrzyskich, kolejne wydarzenia miały rozegrać się w prastarej mekce czarownic-na Łysej Górze .
Cdn.
Po około 45 minutach jazdy dotarliśmy do podnóża gór świętokrzyskich. Kilkadziesiąt metrów od wejścia do rezerwatu, ujrzałem porzucone seicento babki. Zarzuciłem na plecy wiatrówkę, pies złapał trop i ruszyliśmy w kierunku szczytu. Chwilę później, moim oczom ukazał się dobrze już znany, blado trupi strumień światła. Nie miałem wątpliwości, gdzie znajduje się jego źródło. Coś podpowiadało mi, że muszę dotrzeć tam jak najszybciej, ponieważ stara wzywa podobne sobie pokraki, aby ostatecznie się ze mną rozprawić. Dojście na szczyt spokojnym tempem to około 45 minut. Jako że jestem, dobrze wytrenowanym żołnierzem WOT dobiegnięcie do Łysej Góry wraz z ekwipunkiem zajęło mi niecałe 20 minut. Mój pies, także nie miał z tym problemu. W miarę zbliżania się do miejsca przeznaczenia, łuna światła była coraz intensywniejsza, dało się usłyszeć także bębny stanowiące podkład do jakiegoś pogańskiego, pradawnego obrzędu. Niestety wszystko wskazywało na to, że babka zdążyła już wezwać odsiecz. Moje szanse na wyjście cało z tej piekielnej rozgrywki malały z każdą chwilą.

Opętańcze rytuały odbywały się przy fragmencie wału kultowego. Pozostałości pogańskiej świątyni, znajdującej się w zamierzchłych czasach na Łysej Górze. Wiedźmy tańczyły wokół wału, jakiś szaleńczy, przerażający taniec. Nad ich głowami wiły się mary, których nie jestem w stanie opisać. Pomiędzy nimi unosiła się babka liżąca czaszkę. Jeszcze starsza i szpetniejsza niż zwykle. Obok starej stał pinczer, który rósł w oczach i z każdą chwilą zaczynał przypominać wilka. Z ziemi wystrzeliwała trupio blada łuna światła. Na samo wspomnienie tego diabolicznego widowiska ogarnia mnie paraliżujący strach. Przez chwilę pozostawałem w ukryciu, przyglądając się temu przedwiecznemu przedstawieniu. W jednej chwili wszystko ucichło. Stara donośnym głosem oznajmiła wszystkim zgromadzonym, że mają gościa. Wszystkie czarownice odwróciły się w kierunku mojej kryjówki a gospodyni tego pogańskiego przyjęcia, rozkazała Guciowi, aby przyprowadził nas przed jej oblicze. Nim zdążyłem się zorientować, za moimi plecami znajdował się wierny towarzysz starej. Nie był już jednak niegroźnym pinczerem a olbrzymim wilkiem z pianą na pysku. Byłem zmuszony przyjąć zaproszenie, ja i mój pies opuściliśmy kryjówkę i udaliśmy się w kierunku wału w asyście wilka. Nie miałem zbyt wielkiego pola manewru, byłem uzbrojony jedynie w wiatrówkę, mogłem wydać psu rozkaz rzucenia się na którąś z wiedźm, ale nie chciałem poświęcać swojego przyjaciela na akcję, która i tak miała marne szanse powodzenia.
Szkaradne wiedźmy wpatrywały się w nas pustymi, martwymi oczami. Ich twarze wykrzywiał grymas przypominający uśmiech szaleńca. Jedna z nich podała starej wielki sztylet wysadzony jakimiś kamieniami. Babka wymamrotał jakieś zaklęcia. Potem oznajmiła, że za chwilę ta ziemia ponownie spłynie krwią. Domyśliłem się, że będzie to moja krew.

Przy wale nieuchronnie dobiegały końca rytuały, których punktem kulminacyjnym miała być moja śmierć. W głowie narodziła mi się jedna myśl i ostatnia szansa, przynajmniej na chwilowe oswobodzenie się z szatańskiego uścisku. Zanim zacząłem wbiegać na górę, zaczerpnąłem wodę ze źródełka przy kapliczce św. Franciszka. Miałem w kieszeni pustą piersiówkę. Była pusta z racji tego, że jak już pisałem, przez która klątwę rzuciła wiedźma, nie czułem smaku i mocy alkoholu. Według miejscowych legend i podań źródło powstało z łez dziewczyny opłakującej stratę siostry. Miało także mieć właściwości lecznicze, jeśli chodzi o oczy. Na zdrowy rozum, woda tego rodzaju, powinna raczej zaszkodzić niż pomóc demonicznym istotom wokół mnie. Nie miałem tego zbyt wiele, więc musiałem być dość precyzyjny a margines błędu ograniczyć do minimum. Piersiówka z wodą byłą moją deską ratunku w tym bezbrzeżnym oceanie odrazy i szaleństwa. Stara skinęła na dwie wiedźmy, które miały doprowadzić mnie do miejsca przeznaczenia. Rozkaz dostał także wilk, który miał wykończyć mojego przyjaciela. W dłoni trzymałem już odkręcona piersiówkę. Poczekałem, aż wiedźmy znajdą się wystarczająco blisko i chlusnąłem w ich trupie źrenice. Efekt był dokładnie taki, jakiego oczekiwałem. Woda dosłownie paliła te nieopisane maszkary. Kolejną porcję otrzymał Gucio, który już miał wtapiać kły w mojego kompana. Niestety w tym momencie moja amunicja się skończyła. Razem z moim towarzyszem ile sił w nogach pobiegliśmy w stronę klasztoru znajdującego się na Świętym Krzyżu. Piekielny orszak ruszył w pogoń za nami.

Biegliśmy na oślep, nie mając pojęcia gdzie szukać schronienia. Wszak wszystkie drzwi w klasztorze były zamknięte na głucho. Kiedy przebiegaliśmy obok krypty, w której spoczywa książę Jeremi Wiśniowiecki, uchyliły się mosiężne drzwi. Wpadliśmy tam bez zastanowienia. W środku znajdował się zakonniki, który zatrzasnął wejście, gdy tylko wybiegliśmy do środka. Rozszalałe Wiedźmy z całą swoją mocą i furią próbowały sforsować zaryglowane wrota. Zakonnik wyglądał tak, jakby się nas spodziewał, na wszystko reagował ze stoickim wręcz spokojem. Podszedł to sarkofagu Wiśniowieckiego, odsunął go, a moim oczom ukazało się podziemne przejście. Miałem setki pytań, ale zanim jakiekolwiek zdążyłem zadać, mnich tonem nieznoszącym sprzeciwu oznajmił, że teraz nie czas na wyjaśnienia i nakazał czym prędzej podążać za sobą.

Milczący zakonnik prowadził nas z pochodnią w ręku, plątaniną przedwiecznych korytarzy. Doszliśmy do schodów, które prowadziły do ogromnej sali, przypominała ona raczej zbrojownię niż miejsce modłów. Na jej środku, przy wielkim, długim na kilka metrów stole, siedziało dwunastu mężczyzn, których wygląd przywodził na myśl bardziej krzyżowców aniżeli poczciwych braciszków. Jeden z nich, wyglądający na ich przywódcę, na nasz widok rzucił tylko: już czas. Uprzedzając moje pytanie, powiedział, że nie ma zbyt wiele czasu na wyjaśnienia. Dowiedziałem się, że stara, za którą tu przyjechałem, to wiedźma Streczetella, kochanka samego Belzebuba.

Streczetella została przepędzona, kiedy na wzgórzu wybudowano klasztor, aby położyć kres pogańskim praktykom. Poprzysięgła, że powróci tu by odrodzić pogańskim kult, przez wieki ukrywała się pośród ludu. Zbrojne ramię zakonu szukało jej bezskutecznie przez setki lat. Wiedźma czekała w ukryciu, aż wiara w jej powrót oraz samo jej istnienie osłabnie na tyle, że uderzy w najmniej oczekiwanym momencie. Do jej odrodzenia się w pełni sił, konieczna była ofiara z jurnego młodzieńca. Wprawdzie pierwszej wody młodzieńcem już nie jestem, ale z tym drugim całkiem ok. A więc, stara od początku prowokowała mnie i przesuwała jak pionka po szachownicy… Ginter, bo tak miał na imię szef zakonnej bojówki, zaoferował mi oraz mojemu kompanowi schronienie w podziemiach klasztoru na czas ostatecznego starcia. Odmówiłem jednak i poprosiłem o zbroje i ekwipunek. Początkowo wojowie byli niechętni temu rozwiązaniu, ale przekonali się, gdy powiedziałem im, że jestem żołnierzem WOT. Poprosiłem starego mnicha, aby zaopiekował się moim towarzyszem na czas bitwy a w razie, gdybym poległ, zapewnił mu dach nad głową. Skinieniem głowy potwierdził, że zgadza się na moją prośbę. Odziany w lśniącą zbroję i wyposażony w obosieczny miecz, ruszyłem na ostateczne starcie jako trzynasty wojownik.

Wiedźmy po nieudanej pogoni oraz próbie sforsowania drzwi do krypty, były zmuszone wycofać się poza teren klasztoru. Na uświęconej ziemi ich moc znacznie słabła. Tak więc, przedpole klasztoru na Świętym Krzyżu miało być miejscem ostatecznego starcia o ten górski szczyt. W międzyczasie na odezwę Streczetelli odpowiedziały różnego rodzaju plugastwa. Baby wodne, topielce, strzygi, gule, porońce i wampiry. Te potworności udało mi się rozpoznać z sagi gier o Wiedzminie. Reszty nawet nie chcę przywoływać we wspomnieniach. Były to twory, których ludzkie oko nie powinno oglądać, jeśli umysł ma pozostać niezmącony. Ginter spojrzał na mnie, a jego wzrok pytał, czy na pewno chcę brać w tym udział. Skinąłem twierdząco i podniosłem miecz w górę. Moi towarzysze wznieśli okrzyk na znak aprobaty i gotowości do walki. Po drugiej stronie kochanka Belzebuba dyrygowała swoim piekielny zastępem. Nad polem, gdzie miała rozegrać się walka dobra ze złem, unosiła się zielona łuna, przywodząca na myśl zgniliznę i rozkład. Ruszyliśmy przed siebie.

Ginter dał sygnał do ataku, pędem wskoczyliśmy w samo oko piekielnego cyklonu. Odrąbane kończyny, łby i wnętrzności fruwały w powietrzu, zauważyłem, że wiedźmy, na czele ze Streczetellą początkowo trzymały się z dala od bitewnego zgiełku. Pewnie liczyły na to, że ich sługusy załatwią sprawę. Tak się jednak nie stało. Wkrótce stara, wydała polecenie ataku swojej przybocznej gwardii. Wtedy sprawy zaczęły się komplikować. Wiedźmy wykończyły jednego z naszych, gdy padł na ziemię, gule od razu zaczęły swoją ucztę. Zostaliśmy zmuszeni do odwrotu, co gorsza wiedźmy odcięły nam drogę powrotną na teren klasztoru. Wkrótce do walki dołączyła sama Streczetella, którą do niedawna znałem jeszcze jako upierdliwą sąsiadkę. Padł kolejny klasztorny rycerz rozszarpany przez wampiry. Jeśli chodzi o mnie, to zostałem mocno pokiereszowany przez utopce, swoje zrobiła też jedna z wiedźm, która cisnęła mną o mury klasztoru niczym pacynką. Zostaliśmy zepchnięci pod nadajnik znajdujący się po drugiej stronie monastyru. Pod nadajnikiem doszło do starcia Gintera ze Streczetellą. Nasz przywódca mocno napierał na wiedźmę i prawie odrąbał jej plugawy łeb, niestety tym istotom obcy jest kodeks honorowy. Dzielny rycerz otrzymał cios w plecy od jednej z przybocznych starej. Niestety śmiertelny. Podbiegłem do niego, próbując odciągnąć go w bezpieczne miejsce, jednak stanowczo zaprotestował, nie chciał bym tracił siły, wiedział, że nie ma już dla niego ratunku. Zanim wydał ostatnie tchnienie, przekazał mi wytyczne, które mogły pomóc w przechyleniu szali zwycięstwa na naszą stronę. Była to ostatnia szansa, aby nasza pozostała dziesiątka, nie została rozszarpana na strzępy przez piekielne hordy.
Cdn.

Ginter przekazał mi instrukcje, za pomocą których mieliśmy odwrócić kartę. W tym celu musiałem dostać się do sterowni nadajnika znajdującego się na szczycie. Wejścia do środka broniła strzyga, udało mi się z nią rozprawić dość szybko. Miecz księcia Jeremiego, herbu Korybut w który zostałem wyposażony, był swego rodzaju malleus melaficarum. Wpadłem do sterowni na wpół przytomny ze zmęczenia. Dyspozycje Gintera były jednoznaczne. Cała moc nadajnika na częstotliwość 107,20 MHz. Obawiałem się tego, ponieważ mogło to wywołać efekt porównywalny do wybuchu bomby atomowej. Zaufałem jednak ostatniej woli wielkiego wojownika. Cała moc nadajnika została przekierowana na częstotliwości Radia Maryja. 2,5 miliona odbiorców w zasięgu nadajnika, mogło odbierać w jednej chwili tylko i wyłącznie radio ojców redemptorystów. Kumulacja fal radiowych wygenerowana przez potężny nadajnik to było za dużo, nawet dla wszechpotężnych wiedźm. Spojrzałem na dół przez okno wieży. Pomniejsze watażki, które nie zostały przez nas wybite, uciekały w popłochu z pola bitwy. Niektóre z nich skakały w urwisko. Wiedźmy pod naporem radiomaryjnych fal padły na ziemię, zostały do niej przygwożdżone. Podobnie jak wampiry. Moi współtowarzysze, których naliczyłem tylko ośmiu, nie czekali na dalszy rozwój wypadków. Łby wampirów i wiedźm pofrunęły w powietrze. Na skraju polany dostrzegłem Streczetellę, która próbowała wymknąć się spod topora i czołgała się w kierunku lasu. Ruszyłem na dół resztkami sił.

Po chwili byłem już przy starej. Czołgała się po ziemi, mamrocząc pod nosem jakieś szatańskie inskrypcje. Spojrzała na mnie nienawistnie a mój widok, był jej ostatnim. Miecz księcia Jeremiego herbu Korybut, przeciął powietrze a łeb starej pofrunął uwolniony od reszty ciała. W tym momencie padłem z wycieńczenia. Zaczynało świtać. Z bram klasztoru wychodzili na zewnątrz tamtejsi mnisi. Zabrali nas z pola bitwy, aby opatrzyć rany i posprzątać to miejsce z diabelskiego truchła. Niestety z trzynastu do świtu dotrwało nas jedynie sześciu.

Kolejnego wieczoru miały odbyć się ceremonie pogrzebowe poległych wojowników. Na środku placu, za zamkniętymi klasztornymi murami, ustawiono siedem palenisk. Na najwyższym z nich spoczywało ciało Gintera. Pozostali wojownicy w uznaniu mych zasług na polu bitwy, poprosili abym podłożył ogień na palenisku, gdzie spoczywał ich przywódca. Gdy wszystkie stosy zapłonęły, stanęliśmy pośrodku okręgu i skrzyżowaliśmy miecze. W pewnym momencie Zygfryd, następca Gintera, poprosił abym uklęknął. W tym momencie zostałem pasowany na rycerza Świętego Krzyża. Dalsza część ceremonii przeniosła się do podziemi. Czekały tam na nas niezliczone wiktuały, wiekowe wina oraz zespół Feel. Wraz ze spadającym na ziemię łbem Streczetelli, spadła ze mnie klątwa. Alkohol odzyskał smak, szybko przypomniałem sobie także, jak to jest się upić. Balanga w klasztorze trwała tydzień.
Awatar użytkownika
Sybir
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10285
Rejestracja: 16-11-2011, 22:15
Lokalizacja: Voivodowice

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 16:54

Dalsza część ceremonii przeniosła się do podziemi. Czekały tam na nas niezliczone wiktuały, wiekowe wina oraz zespół Feel.
+ ta wstawka o "Wiedźminie" :D
Świetna historia. Drobna korekta interpunkcji i można drukować.
nicram pisze:Antichrist niszczy UaFM w pięć sekund.
Triceratops pisze:szczepic sie mozna na rzadko mutujace i w miare stale genetycznie wirusy, jak gruzlica, krztusiec, blonica czy np koklusz
Awatar użytkownika
Triceratops
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15935
Rejestracja: 25-05-2006, 20:33
Lokalizacja: Impossible Debility

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 16:58

No i koniecznie napisac czy na uczcie finalowej podano hummus
woodpecker from space
Awatar użytkownika
maciek z klanu
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12504
Rejestracja: 23-12-2008, 22:34

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 17:04

Triceratops pisze:
16-05-2021, 16:58
No i koniecznie napisac czy na uczcie finalowej podano hummus
Xd
Adrian696 pisze:nie, BURZUM jest emo ;)
Jestem Maciek, szukam klanu.
Awatar użytkownika
pr0metheus
zahartowany metalizator
Posty: 6527
Rejestracja: 08-04-2005, 16:54
Lokalizacja: pisze neonem

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 17:10

Rumburak pisze:
16-05-2021, 16:35
Odziany w lśniącą zbroję i wyposażony w obosieczny miecz, ruszyłem na ostateczne starcie jako trzynasty wojownik.
to jest wlasnie wojsko polskie, dziwki bezlebuba

Triceratops pisze:
16-05-2021, 16:58
No i koniecznie napisac czy na uczcie finalowej podano hummus
hummusem to jest pieklo wybrukowane. na ucztach rycerzy swietego krzyza tylko biale mieso np. slonina
niech to miejsce niebawem zniknie
Awatar użytkownika
Triceratops
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 15935
Rejestracja: 25-05-2006, 20:33
Lokalizacja: Impossible Debility

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 17:18

I pewnie podaja je kobiety z prostata
woodpecker from space
Awatar użytkownika
TheDude
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 6707
Rejestracja: 23-03-2011, 00:43

Re: Zjawiska paranormalne

16-05-2021, 17:27

Już sama nazwa odstrasza w przypadku produktu spożywczego. Vomitacja!
ODPOWIEDZ