warszawa.wyborcza.pl pisze:
Gehenna z deweloperem na Białołęce. Utopili setki tysięcy, a mieszkania sprzedane dwa razy
Na Białołęce nie mogą się doczekać mieszkań od dewelopera. W końcu kilkoro odważnych poskarżyło się w prokuraturze i w inspektoracie nadzoru budowlanego. Za karę deweloper wymienił im zamki.
- Nie boją się nikogo i niczego, najbardziej nieposłusznych zastraszają - mówi Beata Kruszewska. Jej mama kupiła mieszkanie w inwestycji Messal 24 na Białołęce. Dwa kameralne bloki z 31 mieszkaniami powstają od 2016 r. Wtedy deweloper, firma PBI Domy Wille Andrzej Kosiorek, uzyskał pozwolenie na budowę.
Gehenna z deweloperem na Białołęce. Jedno mieszkanie sprzedane dwa razy
- Mama długo pracowała za granicą. Po przejściu na emeryturę jej marzeniem było wrócić do Polski. We wrześniu 2019 r. kupiła 60-metrowe mieszkanie o wartości 490 tys. zł - opowiada córka właścicielki. - Po podpisaniu umowy rezerwacyjnej wpłaciła 10 tys. zł. zaliczki. Deweloper zobowiązał się do zakończenia prac do końca 2019 r., a przeniesienie własności miało nastąpić najpóźniej w lutym 2020 r. Widziałyśmy, że budynek, za wyjątkiem przyłączy, jest niemal ukończony, więc kiedy pełnomocnik dewelopera zażądał wpłaty kolejnych 440 tys. zł, nie protestowałyśmy. Mówił, że pieniądze idą na rachunek powierniczy w banku, z którego miał otrzymywać transze, wraz z realizacją kolejnych etapów budowy. Mama dostała protokół zdawczo-odbiorczy, dzięki temu mogłyśmy zacząć prace wykończeniowe. Ale aktu notarialnego przenoszącego własność wciąż nie było - wspomina Beata Kruszewska.
W ciągu kolejnych miesięcy córka właścicielki dowiedziała się, że inni lokatorzy mają podobne problemy. Jeden z mieszkańców sprawdził, do kogo należy konto, które wskazał deweloper jako rachunek powierniczy. Okazało się, że to konto innej firmy, powiązanej z deweloperem.
W połowie 2020 r. jedno z mieszkań przy ul. Messal 24 kupiła firma Techsanbud, która chciała urządzić tam biuro. - Umowę rezerwacyjną podpisaliśmy w maju, wpłaciliśmy 115 tys., część tej kwoty wnieśliśmy w wyposażeniu, bo nasza firma zbudowała w inwestycji kotłownię - mówi Gerard Drabik, który reprezentuje Techsanbud. - Na podstawie zapisów umowy rezerwacyjnej co kilka tygodni wpłacaliśmy po 20 tys. zł. Akt notarialny potwierdzający własność mieszkania mieliśmy dostać do końca ubiegłego roku. W tym czasie wydaliśmy kolejne 180 tys. zł na wyposażenie biura. Aktu, jak nie było, tak nie ma. Dopiero po rozmowach z innymi lokatorami zorientowaliśmy się, że nasze pieniądze nie trafiły na rachunek powierniczy, ale na konto firmy powiązanej z deweloperem. Jednak to, co wprawiło nas w największe zdumienie, znaleźliśmy w księgach wieczystych. Okazało się, że mieszkanie, które kupujemy i wykańczamy zostało w trakcie trwania umowy rezerwacyjnej sprzedane w formie aktu notarialnego, a jego właścicielką jest wnuczka Andrzeja Kosiorka. Podczas rozmowy telefonicznej Kosiorek poinformował, iż musieli sprzedać kilka lokali w ten sposób, żeby - jak powiedział - bank nie wywinął jakiegoś numeru, a na informacje, że to przestępstwo odpowiedział, że nikomu nie udzielał pełnomocnictw do dokonywania przestępstw.
Taki zabieg deweloper zastosował co najmniej sześć razy. Dlaczego to zrobił?
Jeden z prawników, który współpracuje z dużymi firmami deweloperskimi, wyjaśnia, że banki, które udzielają kredytów inwestorom, biorą pod uwagę atrakcyjność danej inwestycji. - Jej głównym kryterium jest dotychczasowe zainteresowanie mieszkaniami. Jeśli deweloper ma z tym problem, zdarza się, że kilka mieszkań sprzedaje fikcyjnie, by podwyższyć wartość inwestycji w oczach banku. Im większe zainteresowanie ofertą, tym lepsze warunki kredytowe - zaznacza prawnik.
Konflikt z deweloperem na Białołęce. Prawnik: Niebywała skala oszustw
Beata Kruszewska: - Mama nie doczekała ukończenia mieszkania, zmarła w ubiegłym roku. Oddanie inwestycji wciąż się przedłuża. W bloku nie ma bieżącej wody ani gazu, a od podpisania pierwszej umowy minęło półtora roku. W urzędzie dowiedzieliśmy się, że deweloper nie ma pozwolenia na użytkowanie budynku, bo brakuje przyłączy kanalizacyjnego, wodociągowego i gazowego. Pełnomocnicy dewelopera nie odpowiadają na pytania, kiedy inwestycja zostanie oddana i kiedy dostaniemy akty własności. Kiedy w końcu zapytałam wprost, dlaczego oszukują mieszkańców, pracownica Andrzeja Kosiorka, pani Kamila wzięła mnie na stronę i powiedziała: „Beatka, jak ty nie przestaniesz węszyć, to nasi Ukraińcy z budowy, obetną ci łeb i wrzucą do rowu". O groźbach zawiadomiłam policję.
Kolejny z pokrzywdzonych mieszkańców złożył zawiadomienie w prokuraturze. - Postępowanie prowadzone jest w sprawie oszustwa na szkodę nabywców lokali - informuje Katarzyna Skrzeczkowska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
Śledczy przesłuchali pokrzywdzonych, jednego z urzędników z Białołęki oraz zabezpieczyli umowy i dokumenty. Nikomu na razie nie przedstawili zarzutów, a Andrzej Kosiorek nie został nawet przesłuchany.
- Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z niebywałą skalą oszustw - zaznacza Marcin Połacieniec, adwokat, który reprezentuje kilkoro pokrzywdzonych mieszkańców. - Deweloper niezgodnie z prawem żądał od klientów pokaźnych wpłat za mieszkania tylko na podstawie umów rezerwacyjnych, nie deweloperskich w postaci aktu notarialnego. W ten sposób omijał obowiązek powierzania pieniędzy klientów bankowi na rachunku powierniczym. Właściciele przelewali po kilkaset tysięcy do spółki powiązanej z inwestorem, które następnie mogły być wydatkowane na cele niezwiązane z inwestycją. Kolejne działanie ze znamionami oszustwa to podpisywanie umów rezerwacyjnych na mieszkania, na które podpisano już umowy deweloperskie. W ten sposób deweloper mógł pobierać dwukrotnie pieniądze za ten sam lokal od różnych osób - wyjaśnia Połacieniec.
Prawnik dodaje, że w imieniu klientów złoży wniosek o ustanowienie przymusowego zarządu przedsiębiorstwa i wyznaczenie zarządcy nad firmą Andrzeja Kosiorka. - W ten sposób zagwarantujemy prawidłowy przebieg śledztwa i uniemożliwimy mu popełnianie dalszych przestępstw - zaznacza Marcin Połacieniec.
W ubiegłym tygodniu mieszkańcy zawiadomili także Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego. Kiedy deweloper dowiedział się o skardze, jego pełnomocnicy wymienili zamki w klatce schodowej, a furtkę prowadzącą do bloków owinęli łańcuchem. - Zostaliśmy odcięci od mieszkań, które pozwolono nam wcześniej remontować. Niektórzy mają umówione ekipy, na które czekali miesiącami, ale nikt nie może teraz wejść do środka - zaznacza Gerard Drabik.
Tego dnia na placu budowy rozegrały się sceny jak z gangsterskiego filmu. Troje mieszkańców weszło na plac budowy, ale pełnomocnicy dewelopera nie chcieli wpuścić ich do bloku. Doszło do szarpaniny, mieszkańcy przewrócili pracowników Andrzeja Kosiorka na ziemię i siłą odebrali im klucze. - Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy użyć przemocy, by przynajmniej zabrać z mieszkań osobiste rzeczy - wyjaśnia mieszkaniec.
Konflikt na Białołęce. Deweloper: Od tego mam pełnomocników
Blisko dwuletnie opóźnienie inwestycji Andrzej Kosiorek tłumaczy opieszałością urzędników. - Urząd dzielnicy blokował realizację przyłącza wodociągowego, bo chciał na mnie wymusić budowę drogi. Dopiero niedawno, po kolejnej interwencji wycofał się z tego żądania i wszystko wskazuje na to, że niebawem inwestycja się zakończy - zaznacza deweloper. - Mówiłem mieszkańcom, że jeśli nie chcą tyle czekać, zawsze mogą odstąpić od umowy - dodaje.
Tę wersję podważa Grzegorz Kuca, burmistrz Białołęki. - Deweloper nie uzyskał zgody na budowę przyłączy m.in. dlatego, że projektowany przez niego gazociąg kolidował z innymi mediami. O możliwość budowy niektórych przyłączy inwestor nawet nie występował - zaznacza burmistrz.
I dodaje: - Owszem, proponowaliśmy zawarcie umowy, na podstawie której deweloper mógłby wybudować fragment ulicy, by zagwarantować dogodny dojazd mieszkańcom i rozwiązać problemy z mediami. Pomimo wielu spotkań i deklaracji deweloper zaniechał jednak współpracy z dzielnicą i umowy nie podpisał. Dopiero miesiąc temu złożył wniosek o podpisanie umowy na budowę dwustronnego chodnika, odwodnienia ulicy i rozwiązania kolizji.
Marta Pytkowska ze stołecznego MPWiK potwierdza, że inwestor nie ma uzgodnionego projektu przyłącza kanalizacyjneg, bo MPWiK nie ma odpowiedniej infrasatruktury w tym rejonie. - Deweloper wiedział o tym od 2018 r. - dodaje Pytkowska.
Od gróźb, żądania przelewów na konto innej firmy zamiast na rachunek powierniczy i sprzedawania dwa razy tego samego mieszkania Andrzej Kosiorek się odcina: - Od formalności miałem pełnomocników. Proszę rozmawiać z nimi - odsyła nas.
- Ale to pan poniesie konsekwencje za ewentualne działania niezgodne z prawem - mówimy.
- Zdaję sobie z tego sprawę.
- Czy między panem a pełnomocnikami jest konflikt?
- To prywatna sprawa, nie będę tego komentował - ucina właściciel firmy.
Kobieta, która miała grozić "obcięciem głowy" mieszkance, to Kamila P., jedna z dwójki pełnomocników Andrzeja Kosiorka. Kiedy odbiera telefon, informuje, że jest na zwolnieniu lekarskim na skutek pobicia przez mieszkańców i nie jest w stanie rozmawiać. Po tym, jak słyszy pierwsze pytanie dotyczące inwestycji, odmawia komentarza i mówi, że nie zgadza się na publikowanie jej danych.
Drugi z pełnomocników to Marcin B. nie odbiera telefonu i nie odpowiada na prośbę o kontakt.
Takie tam z krainy patodeweloperki.