535 pisze:
Sugerujesz zatem, że nigdzie na świecie pracownik fizyczny nie jest w stanie utrzymać się z pracy prostej? Nie da się z takiej pracy wynająć mieszkania, opłacić podstawowych rachunków, nakarmić siebie i kanarka. Przerąbany ten świat. Jak oni to robią? Szczaw i mirabelki? Przez okrągły rok?
Nic takiego nie napisałem.
Sugerowałem, że podobnie jak w Polszy - pracownicy fizyczni z reguły zarabiają niewiele. Średnia płaca w kraju jest zazwyczaj wyższa niż średnie uposażenie magazyniera/górnika, itd. I również za granicą ich niskie zarobki nie są spowodowane tym, że ktoś im dupę zawraca i/albo się na prowadzeniu biznesu nie zna.
Inna sprawa, że to wszystko są płynne kryteria. Dla Ciebie, żeby starczyło na paszę dla chomika i rachunki, pracownik musi zarabiać 4k, czyli powyżej średniej krajowej (ergo: przeciętny Polak otrzymuje pieniądze na minimum egzystencji). Ten tysiąc ojro (w przeliczeniu) jest poniżej płacy minimalnej w innych krajach, choć jakby się przypatrzeć, to ceny podstawowych produktów mogą być tam podobne - więc za tę kasę mogą sobie kupić więcej jajków i wędlinów, niż ich polski odpowiednik. Więc pytanie, czy kierujemy się ilością pieniędzy, ich mocą zakupową, czy jeszcze czymś innym?
Jak to gdzie? W skali zjawiska. Czy chcesz czy nie chcesz większość zawodów to według proponowanej nomenklatury to zawody proste. Stacze, wydawacze, montażyści itp. Przejrzyj łaskawie, losowo wybrane oferty pracy i stawki w nich proponowane. Nie ma wielkiego wyboru. Resztę sobie dopowiedz.
Jezu Chruście...Mówimy o jakichś fundamentalnych dla biznesu kwestiach, podstawowych zależnościach typu 7P.
Produkt, cena, ludzie, promocja, itd. Jeśli podbijesz komuś pengę dwukrotnie, to raczej nie będzie to bez znaczenia na wysokość Twoich własnych zarobków, ale przede wszystkim ceny produktu. Która z kolei warunkuje sprzedaż,itd. Stosując Twoją retorykę: skoro szefowie w tych wszystkich firmach nie są co do jednego debilami i gnojami, to czemu nie płacą wszystkim średniej krajowej z lekką górką? Czemu stosując Twoje kryterium "pay 4k or die" trzeba by było zaszlachtować jakieś 99,9% rynku? Nikt się nie zna na biznesie? Wszyscy są chciwymi skurwysynami?
Zabrzmiało cynicznie. Czyli szatniarz nie ma prawa wynająć pokoiku i trzymać w nim kanarka? Czyli co? Buch go do pieca? Kogo jeszcze? Sprzątaczkę, sprzedawcę lodów, nauczyciela i listonosza też? Okrutne to trochę. Chcesz skazać na wegetację więcej niż połowę rodaków. Gdzie chrześcijańska moralność, jakkolwiek absurdalnie by to nie zabrzmiało?
Wiesz, jesteśmy zamknięci w innych pudełkach, patrzymy na to z innej perspektywy. Pytanie, czy właściwej.
Ty skupiasz się na pracowniku - że jemu ma starczyć na mieszkanie, jedzenie, rozrywkę, wczasy, itd. W Twoim pudełku pracownik bez czwórki na ręce jest oszukany i wykorzystany, bo za wypłatę za mało śledzi sobie kupi. Cokolwiek by nie robił, na jakimkolwiek poziomie i z jakimkolwiek zaangażowaniem - ma być czwórka na łapce, no excuses. I jak ktoś otwiera biznes, podstawowa rzecz w bzinesplanie: ma być co miesiąc czwórka na rąsi u każdego pracownika. Kiedyś już w historii testowano podobne rozwiązanie, jeśli się nie mylę.
Ja się skupiam na rynkowej wartości tej pracy, czyli patrzę oczami firmy - ile realnie może i czuje, że powinna, dać. Biorę pod uwagę, że nie każdy ma w danym momencie gwarancję obrotów na pewnym poziomie, może mieć na głowie kredyty, leasingi i masę innych zobowiązań - zakładam, że nawet przy największych chęciach może tej czwórki dla każdego nie mieć, zwłaszcza na początku działalności i przy małej skali biznesu.
Tymczasem Władka stać, a Castoramy nie. Czy to nie wzbudza, żadnych podejrzeń? Czy ów słynny model nie pozwalający płacić robolowi ani grosza więcej, nie jest tanią przykrywką-wymówką?
Przykrywką-wymówką przed czym? Przed płaceniem ludziom po 4 koła minimum? Tu nie potrzeba wymówek, to jest oczywiste.
Ponieważ znajdują się ludzie do
prostej roboty za 1800, 2000, 2300 na rękę, a konkurencja stawek nie podwyższa, każda złotówka więcej jest pasywem. Pracownik działu obsługi klienta nie jest w stanie lepiej wykonać swojej roboty, nie jest w stanie spowodować, że ta kwota bardziej się firmie zwróci. W sprzedaży czy zawodach kreatywnych można traktować tę bezpieczną podstawę jako inwestycję (pracownik lepiej opłacony może pracować skuteczniej, inwestować prywatne środki w rozwój, itd.), w pracy fizycznej jak podwyższysz komuś pensję 3 krotnie, to nie będzie 3 razy szybciej biegał, albo nosił 3 razy większych ciężarów. Dlatego firma typu Casto, która szarpie się o zachowanie promili marży nie ma realnego interesu w podwyżce płac. Wydatek spory, zysk dla firmy żaden, wydane pieniądze spokojnie można by było zainwestować w rozwój oferty, budowę kolejnego sklepu, reklamę, itd.
Niech będzie, aczkolwiek to raczej działa tak, że dajemy kilka towarów taniej, zwykle tych przy okazji których rywalizujemy z bezpośrednią konkurencją, a na reszcie kosimy ile wlezie. Oczywiście dostawców tniemy równo i bez litości, niech się nasycą... skalą...i tym że w ogóle dostaną kiedyś tam jakieś pieniądze... Pal sześć.
Nie chcę zabrzmieć jak pryszczaty korwinista z likwidowanego gimnazjum, ale naprawdę nie mam problemu z tym, że ktoś dla swojego dobrze pojętego interesu narzuca wysokie marże, przeciąga płatności lub oferuje swoim dostawcom układ, w którym to oni mu płacą za wystawianie towaru w jego sklepie. Dopóki to jest skuteczne, a strony się zgadzają, nie robią sobie przykrych niespodzianek, jest ok.
Zastanawiam się, czy pracownik hali we Francji będzie miał problem, by dociągnąć do pierwszego? Ja nie wiem, jak myślisz?
Nie znam tych realiów. Wiem, że płaca minimalna kręci się w okolicach 1500 Euro za miesiąc, przy czym tydzień pracy wynosi 35h w tygodniu. Pytanie, na ile to realnie starcza. Jak wklepałem w Google "koszty życia Francja", to wyskoczyło mi, że budowlańcy zarabiają od 1500 w górę (czyli płacą im od minimalki, cóż za zaskoczenie), a sekretarkom od 2200 :)
Ciekawym, jak to się ma do np. kosztu zakupu/wynajmu nieruchomości, średniej raty za samochód, itd. Takie zgadywanie po cenach bułek i zapiekanek nie jest miarodajne.
No ale ok, załóżmy że siadamy sobie przed Excelem i wynika z arkusza, że Francois we francuskiej Castoramie może pozwolić sobie na więcej niż Franek w polskiej. To oznacza, że spiseg i polscy pracodawcy łamią życie swoim podopiecznym, czy np. że wartość zakupowa pieniędzy, jakie płacą (i dużo wyższych nie chcą/nie mogą) jest po prostu słabsza? W sensie: Facet zarabia na knajpie x i może z tego odpalić 2 kafle kelnerce. Że ona za te 2 kafle nie pofruwa, to w podobnym stopniu "wina" przedsiębiorcy, jej samej i innych przedsiębiorców, którzy mają za wysokie ceny.
Załóżmy taką sytuację: zostaje ogłoszony program 4k+, będzie wielkie wyrównywanie płac do tego poziomu. Wiedząc o tym, firmy handlowe podwyższają ceny, bo wiedzą, że tych, co było stać przy starych zarobkach, będzie stać na ciut wyższe przy swojej podwyżce. No i na podwyżki u siebie też trzeba zarobić. Marian dostaje upragnione 4 koła, ale dalej nie stać go na to, na co nie było go stać, bo coś, co kosztowało kafla, kosztuje półtora. Czyli trzeba zrobić program 6k+, a później 8k+ i tak ad infinitum. Źle kombinuję?
W telegraficznym skrócie. Terminy płatności, warunki zwrotów, dostaw, reklamacji, operacje speców od księgowości na których Władka zwykle nie stać, takie tam drobiazgi, które wychodzą przy prowadzeniu dużej firmy o zasięgu ogólnopolskim, ogólnoeuropejskim, ogólno ogólnym. Przecież wiesz.
No ok, Władka nie stać (choć bardziej bym obstawiał, że mu się nie chce po nocach tego rozkminiać), a Castoramę stać. W związku z tym oni mają siedzibę w raju podatkowym i płacą groszowe sprawy, a on w Radomiu i oddaje Państwu jakieś 40% tego, co mu przelatuje przez firmę. Niech zgadnę: Stąd wniosek, że prędzej C. stać na podniesienie 2x pensji dla 10 tysięcy pracowników, niż Władka?
Jeżeli pamiętasz takie akcje, to powinieneś także pamiętać, że Władek musiał za towar zapłacić gotowizną, a jak miał super dobry układ to dostawał krótki termin płatności. W markecie to nie miało prawa przejść, więc masz wytłumaczenie. I znów Władka było stać, a model kapitulował.Dziwne. Nie sądzisz?
Szczerze, to u mojego Władka było tak, że on wisiał Selenie, Akzo i Den Bravenowi, bo jemu wisiały pomniejsze Władki, nawet takie z małych sklepów, które nic nie dawały na termin. Ale biorę pod uwagę, że to mógł być niesamowity wyjątek.
Tak. Masakra. Szkoda mi ich jak cholera. Jak się stało przez tyle lat z pensjami, to teraz wielki płacz. Mam nadzieję, że ludziki się w końcu zbuntują, bo byli rypani w tyłek przez całe lata. Bez względu na to czy rynek przeżywał rozkwit, czy dołek. Kto dostarczył materiały, na te wszystkie inwestycje? Krasnoludki?
Myślę, że nie ma płaczu. Na miejsce tych obecnych są nowi. Jak nie Polacy, to Ukraińcy, Białorusini, itd. Duże korpo nie działają na zasadzie "otwórzmy kolejny market w Polsce, dajmy kolejnej setce ludzi zajebiste zarobki!", tylko kminią to w kategoriach szybko zwracającej się inwestycji. Oni (zarząd, rada inwestorów, itd.) muszą robić duże cyfry i wysokie tempo, podwyżki by te cyfry zmniejszyły i wyhamowały tempo. Konflikt interesów z łatwym do przewidzenia skutkiem.
Co do pytania "kto dostarczył"...No, powiedziałbym, że akurat w składach typu Castorama to ci najgorzej opłacani mają równie znikomy wpływ na samą transakcję. Z całego procesu wprowadzania do obrotu, ustalania ceny, warunków płatności, promocji, itd. - co jakiś wpływ na sprzedaż ma, oni biorą końcówkę - dział elektryczny po prawej, nie, nie mamy, ma Pan kartę stałego klienta? Więc jeśli iść w narrację, że ci pracownicy tak bardzo pomogli sprzedać te tony gipsu i tysiące metrów kwadratowych paneli, to akurat te sieciówki są słabym przykładem.
Wiadomo. 10 to 10. Pytanie ile pochodzi z przycięcia niewolnikowi, przepraszam najmocniej szanownemu pracownikowi.
Wracamy do początku gawędy. Zamiast się zżymać, że w zimie jest zimno, woda w morzu jest słona, a praca w pewnych zawodach kiepsko płatna - lepiej po prostu poszukać lepszej roboty, a te gorzej płatne zostawić ludziom na początku ścieżki zawodowej, studentom, ludziom pozostającym pod finansową opieką rodziców, itd. Po co iść w narrację o przycinaniu, skoro wiadomo, że po takiej robocie nikt nie spodziewa się kokosów, to jest typowa "pierwsza poważna praca", z której każdy średnio ambitny pracownik powinien wymiksować się maks w rok, nawet nie ze względu na warunki, tylko chęć robienia czegoś więcej.
Upieram się, że nie można tego tłumaczyć w ten sposób. Pojęcia nie mam czym się zajmujesz i szczerze mówiąc gówno mnie to obchodzi, ale może warto czasem zejść niżej i spojrzeć co się tam tak naprawdę dzieje. Polecam, cały czas przypominając o skali zjawiska o którym tutaj sobie tak przyjemnie rozmawiamy.
A czemu warto? Jacyś ludzie się na coś dogadują i sobie te umowy realizują, lepiej lub gorzej. Ja nikogo nie obarczam skutkami swoich decyzji, nie mam pretensji do "onych", że mi za mało płacą. Ponieważ nie jestem w sobie do szaleństwa zakochany, zakładam że każdy może iść w moje ślady i zarabiać jakieś tam sensowne pieniądze. Jeżeli słyszy bez żadnych czarów, że szans na awans zero, robota ciężka, a kasa żadna - ale taką umowę podpisuje, to mi nic do tego. Jestem głuchy na piosenkę Zaopiekuj się mną, nawet gdy nie będę chciał, jak ktoś sam dla siebie nie chce dobrze, to ja go wyręczać nie będę.
Nie chciałbym sprowadzać tej fajnej dyskusji do poziomu personalnych wrzutek, ale powiedz mi: poza dolą polskiego robotnika i skalą zjawiska w Polsce, Twoja wrażliwość w temacie rozciąga się również na inne geograficznie obszary? W duchu Naomi Klein sprawdzasz, czy dostawca kawy dla Tchibo/Woseby/whatever regularnie płaci ZUS, a jego pracowników stać na zagraniczne wczasy? Kompa i telefon masz z nalepkami Fair Trade? No bo wiesz, jako reprezentant ciemnej strony mocy, obszarników, kułaków i ciemiężycieli ja nie mam problemu przyznać, że nie walczę i nie ruszają mnie specjalnie akty nierówności płacowych. Jeśli ruszają Ciebie, to chyba nie powinieneś być obojętny na wyzysk pracowników w krajach położonych bardziej na wschód, to by była hipokryzja, czyż nie? Albo schodząc z Ciebie:
- Jak "zaangażowany" zespół Nejpelm Def wykonuje swoje piosenki o wyzysku i krwiopijczych korporacjach na instrumentach, wyprodukowanych w warunkach wyzysku dla krwiopijczych korporacji, to jest to Kazikowy wegetarianin, co wpierdala schabowe, czy alles klar, liczy się przekaz?
Pisząc model miałem na myśli zestawienie z Castoramą. Padło to gdzieś tam w ferworze walki. Wszystko jedno, ale pojawia się znowu pytanie. Naprawdę uważasz, że w Biedronce jest tak tanio, a z kolei Lidl to faktycznie cenowa klasa średnia?
Nie, chodziło mi bardziej o pozycjonowanie na rynku. Lidl stara się być trochę bardziej egzotyczny i wysmakowany, ale w przystępnej cenie. Od biedy można powiedzieć, że jest to jakaś misja edukacyjna, odrywanie Janusza od mielonych i pokazywanie mu palcem - patrzaj, jakie dobre są te falafele, hummusy, syropy klonowe i chrupki o smaku wasabi. Biedra natomiast jedzie po ogranych szlagierach, odgrzewanych kotletach w sensie stricte. Ma być kurwa tanio i znajomo i topornie. Jak Lidl próbuje być Nile, to Biedronka jest rehem Blasphemy czy Beherit.
Nie interesuje mnie gdzie kupujesz, nie interesuje mnie marka produktów. Jaką najczęściej widzisz kwotę kasowaną przez pracownika pieszczotliwie nazywanego "1500". 50, 100,150, czy więcej złotych? Nie. Nie chodzi mi o to żebyś unikał jego wygłodniałego, zazdrosnego spojrzenia.
Wiem, do czego pijesz i niestety, nie pomogę. Zakupy robię rzadko, uważam że mega skromne, ludziom do rachunków nie zaglądam, bo z reguły jak się wsiorbię w telefon, to mnie muszą szturchać, że już moja kolej na "dzień dobry, nie mam karty Rodzinka, tak, poprosze siatkę". Ale jeśli wyjątkowo zwracam uwagę, to ZAWSZE, ale to ZAWSZE, jeśli stoi przede mną jakiś upaprany czymś białym budowlaniec, zawsze ma na większym wypasie koszyk. I ZAWSZE mam wtedy refleksję, że albo akurat ci kolesie nieźle zarabiają, albo są biedni, bo rozpierdalają hajs na bzdety. Jeżeli nie robisz sobie śniadania na chacie (jakieś kanapki, sałatka), tylko wbijasz na sklep i kefirek, bułeczki, wędlinka, serek, obowiązkowa cola 2l, obowiązkowy Tiger. etc. to np. u mnie skąpometr już wyje (15 ziko x 20 śniadań w robocie= 3 paki miesięcznie na same śniadania typu "chemiczny Ali", o ja pierdolę). O pakiecie bronksów klasy Żubr/Harnaś nie wspomnę, bo to już w ogóle pasywo w chuj (nie znajduję sensu w piciu takich bro, nie żebym był koneserem, ale przecież w klasie tych piw nie do wypicia są jeszcze te marketowe wynalazki po zylu za puchę, to po co przepłacać). Acha, koniecznie również fajki, czyli najgłupszy nałóg świata, dla najbogatszych. Także przepraszam, ale jeśli miało wyjść, że ja tu obładowany paletami szynki parmeńskiej w daktylach i truflami, polewający uczestników kolejki Moet&Chandon a przede mną zazdroszczący mi proletariusz z suchą bułką, to mam raczej doświadczenia odmiennej natury.
Gdyby te podwyżki i tej wysokości weszły w życie i gdyby miały charakter ogólny, bez kombinacji z etatami, to sam rozumiesz co stałoby się z tak zajadle bronionym modelem Castoramy w którym na wejściu dysponujemy według relacji świadków, skromnymi dwunastoma procentami?
[/quote]
Dwanaście procent to marża, tak dla uściślenia. Więc ciężko powiedzieć, ile tych procent jest do dyspozycji, rozumiem to tak, że z tych 12% muszą pokryć podatki, opłaty gruntowe, czynsze, prady, telefony i inne takie, co pewnie zżera kilka procent z tych 12.
Nie wiem, co by się stało. Ty wiesz?
Przypomniało mi się, że śledziłem kiedyś forum, prowadzone przez tę kobietę, co niszczyła w sądach Biedronkę. Głośna akcja swojego czasu. I byłem w ciężkim szoku, że dla ludzi z Biedry każdy sklep był kompletnie inny od ich biznesu. A bo w Carrefour to czegoś nie mają, a w Aldi czegoś nie robią, a gdzieś tam mają inne półki, a w leclercu pomagają spakować zakupy, a w Auchan cośtam...Myślę, że podobnie jest z casusem składów budowlanych - że dla mnie Leroy, Obi i Castorama to jeden pies, a dla ludzi z wewnątrz to pewnie różnica jak między Blasphemy a Opeth. Odpowiadając na pytanie - może podwyżki by spowodowały, że cały rynek by się rzucił do naśladowania. Ale może/raczej/zdecydowanie nie. Obstawiam scenariusz: obserwujemy, co im się stanie od tych podwyżek. Jakby się okazało, że niespecjalnie przybyło hajsu (a chyba by nie przybyło?), a koszty wzrosły (bo chyba się zgadzamy, że by wzrosły), to raczej nikt by tego nie naśladował.
BTW, czytałeś może "Bogaty ojciec, biedny ojciec"? Wbrew pozorom, nie całkowicie o opiekunach :) , ale warto kuknąć, żeby wyrobić sobie zdanie.