https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103085,29179985,zepsute-mieso-owszem-ale-poezja-zaczyna-sie-przy-dojrzalym.html pisze:"Zepsute mięso, owszem. Ale poezja zaczyna się przy dojrzałym pampersie". O "babraniu się" w tym, co pozostaje z życia
Mówi, że telewizora w życiu nie kupił, a co dwa lata ma "nowy". - Ze śmieci biorę też radyjka, nieradyjka i inne mikrofale. Do tego ciuchy i jedzenie, bo czemu nie, skoro jest jeszcze świeże. Jak mnie krew zalewa, gdy ludzie to wszystko wyrzucają! Ile węgla trzeba przepalić, żeby człowiekowi zrobić rzecz, która starczy mu na jeden uśmiech. A później się nią nudzi i won! - stwierdza w rozmowie z tokfm.pl Jerzy Zieliński, kierowca śmieciarki.
Jerzego Zielińskiego koledzy nazywają Literatem, bo jak nikt umie opowiadać o śmieciach. Najpierw stęknie, sapnie, rzuci zwyczajową "ku..wą" przy podnoszeniu wora, ale jak tylko coś z niego wypadnie lub po prostu rzuci się w oczy, Jerzy zaczyna opowieść.
- Dajmy na przykład tamtą młodą parę. Zajeżdżamy kiedyś pod dom jednorodzinny, a tam rozstanie na bogato. Na stercie leży całkiem świeży męski garniak, koszule, swetry, gacie i jakieś golarki. Wszystko rzucone niedbale, nawet do worków nie było zapakowane. Widać, że spokoju w tych śmieciach nie było. W pierwszej chwili myślę, że może chłopu się zmarło. Ale nie, spod spodu wystaje suknia ślubna i to nie jakaś stara, tylko dzisiejsza. No to stoi jak byk, że baba chłopa wyprowadziła ze swojego życia i to niedługo po ślubie – opowiada Jerzy.
- Zeszli się później? - dopytuję.
- Po jakichś dwóch tygodniach w śmiechach były kwiaty. Ale czy od tamtego wyrzuconego biedaka, czy od jakiegoś zmiennika, czy po prostu kobieta kupiła je sobie na smutki, to ja nie wiem. Śmieć powie o człowieku wiele, ale też wszystkiego nie zdradzi – mówi.
Zieliński jako kierowca śmieciarki w Krakowie pracuje od 21 lat. Widuje w kubłach to, co odsyła do codziennych historii, ale również do dużych opowieści. Tych, które zaczynają się nagle i przygniatają ludzi przez długi czas: pandemia, wojna, inflacja.
"Kocham śmieci!"
Innym świadkiem tych historii jest Michał Rukawisznikow z Krosna Odrzańskiego. Jego z kolei nazywają Magistrem w Śmieciarce, bo tak zatytułował profil na Instagramie i Facebooku, gdzie relacjonuje swoją codzienność w pracy. Magister, bo skończył pedagogikę w Zielonej Górze. Właśnie temu najbardziej dziwią się ludzie, gdy słyszą, że robi w śmieciach. - Właściwie to dziwią się coraz mniej – poprawia.
- Na początku niektórzy, gdy mnie poznawali, byli nawet zszokowani. Bo jak to, koleś może uczyć w szkole informatyki, a babra się w śmieciach? Ale teraz ludzie coraz lepiej to rozumieją, bo przybywa takich, którzy porzucają swoje zawody i zaczynają robić to, co lubią – dodaje.
- To teraz ja się zdziwię, gdy mi powiesz, że lubisz śmieci – wtrącam.
- Ja je kocham! Co rano cieszę się, że idę do pracy, a nie – jak niektórzy – myślą tylko, żeby wziąć chorobowe. Podoba mi się ten efekt czystego miasta, który jest rezultatem mojej roboty. Gdy o godz. 7 rano wyjeżdżam na ulice, to pod każdym domem piętrzy się sterta worków, miasto jest mocno zaśmiecone. A jak kończę o godz. 15, to jest już czyściutkie. Efekt widać gołym okiem i przychodzi szybko. A na ten nauczycielski trzeba czekać nieraz miesiącami i latami – podkreśla.
Poza tym - kontynuuje - ludzie szanują śmieciarzy. Czasem nawet zdarza się, że wręczają im podarunki w dowód wdzięczności za wykonaną pracę. Niedawno Michał i jego ekipa dostali np. naleśniki i ciastka od mieszkanki Krosna. A z prestiżem zawodu nauczyciela różnie ostatnio bywa i to nie z winy samych belfrów.
- Do tego dochodzi jeszcze aspekt finansowy. Aby w szkole zarabiać tyle, co teraz w śmieciarce, musiałbym przepracować kilkanaście lat w zawodzie nauczyciela. Bo nawet w małych miasteczkach, jak nasze, można wyciągnąć w tym fachu 6 tys. zł brutto. A w większych miastach i prywatnych firmach zarobki są jeszcze wyższe. Ostatnio widziałem ogłoszenie, w którym szukano kierowcy śmieciarki z pensją 6 tys. zł netto – tłumaczy.
Zarabia więc tyle, by czuć się bezpiecznie. Nie musi przy tym wchodzić w tzw. kulturę zapierd...lu, do której zniechęca się coraz więcej pracowników młodego pokolenia. - Mam żonę i trójkę dzieci. Dzięki tej pracy mogę spełniać się zawodowo, ale też rodzinnie, czyli spędzać czas z bliskimi. Nie wyobrażam sobie, żeby siedzieć w robocie przez większość dnia i być tatą z doskoku – podkreśla.
Zawodowo spełnia się również dlatego, że uwielbia pracę za kierownicą, co ma po ojcu i dziadku, którzy zawodowo jeździli autobusami i ciężarówkami. Gdy więc tylko wszedł w dorosłość i rozpoczął studia, to zaczął też zarabiać przy rozwożeniu pieczywa. Później jeszcze woził busem dzieci do szkoły, aż w końcu trafił na ofertę pracy w śmieciarce. I tak jeździ nią od pięciu lat.
- Gdy miałem praktyki w szkole, lubiłem pracować z dzieciakami i dobrze to wspominam. Ale w ogóle nie żałuję, że z tego zrezygnowałem na rzecz śmieciarki – mówi Michał Rukawisznikow.
"Babrzemy się w tym, co pozostaje z cudzego życia"
Było trochę perfumowania zawodu śmieciarza, więc czas przejść do smrodu. Bo jest on wpisany w tę robotę jak w mało którą.
- Najgorsze były pierwsze dni, bo człowiek nieprzyzwyczajony. Smród nie do wytrzymania! Musiałem powstrzymywać wymioty, żeby ich nie zrzucić przy kolegach. Bo po co mieli się ze mnie śmiać? Jeszcze by któryś powiedział, że nie nadaję się do tej roboty i przybrałbym to sobie do głowy. Ale to były inne czasy. Teraz jak werbujemy młodziaka, to dajemy mu spokój. A niech biedak pójdzie na stronę i w spokoju huknie na trawę to, co mu siedzi na żołądku. Bo czy nam coś z tego powodu ubędzie? Na zdrowie! - życzy Jerzy "Literat" Zieliński.
- Dlatego mówię, że w tej robocie trzeba lubić śmieci, bo bez tego człowiek nie poradzi sobie z zapachami i nigdy nie będzie mu się dobrze pracowało. Ja akurat zacząłem jeździć w zimie, więc zapachy nie były aż tak intensywne. Ale przyszło lato i je poczułem. Na szczęście byłem już wdrożony. Najgorsze jest zepsute mięso, a mało kto wie, jak naprawdę śmierdzi, gdy leży w kubłach przez kilka gorących dni. Nie do opisania! A resztę zapachów BIO to każdy zna. Tyle że my mamy je w natężeniu razy sto. Musimy przywyknąć – przyznaje Michał Rukawisznikow.
- Zepsute mięso, owszem. Ale poezja w tej robocie zaczyna się przy dojrzałym pampersie. Co poradzisz, życie. W śmietniku pomieści się i rozbity flakonik z pięknym perfumami, który znudził się kobiecie, i pampers starszej osoby. Babrzemy się w cudzym życiu. A właściwie w tym, co po nim zostaje – podkreśla Zieliński.
"Za covida naród żył na bogato"
Z perspektywy Literata życie przyspieszyło "za covida", a zaczęło zwalniać teraz, "za inflacji". Chodzi mu o to, że podczas pandemii ludzie gromadzili jedzenie - na zapas, na samotność, na pocieszenie, na zagryzanie smutków - a później go nie przejadali i wyrzucali. A teraz liczą każdy grosz i rezygnują z nadmiarowych zakupów.
- W kubłach widziałem całą masę mięs, jeszcze zapakowanych próżniowo. Do tego serki, nieserki i inne konfitury. Równie dużo było pustych opakowań po jedzeniu z knajp. Bo znudzili się tymi serkami i zamawiali na wynos. Ale za covida ogólnie wszystkiego na śmietnikach było więcej. Zabawek, bo dzieciaki zostawały w domach i matki próbowały je zająć coraz to nowszymi miśkami, lalkami, autkami. Telewizorów, bo jak chłop już zaległ na sofie, to co sobie będzie odmawiał lepszego sprzętu. I starych ciuchów, bo ludzie siedzieli na internecie i kupowali nowe. Za covida naród żył na bogato – ocenia Jerzy Zieliński.
Wtedy też w śmieciach zaroiło się od butelek i puszek. Bo – jak tłumaczy mój rozmówca - "życia w zamknięciu nie zniesiesz na trzeźwo". - Zaskoczyło mnie, jak dużo wtedy ludzie "robili" szkła. Moja żona jest ekspedientką i też to zauważyła, tyle że od innej strony. Klienci, których znała, regularnie – najpierw dwa, później trzy, w końcu cztery razy w tygodniu – zaczęli wracać po flaszkę wina, wódy czy baterię piw. Myśmy też mieli wyładowane szkłem kubły. Ale po covidzie nagle go ubyło, bo ludzie wrócili do firm. No dobra, gdzie ubyło, to ubyło. Kumpel, który zbiera śmieci z przydrożnych koszy, mówi, że tam małpek teraz urodzaj. Bo ludzie po robocie wyciągają je z torebek albo zza pazuch, a potem jeb do ulicznych kubłów. Żeby szef, stara, sąsiad nie widzieli – tłumaczy.
Zieliński mówi, że życie zna i ostatnią rzeczą, jaką inflacja ograniczy, to szkło. Bo jak tłumaczy, ludzie mają swoje priorytety. - Najpierw zaczynają oszczędzać na tych tych pudełkach, czyli – jak wytłumaczył mi to młodszy kumpel – jedzeniu fit. Za ciężkie pieniądze kupowali te diety i jedli je tak, żeby schudnąć. Było to widać po śmieciach w drugiej części pandemii. Bo w pierwszej zasiedli w domach, przybyli w dupach, to potem każdy w panice zaglądał do tych pudełek. A teraz znowu jest ich mniej, przez drożyznę. Bo akurat na ficie to można przyoszczędzić bez żalu – mówi.
"Starczą człowiekowi na jeden uśmiech, a później won!"
Obaj kierowcy śmieciarek nie znoszą marnotrawstwa. Michał Rukawisznikow załamywał ręce, gdy w kubłach znajdował zamknięte jeszcze próżniowo jedzenie, w dodatku z aktualną datą ważności. - A pod sklepami i gastronomiami to dalej jest plaga. Ich właściciele nie mogą dzielić się niesprzedanym jedzeniem i wyrzucają je w ogromnych ilościach. Zabieramy do śmieciarki całą masę dobrych owoców i warzyw. W ogóle tego nie rozumiem. Przecież tyle ludzi mogłoby się tym najeść! – podkreśla.
Często bierze coś dla siebie, bo nie może patrzeć, jak się marnuje. Zwłaszcza zabawki, które mogą przydać się jego dzieciom. Jak mówi, żona nie ma nic przeciwko, byle nie robił tego w nadmiarze. - U mnie w domu 90 proc. zabawek pochodzi ze śmieci. Są w bardzo dobrym stanie i czasem cenne. Kiedyś przyniosłem markowe autka, których nie można już nigdzie kupić. Poszperałem w internecie i okazało się, że za trzy te zabawki musiałbym zapłacić ok. 500 zł. Znoszę więc koparki, karetki i wozy strażackie. Co nie przyda się w domu, daję znajomym, bo w ich domach jest sporo maluchów. Ale i tak żona ostatnio mnie ochrzaniła, że już znoszę tego za dużo. Teraz mam robić zdjęcie danej zabawce, wysyłać jej, a ona sprawdzi, czy już tego modelu nie mamy – opowiada.
Jerzy Zieliński też lubi rzeczy "z odzysku". Jak mówi, telewizora w życiu nie kupił, a co dwa lata ma "nowy". - Mógłbym mieć częściej, ale przywiązuję się do starych. Dopóki żona nie zacznie mi truć, że poszukałbym nowszego, to nie zmieniam. Biorę też radyjka, nieradyjka i inne mikrofale. Do tego ciuchy i jedzenie, bo czemu nie, skoro jest jeszcze świeże. Jak mnie krew zalewa, gdy ludzie to wszystko wyrzucają! Ile węgla trzeba przepalić, żeby człowiekowi zrobić rzecz, która starczy mu na jeden uśmiech. A później się nią nudzi i won! - oburza się Literat.
Kierowców śmieciarek wkurza też, gdy mieszkańcy bloków i domów nie segregują śmieci. Michał i Jerzy mają obowiązek robić wtedy zdjęcia i przekazywać do biur swoich firm. Gdy sytuacja powtarza się z kubłem przy danym domostwie, to jego mieszkańcy dostają podwyżkę opłaty za śmieci. - One nie są anonimowe – przypomina Rukawisznikow.
No i jeszcze te liście – udręka śmieciarzy. Michał mówi, że gdy jesienią ludzie zbierają liście z trawników, to dla niego najgorsze dni w roku. - Szaleńczo pakują je do worków, a my je zabieramy. Każdy waży po 20-30 kg, a są ich setki, jeśli nie tysiące. Dość powiedzieć, że pod wieloma domami leży ich po ok. 20. Przerzucamy więc grube tony. Każdy worek trzeba podnieść na wysokość klatki piersiowej, bo na tym poziomie jest tzw. zasyp, czyli miejsce w śmieciarce, do którego wrzucamy odpady. Ciężka robota, ale póki co temat nie do przeskoczenia. Jak ludzie piszą u mnie na profilu, że nie grabią liści, bo natura zrobi swoje, to ja to pochwalam – stwierdza mój rozmówca.
"Tej jednej historii opowiedzieć nie umiem"
Ostatnio Jerzy Zieliński znalazł w śmieciach przy bloku niebiesko-żółtą flagę. Była na niej naszywka z ukraińskim napisem: "Jesteś u siebie". - Tak się jakoś zamyśliłem nad tą flagą. Bo czy to znaczy, że komuś już znudziło się gościć uchodźców? A może po prostu wrócili do swojego kraju i została po nich ta pamiątka, której nikt już nie chciał? Mam tylko nadzieję, że przynajmniej tutaj nie przeżyli niczego złego – mówi.
Gdy Putin rozpętał wojnę w Ukrainie, a do Krakowa zaczęły przyjeżdżać tysiące uchodźców, Zieliński przyjął do domu rodzinę z Kijowa. Zrobił też wśród kumpli i ich rodzin "ściepę" na Ukraińców, po czym przekazał zebrane pieniądze, jednej z organizacji pomocowych.
- Chyba nie zrobiłem w życiu wiele dobrego. Bo jakie dobro może wyniknąć dla świata z mojego jeżdżenia na śmieciarce? Pomyślałem, że już czas wpisać coś do tej pustej rubryki. A jak patrzyłem na te dzieciaki, które uciekały z matkami przed wojną, to aż w gardle mnie ściskało. Mówię ci, gdybym spotkał tego drania, który im to zafundował, to bym go... Na śmietniku historii nie robię, ale tam bym go zostawił – stwierdza.
Po wybuchu wojny zbierał też po śmietnikach misie, lalki i samochodziki. Czyścił i zawoził do punktu recepcyjnego dla uchodźców. Kiedyś na jego oczach wolontariuszka przekazała pluszowego tygrysa ukraińskiemu dziecku. Gdy pytam, jak maluch zareagował, Literat milknie. - Tej jednej historii opowiedzieć nie umiem. No... prostu nie idzie – puentuje łamiącym się głosem.