AUDYCJE RADIOWE

Tematy niekoniecznie związane z metalem i muzyką...

Moderatorzy: Heretyk, Nasum, Sybir, Gore_Obsessed, ultravox

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
moonfire
zahartowany metalizator
Posty: 3483
Rejestracja: 10-05-2011, 00:48

Re: AUDYCJE RADIOWE

24-02-2021, 21:49

Wasyl pisze:
24-02-2021, 12:17
Zarz najlepszy będzie w Polskim Radiu, gdyż:

https://www.bankier.pl/wiadomosc/Marek- ... 62496.html
Zanim ogarnie, że metal puszczają, kadencja pisiarzy się skończy. :)
BartekThrawn
zaczyna szaleć
Posty: 128
Rejestracja: 27-02-2010, 00:29

Re: AUDYCJE RADIOWE

27-02-2021, 11:22


535 pisze:
09-02-2014, 13:17
wlood pisze:
535 pisze:Przyznać się bez bicia. Ilu z Was posiada ten czteropłytowy ekskluzywny boks, tylko dla wybrańców? Wpisywać numery i miasta. Przydałoby się to "ożywić", bo niektóre akcje z tej audycji, są ponadczasowe i można ich słuchać nawet teraz. Niczym "Powtórki z rozrywki".
Numer 011/444 we wsi Prażmów przebywa.
Patrz Pan jak blisko, nie Prażmów, tylko numer.

Obrazek
Obrazek
Awatar użytkownika
Kilgore
rasowy masterfulowicz
Posty: 2144
Rejestracja: 21-12-2010, 20:34

Re: AUDYCJE RADIOWE

27-02-2021, 14:19

535 pisze:
27-02-2021, 13:30
Jak on mnie wkurwiał, i dalej wkurwia tym swoim egzaltowanym gadaniem. Jak kopiowałem kasety to zawsze go wycinałem, najgorzej jak pierdolił w trakcie utworów.
Ostatnio zmieniony 27-02-2021, 14:21 przez Kilgore, łącznie zmieniany 1 raz.
Wyobraź sobie że zawsze masz czas
Awatar użytkownika
maciek z klanu
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12504
Rejestracja: 23-12-2008, 22:34

Re: AUDYCJE RADIOWE

27-02-2021, 14:21

Świetny byl
Adrian696 pisze:nie, BURZUM jest emo ;)
Jestem Maciek, szukam klanu.
Awatar użytkownika
Kilgore
rasowy masterfulowicz
Posty: 2144
Rejestracja: 21-12-2010, 20:34

Re: AUDYCJE RADIOWE

27-02-2021, 14:25

maciek z klanu pisze:
27-02-2021, 14:21
Świetny byl
No nie, ale może za młody jestem i nie czuję kultu.
Wyobraź sobie że zawsze masz czas
Wojna
postuje jak opętany!
Posty: 402
Rejestracja: 19-02-2018, 09:19
Lokalizacja: Rzeka Bóbr .

Re: AUDYCJE RADIOWE

27-02-2021, 15:28

Za młody byłeś . Radio Zachód Zielona Góra była świetna audycja koleś miał zawsze nowości . Wygrałem nawet kilka konkursów .
535

Re: AUDYCJE RADIOWE

27-02-2021, 15:57

Wygrałem u Ryłkołaka wiele konkursów. W tym jeden niezwykle prestiżowy na najlepsze zdjęcie. Jeżeli ktoś pamięta to chodziło o młodzieńca rzygającego jeżem. Żałuję, że nie mam drugiej kopii.
knaar
rasowy masterfulowicz
Posty: 2710
Rejestracja: 05-04-2005, 22:53

Re: AUDYCJE RADIOWE

27-02-2021, 17:00

Ryłkołak to był kult. To wyczekiwanie w nocy na audycje. Prawie wszystko się nagrywało na kasety i potem słuchało. Konkursów też sporo wygrałem. Niestety gdzieś mi przypadł ten list, gdzie mam przyznany numer Śmiertelzgniłka.
Awatar użytkownika
Kilgore
rasowy masterfulowicz
Posty: 2144
Rejestracja: 21-12-2010, 20:34

Re: AUDYCJE RADIOWE

27-02-2021, 17:04

Żeby była jasność, muzę puszczał ok, tylko sposób prowadzenia mnie wkurwiał.
Wyobraź sobie że zawsze masz czas
G-raw
świeżak
Posty: 7
Rejestracja: 13-12-2021, 12:40

Re: AUDYCJE RADIOWE

06-01-2022, 13:58

Jako, że jest tu kilkoro sentymentalnych metaluszków to wrzucę zeznania Tomasza Ropiejki, który wygadał się z kulis swojego programu Witalisowi, który to chciał albo musiał popełnić poetycki bryk pt. „Decybelowy…”
A jako, że z Ropiejką wypiliśmy niejedną flaszkię i przegadaliśmy kilkanaście wydawnictw to z sentymentu wrzucę. Bo Ropiejko to spoko gość, mimo że głos ma niczym Rogaczwiecki to na dodatek ma szacun w starej bańce - od punkowych bękartów po metalowe stuleje.
Miksowałem Ropiejce jakieś bajakę na pożegnalne wydawnictwo „Nagrobka Requiem”, a i nawet jakiś czas temu wrzuciłem rippa taśmy z audycją „Niecały Rock” z 1998 (kurwał to były czasy).
https://www.youtube.com/watch?v=uqd9Bkc8fGw
Na początku września 1985 roku w redakcji Rozgłośni Harcerskiej pojawia się Tomasz Ryłko. Tym samym w eterze pojawia się jego pierwsza audycja „Niecały Rock”. Ta ostatnia oraz „Punkowa Lista Przebojów” były przeze mnie słuchane. Fragmenty audycji z piosenkami The Ramones, Extreme Noise Terror czy Dead Kennedys, okraszone zapowiedziami Tomasza Ryłko, posiadam na kasetach do dziś. Podobnie zresztą, jak głosy innych radiowych dziennikarzy, którzy opowiadają na kartach tej książki swoje historie, w tym: Filipa Łobodzińskiego, Romana Rogaczwieckiego, Macieja Chmielowego, Marka Gushyńskiego czy Krzysztofa Barankowskiego. […]
Tomasz Ryłko zauważa: – Julian Tuwim słynie z trafnych aforyzmów, lubił bowiem nadawać poetyckie definicje różnym przedmiotom czy czynnościom. Ja nie przepadałem za zadaniami z tematu „Co poeta miał na myśli?”, bo kto to może naprawdę wiedzieć…A ten aforyzm tłumaczę sobie tak, że radio to taka ulotna chwila, coś, co implikuje różnorakie, często bardzo gwałtowne emocje i uczucia, jednak szybko umykające z pamięci. To jak z radiową transmisją trzeciego piłkarskiego meczu Górnika Zabrze z AS Romą w kwietniu 1970 roku. Pamiętam tylko moment losowania zwycięzcy (wtedy nie stosowano karnych po dogrywce) rzutem monetą (żetonem) przez sędziego i eksplozję emocji, kiedy nasz wspaniały komentator – Jan Ciszewski – krzyknął „Polska! Górnik!”.
Ryłko trzymając się sportowej paraleli, dodaje: – Co innego transmisja w telewizji meczu Polska-Anglia z Wembley 17-ego października 1973 roku.
Z niej pamiętam wiele, a w szczególności podanie piłki do Domarskiego, jego natychmiastowy strzał i gol, potem ten kontrowersyjny rzut karny wykonywany przez Allana Clarka i wyrównanie, czy wreszcie chamski faul angielskiego bramkarza na Grzegorzu Lacie.
– Radio jednak miało w sobie tę tajemną moc, która dobrze wykorzystana i odpowiednio skierowana mogła „czynić cuda”, by wspomnieć tu kolejną część słuchowiska emitowanego przez CBS w USA w 1938 roku. Oczywiście mam na myśli „Wojnę Światów” Orwella i panikę, jaką ta audycja wywołała wśród części amerykańskiego społeczeństwa. To wymagało artyzmu twórców i kunsztu aktorów, czemu nie dorównuje choćby ta medialna, horrendalna, polityczno-ekonomiczna mistyfikacja z 11-ego września 2001 roku w Nowym Jorku i Waszyngtonie.
Odchodząc od wątków politycznych, dopytuję Tomasza Ryłko, czy słuchał radia – zanim sam do niego trafił. Otrzymuję zaskakującą odpowiedź. – Właściwie nigdy nie słuchałem radia – mówi Ryłko. – To, co nadawało Polskie Radio nie fascynowało mnie, a Radia Luxemburg czy London/BBC nie szukałem. Od radia wolałem adapter, a potem magnetofon. W latach 70. zacząłem bardziej świadomie odbierać muzykę i ją rozumieć, kierując się wśród jej bogactwa najpierw głośnością dźwięków, szybkością tempa, a potem wielkością przesteru gitar(y). Trudno było wtedy mówić o ciężkości muzyki – co jest równie ważne – kiedy masz do dyspozycji adapter „Mister Hit” i magnetofon szpulowy ZK 140. Dźwięk, jaki się z nich wydobywał był monofoniczny i pozbawiony głębszych niskich i wysokich tonów. Dopiero w II połowie lat 70., kiedy to pojawiły się polskie stereofoniczne zestawy radia ze wzmacniaczem i kolumnami (najpierw „Meluzyna”, a potem „Kleopatra”) oraz profesjonalne gramofony Hi-Fi, wtedy można było w pełni odbierać i doświadczać muzyki rockowej.
– Z biegiem lat mój gust wyrobił się, co było także zasługą kilku moich znajomych, którzy mieli dostęp do zagranicznej muzyki na płytach winylowych. Dzięki nim miałem możliwość niemal równocześnie poznawać i fascynować się brzmieniami kapel grających pop i rock, glam, hard rock i heavy metal oraz punk rock i awangardę. To pozwoliło mi w przyszłości być otwartym na wiele różnych gatunków i nurtów rocka, a jednocześnie fascynować się coraz bardziej ekstremalnymi jego brzmieniami. Potem miałem magnetofon szpulowy ZK 140 T, na którego taśmy nagrywałem płyty najważniejsze w tamtym okresie, począwszy od Deep Purple, Black Sabbath, Led Zeppelin, Pink Floyd przez Kiss, Slade, Iggy and the Stooges, Rush, Thin Lizzy, Van Halen, Motörhead, AC/DC, Judas Priest po UK Subs, The Clash, Sex Pistols, The Stranglers, Angelic Upstarts, Sham’ 69, Buzzcocks, Ramones oraz The Dickies.
– W pierwszej połowie lat 80. zacząłem bywać na warszawskiej giełdzie płyt w klubie „Hybrydy”, gdzie kupiłem sobie swoją pierwszą czarną płytę (Devo „Are we not men? We are Devo!”). Atmosfera, jaka tam panowała zawsze kojarzyła mi się z filmowym kasynem. Przyciemnione światła, cicha muzyka i mnóstwo ludzi, siedzących lub krążących po sali, tyle że prezentujących na rękach lub w pudłach dziesiątki winyli. Wielu z nich ze znawstwem i smakiem zachwalało swoją kolekcję, a w ich opowiadaniach nie cena miała znaczenie, ale jakość techniczna płyty („pieczątka”, grana lub używana), wydawca (oryginalny czy licencyjny) oraz wartość sentymentalna zawartości.
Kto nigdy nie był na giełdzie płyt ten nie zrozumie fascynacji winylami – frapująco opowiada Tomasz Ryłko.
– Radio było wtedy zaledwie uzupełnieniem moich pasji i poszukiwań, ale czasem słuchałem audycji „Mini Max”, „Cały ten rock”, a nawet „Tu Jedynka!”. Doceniam pasję i zaangażowanie w promocję rocka Piotra Kaczkowskiego i Marka Gaszyńskiego, jednak nie byli oni nigdy dla mnie wzorcami prezenterów radiowych. Dla większości byli gwiazdami eteru, ale dla mnie jedynie facetami, których nie fascynowały nowe brzmienia, takie, jak punk rock czy heavy metal, a nawet mogli je uważać za mniej wartościowe w stosunku do rocka czy hard rocka – klaruje swoje stanowisko Tomasz Ryłko. […]
Kamil M. opowiada dalej, jakie programy okazały się kluczowe dla jego muzycznej edukacji. – Był to „Wieczór trzech króli”, prowadzony m.in. przez Zbigniewa Z., Jarosława G. oraz „Niecały Rock” Tomasza Ryłko. To Ryłkołak uświadomił mi, ówczesnemu głodnemu muzycznej ekstremy trzynastolatkowi, jaka jest różnica pomiędzy death i black metalem. Jego wilgotny głos oraz podążające za nim zgorszenie, zepsucie i nekrofilistyczno--fekalne poczucie humoru były nie do podrobienia. Ten człowiek wychował w tym kraju rzesze fanów ciężkiego grania. Nagrywałem jego audycje i do dziś trzymam kasety z jego kultowymi bajajkami.
Z obowiązku, ale i z należytym szacunkiem, wymienię tu jeszcze nazwiska takie jak Piotr Kaczkowski, Wojciech Szamann i Tomasz Bekasiński. Ach, no i pozostaje jedyny w swoim rodzaju Tomasz „Ryłkołak” Ryłko. Szalony i niebezpieczny, ale z całą pewnością niepowtarzalny – kończy charakteryzować swoich radiowych ulubieńców Rafał M. […]

– Lata 90. dla polskiego radia mogę określić pierwszą częścią polskiego przysłowia „Miłe złego początki…” – wspomina tymczasem Tomasz Ryłko, przez szereg lat związany z Rozgłośnią Harcerską, później także z radiem RMF FM.
– To okres zachłystywania się „wolnością” i okres kapitalistycznej prosperity dla małych i dużych biznesmenów. Na rynku gromadził się coraz większy kapitał – a były to pieniądze krajowe i zagraniczne – kiedy wojsko oddało mu częstotliwości radiowe do celów komercyjnych. Powstały więc pierwsze stacje, konkurencyjne dla Polskiego Radia, budząc jednocześnie ze snu machinę promocji i reklamy, która z funkcji ubocznej z czasem stała się jedynym powodem i celem istnienia radia. Niestety, pieniądz w tamtej dekadzie dość szybko pokazał swoje kancerogenne właściwości, i choć przez lata liczył się jeszcze człowiek, jego doświadczenie, talent i zaangażowanie, to coraz silniejszym narzędziem nacisku i manipulacji stała się „słuchalność”, a potem stopień zainteresowania i akceptacji reklamodawców.
– Na początku lat 90. istotnym elementem ramówki niemal każdego radia była muzyka rockowa, polska i zagraniczna, oraz programy autorskie.
Wielu dziennikarzy, którzy nie mogli rozwinąć skrzydeł w państwowym radiu, wreszcie mogło pokazać, na co ich stać. Radio było najpopularniejszym z mediów. Telewizja nie była dla niego żadną konkurencją, a istnienie MTV służyło głównie promocji korporacji płytowych i ich wykonawców, zresztą było tylko w kablówce, więc jego zasięg był ograniczony. A radio miał każdy, w domu, w samochodzie, w pracy. Dostęp do muzyki był o wiele łatwiejszy niż w poprzednich dekadach, bo krajowy, domorosły przemysł dbał o to, by dobrze wykorzystać miesiące i lata istnienia luk prawnych, przynoszące ogromne zyski w sprzedaży zagranicznej muzyki i filmów bez wnoszenia opłat licencyjnych, a czasem i autorskich. Polska stała się krajem, w którym warto było lokować swoje lewe przedsięwzięcia, nie podlegające kontroli, jak w krajach Europy Zachodniej. Pamiętam biuro firmy „Arston”, którego jeden z pokojów był zawalony dziesiątkami kartonów pełnych kolorowych winyli zawierających bootlegi robione w tłoczni w Pionkach, a był tam wśród nich i bootleg Carcass.
Barwność oferty muzycznej wzbogacała także coraz większa liczba polskich młodych wykonawców, którym debiutanckie kasety, a potem płyty winylowe i CD wydawali krajowi wydawcy.
– Naprawdę, by promować muzyczną ekstremę na falach eteru, było w czym wybierać, szczególnie, że polski underground rozkwitał na fali popularności death i black metalu na świecie. Konkurencja młodych wykonawców dla uznanych gwiazd była tak silna, że dla kogoś, kto kochał niekomercyjną muzykę i chciał ją promować w radiu, to był żywioł, to był raj.
W wyposażeniu radiowego studia były już wtedy odtwarzacze płyt CD, ale i kaset DAT, z których korzystały też studia nagraniowe, co gwarantowało wysoką jakość nagrań (też tych undergroundowych!) i szybki do nich dostęp. Telefon stał się standardowym elementem kontaktu ze słuchaczem i miernikiem popularności audycji. Zdobywanie i przyciąganie jego uwagi stało się istotnym elementem tworzenia zawartości i budowania atmosfery programu, co wymagało od autora nie tylko inteligencji. Potencjał, który drzemał w dziennikarzach, rozbudzany i rozpalany przez słuchaczy, przynosił wtedy tak wspaniałe efekty, które można mierzyć jakością reportaży, wywiadów i audycji, których nie można nie zauważyć oceniając z perspektywy polską powojenną kulturę, historię radia i sztukę dziennikarską. Szkoda, że już w II połowie lat 90. te wszystkie zalety polskiego prywatnego, komercyjnego radia zaczęły być coraz mniej istotne w profilu stacji, a zaczął się liczyć pieniądz, metody jego generowania kosztem prezenterów, a w rezultacie i słuchacza.
W latach 90. Tomasz Ryłko współpracował z wieloma stacjami radiowymi m.in. Radiem S, Radiem Kolor czy RMF FM. Grzechem byłoby nie zapytać go o wspomnienia, które zachował z tamtego okresu. – Pod koniec roku 1990-ego, podczas mojej krótkiej współpracy z fanzinem „Oofy! Music Pub”, jego wydawca – Waldek Rudziecki – powiedział mi o „Radiu Overground” – codziennym 2-godzinnym bloku audycji z polską i zagraniczną muzyką rockową – emitowanym na falach Radia Solidarność, które mieściło się wtedy przy ulicy Konwiktorskiej w Warszawie w budynku Polskiego Związku Niewidomych.
„Radio Overground” tworzyło wtedy 7 osób, sześciu prezenterów i Krzysztof Gralewicz – manager i pomysłodawca tego pasma. Zgłosiłem się do niego, a on zaproponował mi jedyne jeszcze wolne miejsce w tym bloku – pozycję promotora muzyki metalowej. I tak 8 stycznia 1991 r. rozpocząłem swój program w ramach „Radia Overground”. Po kilku miesiącach intensywnego bombardowania słuchaczy dźwiękami spod znaku new wave, punk, hardcore, thrash-, death metal, zaczęły się nad nami zbierać czarne chmury. Dyrekcji przestała podobać się idea naszego bloku i chciała nas zlikwidować. Dotarła do nas ta nieoficjalna informacja, więc zaczęliśmy działać, szukając wsparcia u słuchaczy, którzy oczywiście nas nie zawiedli. Stanęli po naszej stronie, broniąc „Radia Overground”, co wyrażali telefonicznie w rozmowach, które wrzucaliśmy na antenę. Drugiego dnia takiej akcji ktoś wyłączył nam telefon, ale nie przestaliśmy apelować i walczyć. Pomocnym w tych działaniach okazał się utwór „United Forces” z repertuaru amerykańskiej kapeli S.O.D., grany często przez nas w przeróbce niemieckiej formacji Toxic Shock. Udało się! Blok pozostał, choć z dwóch godzin skurczył się do 45 minut dziennie. Szczęśliwie po przenosinach radia – które posługiwało się już wtedy nazwą Radio S – do nowej siedziby w biurowcu przy Placu Zawiszy, gdzie wynajmowano pół ostatniego piętra, atmosfera poprawiła się. „Radio Overground” odzyskało kwadrans ze straconych minut i pojawił się Jacek S., szef programowy, który wtedy jeszcze rozumiał i widział sens w istnieniu i działaniu takiego muzycznego bloku dla dzieciaków, jak nasz. Zaczęliśmy działać pełną parą, popularyzując „Radio Overground” na mieście. Mieliśmy doskonałą nazwę i logo (wymyślone przez Pawła N.), które zaczęliśmy wykorzystywać w promocji, angażując nadal własne siły, szczególnie w zdobywanie nagród dla słuchaczy (m.in.: „makulatury”, płyt CD, kaset magnetofonowych, winyli, biletów do warszawskich kin, biletów na koncerty w kraju, bonów zakupowych do sklepów muzycznych) oraz w organizację koncertów.
– Realizowaliśmy nasze audycje sami, to znaczy robili to Tomasz S. Rafał B., Janusz B. albo Max G. Powoli stawaliśmy się radiem w radiu, skupiając na sobie coraz większe zainteresowanie słuchaczy i zespołów muzycznych (których amatorskie dokonania jako jedyni prezentowaliśmy w eterze), ale powoli też i wzbudzając zazdrość i złość reszty załogi radia. Byliśmy bodajże jedynym młodzieżowym programem w Polsce, którego reklamy jeździły naklejone na boku dwóch tramwajów kursujących ulicami centrum miasta i przez plac Zawiszy. Załatwiliśmy to wszystko sami, własnoręcznie oklejając wagony w zajezdni tramwajowej. Współpracowaliśmy z klubem „Stodoła” (z którego przeprowadziliśmy transmisję koncertu Kultu) i „Fugazi” (w którym – przed koncertem – można było posłuchać „Radia Overground” w godzinach jego emisji). Interesujących wieści ze stolicy dostarczał nam „lotny reporter” Maciej K. Notowania naszej listy przebojów, zwanej „Top Glistą” – przygotowywanej i prowadzonej przez Pawła – publikowane były zbiorczo w „Tylko Rocku”, a także w gazetach (m.in. w „Music Globe” i „Nowym Świecie”).
– Byliśmy zaangażowani w organizację FMR Jarocin 1992, z którego przekazywaliśmy szczegółowe relacje w naszych programach. To wszystko kłuło szefostwo w oczy coraz bardziej, bo nie przynosiliśmy korzyści finansowych, czyli nie było reklamodawców, którzy by hojnie łożyli na codzienność Radia S, wykorzystując do tego pasmo naszego bloku. A przecież my byliśmy na antenie tylko jedną godzinę dziennie! (No, dwie w niedzielę). Podczas rozmów z decydentami zwracałem uwagę na fakt, że to, że przyciągamy do tego radia młodzież zaprocentuje w przyszłości. Bo za parę lat te młodziaki będą miały własne firmy, więc można założyć, że ogłoszą się i zareklamują na falach swojego ulubionego radia, prawda? Niestety, decydenci Radia S zbywali mnie wtedy wzruszeniem ramion, liczyła się bowiem forsa, ale tu i teraz.
– A teraz trochę o mnie i mojej audycji – kontynuuje Tomasz Ryłko. – Ten wtorkowy, metalowy wieczór coraz bardziej przypominał gawędy szalonego prezentera przetykane coraz bardziej agresywnymi i brutalnymi nagraniami niż szablonowy program słowno-muzyczny. Zacząłem się bawić słowem, rozpoczynając od prognozy pogody, którą opowiadałem (a czasem wygłaszałem czy wyśpiewałem) po serwisie informacyjnym. Potem zacząłem pisać nieco prowokujące i pełne czarnego humoru bajki, tzw. bajajki, których treść wymyślałem przesłuchując wielokrotnie płytę zespołu, który chciałem zaprezentować w więcej niż tylko jednej odsłonie. Przy tym krzyczałem, modulowałem głos, manipulowałem znaczeniami słów, mieszając tematykę diabelską z realiami politycznymi i społecznymi naszego kraju i świata (jak w przypadku bajajek o Incantation, Carnage czy Skeletal Earth). Na antenie zapoczątkowałem istnienie konkursu „trójka szóstek”, który w kilku odmianach przetrwał potem wiele lat.
– Źródłem repertuaru w moim programie, poza własnymi kontaktami z wytwórniami z zagranicy, było przede wszystkim Carnage Records (wydawnictwo, w którego sklepie przy Hali Mirowskiej w Warszawie pracował Krzysiek z thrashmetalowej grupy Pascal) oraz SPV Poland, krajowy przedstawiciel jednego z największych niezależnych wydawców i dystrybutorów w Niemczech. Mogłem więc wybierać i grać nie tylko nowości, ale też i rzeczy, które w moim mniemaniu były szczególnie tego warte. Ten mój program spodobał się Jackowi S. na tyle, że powiedział mi kiedyś, że czas, by ten metalowy wieczór jakoś dodatkowo wyróżnić. I tak narodził się Ryłkołak, nazwa a potem postać, która przez następne lata symbolizowała brutalność, bezkompromisowość i ekstremę nie tylko w muzyce, ale i oprawie słownej.
– W ramach „Radia Overground” udało mi się poprowadzić 99 programów, w których zaprezentowałem ponad 150 kapel thrash, death, black metalowych, grindcorowych i hardcorowych z kraju, Europy i USA. Audycja od połowy 1992 roku miała własny, charakterystyczny sygnał, który przez następne lata i kolejne stacje radiowe identyfikował moją audycję. Było nim niezmiennie przepiękne i mroczne instrumentalne „Outro” autorstwa Alexa Krulla (muzyka, lidera niemieckiego zespołu Atrocity), zamykające płytę „Cross the Styx” holenderskiego deathmetalowego bandu Sinister.
– „Radio Overground” usunięto z anteny w połowie grudnia 1992 roku. Już wcześniej wymuszono na nas akwizycję reklam do własnego bloku, uzależniając jego istnienie od wysokości wpływów. I z tym dawaliśmy sobie radę, choć spora część umów to były umowy barterowe, czyli reklama za towary lub usługi. Dzięki temu dysponowaliśmy własnymi wizytówkami, ulotkami, naklejkami i papierem firmowym. Janusz i Tomasz wymyślali treść i nagrywali spoty reklamowe i ogłoszenia drobne. Niestety, ta ciągła harówka i niepewność istnienia wpłynęła na atmosferę w naszym zespole, część z nas straciła wtedy chęć i zapał do pracy, co owocowało kłótniami i dyskusjami. Traciliśmy impet, ale na antenie trzymaliśmy fason, bo słuchacze kochali nas, często bezinteresownie pomagając w różnych akcjach i działaniach. Jedną z tych osób był Jarek G., późniejszy wieloletni prezenter w Antyradiu. Ale to wszystko nie wystarczyło, bo młody słuchacz przestał się już liczyć dla Radia (wtedy już) Eska, a więc także i „Radio Overground”. Paweł P. i Jacek S. przekazali nam informację o likwidacji naszego bloku 14 grudnia, na co my zareagowaliśmy w następnych dniach akcją informacyjną, wykorzystując telefony i faksy radiowe do tego, by poinformować media o likwidacji „Radia Overground”. Otrzymaliśmy za to zakaz wstępu na teren radia… I tak skończyło się to wspaniałe, wielomiesięczne współdziałanie kilku facetów – wielbicieli i pasjonatów muzyki, którym przyświecała idea uczenia młodziaków niezależności myślenia i wspólnego tworzenia. Tę ideę bardzo dobrze odzwierciedlała choćby nasza „Top Glista”, pełna polskich przebojów, przygotowywana i emitowana w niedzielę, gdzie zgodnie egzystowały numery metalowe (m.in.: Vadera, Geishy Goner, Pandemonium, Kata czy Quo Vadis) z punkowo-hardcorowymi (m.in.: The Billa, Armii, Dee Facto, Proletaryatu, Kolaborantów czy Piersi) oraz post-punkowymi, rockowymi, grungeowymi, reggaeowymi i nowofalowymi (m.in.: Zgody, Kultu, Houku, Izraela czy Apteki).

Na początku 1993 roku, zimą, Tomasz Ryłko dowiedział się o powstaniu Radia Kolor, którego siedziba znajdowała się w biurowcu przy ulicy Grzybowskiej w Warszawie.
– Złożyłem więc na ręce tamtejszych decydentów, czyli Wojciecha Manna i Grzegorza Brzozowicza, propozycję programu z muzyką metalową. W tamtejszym studiu nagrałem demo, które zostało przez szefostwo zaakceptowane.
W ten sposób – 20-ego marca – narodził się program „Ryłkolor, czyli Stacja Krwiopijstwa”. Rozpocząłem go kolędą, po której – dla utrzymania świątecznego nastroju – puszczono „bez mojej zgody” utwór „Cleansed of Impurity” amerykańskiej kapeli Solstice. Po kolejnych minutach takiego szaleństwa telefon w studiu zaczął nieustannie dzwonić, zaś w słuchawce, na przemian, oburzeni (jedni) i zachwyceni (drudzy) słuchacze przekazywali mi głośno swoje wrażenia.
– Niestety, byłem w tym radiu nowy i sam, początki więc nie były łatwe, choć z realizatorami się dogadywałem. Zresztą zawsze byłem przygotowany do audycji profesjonalnie, więc nie mieli na co narzekać. Pokoje redakcyjne i studio umiejscowione było w części korytarza, który nie był niczym oddzielony od reszty budynku, przez co nie czuło się tutaj radiowej atmosfery. W dzień krążyli tu interesanci, więc jedynie wieczorem było tu w miarę kameralnie. Nie było jednak przestronnego pomieszczenia dla dziennikarzy ani wystarczającej ilości miejsca dla przybyszy. Często więc ja i moi goście siedzieliśmy na podłodze w korytarzu przed rozpoczęciem programu, co nie sprzyjało skupieniu i przygotowaniu się do audycji w stopniu, do jakiego przywykłem. Szczęśliwie, moi słuchacze z czasów Radia S szybko wpadli na mój trop, i często telefonując podczas audycji do studia, przywracali mi atmosferę sprzed miesięcy, dzięki której mogłem prowadzić swój cotygodniowy program z coraz większą pasją i szaleństwem, jak nigdy dotąd. Wprowadziłem znowu na antenę bajajki, które często odgrywałem z pomocą IzaBeli i Jarka. Do historii przeszła więc opowieść, inspirowana albumem greckiego Rotting Christ, podczas której używając kuchennego sprzętu zmechanizowanego, kilku naczyń i nieco już nieświeżego kurczaka, zaprezentowałem przepis na potrawę „Def Strogonoff” (w ramach programu „Jak już jeść – to z głową!”), wypełnioną po brzegi czarnym humorem. Tego humoru było też sporo w bajajce dotyczącej fińskiego Impaled Nazarene – podczas której relacjonowałem bardzo emocjonujący mecz w „kiłkę nożną” – czy podczas konkursu młodych talentów, gdzie wyśpiewywałem różne dziwactwa do wielogatunkowych podkładów muzycznych. Dobrze pamiętam także bajajkę „wyborczą” – w której antycypowałem tragiczną, kapitalistyczną przyszłość tego kraju, korupcję polityków, urzędników i obywateli – oraz prelekcję M. Orgotha, zapowiadającą niedaleką hegemonię Niemiec.
– Przywróciłem też na antenę krótkie formy satyryczne, jak horoskop, życzenia dla solenizantów, jingiel, wiersz czy dowcipny wtręt, jak choćby ten wywiad stylizowany na rozmowę dziennikarza sportowego z biegaczką tuż po jej zwycięskim biegu. Końcówkę tej rozmowy – w której reporter docieka, skąd się wziął ten jej niebywały sprint i doskonały bieg – stanowiła niezwykle szczera i zaskakująca odpowiedź dziewczyny: „Srać mi się chciało, to biegłam!”.
– Jak łatwo się domyślić, te stałe elementy prowokacyjnej śmieszności – takie radiowe teatrzyki – cieszyły się coraz większą popularnością wśród słuchaczy, więc zaczęły uwierać szefostwo Radia Kolor. Pod koniec września 1993 roku „poproszono” mnie, bym z tym skończył, dlatego wiedziałem już, że prędzej czy później cały program też będzie musiał przestać istnieć. I tak, w sumie, od marca do końca 1993-ego roku poprowadziłem 33 audycje – w których grałem głównie death, thrash, black metal, a niewiele hardcora i grindcora – i już, żegnaj!
– Wiosną kolejnego roku złożyłem propozycję kontynuacji swojego programu w Radiu RMF fm. Została przyjęta. Nadałem audycji ostatecznie tytuł „Ryłkołak Horror Szoł” i zaraz latem zacząłem wymyślać do niej pierwsze jingle, które nagrałem w studiu Związku Niewidomych, podobnie jak zajawkę (reklamówkę) audycji. Następnie przyszedł czas na ustalenie ram muzycznych programu i zarys postaci Ryłkołaka. Pierwszą audycję poprowadziłem 3-ego września 1994 zaś ostatnią 22-ego lutego 1997 roku.
– Mniej więcej w tym samym czasie powróciłem do współpracy z Rozgłośnią Harcerską, która w dobie kapitalizmu zmieniła nazwę stacji na RH Kontakt fm, i choć grała teraz przez całą dobę, to była słyszalna tylko w Warszawie i kilku miastach wojewódzkich. Dostałem tam czas antenowy najpierw w piątek, a od kwietnia 1995 roku w poniedziałek. Z początku program zaczynał się o godzinie 20:00 i trwał 2 godziny, jednak niedługo potem został skrócony o połowę i przeniesiony w okolice północy – zaznacza Tomasz Ryłko. (TUTAJ ROPIEJKO POKRĘCIŁ - NAJSAMPIERW BYŁO W PONIEDZIAŁEK OD 20-21, A POTEM MIAŁ W PONIEDZIAŁEK OD 24:00-2:00)
– Przygotowania audycji do radia RMF fm były czasochłonne, jednak kiedy nadchodziła pora programu, jego czas mijał mi błyskawicznie i pozostawał niedosyt oraz – wskutek mojego nienaturalnego gadulstwa – niezagrane utwory. Program w RH Kontakt fm był więc doskonałym uzupełnieniem playlisty, ale i przedłużeniem atmosfery i nastroju, jaki wywoływałem w Krakowie. Dlatego i tutaj moja audycja pełna była opowieści, tym razem w formie krótszych od bajajek embriografii (żeby wspomnieć te najlepsze: Jungle Rot, Enthroned, Ancient, Fatal Embrace, Incantation, Purgatory, Altar, Uncreation, Illdisposed, Mortification, Die Verbannten Kinder Eva’s czy Lunatic Invasion), losowań nagród (rzutem kośćmi mych psubraci) czy wywiadów (m.in. z liderem Kata, Damnable, Hate czy Vader). Natomiast od marca 1997 roku, kiedy już usunięto mnie z ramówki RMF fm, to właśnie ta audycja przejęła na siebie cały napęd ekstremalnej i brutalnej słowno-muzycznej krucjaty, jaką prowadziłem. Niestety ten program nieco stracił na tempie i agresywności, kiedy – wskutek problemów finansowych stacji – pozbawiono mnie realizatora i sam musiałem ruszać suwakami na konsolecie. Jednak w sumie udało mi się poprowadzić – na falach RH Kontakt fm – aż 180 audycji, w których zaprezentowałem ponad 600 kapel z Polski, Europy, USA, Japonii i Australii, grających thrash, death, black metal, grindcore, crust oraz thrashcore, industrial, folk i noise (anti music).
– Latem 1998 roku radio RH Kontakt fm przeistaczało się powoli w Radiostację, której szefował Paweł Sito. Dotychczasowa ramówka uległa diametralnej zmianie, priorytety i muzyka też. Na mnie nie było tu miejsca, chyba że w ciągu dnia, po południu. A to było dla mnie bezsensem, bo kto by mnie wtedy słuchał? Biura, urzędy i firmy? Założę się, że reklamodawcy szybko wymusiliby na stacji usunięcie mnie z wiadomych powodów… Tak więc 30-ego sierpnia, innego dnia i o innej porze niż zwykle – i w asyście „ochrony”, bym czegoś nie nagadał – poprowadziłem swój ostatni program, który zakończyłem niemal 3-minutowym pożegnalnym wierszem.
– W listopadzie 1998 roku nagrałem w studiu Radiostacji demo audycji – sfinansowane przez krajowe wytwórnie Morbid Noizz i Mystic Production – które skopiowałem na kasety i wysłałem do kilkudziesięciu stacji radiowych w Polsce z propozycją współpracy. Niestety, nikt nie był nią zainteresowany. Wtedy wybrałem i nagrałem kilka najlepszych, najmocniejszych i najśmieszniejszych bajajek, jakie zaistniały na antenie radiowej. Uzupełniłem je kilkoma nowymi (z których na uwagę zasługuje szczegółowy opis orgii ku chwale bogini Tsatthogguy oraz wierszowana relacja strachliwego i bogobojnego wiernego ze spotkania z demonem Unlordem) i całość – po montażu z muzyką zagranicznych kapel death– i black metalowych – ukazała się na płycie CD, dołączonej do numeru 2/1999 muzycznego pisma „Morbid Noizz”. Kolejnej rejestracji – zawierającej już w większości zupełnie nowe bajajki – dokonałem w sierpniu 1999 roku. Warto z niej wyróżnić muzyczny hymn ku czci Emperora oraz opowiadanko oddające hołd twórcom dziecięcych horrorów – braciom Grimm i Andersenowi. Zapis wszystkich bajajek, zmontowany z muzyką, pojawił się w postaci kasety magnetofonowej w listopadzie, a potem w marcu 2000 roku nakładem wydawnictwa Mystic Production. Trzecia rejestracja z tej serii, zawierająca kolejnych 7 bajajek, nowych i bodajże najlepszych w mojej karierze (by wspomnieć tylko parodię telewizyjnych teleturniejów, piosenkę o Marioli, wiersz małej Oli, wyliczankę rodzajów śmierci czy transmisję ataku sił Zła na niebo) – które po raz kolejny zapisał analogowo Marek Rafałko (nieoceniony realizator w studiu Radiostacji i gość kilku bajajek) – powstała wiosną 2000 roku, ale ostatecznie wspomniane podkrakowskie wydawnictwo jej nie wydało. Szkoda, że tym razem wydawca wystraszył się zawartości sesji nagraniowej… Większość z tych opowiadań wykorzystałem jednak pod koniec 2006 roku, kiedy to zrealizowałem swój pomysł stworzenia pożegnalnego wydawnictwa, zawierającego najlepsze momenty z czasów istnienia Ryłkołaka.
Skopiowałem w tym celu dziesiątki kaset z rejestracjami audycji, potem po przesłuchaniu wybrałem z nich najciekawsze fragmenty, z których następnie złożyłem materiał na 4 płyty CD. Zmontowałem wszystko tak, by całość wydawała się być jedną czteroczęściową audycją.
– Wcześniej już nabyłem konieczne prawa do wykorzystania rejestracji z audycji (jedynie Radio Eska odmówiło współpracy), a potem zapłaciłem licencje i sfinansowałem produkcję tego boksu CD – zatytułowanego „Ryłkołak Horror Szoł vol. 666” – oferując następnie jego sprzedaż tylko moim byłym radiowym słuchaczom – kończy Tomasz Ryłko.
W czerwcu 2004 roku podczas posiedzenia Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, jej członkowie zwrócili się do Przewodniczącej Rady – Danuty Waniek o zastosowanie najwyższego wymiaru kary w stosunku do warszawskiego Radia 94 za emitowanie w czasie chronionym audycji, którą prowadził Tomasz Ryłko.
– Fakt, był to najbardziej ekstremalny program, jaki stworzyłem – ocenia po latach Tomasz Ryłko. – Zdecydowałem się wrócić do radia głównie powodowany oburzeniem i wściekłością na tragiczną rzeczywistość, jaka panowała w tym kraju po zmianie systemu na „wspaniały”, acz kompletnie nieludzki kapitalizm, co przejawiało się już w drastycznym spadku dobrobytu i wiary w lepszą przyszłość jego obywateli. Brutalność muzyki, jaką grałem, była więc odpowiednikiem poziomu arogancji władzy i korupcji prawodawstwa i urzędników, zaś ekstremalność treści, które wypowiadałem przed mikrofonem równała się sile eksterminacji, z jaką globalne zagraniczne korporacje niszczyły ten do niedawna bogaty kraj, bezkarnie eksploatując jego zasoby, przemysł, usługi, ludzi i ich pomysły, jednocześnie kpiąc i ośmieszając narodowe tradycje. Tę kipiącą we mnie agresję najlepiej oddawały bajajki i embriografie (jak choćby te dotyczące kapel Purulent, Brodequina, Nazxul, Internal Bleeding, Bestial Warlust, Repulsion czy Totten Korps), ale i wierszowane wtręty.
– Audycję prowadziłem raz w tygodniu – w sobotę – od godziny 22.00 do 24.00. Była rozwinięciem idei „Ryłkołak Horror Szoł”, idącym teraz w stronę nieustannego słowno-muzycznego horroru. Uderzałem w niej słuchacza ciętymi komentarzami rzeczywistości i atakowałem słownymi obrazami świata pełnymi przemocy i brutalności, często przyoblekając swoje relacje w czarny humor.
Muzycznie ten 2-godzinny program wypełniały najmocniejsze gatunki rocka: hardcore, crust, fastcore, grindcore, pornogrind, brutal death i black metal. – Aby zapanować nad swym gadulstwem i mieścić się w czasie, przygotowałem dziesiątki jingli, które wrzucałem między utwory, bo inaczej oczywiście chciałbym coś między nimi powiedzieć. Organizowałem konkursy z nagrodami, począwszy od muzycznych, a kończąc na tematycznych, jak „Idiotyczna Rzecz Pospolita”, który znalazł się wkrótce na cenzurowanym. Poprowadziłem 23 audycje na żywo (dwie czerwcowe były nagrane wcześniej i wyemitowane podczas mojej nieobecności) – w tym dwie, antyglobalistyczne, przed i podczas odbywającego się w stolicy Europejskiego Szczytu Ekonomicznego – kiedy dowiedziałem się, że KRRiTV przysłała pismo szefostwu Radia 94 w mojej sprawie.
– Głównym zarzutem stawianym mojej audycji było to, że „(…) podsycanie szczególnej atmosfery przez prezentera audycji godziło w normy etyczne, uniwersalia kulturowe, naruszało przekonania odbiorców i chrześcijański system wartości”. Jeden z zarzutów dokumentowało moje tłumaczenie tekstu utworu „Dig up, dig in”, którym opisywałem – po części – twórczość irlandzkiej kapeli Desecration. Uznano za naganny „(…) sposób prowadzenia audycji i prezentowane w nim treści, które są niebezpieczne dla zdrowia fizycznego i psychicznego oraz prowokują młodego słuchacza, ukierunkowując go na postawy skrajne, wynaturzone, skandalizujące i patologiczne”, a także przyczepiono się do wspomnianego wcześniej konkursu. Od dawna wiadomo, że w Polsce można zagrać każdy utwór, byleby był po angielsku czy w innym zagranicznym języku, i by o jego treści nie mówić. A ja właśnie często tłumaczyłem teksty nagrań, uważając je za istotny element twórczości prezentowanego zespołu i opisu rzeczywistości. Kiedy spotkałem się z szefem i Michałem Figurskim, usłyszałem od nich, że moją audycję można by kontynuować, gdybym zaprzestał prezentacji bajajek, tłumaczeń tekstów i komentarzy. Powiedziałem, że się zastanowię i 13-ego sierpnia 2004 roku poprowadziłem „Ryłkołak Horror Szoł” po raz ostatni. Rozdałem wtedy kilkadziesiąt płyt CD i pożegnałem się ze słuchaczami oraz Michałem i Radiem 94.
– KRRiT dopięła więc swego i „zadbała” o zdrowie psychiczne dzieci i młodzieży. Natomiast na co dzień nie protestuje przeciwko wykorzystywaniu małoletnich w reklamach i nie karze stacji telewizyjnych, gdzie emitowana jest – w ciągu dnia, a nie nawet późnym wieczorem – przemoc w postaci seriali policyjnych, fantasy, horrorów czy komedii kryminalnych oraz seks w formie filmów dokumentalnych i fabularyzowanych czy tokszołów. W obliczu konfrontacji z korporacją zagraniczną ten organ nie wychyla się, ale czy można się dziwić sposobowi jego działania, kiedy ma się swoją siedzibę w budynku należącym do Episkopatu (Warszawa, ul. Żytnia) – pyta retorycznie Tomasz Ryłko.
KRRiT powstała w kwietniu 1993 roku. Od początku funkcjonowania niezależność Rady była zagrożona, a decyzje dyskusyjne. Sytuacja ta nie powinna dziwić, wszak to w Krajowej Radzie ścierały i ścierają się interesy różnych ugrupowań politycznych.

Tomasz Ryłko doskonale pamięta, kiedy po raz pierwszy zasiadł przed radiowym mikrofonem: – Był początek września 1985 roku, kiedy pojawiłem się w budynku ZHP przy ulicy Konopnickiej w Warszawie, gdzie mieściła się redakcja Rozgłośni Harcerskiej. Tam Bożena Sitek zaprosiła mnie do studia, w którym została zarejestrowana pierwsza audycja „Niecały Rock” – opowiada Tomasz Ryłko. – Byłem amatorem i daleko mi było do roli gawędziarza, niewiele więc miałem do powiedzenia. Byłem spięty, zamknięty w sobie i małomówny, co w liceum nauczyciele zawsze skrzętnie odnotowywali w dzienniku. Dukałem więc, kiedy Bożena starała się „ciągnąć” mnie za język i oswoić z atmosferą studia radiowego. Szczęśliwie te katusze trwały tylko kilka minut i mogłem wreszcie zapowiedzieć parę nagrań punkowo-hardcorowych kapel: włoskiego Stigmathe i amerykańskiego Jody Foster’s Army (J.F.A.). Cała audycja została wyemitowana w bloku programowym Rozgłośni Harcerskiej na antenie Programu IV Polskiego Radia 9-ego września.
Dopytuję Tomasza Ryłko, jak trafił do radia: – Byłem już dorosły, żonaty, miałem maturę, a za sobą 6 semestrów spędzonych w 2-letnim Policealnym Studium Ekonomicznym w Warszawie. W 1985 roku miałem natomiast zdany egzamin na UW na wydział „Organizacji i Zarządzania”, co dawało mi kolejne odroczenie „obowiązku” odbycia zasadniczej służby wojskowej. W tym czasie muzyka punk przeżywała swoje apogeum w postaci nurtu „UK 82” na Wyspach Brytyjskich, zaś hardcore – w USA i Europie. Dzięki krewnym mieszkającym w RFN zacząłem dostawać pisma muzyczne, z których brałem adresy wytwórni i kapel, pod które wysyłałem listy, próbując nawiązać korespondencję. Często byłem pierwszym facetem z Polski, z którym mieli styczność, więc dostawałem od nich flyery, katalogi, a potem i płyty. Wertowanie tych druków wywoływało u mnie zawrót głowy od ilości kapel i albumów, których nikt w Polsce nie znał i nie grał, nawet Roman Rogaczwiecki i Marek Wirnik w „Całym tym rocku” w Programie Trzecim Polskiego Radia – podkreśla Tomasz Ryłko. – Samo słuchanie otrzymywanych winyli było nie lada przeżyciem, niezwykłym wydarzeniem, którego się nie zapomina. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że cieszenie się tym wszystkim mi nie wystarcza. Chciałem, by inni też mogli przeżywać to, co ja, kształtując swoje poglądy na rzeczywistość. Fakt, zawsze wolałem dawać niż brać, dlatego, kiedy dowiedziałem się o programie Rozgłośni Harcerskiej i zacząłem go słuchać po szkole, pomyślałem sobie, że właśnie tam mógłbym zrealizować swoje zamiary – mówi Ryłko.

Ustawa o cenzurze w PRL uchylona została 11 kwietnia 1990 roku. Do tego czasu obowiązywała w Polsce i wszystkich krajach obozu socjalistycznego. Tomasz Ryłko, który współpracował m.in. z Rozgłośnią Harcerską i RMF FM, uważa, że oficjalne istnienie cenzury było o wiele zdrowszą i mniej niebezpieczną formą działania niż obecna autocenzura. – Pozwolę sobie tutaj na dygresję w stosunku do tych, którym teraz wmawiają, że tamte „straszne” czasy to ciągła opresja i inwigilacja oraz bezduszne działanie cenzury. Jej oficjalne istnienie było o wiele zdrowszą i mniej niebezpieczną formą działania niż obecna autocenzura, będąca wszechobecną częścią osobowości rzesz pismaków i pseudo-dziennikarzy. Jej zinstytucjonalizowane działanie wymagało od dziennikarzy i twórców inteligencji, sprytu i artyzmu, by pewne kwestie umiejętnie przemycić, nie kłując w oczy cenzorów. I bądźcie pewni, że część cenzorów to byli inteligentni urzędnicy, którzy potrafili właśnie to docenić, przez co efekt końcowy – czy to audycji, komentarza, recenzji, wywiadu czy utworu słowno-muzycznego – był dziennikarsko i artystycznie wysoki. Władza bowiem dobrze wiedziała, że „wentyl” jest zawsze potrzebny, by ludziom dało się i chciało się żyć. Nie jak dzisiaj – kończy Tomasz Ryłko.

– Ta dekada to najgorszy gospodarczo okres w historii powojennej Polski, a dla Rozgłośni Harcerskiej ciężkie czasy po okresie prosperity w latach 70. – wspomina lata 80. Tomasz Ryłko. – Jednak mimo to w redakcji Rozgłośni niczego nie brakowało, więc taki amator, jak ja, miał możliwość nauczyć się wielu nowych rzeczy, jednocześnie szlifując dotychczasowe umiejętności. Jeśli tylko tego chciał, a ja chciałem.
– Rozgłośnia Harcerska miała więc m.in.: dwa studia nagraniowe, dwa pomieszczenia montażowe, pokoje redakcyjne, archiwum i pomieszczenie do kopiowania. Do nagrywania audycji – bo wszystkie audycje nie były już wtedy emitowane na żywo – używało się zachodnio– i wschodnioniemieckich taśm radiowych, jednostronnych mono/stereo. Muzykę, sygnały, dźwięki i jingle wcześniej zgrywało się na taśmy głównie z kaset magnetofonowych i płyt winylowych. Całość, po montażu i kolaudacji, stawała się częścią codziennego bloku Rozgłośni Harcerskiej. Wracając do meritum, po kolaudacji taśma z audycją jechała do radia przy ulicy Malczewskiego w Warszawie, skąd była emitowana w obecności osoby odpowiedzialnej za ten program. Wyjątkiem była „Lista Przebojów RH”, emitowana z Malczewskiego „na żywo”. W Rozgłośni wszystkie audycje nagrywało się z realizatorem. Pamiętam trzech, jeden był sztywny i oficjalny, drugi – normalny choć humorzasty i trzeci – wesoły i kontaktowy. Niezależnie od tego, z kim nagrywałem, audycję miałem zawsze przygotowaną profesjonalnie, muzykę przynosiłem na płytach lub zgraną na taśmie, do tego sygnał i wydruk ze szczegółowym układem programu. To pozwalało mi na szybkie zarejestrowanie i zgranie audycji, którą potem przekazywałem któremuś z autorów bloku. Pozostawało potem tylko włączyć w domu radio i czekać na sygnał „Niecałego Rocka” – opowiada Tomasz Ryłko.
– Pytasz skąd brałem muzykę do audycji? Jak wspomniałem, wszystko zaczęło się od pism i magazynów, które dostawałem z zagranicy. Dzięki nim i adresom w nich zawartym nawiązałem kontakty z wytwórniami i kapelami w Europie i USA, co owocowało przesyłkami z katalogami i kolejnymi płytami. Nie pisałem jednak do wszystkich, wybierałem tych, których muzyka mogłaby mi odpowiadać, czyli była ekstremalna pod względem brzmienia, szybkości, a potem i przesłania w tekstach. Wskaźnikiem była często recenzja płyty, umieszczenie nagrania na kompilacji czy pozycja kapeli czy jej singla/ albumu w niezależnych notowaniach…
– Kiedy polskie firmy fonograficzne zaczęły wydawać pierwsze płyty kapelom punkowym (takim jak Dezerter, Śmierć Kliniczna, Armia), nowofalowym (jak Siekiera), metalowym (jak Kat, Turbo) oraz składanki (jak „Fala” i „Jak punk to punk”), wtedy zdecydowałem się na ich wielokrotny zakup, a potem wymianę z ludźmi, którzy prowadzili już distra za granicą. W ten sposób zdobywałem wybrane i najciekawsze dla mnie pozycje, które mogłem potem zaprezentować w audycji „Niecały Rock”. Tych płyt, jak i żadnych innych z mojej kolekcji, nigdy nie zamierzałem się pozbywać, jednak bezduszny kapitalizm wymógł to na mnie w latach 2004-2005. Żałuję tego strasznie, bo te czarne krążki były częścią mnie, moich fascynacji i przeżyć – dodaje Tomasz Ryłko.
– Głównym kryterium doboru nagrań do prezentacji był ekstremizm w muzyce i słowie – wspomina Tomasz Ryłko. I dodaje: – Starałem się przy tym unikać prezentacji zespołów będących już „na topie”, z czasem poświęcając coraz więcej miejsca w audycji młodym kapelom, grającym najszybciej i najbardziej brutalnie. Istotnym elementem w latach 90. – kiedy internet nie był dostępny lub nie oferował możliwości samodzielnego zdobycia (ściągnięcia) muzyki – był kontakt z wytwórniami, zarówno polskimi, jak i zagranicznymi. To z jednej strony zapewniało dopływ wiadomości, nowości i nagród dla słuchaczy, a z drugiej – zmuszało do urozmaicania brzmienia dominującego w audycji. Starałem się prezentować nagrania jakościowo dobre technicznie i w całości, wydzielając jeden lub kilka bloków w programie na szczegółową charakterystykę wybranego artysty. Co do wywiadów, to nigdy nie uważałem ich za istotną część audycji. Od tego były gazety, a teraz internet. W latach 80. często słuchałem rozmów z muzykami w radiu i byłem nimi rozczarowany. Często bowiem brakowało czasu, by zespół zdążył wszystko powiedzieć i nie starczało miejsca, by w pełni zilustrować to muzyką. Nierzadko muzycy „gwiazdorzyli”, przytłaczając sobą prowadzącego i rozbijając układ programu. Nie chciałem tego. W swoich audycjach zawsze cierpiałem na brak czasu – mimo schematu całości audycji, który przygotowywałem – dlatego nie zabiegałem o wywiady, a jeśli już miały one miejsce, to były to raczej ich parodie. Bywało więc nawet i tak, że prowadziłem zapowiedzianą rozmowę sam, udając członków kapeli, która nie dojechała do radia lub wykorzystując do tego celu zebranych „statystów” – kończy Tomasz Ryłko, przypominając mi jedną ze scen filmu „Części intymne” – opowieści o amerykańskim prezenterze radiowym, Howardzie Sternie, który prowadzi fikcyjną rozmowę z Ringo Starr’em.

– Teraz na klęczkach słucha się już tylko Radia Maryja, ale fakt, wtedy „na kolanach” najczęściej ślęczało się przy radiu w oczekiwaniu na audycję, by ją nagrywać i by dostroić falę, która lubiła „uciekać” – zauważa Tomasz Ryłko, pomysłodawca audycji „Niecały Rock” emitowanej w latach 80. w Rozgłośni Harcerskiej. – W dobie przeciążenia informacją, będącej dziełem internetu i telewizji, radio przestaje się liczyć, podobnie, jak prasa. Ci, którzy słuchają radia, robią to już raczej tylko z przyzwyczajenia. Jest więc nadal częścią atmosfery wszelkiego rodzaju biur oraz nieodzownym elementem dla tych, pracujących fizycznie wewnątrz i na zewnątrz (czyli tzw. fachowców przy robocie). Nieodmiennie radio nadal często towarzyszy kierowcom podczas jazdy samochodem. Poza tym można go teraz słuchać już wszędzie, dzięki różnorakim telefonom komórkowym, i szpanować (a jakże!), jak kiedyś, kiedy szło się na randkę czy wychodziło z kumplami z tranzystorem w ręku, a potem radiomagnetofonem „Grundig”, a jeszcze później z „kataryną”. Wielość źródeł informacji, miejsc, gdzie można zdobyć wiadomości, „ściągnąć” lub kupić muzykę w wersji elektronicznej, jest tak ogromna i szybka, że radio wydaje się już w tej erze przeżytkiem. Do tego wszechobecna arogancja, materializm i konsumpcjonizm właścicieli mediów i ich odbiorców, utrącił cele i pozbawił radio jego podstawowych zalet, stąd nie wzbudza ono już twórczych emocji.
Nastawione na przynoszenie kasy swoim zagranicznym właścicielom, epatuje głównie pseudo-dziennikarskim szlamem w fast-foodowym stylu, czyli tanią sensacją. Są oczywiście wyjątki, ale w czasach promocji dziennikarstwa niskich lotów te radia przegrały, stając się niemal stacjami niszowymi. I dotyczy to nie tylko Warszawy i dużych miast. Niebywale kolorową i różnogatunkową gamę twórczości dziennikarskiej zabił cyniczny, kapitalistyczny wyścig o miejsce w hierarchii i kasę.
– Komu teraz i po co chciałoby się czekać do późnej nocy, by posłuchać jakiegoś Ryłkołaka – pyta retorycznie Tomasz Ryłko, twórca audycji „Ryłkołak Horror Show”, której słuchałem w RMF FM.
Ja zaś słuchając tak emocjonalnej wypowiedzi mojego interlokutora, pytam – czym było dla niego radio, gdy prowadził w nim swe autorskie audycje:
– Niezapomnianym przeżyciem, a zarazem przygodą – odpowiada Ryłko. – Możliwością poszerzania ram, w które ujęta była wolność słowa, i grania muzyki niszowej z pokładów tych najbardziej ekstremalnych. Było ponadto poczuciem bycia potrzebnym słuchaczom, którzy nie mieli dostępu do takiej muzyki i którzy nie znali takiego sposobu jej prezentacji. A dzięki włączeniu ich do audycji – poprzez konkursy czy gościnny udział – mogłem uwalniać ich pomysłowość, kreując samodzielność myślenia i generowanie własnych opinii i postaw. Pamiętajmy, że samo zapowiadanie i puszczanie muzyki nie odda nigdy choćby w połowie zamiarów, jakimi kierowali się jej twórcy. Cieszę się, że miałem przez chwilę możliwość współpracy ze stacjami radiowymi, ich pracownikami technicznymi i dziennikarzami, w tym pasjonatami różnych gatunków muzycznych.
Poznałem dzięki temu też członków wielu kapel, organizatorów imprez muzycznych, wydawców fanzinów i fonogramów. Przy okazji pozwalam sobie podziękować wszystkim słuchaczom moich audycji, za to że byli ze mną podczas tych nocnych szaleństw, współtworząc ich niezapomnianą atmosferę, bez której żaden dziennikarz radiowy nie byłby w stanie wznosić się na szczyty swych twórczych możliwości. Mam nadzieję, że moja konferansjerka, repertuar muzyczny oraz konkursy i przyznawane w nich nagrody rekompensowały im to – czasem wielodniowe i wielogodzinne – wyczekiwanie na nadejście Ryłkołaka – dodaje Ryłko.

– Nie widzę przyszłości dla radia w Polsce – uważa tymczasem Tomasz Ryłko, twórca audycji „Niecały Rock” emitowanej w Rozgłośni Harcerskiej.
– Szczególnie teraz, kiedy okupacja naszego kraju przez UE i USA jest tak drastyczna, jawna i bezwzględna. Straciliśmy wszystko, co udało się naszym dziadkom i ojcom stworzyć, oddaliśmy to za posadki w Brukseli i stanowiska w zarządach i radach nadzorczych spółek dojących to, co tu jeszcze zostało. Dziurawe prawodawstwo utrudnia działalność małym i średnim firmom, dlatego nie ma szans zaistnienie niezależnych lokalnych radiostacji, których ramówka byłaby niestandardowa, indywidualna i ustalana głównie przez jego twórców. Utrudnienia w nabyciu koncesji na nadawanie, wysokie koszty eksploatacji tego prawa, kontrole KRRiT, uzależnienie istnienia stacji głównie od reklamodawców eliminuje możliwość stworzenia i działania dobrego, rockowego radia, wypełnionego słowem i muzyką, pełnego programów autorskich i form radiowych typu teatr, koncert na żywo, kabaret, wywiad, recenzja, opowiadanie itp. Wszystkim rządzi tu pieniądz i znajomości, a to nie jest baza dla inteligentnego radia o profilu edukacyjnym, którego dziennikarze nie unikaliby obiektywnej oceny politycznej i ekonomicznej sceny tego kraju. Nie baliby się mówić prawdy o religii chrześcijańskiej i Kościele katolickim, o arogancji władzy, korupcji, nadużyciach, wszechwładzy policji, mediów i korporacji. Pytasz o radia internetowe? Ja tego nie czuję, bo dla mnie internet miał służyć za miejsce zdobycia informacji oraz dostępu do muzyki i filmu do własnego użytku. I tak było przez kilka lat tego wieku, jednak obecnie sieć jest gigantycznym śmietniskiem – tzw. „skarbnicą niewiedzy” – w dodatku inwigilowanym i zawirusowanym.
Tomasz Ryłko twierdzi, że sama chęć i pasjonaci nie wystarczą, by stworzyć radio internetowe, które mogłoby dorównać w formie i przesłaniu tradycyjnej stacji: – Do tego trzeba doświadczenia, wizji i otwartości na wielogatunkowość muzyki i różnorodność form audycji, a nie tylko chęci grania swoich ulubionych utworów non-stop. A że ma się zasięg na cały świat, a po co mi to!?
Fakt, radio internetowe to mniej formalności i niższe koszty eksploatacji. Ale coś za coś. Żeby uszkodzić nadajnik tradycyjnego radia trzeba dokonać aktu dywersji lub sabotażu, angażując w te działania ludzi i sprzęt, a i tak da się to odbudować. W przypadku radia internetowego wystarczy anonimowy wirus, by stację uciszyć. I można te ataki ponawiać do woli. I jeszcze jedna kwestia.
Jestem tradycjonalistą, słucham muzyki przede wszystkim ze sprzętu Hi-Fi (radio, wzmacniacz, odtwarzacz kaset i CD, gramofon) wyposażonego w kolumny dobrej jakości, natomiast osprzęt wykorzystywany do odsłuchu muzyki z internetu mnie nie satysfakcjonuje. Nie używam słuchawek, chyba, że muszę, a jakość dźwięku, jaki można wydobyć z głośniczków laptopa czy kolumienek przyłączonych do stacjonarnego PC, zupełnie mi nie odpowiada. Według mnie internetowe radio nie będzie w stanie dorównać temu tradycyjnemu, ani go zastąpić, bo jest elementem gry „wolnego” rynku, elektronicznym wymysłem, jednym z wielu, mającym spauperyzować nasze życie, pozbawiając go sensu i smaku.
Tomasz Ryłko, który był autorem audycji „Ryłkołak Horror Show”, nadawanej w RMF FM oraz w Radiu 94, deklaruje jasno: – Zdecydowanie najlepiej czułem się w radiu. Ta możliwość mówienia „na żywo” do kogoś jest nieporównywalna z materiałem prasowym, który trafia do ludzi dopiero w jakiś czas po napisaniu. Popełniony na antenie błąd można dość szybko poprawić, natomiast po wydrukowaniu w periodyku trudno jest już go wymazać. Materiał pisany jest łatwiejszy w obróbce niż słowo mówione, częściej i prościej jest go ocenzurować czy wyretuszować. Często emocje towarzyszące jakiemuś zdarzeniu opadają w trakcie pisania i rzadko osiągają ten wstępny pułap przy kolejnym czytaniu czy korekcie. Dlatego w radiu postawiłem przede wszystkim na emocje, a uzewnętrzniając je – często w karykaturalnej i prześmiewczej formie – liczyłem na to, że udzielą się moim słuchaczom na tyle, by poczuli się uczestnikami czegoś niepowtarzalnego, jakiegoś misterium pełnego niezwykłych słów i muzyki. Stąd zawsze u mnie na antenie panował żywioł, ujęty jedynie w ramy rozpiski audycji i zasad kultury języka. Chciałem i łamałem ustalone kanony i sposoby prowadzenia audycji, rozciągając przy tym granice dobrego smaku i wolności słowa. Lubiłem zaskakiwać, dlatego np. wrzuciłem raz na początku jakieś nagranie disco-polo i zapowiedziałem zmienionym głosem zastępczy program, innym razem pożegnałem się zaraz na początku audycji, by wejść na antenę dopiero po 2-3 utworach. Kiedy indziej „podsiadła” mnie w studia autorka programu o poezji śpiewanej, którą musiałem z niego wyrzucić, a „uciekającego” realizatora zatrzymać, a innym razem to mnie wyciągnięto „siłą” ze studia mimo moich protestów. Słowo pisane nigdy nie było i nie będzie mogło przekazać tych uczuć, chyba, że w postaci książki z opowiadaniem czy z powieścią. Ale książki to też obecnie anachronizm – uważa Tomasz Ryłko.

Kolejno Zbigniew Zgredler trafił do Radia 94, przemianowanego na Antyradio, gdzie pracował, jako dyrektor muzyczny: – Radio 94/ Antyradio to ostatni romantyczny zryw. Po powrocie do Warszawy, w latach 2004-2005 starałem się pogodzić granie muzyki prosto z serca z walką o możliwie wysoką słuchalność stacji. Oczywiście nie w pojedynkę, bo to było chyba ostatnie radio z osobowościami z prawdziwego zdarzenia. Niektórzy pili, inni ćpali, jeszcze inni po prostu kochali muzykę, ale w sumie potrafili jeszcze razem stworzyć gang. Prawdziwą watahę. Hordę. Nawet udało mi się na chwilę ściągnąć tam Tomasza „Ryłkołaka” Ryłko. Dla nowoczesnej demokracji był jednak nie do przełknięcia. Na szczęście „Rzeźnia” Jerry’ego się ostała. W Antyradiu bywały tarcia i kłótnie o pieniądze, ale zdecydowanie więcej pamiętam pyskówek i starć o granie Pixies albo niegranie Avril Lavigne, niż skakanie sobie do gardeł z bardziej przyziemnych powodów. Poza dyrektorowaniem prowadziłem też listę przebojów „ZiZi Top” i jakieś pojedyncze audycje. Ale z rzadka, bo już brutalna rzeczywistość zawłaszczała, a doba złośliwie cały czas miała tylko 24 godziny – kończy żartobliwie Zbigniew Zgredgler.
Audycja „Niecały Rock”.
Prowadzący: Tomasz Ryłko.
Program IV Polskiego Radia (Rozgłośnia Harcerska).
Nagrania brytyjskiego Active Minds oraz włoskiej grupy Wretched usłyszałem w audycji „Niecały Rock”, emitowanej w Rozgłośni Harcerskiej, a prowadzonej przez charyzmatycznego Tomasza Ryłko. To była jego pierwsza autorska audycja, w której dzięki Bożenie Świtek i Pawłowi Cito mógł prezentować w Rozgłośni ekstremalne dźwięki.
Tomasz Ryłko: – Tak, to prawda. Najpierw skontaktowałem się z Pawłem i przedstawiłem propozycję programu z muzyką punk i hardcore, a kiedy wyraził zgodę, został ustalony termin rejestracji audycji, podczas nagrywania, której pojawiła się Bożena. Nie było żadnych nacisków z ich strony, co do formy i sposobu przedstawiania tej niszowej muzyki. Mogłem sam sobie stworzyć własną audycję, a to mi najbardziej odpowiadało. I sam ją poprowadzić. „Niecały Rock” miał być programem będącym w opozycji do „Całego tego rocka”, w którym nie podobał mi się dobór i sposób prezentacji muzyki. Nie chciałem tylko podawać kilku faktów z biografii kapeli i zapowiadać jej nagrań, chciałem robić to inaczej, ale rzeczywistość szybko zafundowała mi zimny prysznic. Audycja miała bowiem trwać maksymalnie 15 minut, w tym słowo i muzyka, dlatego wtedy zrozumiałem, że – by w maksymalny sposób wykorzystać czas na prezentację twórczości jakiegoś zespołu – muszę ograniczyć o nim informacje. Przygotowałem więc najpierw sygnał audycji, który zapożyczyłem z jednej z reklamówek wydawnictw amerykańskiego, hardcorowego bandu Black Flag, a potem nastąpiło cotygodniowe przygotowywanie zawartości programu. Muzyki do prezentacji było sporo i ciągle jej przybywało, podobnie jak informacji. Zaczynałem więc zawsze program od sakramentalnego „Witajcie!”, a potem wypluwałem z siebie do kilkunastu zdań o kapeli, nie zapominając o przeliterowaniu jej nazwy. Zdecydowałem się na ten dziwaczny pomysł, bo denerwowało mnie, gdy widziałem nazwy kapel wypisywane z błędami, czy to w listach kierowanych do mnie, czy to na murach czy kurtkach. Nie chciałem, by zespoły, które wybieram i prezentuję w radiu, a których muzyką chciałem zafascynować słuchaczy miała potem „cierpieć” z powodu ortografii. Bo przecież nigdzie tych nazw w krajowych pismach (a nawet w zagranicznych magazynach muzycznych) nie znalazłbyś… Dopiero potem pojawiły się pierwsze polskie fanziny dotyczące muzyki hardcore, gdzie można było trafić na informacje o niektórych z prezentowanych przeze mnie kapelach, a więc też na ich nazwy. Po pewnym czasie sam zacząłem szukać możliwości drukowania playlist „Niecałego Rocka”, co udało mi się dopiero we wrześniu 1988 roku, kiedy rozpocząłem prawie roczną współpracę z młodzieżowym tygodnikiem „Na Przełaj”.
Audycja „Niecały Rock” kończy swą emisję w 1989 r.
Tomasz Ryłko: – Zakończenie emisji „Niecałego Rocka” wyszło ode mnie, ale miało kilka przyczyn zewnętrznych. Najważniejszą z nich było to, że „Niecały Rock” miał trwać 15 minut, jednak w rzeczywistości był o wiele krótszy. Był emitowany raz w tygodniu w ramach 2-godzinnego bloku Rozgłośni Harcerskiej, której najważniejszymi elementami były materiały publicystyczne, najczęściej o tematyce społecznej, młodzieżowej i oczywiście harcerskiej. Niestety, „Niecały Rock” szybko stał się dla twórców bloku „zapchajdziurą”.
Zasugerowano mi nawet, bym skrócił ją najpierw do 12-tu, a potem do 8-iu minut, a i tak w rzeczywistości bywało tak, że nawet ta najkrótsza jego wersja nie była wyemitowana w całości. Bardzo mnie to bolało, żal mi było muzyki i słuchaczy, którzy coraz liczniej zbierali się przy głośnikach, by posłuchać najbardziej ekstremalnych brzmień, jakie wtedy można było usłyszeć w radiu w Polsce. Prosiłem twórców bloków, by respektowali mój program, ale gdzie tam. Zacząłem więc tworzyć – co pewien czas – audycje, w których umieszczałem nagrania, które nie zostały wyemitowane lub zostały wyciszone. Jednak było coraz gorzej, a w dodatku „Na Przełaj” drukowało playlistę audycji, której zawartość powoli zaczęła się rozmijać z radiową rzeczywistością.
– Drugi powód był przykry przede wszystkim dla mnie, bowiem „jedynie prawdziwym” animatorom ruchu hardcore punk w Polsce, zgromadzonym wokół fanzinów „QQRYQ” i „Antena Krzyku” zaczęło przeszkadzać, że harcerskie radio (w rzeczywistości jedyna stacja przez lata umykającą państwowemu monopolowi i kontroli Komitetu ds. Radia i TV) – będące wg nich „z zasady” tubą propagandową „reżimu komunistycznego” – promuje i gra buntowniczą muzykę, dla której jedynym właściwym miejscem jest underground. Do tego ja wyskoczyłem jeszcze z audycją „Punkowa Lista Przebojów RH”, na której znalazły się utwory takich kreatorów niezależności i twórców krucjat antymedialnych, jak Crass i Conflict. Nie będę tu wymyślał jakiejś teorii dla tego pomysłu, po prostu był jedyną możliwą dodatkową formą – obok „Niecałego Rocka” – zagrania słuchaczom jeszcze więcej tej muzyki, którą ja też uwielbiałem. Audycja była grana „na żywo”, raz na kwartał, a w sumie odbyły się tylko 3 jej notowania. Jednak tego było już za wiele dla moich adwersarzy, którzy dali mi odczuć swoją złość nakręcając „Anteną Krzyku” akcję przeciwko mnie podczas festiwalu FMR w Jarocinie w 1989 roku, gdzie zasiadałem w składzie jury na Małej Scenie.
– Natomiast trzecią przyczyną rezygnacji z tworzenia audycji było ostateczne zamarcie amerykańskiego (poza NYHC) i europejskiego hardcora na rzecz rozkwitu bardziej nowatorskich, ekstremalnych i fascynujących brzmień, jak thrashcore (fastcore), crust, grindcore i death metal.
– Dlatego też 1 września 1989 roku została wyemitowana ostatnia audycja „Niecały Rock”, choć dwie kolejne były już przygotowane. W sumie było tych programików 189, w których zaprezentowałem co najmniej 250 kapel hardcore i punk, z czego większość pochodziła z Europy. Chyba najbarwniej i najszczegółowiej udało mi się przedstawić scenę z Włoch (a szczególnie jej lidera – Wretched z Mediolanu), Beneluxu i Skandynawii. W Rozgłośni Harcerskiej jeszcze potem pracowałem – jako archiwista i pomocnik techniczny – ale tylko do końca 1989 roku.
Pozdro666
Ostatnio zmieniony 06-01-2022, 15:16 przez G-raw, łącznie zmieniany 1 raz.
G-raw
świeżak
Posty: 7
Rejestracja: 13-12-2021, 12:40

Re: AUDYCJE RADIOWE

06-01-2022, 14:01

Nie wszystko się zmieściło zatem dolewam:
Audycja „Ryłkołak Horror Show”.
Prowadzący: Tomasz Ryłko.
RMF FM.
„Ryłkołak Horror Show” był niezwykle ważną audycją dla słuchaczy mocnych brzmień w naszym kraju, która gościła na antenie RMF FM w latach 1994-1997.
Tomasz Ryłko: – Latem 1994 roku spotkałem się w Warszawie z Piotrem Mietzem, gdzie omówiliśmy zasady i warunki współpracy, na podstawie których – od 3-ego września – prowadziłem swoją audycję dwa razy w miesiącu. Ale już od 31-ego marca 1995 roku słychać mnie było tylko raz, przez niecałe 2 godziny, 105 minut po północy, w ostatni piątek miesiąca, a potem – od września 1996 roku – z soboty na niedzielę. W sumie udało mi się wprowadzić ferment na antenie radia 36 razy (dwa programy odwołano z przyczyn mi nieznanych), prezentując w nich prawie 300 kapel polskich i zagranicznych, grających punk, hardcore, fastcore, grindcore, thrash-, death-, black metal, industrial oraz anti music.
– W czasie każdej audycji organizowałem od kilku do kilkunastu (nawet 25) konkursów telefonicznych. Ogłaszałem także konkursy listowne, z których największym odzewem cieszyły się te prostsze, dotyczące muzyki, kapel i ich wydawnictw – rozstrzygane „rzutem kośćmi mych psubraci” – w których ilość przesłanych do radia odpowiedzi osiągnęła jednorazowo w kwietniu 1996 roku aż 10.000! Równie wielkie emocje wywoływały konkursy pisemne, wymagające pomysłu, inteligencji, humoru, ale i odwagi, jak ten, w którym kazałem przesłać telegramem treść zawiadomienia o własnej śmierci oraz te związane z konkursem „Na świński rebus”, „Najbardziej dziwaczne i obsceniczne własne zdjęcie”, „Na Wizerunek Ryłkołaka”, „Na treść ze złym zakończeniem” i „Na opowiadanie o nieuchronnym końcu świata”. Słuchacze często pisali wierszem swoje prace oraz używali różnorodnych technik graficznych i plastycznych do ich wytworzenia.
– Oprócz konkursów telefonicznych do stałych elementów audycji należała „Wiązanka pieśni gnojowych” (jednak szybko zarzucona…, a szkoda), jingle, bajajki, coroczna Lista Nowotworów oraz sygnał i podkład muzyczny. Utwór, „na którym” wyprawiałem słowne harce, nosił intrygujący tytuł „Paroxysmal Euphoria” i był autorstwa Jonathana Canady – lidera amerykańskiej kapeli Dead World. Co do jingli, które i tutaj najczęściej nagrywałem w towarzystwie głosów moich gości („statystów”), to były to formy dość różnorodne stylistycznie (jak choćby „szybciej!” czy „głośniej!” lub ten tzw. wrzeszczany, dymany, anielsko-diabelski, dziecięcy, kościelny, wrześniowy czy rzymski), które doskonale wpisywały się w nastrój programu. Podobnie było z bajajkami, które odgrywałem na żywo, choć zdarzały się i takie, które ze względów technicznych (i na liczbę „statystów”) nagrywałem przed programem. Jedna z pracownic stacji RMF fm otrzymała zakaz współpracy ze mną po udziale w kolejnej takiej bajajce.
Tomasz Ryłko: – Wyboru nagrań do programu dokonywałem przez kilka tygodni, zaś ostatniego dnia przez wyjazdem przygotowywałem szczegółowy konspekt audycji dla siebie i dla realizatora. Treść opowiadanek wymyślałem i opracowywałem często w czasie podróży pociągiem relacji Warszawa-Kraków. W ten sposób powstały te najlepsze, czyli ta o wampirze kąpiącym się w menstruacyjnej krwi (Blood), o karczmie „Spod sekcyjnego stołu” (Regurgitate), o zmieniającym osobowość sarkofagu (Sarcophagus), o ostatecznym rozwiązaniu (Kataklysm), o poronionym dzieciątku i pustym żłobie (Mysticum), o pogrzebie naszych synów (Dark Funeral), o narodzinach piekielnego płodu (Fallen Christ), o przewrotnym Anonymousie (Horde) czy ta smutna acz bałamutna gitarowa ballada (o Illdisposed), spowiedź babiny (Phlebotomized), japoński seans porno-horrorowy (C.S.S.O.) oraz komunikat radiowy do wiernych (Unleashed).
– W audycji często używałem nowomowy (m.in. słów: zgniłki, psubracia, nagroby, wrogosławieństwo, Księga przyPraw i chorObowiązków), dającej poczucie wspólnoty wszystkim moim słuchaczom. A było ich wielu, większość wyrażała swoje zaangażowanie i zapał w listach i na kartkach, niektórzy zaś przyjeżdżali nawet na Kopiec Kościuszki do radia, pomagając mi w przygotowaniach do audycji i podczas jej emisji (dyżur telefoniczny). Ja odwdzięczałem się im, jak mogłem, rozdając liczne nagrody (fonogramy, koszulki, bluzy, katalogi, plakaty, pisma muzyczne, bilety na koncerty i in.) oraz kserując newslettery, katalogi, ulotki w setkach kopii dokładanych do korespondencji (paczek), które po programie przygotowywałem. Doceniałem przede wszystkich tych słuchaczy, którzy byli najaktywniejsi w konkursach i korespondencji.
Każdy był odnotowany w Księdze i dzięki temu otrzymywał więcej niż inni, czasem nawet bez powodu… To oni – dziesięć lat później – mogli nabyć najtaniej moje pożegnalne wydawnictwo „Ryłkołak Horror Szoł vol.666”, a niektórzy nawet w cenie samych kosztów przesyłki.
– W latach 1995-96 mój program był – jeśli nie najpopularniejszą – to jedną z kilku audycji, której autor dostawał najwięcej listów. To był wspaniały czas i niezapomniane nocne sabaty. Pozwolę sobie w tym miejscu podziękować za to współpracownikom, realizatorom i technikom Radia RMF fm, którzy zawsze byli uczynni i mili, tworząc niebywale sprzyjającą atmosferę dla prowadzącego radiowy program. Powodów likwidacji audycji nie znam, kiedyś Piotr Mietz coś wspominał o naciskach katolickiego lobby na szefostwo stacji, ale czy to prawda, nie wiem, trzeba jego zapytać.
Chciałem to zrobić. Piotr Mietz pierwotnie wyraził zgodę na rozmowę. Gdy przesłałem pytania – zamilkł. Dopytuję Tomasza Ryłko czy po zakończonej współpracy z RMF FM, Radio 94 kontynuował pracę w innej stacji radiowej?
Tomasz Ryłko: – Nie, miałem już tego wszystkiego dość, zresztą rynek medialny był już wtedy elementem gry finansowej, której uczestnikami były jedynie korporacje. Mniejsze stacje znikały z rynku wchłaniane przez bezdusznych i żądnych zasięgu i pieniędzy gigantów, którzy dla zdobycia pasma nie zawahają się przed żadnym podstępem, niszcząc wieloletni dorobek dziennikarski i radiowy tego kraju (weźmy choćby Rozgłośnię Harcerską, a potem Radiostację). Najistotniejszy jest teraz reklamodawca. On może decydować o losie stacji, a już na pewno o jego ramówce. To samo miało miejsce w telewizji. Tak naprawdę od tego czasu pasmo radiowe czy telewizyjne stało się pasmem reklamowym przedzielonym gdzieniegdzie muzyką czy jakimś filmem.
W dodatku w radiu dominuje muzyka przebojowa (określana tak przez listy przebojów kontrolowane przez korporacje płytowe) oraz propaganda słowna (rodem z gazet-brukowców). Z ramówki eliminuje się dziennikarzy i prezenterów – wraz z ich programami autorskimi – stawiając w ich miejsce DJ-ów lub komputer. Radio ma być bowiem maszynką do robienia pieniędzy, a nie medium, którego zadaniem było m.in. rozwijać wyobraźnię słuchacza, uczyć krytycyzmu i wprowadzać w tajniki świata kultury i sztuki.
Pod koniec 2013 roku testowo przesłałem dwóm warszawskim stacjom ofertę przekrojowego programu z muzyką punk, hardcore, crust, thrashcore i grindcore. Miał on przedstawiać genezę powstania tych gatunków rocka, ich rozwój na przestrzeni dekad oraz fenomen ciągłej popularności. Zamierzałem szczegółowo prezentować dorobek wybranych kapel, zarówno tych najbardziej znanych, jak i tych przez lata niedocenianych, nie stroniąc od tłumaczeń tekstów utworów i omawiania przesłania ich twórców w kontekście polityczno-ekonomiczno-społecznym zmieniającego się świata. Niestety, ani Antyradio ani Radio ESKA Rock nie były zainteresowane współpracą. Podobnie, jak w roku 2015-ym, Rock Radio.
Ascetic
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 16342
Rejestracja: 10-01-2015, 15:54

Re: AUDYCJE RADIOWE

06-01-2022, 14:20

O Panie! Tyś na nas spuścił, srogą pigułę (informacyjną).

Ciekawe.
Dziękować.
13.04.2024
535

Re: AUDYCJE RADIOWE

06-01-2022, 16:39

To potwierdzenie tego o czym kilka razy już tutaj wspominałem. Tomasz nie był zainteresowany zwyczajnym puszczaniem muzyki. Z kolei wielce buntownicze stacje radiowe popuszczały w gacie przed radą i reklamodawcami. Radyjko ma być grzeczne i przewidywalne. Koniec. Kropka. Tomasz, gdziekolwiek jesteś, pozdrawiam.
Awatar użytkownika
KKK
postuje jak opętany!
Posty: 461
Rejestracja: 29-07-2010, 19:01

Re: AUDYCJE RADIOWE

06-01-2022, 18:51

Z całym szacunkiem, również nie byłbym na ich miejscu zainteresowany nadawaniem audycji Rylkolaka. No chyba, że puszczalby samą muzykę, bez otwierania paszczy. Strasznje irytujące i pretensjonalne były te jego audycje. WiP.
Ascetic
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 16342
Rejestracja: 10-01-2015, 15:54

Re: AUDYCJE RADIOWE

06-01-2022, 18:57

Za gówniaka, bawiła mnie po zapocone pachy jego konferansjerka.

Teraz, jak przeczytałem (bieżące?) wypowiedzi o korporacjach, najeźdźcach z zachodu i dobrobycie za prl'u to wymiękłem.
13.04.2024
Awatar użytkownika
bartwa
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 8154
Rejestracja: 16-11-2016, 13:21
Lokalizacja: pruska dziura

Re: AUDYCJE RADIOWE

06-01-2022, 19:04

Muzyka Młodych i Metalowe Tortury, to były audycje słuchane przeze mnie. Ryłkołaka odbierałem jako idiotę i pozera, nie mogłem go słuchać, zresztą to był już późniejszy okres, kiedy radio miało dla mnie coraz mniejsze znaczenie.
PLASTIK NIE JEST METALEM
Awatar użytkownika
maciek z klanu
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12504
Rejestracja: 23-12-2008, 22:34

Re: AUDYCJE RADIOWE

06-01-2022, 19:05

KKK pisze:
06-01-2022, 18:51
Z całym szacunkiem, również nie byłbym na ich miejscu zainteresowany nadawaniem audycji Rylkolaka. No chyba, że puszczalby samą muzykę, bez otwierania paszczy. Strasznje irytujące i pretensjonalne były te jego audycje. WiP.
Dokładnie. Raz, dwa, piec razy śmieszne. Później nudne to już było i powtarzalne. Bardzo irytujące na dłuższą metę.
Adrian696 pisze:nie, BURZUM jest emo ;)
Jestem Maciek, szukam klanu.
G-raw
świeżak
Posty: 7
Rejestracja: 13-12-2021, 12:40

Re: AUDYCJE RADIOWE

06-01-2022, 19:53

Ja bym odróżnił audycje dla rmf FM i te dla rh kontakt. Fekalny żart i nowomowa była wizytówką jak brudne giry cejrowskiego. Zresztą z reguły był to rzetelny dj, który nawet zdradzał i obnażał głupotę innych djów. W okolicach 1997 poszła fama, że w cebulandii zagra Emperor. Zadzwoniłem do Tomka i zapytałem co skwitował "ktoś puścił dziennikarską kaczkę". Zresztą pracował w muzycznym biznesie od lat. Zaś krytyka neolibkowego myślenia zawsze tkwiła w nurcie hc/punk. Ryłko jako insider tego biznesu wiedział o czym mówi. I w sumie szkoda, że nikt go nie chce w radiu choć z drugiej mańki to wcale nie dziwi. Skoro jakiś przygłup z agory jest dyr. rockowego radia i z tymonem kręcą lody, a w innym koncernie adpoint liczy słupki to się nie opłaca. Lepiej mieć gadająca głowę bez zdania na temat danego albumu i tacy - niewielu się ich ostało - nudzą na antenie grając 3 kawałki pod rząd. Ciekawe co Tomasz miałby do powiedzenia dzisiaj. Na pewno nie trafiłby do głów doomersów, więc można olać temat i domysły. Facet ma łeb do muzyki, pojęcie o śrubokręcie i zjadł na niej zęby pracując w branży. I nikomu nie żenił slayera
Ascetic
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 16342
Rejestracja: 10-01-2015, 15:54

Re: AUDYCJE RADIOWE

06-01-2022, 20:06

G-raw pisze:
06-01-2022, 19:53
Zaś krytyka neolibkowego myślenia zawsze tkwiła w nurcie hc/punk.

Ryłko jako insider tego biznesu wiedział o czym mówi. I w sumie szkoda, że nikt go nie chce w radiu choć z drugiej mańki to wcale nie dziwi. Skoro jakiś przygłup z agory jest dyr. rockowego radia i z tymonem kręcą lody, a w innym koncernie adpoint liczy słupki to się nie opłaca. Lepiej mieć gadająca głowę bez zdania na temat danego albumu i tacy - niewielu się ich ostało - nudzą na antenie grając 3 kawałki pod rząd.
Mówisz dwugłosem? Normalnie jakbym czytał jego wypowiedzi, przez Ciebie zamieszczone.

Z tych wywiadów można odnieść wrażenie, że nikt go nie rozumiał, nikt go nie chciał, tego i tamtego zwolnili, bo razem z nim chrumkał do dżingli, brakuje tylko wzmianek o spisku. Można na luzaku przyjąć to za inną optykę niż prezentowaną przez dwugłos, nawet tłumaczyć wydarzenia dawne i te niedoszłe.

Chciałby też serdecznie podziękować za wyjaśnienie co tkwiło w nurcie punk/ hc. Myślę, że ta wzmianka miałaby szanse mieć walory edukacyjne, gdyby nie fakt, że tutaj są zawodnicy, którzy ... a zresztą. Oczywiście zostaje pytanie, czy mając 40-50 lat na karku zasadne jest powielanie sloganów z zinaczy z lat 80'.
13.04.2024
ODPOWIEDZ