mocny2_3 pisze: ↑23-03-2024, 19:55
Ja pierdole, ale kocopoły!!! nie masz pojęcia o czym pierdolisz, można pić co trzy dni dwa browary dziennie i stajesz sie alkoholikiem, dociera to do Twojej pustej czachy ? spotkałem się już kiedyś z takim pierdoleniem, był koleś dla którego alkoholizm jest fikcją, to samo depresja.Tu nawet nie ma co wchodzić w jakąkolwiek dyskusje z pojebami tego pokroju bo kurwa nie dotrzesz.
Jeśli alkoholizm dla Ciebie to wlewanie w siebie bez umiaru to utkaj już lepiej pizde w tym temacie
Dużo agresji i niezrozumienia w tym temacie. W sumie dziwne, ale co tam, to forume. Ja jednak jestem zaintrygowany. Nie zrozum mnie źle, gdzieś tam zaocznie Cię lubię, choć publikacji paru rzeczy w przeszłości nie pochwalałem (ale sama historia miłosna była zacna). Bardzo mi się podobają Twoje foty z natury. Nie atakuję Cię i nie zamierzam się kłócić. Chciałbym jednak poznać Twoją definicję alkoholizmu, bo coś mi mówi, że się z nią fundamentalnie nie zgadzam. Miałem w dalekiej przeszłości pewne kontakty z ludźmi związanymi z PARPA oraz ruchem AA i poznałem wtedy tę bardzo rozszerzoną definicję, która w zasadzie wrzuca połowę społeczeństwa do worka "alkoholicy". Trochę (a byłem wtedy tylko głupim szczylem) trąciło mi to próbą pokazania: wy się czujecie lepsi, ale jesteście dokładnie tacy sami. No nie, niestety.
Żebyś nie zarzucił mi braku obeznania. Tak, miałem w swoim otoczeniu alkoholików, w tym w najbliższej rodzinie. Widziałem wszystkie możliwe atrakcje, łącznie z awanturami, urojeniami, halucynacjami, padaczką, delirką i całkowitym oderwaniem od rzeczywistości. Wiem, z czym to się je. I jak popatrzę na tych alkoholików, których znałem (część już nie żyje, nic dziwnego), to mają pewną cechę wspólną. Nie pili dwóch browarów co trzy dni. Pili mnóstwo, na umór, codziennie. Z czasem coraz więcej. Nikt w moim otoczeniu, kto potrafił zatrzymać się na dwóch piwach co trzy dni, nie stał się alkoholikiem. Nie twierdzę, że to niemożliwe - po prostu nie znam takiego przypadku. Ale mam wrażenie, że próbujesz trochę zaklinać rzeczywistość.
Żebyś nie zarzucił mi braku rozeznania po raz drugi - sam jestem człowiekiem, który pewnie gdzieś tam balansuje na krawędzi. Piję zbyt dużo i zbyt często. Nie przekraczam pewnych granic - nie zawalam roboty, nie jestem pijany w robocie, nie piję w ciągu dnia. Nawet o tym nie pomyślę. Ale piję zbyt dużo i zbyt często. I mam znajomych, którzy robią dokładnie to samo. Większość świetnie sobie radzi w życiu, ale jak przychodzi wieczór, to jednak sięgają po alko. Każdy ma jedną cechę wspólną - nie radzi sobie z jakimś elementem swojego życia. W moim przypadku nie są to sprawy zawodowe, a stres związany z życiem rodzinnym/prywatnym/osobistym. Jestem w stanie dużo znieść, ale jak przekroczę pewną granicę, to bez ostrzeżenia włącza mi się autodestrukcja. Miałem w życiu kilka epizodów, które z trudem przetrwałem. Na studiach przez dobry rok właściwie nie trzeźwiałem. Kilka razy otarłem się o bardzo głupią, pijacką śmierć. Przeżyłem to w jednym kawałku tylko dlatego, że miałem wtedy wokół siebie świetną paczkę ludzi, którzy robili wszystko, aby mnie z tego wyciągnąć. Kocham ich za to do tej pory, choć kontakty są sporadyczne. Później było jeszcze kilka takich epizodów. Ostatni - krótki, ale bardzo intensywny - miał miejsce jakiś tydzień temu. Nie tylko alkohol zdecydował, ale także. Ocknąłem się, gdy nad ranem w śnieżycy próbowałem dostać się do szpitala, bo czułem, że bez pomocy mogę nie przetrwać następnych kilku godzin. Udało się, a teraz myślę, jak przerwać to szaleństwo. Czy to alkoholizm? Według Twojej definicji na pewno tak. Według mojej - być może, ale jest jeszcze spora szansa. Ja jestem dobrej myśli, bo wiem, na czym polegają moje słabości. Nie stać mnie już na to, żeby dalej iść w tym kierunku.
To pierwszy i prawie na pewno ostatni mój wpis w tym temacie. Rozpisałem się, bo chyba warto, bez zbędnego śmieszkowania i oceniania. Pozdrawiam i życzę powodzenia.