Podtrzymuje, obie płyty 10/10. Z jednej strony mają w sobie ta cudowną naiwność i "tanią" baśniowość muzyki lat 80-ych, z drugiej strony czerpią garściami z klasyki typu RUSH I KANSAS, z trzeciej - po prostu przynoszą GENIALNE kompozycje, w których łamańce i popisy instrumentalne są raczej jakimś środkiem artystycznym do kreowania tego "muzycznego świata" aniżeli do dawania upustu własnemu ego. Na obu tych krążkach nie odnotowałem ŻADNYCH dłużyzn. No i z biegiem czasu utwierdzam się w przekonaniu, że jest jedna rzecz (a raczej osoba), która czyni te płyty wyjątkowymi - KEVIN MOORE. Koleś ma niesamowity feeling - bardzo oszczędny, bardzo 'zimny', może nieco baśniowy, ale dla mnie to on jest bohaterem wczesnego wcielenia DT. Bez niego "Awake" nigdy nie byłoby takie 'zimne'.Harlequin pisze:Jak dla mnie "Images And Words" oraz "Awake" to płyty bezbłędne, doskonałe, równe, gdzie za fenomenalnym warsztatem idzie jakiś zamysł kompozycyjny. Mam tez wrażenie, że właśnie do etapu "Awake" wokal LaBrie jest znośny, strawny i da sie go lubić. Szalenie podoba mi sie w w/w dwóch albumach to, że cały ten warsztat techniczny jest 'zaszyty', nie jest wyeksponowany na pierwszy plan. No i warto zaznaczyć, ze jest cała masa utworów z ciekawymi, zapadającymi w pamięć motywami, które w jakiś logiczny sposób wypływają jeden z drugiego. Do tego zupełnie inna melodyka - pozbawiona rozwleczeń, przeciągnięć, nawet jeśli jest momentami cukierkowata i ckliwa, to bliżej jej do poprockowych numerów przełomu lat 80/90 niż jałowego zawodzenia.
+ najnowsza. Podtrzymuje. Six Degrees... jest okrutnie rozwleczona. W sumie to chyba na tym etapie zaczęło się psuć co s w DT na dobre. Sztuczne rozwlekanie utworów, okropna maniera La Brie, tona patosu i jeszcze ciut ciut jej. Bleeegh. Ja byłem i jestem ogromnie rozczarowany tym albumem. "Black Clouds..." to kolejny rozwleczony kloc, do tego taki bez werwy i charakteru. Niby spokojny, ale totalnie mdły. "Dream Theater" płyta to chyba ich najsłabszy materiał - pozbawiony JAKIEJKOLWIEK tożsamości, nawet te wszystkie nowomilejnijne atrybuty DT sa tutaj niezauważalne (tzn są, ale w ogole nie zwraca się na to uwagi). Chyba jedyna ich płyta, która przelatuje przeze mnie jak sraczka, nie pozostawiając nawet rozczarowania i wkurwienia. Po prostu jakby jej nie bylo.Harlequin pisze:Apogeum dna to moim zdaniem "Six Degrees..." i 'Black Clouds..." - zdecydowanie dwie najsłabsze pozycje w dorobku DT.
Brzmi archaicznie :/Harlequin pisze:Krótka rozprawka o debiucie
Change of Seasons jak najbardziej godne uwagi, zwłaszcza autorska suita. Niemniej Jakoś nie jestem miłośnikiem coverów i zazwyczaj pomijam ten materiał.Harlequin pisze:Krótka rozprawka o pozostałych krążkach z lat 90-ych
Falling Into Infinity - w momencie ukazania się była mocno krytykowana, ale okazuje się, że czas mocno działa na jej korzysć. I ja tez z biegiem lat coraz bardziej się z ta płyta przepraszam. Co prawda nie lubie Sherinana i jego stylu, ale podoba mi się ogólnie delikatny i nieco popowy charakter tej płyty. Melodyjna, nieco stonowana, po prostu dobra.
Scenes From A Memory - ma wszystkie atrybuty tego, aby nazwać ją słabą płyta. Dziwne brzmienie, trotyliardy solówek nie zmierzających donikąd, tona i ciut ciut patosu, inspiracje, które za mocno wysuwają się na pierwszy plan, koncept rodem z taniego kryminału... a jednak jest to płyta, która pomimo swych wad się wyśmienicie broni - przede wszystkim dlatego, że jest zagrana z pasją i ogniem. Ogniem, którego nigdy potem już z siebie nie wykrzesali. I pewnie dlatego tej płyty słucha się tak wyśmienicie.
Train Of Thought - wybitnie jednowymiarowa. Doskonały przykład materiału, w którym mamy zwrotka-refren-zwrotka-refren-10 minut bezsensownych i niepotrzebnych popisów - refren. I tak cała płyta. I tu już wyraźnie słychać róznice w jakości kompozycji. Gdzie te czarujące rozbudowane utwory znane z płyt z lat 90-ych? Co z tego, że kawałki z ToT jako tako mają pierdolniecie, skoro całość jest wybitnie pretensjonalna. I nie pomogą świetne riffy w "Honor Thy Father" i wyśmienite solo w "In The Name Of God".Harlequin pisze:Krótka rozprawa o pozostałych słabych płytach DT
Octavarium - ta płyta byłaby nawet dobra, gdyby nie była troche nudna. In plus jest to, ze jest mocno w duchu indie rocka - od riffów, przez brzmienie, po melodie. No tylko, że właśnie te melodie jakoś mnie nie chwytają. La Brie totalnie tu nie pasuje. Niemniej 2 ostatnie utwory z płyty - "Sacrificed Sons" i utwór tytułowy to klasa sama w sobie. Chyba najlepsze kompozycje DT z nowomilenijnego okresu.
Systematic Chaos - tutaj sie chyba wkradają pierwsze oznaki nijakości i bezpłciowości. Rozwleczone kompozycje z nieco floydujacym klimatem. Kiedys nawet mi sie ten album podobał, ale czas utwierdził mnie w przekonaniu, że za tymi utworami nie kryje sie ZADEN pomysł. Ot, progmetal i mnóstwo popisów - znów bezsensownych. niby DT, niby grac potrafią, niby jakieś tam quality, ale po co? Ten album nie wnosi absolutnie nic do niczego.
Dramatic Turn Of Evets - Portnoy Out! Mangini welcome! Generalnie Mangini w ogole to nie istnieje i brak Portnoya jest bardzo odczuwalny, ale nie to jest clue tej płyty. Nie sądziłem, że DT bedzie jeszcze w stanie nawiązać do swoich najlepszych płyt - zwłaszcza pod względem melodyki. Czy takie 'Breaking All Illusions" nie nawiązuje do "Learning To Live" z "Images & Words"? Czy "Outcry" nie czaruje melodiami rodem z lat 90-ych? I dużo tu takich momentów. Nawet jeśli nieco rozwleczone, to jednak trochę łezka w oku sie zakręciła. W sumie materiał in plus.Harlequin pisze:I mała niespodzianka
Harlequin pisze:Niemniej jednak wspomniane "Awake" i "Images And Words" są dla mnie punktem odniesienia instrumentalnych masturbacji i mówienie o poziomie instrumentalnym w świetle tego jak grają muzycy DT mało kiedy ma sens.
Chroma Key - bo to Kevin Moore, któremu przyświeca jakaś wizja, ktory ma jakieś pomysły, jakiś feeling i jakiś styl. Zimny, minimalistyczny i bardzo dobry styl. Pierwsze dwie płyty CHROMA KEY bdb i warto znać. Doskonale słucha sie tego wieczorem. I niech nikt nie mówi, że nuda, bo to nieprawda.Harlequin pisze:O projektach godnych uwagi
Liquid Tension Experiment - Wytwórnia Magna Carta w tamtym czasie lubiła wydawać kapele, które grać potrafiły i dużo popisów było. Dali's Dilemma, Lemur Voice, Ice Age... No i panowie Rudess, Portnoy, Petrucci i Levin dający upust swoim umiejętnościom. Tony popisów, przejść, solówek - generalnie arcywysokiej jakości, niemniej jednak blizej im do improwizacji niż kompozycji. Czego nie można powiedzieć "2". Gdy kolega pożyczył mi jakieś mp3 LTE gdzies w 1999 roku oniemiałem. Tow jaki sposób DT do tej pory łączyło warsztat instrumentalny z pisaniem utworów tutaj osiągnął level nadświetlny. Słuchając takiego "When The Water Breaks" wyobrażam sobie przyjście dziecka na śiat, potem widzę mamuśką pijacą kawke z kolezanka i patrzącą na małego, brojącego brzdąca. Chewbacca i "Another Dimension" to wyprawa w kosmos jakiś pierdolonym, awaryjnym Enterprise z jakimś dziwnym stworem na pokładzie". Może dla kogoś to zwykłe popisy i solówki, ale nie mam problemów, aby uruchomić wyobraźnie i odbierać te dźwięki ilustracyjnie. Mam ten album na półce od gwiazdki 2003 - a w booklecie jeszcze dedykacje od nieżyjących już Dziadków, którzy zasponsorowali wtedy wnuczkowi ten niedostępny w Polszy ówczesnie krązek. Pamiątka jak diabli, niedotykalna!
Mullmuzzler - nuda. La Brie w roli głownejHarlequin pisze:I o tych chujowych projektachi
Jordan Rudess - świetny instrumentalista, ale muzyki to on pisać nie potrafi.
John Petrucci - płyta gitarowego shreddera. Kolejna. Choc kilka fajnych momentów jest.
Transatlantic - największy kloc spośród wszystkich supergrup. Irytujące i męczące. Gdybym chciał aby mi opadł na tydzień to puściłby którykolwiek album. Znam co prawda tylko 2 pierwsze, nie wiem czy coś potem wydali, ale oba były strasznie gówniane
Planet X/Sherinan - No to jest taki progmetal, którego nie lubie. Zwykły, popisowy, prowadzący donikąd. Sherinan w ogole ma coś niesmacznie neoklasycznego w sobie.
Platypus - Ty Tabor (King's X) i John Myung i jakas dziwna, technicznie rokendrolujaca muzyka, której nawet troche blisko do King's X, tyle ze jednak gorzej.
Adrenaline Mob - eeeeee
Avengers Sewenfolder - no kurwa :/