Tour report



Najnowsza recenzja

Deamoniac

Visions of the Nightside
Trzeci album włoskiej death metalowej ekipy złożonej z byłych muzyków nieco bardziej znanego wszystkim Horrid. Tutaj, zafascynowani starą Szwecją oddają się całkiem przyjemnemu, brutalnemu mieleniu w bardzo surowej oprawie brzmieniowej (chyba nawet bez masteringu) co powinno przypaść do gustu wielbicielom nie tylko Nihilist, Carnage, czy wiadomo-którego-Crematory, ale też Nominon, Ka...





Morbid Sacrifice

Ceremonial Blood Worship
Drugi album włoskich podziemniaków, których jaskiniowy black/death metal zauroczy każdego, kto pluje na krzyż i tańczy przy wczesnych piosenkach Archgoat, Hellhammer, Nunslaughter, Grave Desecrator, peruwiańskiego Mortem, Sathanas, czy choćby naszego Throneum. Nowy materiał, podobnie jak dotychczasowe tego zespołu, pozbawiony jest partii solowych i brzmi prawie jak koncertówka z głębo...





  • 03.11.2005 - 21.11.2005 - trasa Mortician, Akercocke, Blood Red Throne po Europie

    2006-01-03
    01.11.2005 Londyn - intro!
    Londyn to zajebiste miasto, gdzie zawsze coś się dzieje! Dużo znajomych, dużo imprez, dużo wszystkiego! Właśnie tam rozpoczynała się trasa Mortician, Akercocke i Blood Red Throne, więc razem z Szymonem (technicznym od gitar i sceny) udaliśmy się kilka dni wcześniej, aby przy lampce wina dyskutować na temat losów świata z różnymi delikwentami, takimi jak Kali z Witchmaster/Profanum, czy Łukasz ze Stillborn (hell-o skurwiele!). Schemat zazwyczaj ten sam: przywitanie, party i ognia na miasto! A że do normalnych osobników nie należymy, więc zamiast zwiedzać centrum stolicy Anglii udaliśmy się na totalne zadupie, poza Croydon, gdzie Kali wynalazł zamknięty, opuszczony od prawie ćwierćwiecza, ogromny kompleks - zakład dla psychicznie chorych! Mówię Wam, nie uświadczycie tego nawet w najlepszym filmie grozy! To trzeba zobaczyć na własne oczy, niekończące się korytarze, porozwalane pokoje, zatęchłe łazienki, różne urządzenia, kaplica i ołtarz, a przed nim... stary, zdezelowany wózek inwalidzki! Mrok i zło! No, ładnie rozpoczęła się nasza kolejna trasa!

    03.11.2005 Anglia, Londyn, Klub Londyn
    W klubie stawiliśmy się po godzinie 14-tej, aby powoli przygotowywać się do koncertu i oczekiwać na przyjazd zespołów. Te zjawiły się dosyć późno, bo około 19-tej, więc jak przystało na pierwszy dzień trasy, panował pośpiech i chaos ha ha. Ponieważ Akercocke wystąpił w tym miejscu dwa tygodnie wcześniej, więc owego czwartkowego wieczoru publice w liczbie blisko 150 maniaków zaprezentowały swe wdzięki tylko Blood Red Throne i Mortician. Norwegowie zagrali energetyczny, pełen ruchu, dobrze brzmiący death metalowy gig, choć sami nie byli do końca zadowoleni, gdyż podobno na scenie nic nie słyszeli. Cóż panowie, to dopiero początek, wszystko zdąży się dotrzeć! Kiedy pojawił się Mortician i Will (cztery struny i wokal) zadudnił swoim buldożerem, Kaśka (nagłośnieniowiec, która pracowała na całym tour) złapała się za głowę! "Coś się zepsuło! Tu się nic nie zgadza!" Nie Moja Droga, jest ok, bas w Mortician ma tak właśnie brzmieć, ma buczeć, rzęzić, ma być przesterowany, brudny do granic możliwości! Dodajcie do tego cholernie ciężkie brzmienie gitary Rogera, szybki atak perkusji w wykonaniu Sama, obowiązkowe intra z horrorów najróżniejszej maści i obraz legendy gore metalu macie gotowy! Tak minęła pierwsza sztuka tej objazdówki, tak minęła noc inauguracyjna w nightlinerze, która zakończyła się totalnym zniszczeniem każdego z nas, oraz zarzyganiem kibla przez Daniela z BRT he he! Trasa Mortician, Akercocke, Blood Red Throne oficjalnie rozpoczęta!!!

    04.11.2005 Belgia, Vosselaar, Klub Biebod
    Na miejscu zjawiliśmy się przed południem, więc do wieczornego koncertu mieliśmy dużo czasu. Niektórzy wykorzystali ten fakt, aby spędzić długie chwile w sklepie z nagraniami i gadżetami metalowymi, znajdującym się 50 metrów od klubu. Nowości, starocie, rarytasy, najprzeróżniejszy asortyment! I ciągły ruch, widoczne gołym okiem zainteresowanie ludzi! To mi się podoba, fanów stać na kupienie płyty, koszulki, na pójście na koncert (w Polsce niestety nie tak powszechne)! Do Biebob zawitało blisko 170 osób, co jest dobrym wynikiem jak na tak podziemny zestaw kapel. Pierwszy na scenie zamontował się Blood Red Throne aby od 19.30 siać przez 40 minut totalny, miażdżący, death metal w stylu starej amerykańskiej szkoły Deicide, Monstrosity i im podobnych. Dużo riffowania, dużo grania, dużo biegania palcami po gryfie, a nie tylko szybkiego kostkowania! Mnie kupili od razu i sądząc po reakcji rozentuzjazmowanych maniaków, ich też! Brawo! Przy 40-minutowym secie Akercocke nie było już tak łatwo, to zdecydowanie trudniejsza w odbiorze muzyka, zwłaszcza w wersji live. Bardziej złożona, zakręcona! Zespół dobrze radził sobie na deskach, panowało szaleństwo, ale kiedy pojawiały się fragmenty wolniejsze, atmosferyczne, akustyczne gitary, plamy klawiszy, metalowcy nie zawsze wiedzieli jak się zachować, jak ugryźć Akercocke. Stąd odnoszę wrażenie, że Anglicy mieli słabsze przyjęcie niż Skandynawowie. Jednak tych i tych na łeb bił Mortician, gdzie maniacy wariowali i masakrowali się niczym ulubieńcy Amerykanów, czyli wszelkiego rodzaju zombie i potwory! Wiadomo, gwiazda wieczoru, większość ludzi przybyła właśnie dla nich! Te 50 minut stało pod znakiem krótkich, szybkich strzałów, z takim przytupem, że głowa sama się ruszała (bez znaczenia czy ktoś wcześniej znał twórczość kapeli). W prostocie siła! Po spakowaniu sprzętu i wszelkich płynów wyskokowych zapewnionych przez klub należało uskutecznić party w autobusie. Will z Mortician uruchomił laptopa, aby razem ze wszystkimi do samego rana katować najróżniejsze horrory, albo... Gwiezdne Wojny! Niech moc będzie z Wami!

    05.11.2005 Holandia, Arnhem, Klub Goudvishal
    Arnhem ugościło nas po 10-tej raczej zimnym powietrzem, nie zachęcającym do wychylenia nosa z autobusu. Jednak kac i głód popchnęły do ruszenia dupy do centrum miasta w poszukiwaniu energii pod różną postacią. Roger z Mortician węszył jak pies za coffee shopami w celu nabycia zielonych listków. Dostał nawet ksywkę Marihuana Jones ha ha. Wróciwszy do klubu naszym oczom ukazała się mała, acz przytulna sala, ze schodami na backstage tak stromymi, że nie polecam poruszania się po nich w stanie nietrzeźwym, gdyż upadek murowany! Tak czy siak na metalowe koncerty było to miejsce odpowiednie. Przede wszystkim znane ludziom, jak zapewniał lokalny promotor. "Przybędą chętnie i tłumnie (zwłaszcza w sobotę), wszyscy zechcą się zabawić!". Nie kłamał, gig został wyprzedany, ponad 200 biletów, plus goście! Już na Blood Red Throne młyn osiągnął swoje apogeum i później maniacy aż tak nie szaleli, nawet na Mortician. Widać wyraźnie, że akcje Norwegów idą w górę, a to dopiero druga trasa w ich historii (pierwsza u boku Ancient Rites, Septic Flesh, Primordial i Thyrfing miała miejsce trzy lata temu). Strach pomyśleć co dalej, jeśli będą trzymać odpowiednie tempo! Akercocke również radził sobie dzielnie, dawał z siebie maksimum możliwości! Zwłaszcza Jason (gitara i wokal) bzikował na scenie, rzucał się niczym opętany! Growlował, piszczał, szeptał, śpiewał czystym wokalem, darł się na fanów, jakby zapomniał, że do jego dyspozycji stał mikrofon! Wariat! Ma chłop charyzmę, oj ma! Tak samo jak Will z Mortician - pojawiał się w koszulce na ramiączkach, pokazując muskuły, trzymając bas niczym strzelbę na zdjęciu we wkładce płyty "Chainsaw Dismemberment", czy siekierę na "Domain Of Death"! To on był znakiem rozpoznawczym zespołu! I ten growl, a raczej bulgot wydobywający się z gardła, prezentujący coraz to obrzydliwsze obrazy chorej wyobraźni! Taki jest Mortician - ciężki, brutalny, barbarzyński! Aż nie do wiary, że to ci sami, spokojni goście, którzy co wieczór, w nightlinerze podniecali się przygodami Lucke'a Skywalkera, niczym małe dzieci! My zaś, jak przystało na dorosłych i odpowiedzialnych ludzi (ha ha ha) udaliśmy się po koncercie do pubu, gdzie spotykali się tamtejsi metalowcy. Wynik? Tym razem Tchort z BRT opróżnił żołądek nie tą dziurą co trzeba i to dzięki Żubrówce - polska wódka rządzi! ha ha.

    06.11.2005 Holandia, Dordrecht, Klub Bibelot
    Kiedy przybyliśmy na miejsce, po 14-tej, ogromny podziw i aplauz (nie tylko uczestników trasy, ale i obcych przechodniów) towarzyszył wyczynom naszego kierowcy, który pod klubem niewiarygodnie 'złamał' wielkiego kloca, jakim jest nightliner z przyczepą i zmieścił go w cholernie wąskiej uliczce (nie jeden driver nie podjąłby się tego zadania)! Później sam wyjawił, że przez 5 lat jeździł z Iron Maiden, więc na brak doświadczenia narzekać nie mógł. Niespodzianek ciąg dalszy - ktokolwiek wchodził do Bibelot'a po raz pierwszy, rzucał słowami: 'fuck!', 'wow!', czy 'o kurwa!', ponieważ to... stary kościół, przerobiony na klub rozrywkowy! Na ścianach malowidła (oczywiście 'nieco' zmienione); na środku płyty sięgająca samego sufitu konstrukcja imitująca rakietę, z miejscem dla sprzętu i różnej maści dj'ów i oświetleniowców; nad sceną (która kiedyś była ołtarzem) szkielet przejebanych rozmiarów żyrandola ozdobnego; backstage dla muzyków na zachrystii!!! Co, jesteście pod wrażeniem? Ja owszem!!! W końcu nadszedł wieczór, chętnych na orgię zjawiło się blisko 130 osób, pora zacząć napierdalać! Blood Red Throne promował ostatni krążek "Altered Genesis" i ponownie pokazał klasę bardzo przemyślanymi, dobrze poukładanymi riffami, które wchodziły do głowy bez najmniejszych problemów. Z generowanych przez Norwegów dźwięków biła niesamowita moc, siła, aż chciało się ruszyć w młyn i walczyć! Zapewne zgodziliby się z tymi słowami maniacy szalejący pod sceną. Nieraz spotkałem się nawet ze stwierdzeniem, że BRT powinien grać po Akercocke. Cóż, nie nam, maluczkim o tym decydować. Nie krzywdźmy jednak Anglików, bo przecież również posiadali swoją grupę odbiorców i chyba żaden z nich nie wyszedł z koncertu niezadowolony. Nawet jeśli band występował w niepełnym składzie koncertowym! Już wyjaśniam - oficjalnie jest czterech muzyków, jednak na gigach wspiera ich dodatkowo klawiszowiec, który jednak na czas trwania tej trasy był niestety nieosiągalny. Ślady jego instrumentu szły z laptopa, obsługiwanego przez Jasona. Można i tak, radzili sobie nieźle!!! Sztuka Mortician wypadła znakomicie! Ludzie byli głodni muzyki Nowojorczyków, domagali się klasyków, ale i utworów z najnowszego albumu "Re-animated Dead Flesh", który był trudny do zdobycia w Europie. Pojawił się rok wcześniej i do tej pory nie doczekał się dystrybucji na Starym Kontynencie. Dobrze chociaż, że chłopaki zabrali ze sobą sporą ilość krążków na trasę, bo sprzedaż cieszyła się dużym powodzeniem! Na koncertach w krajach Beneluksu byłem już 9 razy i metalowcy zawsze dopisywali, zarówno pod względem frekwencji, jak i samego zaangażowania w koncert! Zuchy! Kiedy sztuka dobiegła końca i z powrotem opanowaliśmy autobus okazało się, że przydzielono nam nowego kierowcę, Hansa, któremu pokazaliśmy pierwszej nocy jak bawią się artyści, co nie za bardzo mu się podobało ha ha. Poza tym od razu nas zaskoczył... brakiem GPS'u, ponieważ, jak stwierdził, "...nie ufa komputerom"! Hm, nie wróżyło to najlepiej!

    07.11.2005 Niemcy, Hamburg, Klub Markthalle
    W Hamburgu przywitał nas pochmurny, deszczowy dzień. Krótka wycieczka po centrum i pierwsze spostrzeżenie - Niemcom chyba coś na łby padło, bo całe miasto udekorowali różnokolorowymi figurkami krasnali noszących wiadra! A wydawało się, że to my jesteśmy nienormalni ha ha. Czym prędzej więc udaliśmy się do klubu, aby zająć się przygotowaniami do imprezy, na której uświadczyliśmy... 47 osób!!! Nie, nie zjadłem zera!!! Nie ma się co dziwić takiej frekwencji, Helmuty to bodajże najbardziej rozpieszczony naród w Europie pod względem tras, raczej żadna ich nie omija i mają wszystkiego pod dostatkiem, mogą wybierać do woli. Poza tym był poniedziałek, najgorszy dzień, kiedy ludzie po wolnym weekendzie walili do pracy, nie mieli w głowach koncertów! Zaważyła również wysoka cena za bilet jak na taki zestaw - 17 euro (na moje oko powinna wynosić 10-12, nie więcej)! To mogłoby wyjaśnić dlaczego Blood Red Throne i Akercocke grali dla prawie pustej sali bez maniaków. Część z nich przy barze, część przy stoisku z merchandise, jedynie mała grupka znajdowała się pod sceną, z czego może czterech, góra pięciu wiedziało do czego metalowcom służą długie włosy. Konkurencję dla zespołów stanowił pewien fan, który przyniósł... dwie własnoręcznie wykonane gitary, aby prosić kapele o wspólne zdjęcia z jego instrumentami w celu wstawienia ich do sieci. Ach ci internauci! ha ha. Gdy nadeszła pora Mortician sytuacja uległa poprawie. W końcu rozkręcił się jako taki młyn, pogo, machanie głowami! Do muzyki Amerykanów zdecydowanie bardziej pasują takie małe, duszne, podziemne sztuki, niż chociażby wielkie festiwale jak Wacken, na którym widziałem ich po raz pierwszy kilka lat temu i nie powiem, abym był zachwycony. Podobnie optymizmem nie napawała bezpłciowa, nijaka impreza w Hamburgu, dlatego po jej zakończeniu wszyscy chcieli jak najszybciej zmyć się. Ponieważ klub znajdował się na drugim piętrze, aby zwieść sprzęt na dół i załadować do autobusu, trzeba było skorzystać z windy towarowej, która w pewnym momencie... zacięła się z gratami w środku!!! Trudno, co robić? Czekać - stąd upływający czas, stąd bezczynność, stąd ekipa stająca się coraz bardziej pijana i coraz mniej pomocna. W końcu obsługa Markthalle poradziła sobie z zepsutym elewatorem i mogliśmy udać się w dalszą, suto zakrapianą, podróż.

    08.11.2005 Dania, Kopenhaga, Klub Rock
    Do Kopenhagi dojechaliśmy przed południem i ze względu na brak parkingu obok klubu Hans ustawił autobus na wielkim placu... przed kościołem! Niektórzy przechodnie mieli dziwne miny widząc tylu długowłosych, ubranych na czarno ludzi ha ha. Wolny czas wykorzystaliśmy na zwiedzanie centrum stolicy Danii. Wraz z Samem (pałkerem Mortician i Kaśką - od nagłośnienia) zdążyliśmy nawet... zgubić się! Na szczęście wspólnymi siłami odnaleźliśmy po pewnym czasie właściwą drogę i mogliśmy rozpocząć przygotowania do koncertu. Poczynili to również ludzie pracujący w klubie (m.in. gitarzysta Konkhra), którzy... na przeciwko sceny ustawili rząd stołów, na nich świece, obok siedzenia! "Co to kurwa, wesele?" - pomyślałem! Okazało się, że tamtejsi metalowcy (z pewnymi wyjątkami), zgromadzeni w liczbie blisko 50-ciu, nastawieni byli na wygodne miętoszenie pośladków na krzesłach, picie piwa i innych drinków, oglądanie zespołów, na wszystko, oprócz szaleństwa, czy chociażby tupania nogą! Co kraj, to obyczaj! Niełatwe więc zadanie miał Blood Red Throne, choć Norwegowie sprawiali wrażenie jakby nie widzieli, że aktywnie bawiących się maniaków można by policzyć na palcach jednej ręki! Łupali wściekły death metal, chwilami nawet szybciej niż na płytach, parli do przodu niczym niezdolna do zatrzymania maszyna śmierci! I prawidłowo, cóż innego im pozostało?! Kiedy chłopaki z Akercocke wychodzili na deski, basista Peter rzucił: "życz nam szczęścia, jeszcze nigdy tak nie graliśmy!". Pod sceną nie było nikogo, dosłownie żywej duszy!!! Nie przeszkodziło to jednak Anglikom w zagraniu dobrej, agresywnej, pełnej ruchu, sztuki! Uwagę zwracał Matt (Australijczyk rezydujący wcześniej w The Berzerker), który irokezem wywijał na wszystkie strony świata! Zresztą sam wolałbym machać głową, niż patrzeć przed siebie na usadowionych niczym w teatrze ludzi, z minami wyraźnie mówiącymi "o co tu chodzi?". Gdy Wyspiarze zakończyli show, z ulgą, czym prędzej udali się do garderoby na zasłużone piwo, cheers panowie!!! Na Mortician kilka osób podniosło swoje zacne cztery litery i zbliżyło się do sceny, lecz obłęd w ich wykonaniu to nie był! Ot, paru długowłosych podeszło do kapeli, zarzuciło czuprynami, krzyknęło coś w swoim dziwnym, sepleniącym języku, aby za chwilę wrócić na miejsca siedzące! Emeryci pierdoleni!!! W tym momencie pojawia się pytanie o sens organizowania koncertów w miejscach, gdzie metalowców jest tylu, co kot napłakał, a pomijanie naprawdę sprawdzonych, jak chociażby Paryż, gdzie za każdym razem sala była wypełniona po brzegi! Do dzisiaj nie rozwikłaliśmy owej jakże nurtującej zagadki! Próbowaliśmy tego dokonać przy piwie i whiskey w autobusie, ale wraz z opróżnianymi butelkami obraz sytuacji stawał się jeszcze bardziej niejasny ha ha.

    09.11.2005 Szwecja, Linkoping, Klub Skylten - e t a m, c h u j a p r a w d a!!!!!
    Takiego patentu jeszcze nigdy, z żadnym zespołem, na żadnej trasie, nie doświadczyliśmy!!! Zjawiliśmy się pod klubem, gotowi rozładowywać sprzęt, kiedy okazało się, że... to niewłaściwe miejsce!!! Lokalny promotor dwa tygodnie wcześniej przeniósł imprezę o 300 km dalej i nie raczył o tym poinformować ani firmy, która organizowała całą objazdówkę, czyli Metallysee Agency, ani zespołów! Dajecie wiarę?! Dodatkowo Hans nie mógł prowadzić autobusu, gdyż za nim było 9 godzin jazdy i na dalszą nie pozwalało sprytne urządzenie zwane tachografem. Trudno, co robić? Znaleźć innego drivera i udać się we wskazanym kierunku (do dzisiaj nie wiem jakie to miasto, ani klub), gdzie organizator podobno przewidywał blisko 200 osób na koncercie! Prawda objawiła się zgoła inaczej, ten dzień okazał się 'rekordowym' na całej trasie - sprzedały się 24 bilety!!! Słysząc opowieści chłopaków z Mortician i Akercocke o ich wojażach po Stanach Zjednoczonych w zeszłym roku, gdy na sztuki przychodziło po 500-600 osób, serce mocniej waliło ze szczęścia! Zaś widząc garstkę ludzi w Szwecji, odechciewało się wszystkiego! A przecież gdyby nie brak maniaków, to impreza wypadłaby bardzo interesująco, bowiem miejsce było ku temu doskonałe! Średniej wielkości sala, oświetlona wyłącznie porozstawianymi po całym wnętrzu świecami, puszczony dym, sprawiający wrażenie osiadającej mgły, scena schowana za... kratami!!! Mrok!!! Blood Red Throne po raz kolejny okazał się strzałem w dziesiątkę, jako zespół otwierający party. Przy tak żywiołowej muzyce nie wypadało stać spokojnie, toteż wywijali baniami przez cały set, nie oszczędzając się ani przez moment, nawet jeśli grali prawie tylko i wyłącznie dla czterech ścian! Akercocke produkował się sam dla siebie, klika osób stało przy barze, ktoś za potrzebą pognał do kibla, ktoś wyszedł zapalić. Dużo szumu robiła obleśna, pijana 16-latka łasząca się i rozdająca numer telefonu na lewo i prawo! Paszła zarazo, nie dotknąłbym cię nawet patykiem zdalnie sterowanym z mostu za zakrętem!!!! Mortician przyciągnął kilku śmiałków, którzy trochę pomachali głowami, poskakali do góry jak jebane kangury i to by było na tyle ha ha. Pakowanie sprzętu i ewakuacja z klubu nastąpiły wyjątkowo sprawnie i szybko, nikt nie miał ochoty zostać ani sekundy dłużej. Nigdy więcej takich koncertów!

    10.11.2005 Norwegia, Oslo, Klub Elmstreet
    Norwegia jest przepiękna! Krajobrazy chwytają za serce i po prostu przytłaczają, zabijają! Jednak nie od razu, ponieważ Hans, jak przystało na 'profesjonalnego kierowcę', miał problemy z przekroczeniem granicy tej północnej krainy, gdyż autobus nie posiadał łańcuchów na koła! Nam to jednak wisiało i powiewało, nie my płaciliśmy mandat w setkach euro! Istotne, abyśmy zjawili się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze, co też, dzięki Szatanowi, udało się! Elmstreet znajdowało się w samym centrum, na wąskiej, jednokierunkowej ulicy, oczywiste więc, że nightlinerem z przyczepą się tam nie zmieściliśmy. Ten pozostał na parkingu oddalonym o jakieś 10 minut jazdy, sprzęt zaś przetransportowaliśmy niewielkim vanem. Po trzech okrążeniach wszystko było gotowe do wystawienia na bardzo małą, nie napawającą optymizmem scenę. Sam klub długi, ale cholernie wąski. Dwa tygodnie przed nami w Elmstreet zło szerzył Mayhem i wówczas koncert został wyprzedany (200 biletów). Skoro oni dali radę, to czemu nie my? Na Mortician zawitało ponad 70 osób, co jak na Norwegów nie było najgorszym wynikiem. Powiecie, że się czepiam? A co Wy na to, gdy zeszłego roku na gigu Incantation w Oslo podeszło do mnie aż czterech gości z pytaniem co to za zespół i skąd pochodzi?!!! Widocznie niektórzy z nich nie wychylają nosów poza lasy, jeziora, fiordy i black metal! Blood Red Throne grali na swojej ziemi, więc szaleli ile fabryka dała! A że to uzdolnione chłopaki, z warsztatem na naprawdę dobrym poziomie, to i nie powstrzymała ich miligramowych rozmiarów scena na podwyższeniu wysokości dwóch schodów! Jakoś zmieścili się na niej w pięciu i dali ognia jak się patrzy! Publika przyjęła rodaków bardzo ciepło i Tchort z ekipą zeszli w chwale, kolejna sztuka zdobyta! Akercocke narzekać również nie miał na co, bo ich muzyka (w wielu momentach zbliżona do black metalu) znajdowała sympatyków wśród ludzi północy. Poza tym lider Anglików - Jason - lubił strzelić kilka piw przed koncertem i w jego trakcie, co w pewnym sensie urozmaicało sam show ha ha! Gdy w dodatku, powiedzmy, przez dwa lub trzy dni nie golił twarzy, to wyglądał (i zachowywał się) jak... wilkołak! Totalnie opętany pasażer! Podobnie jebnięty gość (choć w negatywnym tego słowa znaczeniu) znajdował się w publice, który po prostu szukał dymu! Nie pomogło zrzucanie go ze sceny przez Szymona, nie pomogło wywrócenie go, wykręcanie rąk i upominanie przez ochroniarza, dopiero policjant zadziałał swym urokiem osobistym ha ha! W pewnym momencie więcej ludzi znajdowało się na ulicy, gdzie awanturnika zgarniali mundurowi, niż w klubie gdzie właśnie zamontowali się Amerykanie. Ponownie przyłożyli pełną mocą i zwyciężyli! Duża w tym zasługa Sam'a (z Morpheus Descends), od trzech lat masakrującego perkusję na koncertach Mortician. Niełatwo przecież sprostać tempom automatu, z którym zespół zawsze nagrywał w studio (poza płytą "The Final Bloodbath Session" - z żywym drummerem). Sam starał się jak tylko mógł, pocił, napierdalał, trzymał fason! Najzabawniejsze, że stwierdził, iż najbardziej nudziły go i męczyły wolne fragmenty muzyki Nowojorczyków! Mistrz ha ha! Zakończywszy sztukę i zwinąwszy graty z Elmstreet znaleźliśmy się... w domu wokalistki Madder Mortem. A że chałupa to niemała niech świadczy fakt, iż na imprezie można by spokojnie doliczyć się 50 osób. Wódka lała się wiadrami, co z pewnością tłumaczyło mój chwilowy zanik pamięci. Na szczęście nad ranem jakimś cudem doczołgaliśmy się do nightlinera ha ha.

    11,11.2005 Szwecja, Goeteborg, Klub Musikenhus
    W Goeteborgu pojawiliśmy się około 15-tej, co oznaczało, że wolny czas przeznaczyłem na zwiedzanie i podziwianie okolicy. Niedaleko Musikenhus znajdował się starodawny kościół na pokaźnym wzniesieniu, z którego widok roztaczał się nad całym miastem. Czujecie to? - wieczór, mrok, chłód, a przed oczami położona w dole, ciągnąca się bez końca, tętniąca życiem, rozświetlona 'stolica szwedzkiego, melodyjnego death metalu'! Piękny widok! Nabrawszy sił wróciłem do klubu, gdzie wszystko wydawało się iść zgodnie z planem! Duża sala, profesjonalna scena, różnorodne światła, dobrze zaopatrzone zaplecze - czegóż trzeba więcej?! Fanów, gdyż na koncercie zjawiło się ich tylko 40-tu!!! Lokalny promotor tłumaczył, że konkurencję stanowił Mortiis, który tego samego wieczoru, w klubie oddalonym o 200 metrów miał swój koncert. Co z tego? Ilu jego wielbicieli przyszłoby na Mortician? Przecież to kompletnie inny rodzaj hałasu! Nikogo więc nie dziwiło, że Blood Red Throne i Akercocke na marne pocili się i stękali, męczyli i zdychali dla małej garstki podchmielonych Szwedów, którzy zjawili się na koncercie chyba przypadkiem ha ha. Podobnie Will, Roger i Sam, czyli Mortician, wprowadzali terror godny Bin Ladena, jednak na ludzi to nie działało. Siedzieli pod ścianami i popijali złoty napój, jakby to on był celem, dla którego tu przyszli. Ech, szkoda słów!!! Tak jakby świat stanął do góry nogami - rok temu na sztuce Krisiun klub tętnił życiem, nie było jak przecisnąć się pod scenę! Dziś wiało pustkami! Po raz kolejny przekonaliśmy się, że promocja niektórych koncertów na tej trasie była zerowa!!! Cóż robić? Pakować klamoty, jechać dalej i mieć nadzieję, że gorzej już być nie może!

    12.11.2005 Niemcy, Berlin, Klub K17
    W Berlinie zjawiliśmy się dosyć wcześnie, dzięki czemu mieliśmy dużo czasu i na wytrzeźwienie i na wrócenie do świata żywych i na przewietrzenie dupy po centrum i na przygotowanie wszystkiego do wieczornego show. K17 to całkiem przytulny, 3-piętrowy klub, sam zaś koncert miał miejsce w średnich rozmiarów sali na parterze. Dodatkowo w barze, na dużej ścianie wisiał wielki płócienny ekran, na który obraz przykazywała kamera. Kto chciał, mógł oglądać koncert popijając zimne piwo, zamiast tłoczyć się w spoconym tłumie 120 maniaków, którzy przybyli na gig. Z doświadczenia poprzednich tras, czy festiwali wiem, że Niemcy to niezbyt ruchliwy, impulsywny, zaangażowany w koncertowe hulanki, naród. Tymczasem chłopaki z Blood Red Throne całkiem sprawnie ich rozruszali i aż ze zdziwieniem patrzyłem jak w powietrzu latały włosy, odrywane nogi i ręce, rozćwiartowane ciała! Cóż, wyjątek potwierdził regułę! Akercocke miał dosyć kiepską pozycję, ponieważ na ich występie ludzie często odpoczywali zmasakrowani przez support i zbierali siły na show headlinera. Dlatego Anglicy w przeważającej części grali dla najmniejszego audytorium. Jednak jak przystało na profesjonalny band, nie przejmowali się tym i wykonywali swoją robotę ze stuprocentowym zaangażowaniem, schodzili ze sceny ze świadomością, że wycisnęli z siebie ostatnie poty! Zaś Mortician z łatwością i sobie tylko właściwą prostotą, rządzili publiką! Robili to bez żadnych efektów specjalnych, bez spektakularnego show, bez maniakalnego wymachiwania głowami, czy innych karkołomnych ruchów! Goście po prostu stali, grali i robili takie spustoszenie, jakby po ludziach przejeżdżał stutonowy walec i wgniatał ich w podłoże!!! W tak wspaniałej, gore'owej atmosferze gig dotarł do swej ostatniej minuty, co nie oznaczało jednak końca imprezy. Ponieważ dystans do pokonania z Berlina do Zielonej Góry był stosunkowo krótki, postanowiliśmy zostać po koncercie w K17 do samego rana i uderzyć w tango! Możliwości było kilka: pierwsze piętro klubu - spokojna rockoteka dla grzecznych nastolatków; drugie piętro - impreza, gdzie królowały dźwięki industrial, noise, techno; trzecie piętro - porządny metalowy wyziew!!! Razem z Szymonem, wyposażeni w piwo i grzane wino kursowaliśmy co chwilę po wszystkich kondygnacjach, aż w końcu... znaleźliśmy się w autobusie i padliśmy na pyski ha ha.

    13.11.2005 Polska, Zielona Góra, Klub Peron
    Tego i następnego koncertu nie mogłem się doczekać - w końcu na polskiej ziemi! Do Zielonej Góry dotarliśmy około południa, na miejscu czekali już goście z Vomigod, którzy mieli supportować zespoły wieczoru. Rozładowanie sprzętu poszło gładko i sprawnie. Jedyny problem stanowiła scena, której w klubie Peron... po prostu brakowało! Nie było innego wyjścia jak wypożyczyć podesty z teatru i zabrać się do roboty. Jak mówi stare, mądre przysłowie - "Polak potrafi" - i na wieczór wszystko gotowe oczekiwało na start w wykonaniu wspomnianego Vomigod. Zielonogórski band zainfekował 25-minutową dawkę grind deathowego łomotu i muszę go pochwalić, gdyż miało to ręce i nogi jak najbardziej na miejscu! Niby typowe umpa-umpa-blast, ale zagrane bardzo sprawnie i z polotem, cieszyło uszy! Blood Red Throne wypadł bez zastrzeżeń, sound mocny, ciężki, czytelny, każdy instrument dobrze słyszalny. Wielu z ponad 80 przybyłych metalowców ostro wiło się w szaleńczym tańcu, inni rozkoszowali się złotym napojem bogów. Chłopaki z BRT śmiali się po gigu, że to pierwszy raz kiedy grali i widzieli ludzi przed sobą, a także za plecami, bowiem znajdował się tam... bar (scena nie była oddzielona żadną ścianą, żadnym materiałem od tego, co znajdowało się za nią). Akercocke pokazali się również w niezłej formie, jak co wieczór trzymali pewien stały poziom. Trochę mniejsza niż na BRT część publiki wyżywała się przy dźwiękach generowanych przez szatańskich gentlemanów ubranych w wyprasowane koszule! Taki przyjęli sceniczny image, po show zaś przeobrażali się w normalnych, wyluzowanych kolesi, gotowych do ostrej najebki, czy innych głupot. Może oprócz perkusisty, Davida, który jawił się najpoważniejszym osobnikiem w tej załodze. Przez całą trasę wypił chyba ze dwa piwa i kilka lampek wina!!! Cóż, jego sprawa (jednak wiele tracił ha ha)!!! Podczas przerwy na zmianę sprzętu wśród ludzi zaczęła krążyć plotka, że Mortician wystąpi bez Will'a, co w rezultacie niestety okazało się prawdą! Rogera i Sama wspomagali na zmianę: na wokalu - Radek z Vomigod, Osvald z BRT, Jason z Akercocke, zaś na basie - ponownie Jason, oraz Peter i Matt z Akercocke. Na ile mieli wyuczony materiał? Nie okłamujmy się, to była czysta improwizacja! Najważniejsze, że maniacy oszaleli, bawili się w najlepsze i mimo nieobecności lidera Mortician zajebiście przyjęli ten jakże specyficzny koncert!!! Po zakończeniu imprezy udaliśmy się na komendę w celu zgłoszenia zaginięcia Will'a, a następnie, nie podejrzewając nawet co mogło się wydarzyć, ruszyliśmy do Warszawy z nadzieją, że wszystko wyjaśni się na czas!

    14.11.2005 Polska, Warszawa, Klub Progresja
    O tym co tak naprawdę stało się z Will'em dowiedzieliśmy się tego poranka z Internetu, kiedy policja miała go już w garści i wydała oficjalne oświadczenie. Z tylko sobie znanych powodów parę minut przed wejściem na scenę w Zielonej Górze wsiadł w taksówkę (nie mając przy sobie ani pieniędzy, ani dokumentów) i zamówił kurs na... lotnisko w Berlinie! Chciał stamtąd jak najszybciej odlecieć do USA! Napadł na kierowcę, okaleczył go, ukradł auto i ruszył w stronę granicy, którą próbował nielegalnie przekroczyć! Grozi mu za to odsiadka od 3 lat wzwyż! W tym momencie warszawski koncert, a także pozostałe stanęły pod wielkim znakiem zapytania! Z różnych części Polski dzwonili znajomi, aby dowiedzieć się czy prawdą jest co podawały media, co dalej, pojawiło się wiele pytań, na które tak naprawdę sami nie byliśmy w stanie odpowiedzieć. Decyzja o odwołaniu, bądź kontynuowaniu trasy należała do Roger'a i Sam'a z Mortician (czy poradzą sobie bez Willa). Dobrze wiedzieli, że ze względu na oczekujących fanów trzeba dokończyć dzieła! W końcu po wielu chwilach, które wydawały się ciągnąć w nieskończoność, postanowili - nie poddamy się!!! Czytałem już wiele wypowiedzi internetowych krzykaczy, jakoby zespoły, ani tour manager nic nie wiedzieli o warszawskim koncercie. Gówno prawda! Gig był zaplanowany i potwierdzony dawno temu i ostatecznie nawet po wybryku Will'a nic w tej kwestii się nie zmieniło! Hell yeah!!! Pod klub dotarliśmy po południu, aby najpierw nabrać sił na świetnym, polskim obiedzie (dzięki Marek!). Później uporawszy się ze sprzętem i przygotowawszy wszystko, nie pozostało nic innego, jak oczekiwać ludzi! Zjawiło się ich około 60-ciu, nie tylko z Warszawy, ale także z Lublina, Łodzi, czy odległego Olsztyna! Podczas dobrze, soczyście nagłośnionego występu Blood Red Throne, skromnych rozmiarów metalowa brać od razu ruszyła do zabawy i aż chciało się patrzeć, gdy na scenie i pod nią wrzało jak w piekiełku! Wiadomo, że wówczas zespołowi grało się i lepiej i pewniej siebie! Zaś na Akercocke atmosfera wśród fanów oziębła, być może przez zgoła odmienny charakter generowanych dźwięków. Chwilami nie łatwo w rytm proponowanych przez Anglików dźwięków rzucać włosami, nie łatwo pogować, bo za dużo w niej zmian tempa, pauz, nieoczekiwanych zahamowań, złagodzeń. Sam muszę przyznać, że inaczej odbierałem muzykę Akercocke w domowym zaciszu, a inaczej na koncercie. Tak czy siak, był to dobry moment na odpoczynek przed gwiazdą wieczoru, czyli Mortician. A tu o ciszy i spokoju już nie mogło być mowy - rządziła brutalność, ciężar, walcowate zwolnienia, riffy goszczące w głowie po kilku sekundach i powodujące spustoszenie! Oczywiście, że to nie ten sam band, co w oryginalnym składzie. Wiedzieli o tym słuchacze, wiedzieli o tym muzycy! Osvald z BRT - bardzo sympatyczny, skromny gość - stwierdził nawet, że tak naprawdę czuje się strasznie chujowo zastępując na wokalu legendarną postać jaką jest Will. Że zdaje sobie sprawę, iż nie jego fani oczekiwali. Na szczęście ludzie okazali się wyrozumiali, bardzo ciepło zareagowali na połączone wysiłki Amerykanów, Anglików i Norwega. Wielkie dzięki dla nich za wsparcie!!! Pożegnawszy znajomych ruszyliśmy w dalszą drogę, do stolicy prażonego syra!

    15.11.2005 Słowacja, Bratysława, Klub Fabrika (a l b o K l u b B a b y l o n - s p r z e c z n e d a n e)
    Kiedy obudziłem się po południu, autobus stał na parkingu, otoczonym kilkoma wiejskimi chałupami, wśród cudownych, pięknych gór! Utknęliśmy, ponieważ kierowca po pierwsze - jeździł ze ślimaczą prędkością, po drugie - pomylił drogi, stracił dużo czasu na odnalezienie właściwej, a kiedy to uczynił, nie mógł już dalej jechać ze względu na ograniczające go przepisy. Nie pozostało nic innego jak czekać (raczyć się słowackim piwem), aż minie kilka godzin odpoczynku Hansa! Postój ten spowodował, że dopiero około 20-tej zawitaliśmy do klubu, gdzie w środku dużej, przestrzennej sali z wysoką, dobrze przygotowaną sceną, znajdowali się już ludzie (ponad 100), a support w postaci Sanatorium napierdalał swoje death gorowe ochłapy w najlepsze! Osobiście nigdy nie przepadałem za tym bandem, ale trzeba mu oddać sprawiedliwość, że zdołał sprawnie rozbujać publikę i przygotować na nadejście Blood Red Throne! Szaleństwo w rytm death metalowych killerów, udzielające się następnym w kolejce Norwegom, motywowało tłum do jeszcze większego wysiłku! Wszak pięciu facetów na pokaźnych rozmiarów scenie, skąpanych w różnokolorowych światłach, robiło sporo zamieszania, zwłaszcza, że żaden z nich nie oszczędzał włosów i niejednego fryzjera, czy stylistę mógłby przyprawić o atak serca! Akercocke również nie zwracali uwagi na ułożenie swoich fryzur i starali się porwać fanów nie tylko dźwiękiem, ale i dzikością zachowania na deskach. Dobitnie przeżywali każdy spłodzony przez siebie riff! Odzew ze strony tłumu na propozycję Anglików był spory, ale chyba nie odkryję Ameryki, jeśli napiszę, że Czesi i Słowacy gustują w znacznie brutalniejszym graniu, co potwierdzili swoim obłędnym oddaniem podczas setu Mortician! Moshing na całego, headbanging, pogo - grunt to czuć muzykę, brawo!!! Energia krążyła między muzykami, a maniakami, którzy wzajemnie motywowali się do jeszcze większego wysiłku! Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie zgrzyt z wokalistą Sanatorium - Martinem, który był promotorem koncertu. Otóż nie wypłacił zespołom całych, należnych zgodnie z umową pieniędzy, ponieważ "...zabrakło Will'a z Mortician i... ludzie na pewno byli nie usatysfakcjonowani" - przypierdolił jak potłuczony!!! Przecież koncert odbył się planowo, fani szaleli, nikt nie podszedł do nas i nie żalił się! Wręcz przeciwnie, przybyli wyrażali szacunek, że nie zrezygnowaliśmy i kontynuowaliśmy tour! Najzabawniejsze jest to, w jaki sposób los zemścił się następnego dnia na liderze Sanatorium - sam trafił za kratki! Podobno policja znalazła w mieszkaniu Martina wydawane przez jego wytwórnię płyty z gore'owymi treściami i oskarżyła go o... terroryzm!!! Jedni lepsi od drugich, kurwa ich mać!!! Po gigu, z kilkoma butelkami zakupionej jeszcze w Polsce wódki, udaliśmy się do centrum miasta w poszukiwaniu strawy. To, co ukazało się naszym oczom przerosło granice dobrego smaku - kanapki, które najprawdopodobniej pamiętały początki lotnictwa! Nie pozostało nic innego jak porządnie znieczulić się wyrobami Polmosu i zasnąć!

    16.11.2005 Czechy, Praga, Klub Black Pes
    Pragę zaszczyciliśmy swoją obecnością w godzinach popołudniowych. Black Pes usytuowany na jakimś zadupiu, blisko pętli autobusowej i dworca kolejowego nie wyglądał zbyt okazale z zewnątrz, jednak w środku niczego nie brakowało, sprzętu aż nadto ha ha. Np. aby dostać się do stołu mikserskiego, który znajdował się na pewnego rodzaju balkonie Kaśka musiała wspinać się... po drewnianej drabinie, niczym wyjętej prosto z szopy dziadka ha ha! Poza tym drobnym, raczej śmiesznym detalem, klub stwarzał wrażenie profesjonalnego, jak przystało na cywilizowany świat. Pod względem frekwencji też nie mieliśmy powodów do narzekań, ponieważ zjawiło się ponad 150 osób! Był również wśród nich pewien znajomy, starszy jegomość, który systematycznie przychodził na koncerty, zawsze w towarzystwie swojej 15-letniej córki. Spotykaliśmy ich już na różnych trasach w Czechach, na Słowacji, w Niemczech, czy Austrii. To się nazywa zaangażowanie! Parę minut po godzinie 20-tej sceną zawładnął Blood Red Throne i bardzo skutecznie sponiewierał i wymęczył rządnych death metalowych doznań Pepików! Głośne reakcje publiki utwierdzały w przekonaniu, że Norwegowie pomnażali zastępy swoich wielbicieli również u naszych południowych sąsiadów! Ci także Anglikom - którzy zabrzmieli porządnie, mocno, czytelnie, bodajże najlepiej na całej trasie - zapewnili mnóstwo wrażeń i gorących wspomnień! Przepychających się, gniotących ciał pod barierkami, nie było widać końca! Jason, ubrany tym razem w firmową koszulkę warszawskiego klubu Progresja, tryskał energią i cieszył mordę, jak małe dziecko! Zresztą zadowolenie na twarzach wszystkich czterech muzyków promieniowało na kilometr! Oczywiście Mortician jak przystało na zespół, którego logo plasowało się najwyżej na plakacie, zgarnął całą pulę zmęczonych, ale nadal gotowych na wszystko fanów! A także fanek, bowiem te z wrodzoną zawziętością i drapieżnością wiły się w kolejce do merchandise i wykupiły prawie wszystkie małe rozmiary koszulek! Kto by pomyślał, że czeska płeć piękna gustuje w tak brutalnych dźwiękach ha ha?! Zakończywszy tą udaną imprezę, z uśmiechami od ucha do ucha, zaprosiliśmy do nightlinera naszego starego 'kumpla' - zielonego Absynt'a, oraz kilku jego 'braci bliźniaków', aby toczyć jak zwykle mądre i głębokie rozmowy nocą ha ha.

    17.11.2005 Niemcy, Monachium, Klub Titanic City
    Bohaterem tego dnia okazał się Hans, kiedy zapytany na granicy przez celnika, czy wszyscy podróżujący są Holendrami (co mogły sugerować tablice rejestracyjne nightlinera) odpowiedział z sobie tylko właściwym, twardym, niemieckim akcentem: "Jaaaa!"... i przejechał bez żadnych problemów! Aż boję się pomyśleć, co byłoby gdyby kontroler zechciał sprawdzić paszporty Norwegów, Anglików, Amerykanów i nas - Polaków! Na szczęście do Monachium doturgaliśmy się bez żadnych ekscesów i klub Titanic City stanął przed nami otworem! Mała to mieścina, ulokowana w podziemiach, do której prowadziły strome, długie schody, więc znoszenie ciężkiego sprzętu nie należało do najłatwiejszych, czy najprzyjemniejszych! Scena ulokowana dosyć nisko, z końca sali nie wiele można było dojrzeć. W tym jednak przypadku nie stanowiło to żadnego problemu, ponieważ ludzi nie przybyło zbyt wielu (może około 50-ciu) i widoczność była dobra. Zgodnie z przewidywaniami Blood Red Throne zmagali się z raczej niechętnymi do headbangingu Niemcami, którzy jedynie stali, wsłuchiwali się i w ostateczności bili brawo. Ten sam los spotkał Akercocke, Mortician również zagrał koncert - można powiedzieć - bez historii. Zero klimatu!!! Musi to być przesrane uczucie, wypruwać z siebie flaki i nie widzieć żadnego zaangażowania ze strony publiczności! Czasem trzeba się do tego po prostu przyzwyczaić (wiadomo, raz na wozie, raz pod wozem) i bez względu na wszystko robić swoje! Tak tez uczyniliśmy, gig dobiegł końca, spakowawszy się postanowiliśmy rozweselić ten nijaki dzień! Najlepszym pomysłem zabłysnął Anders, perkusista z BRT, który zechciał sprawdzić możliwości zaparkowanego przed klubem... skutera! Jakimś cudem uruchomił pojazd i pognał zygzakiem przed siebie! Na szczęście nie spowodował żadnego wypadku i wróciwszy za kilka chwil odstawił go grzecznie na miejsce! Tak więc na brak rozrywek w tak szalonej gromadzie nikt nie mógł narzekać ha ha.

    18.11.2005 Austria, Wiedeń, Klub Arena
    Pod klubem pojawiliśmy się dosyć wcześnie, więc razem z chłopakami z Akercocke udaliśmy się metrem do centrum stolicy Austrii, gdzie zwiedzanie zajęło nam sporo czasu, aż nadszedł zmrok. Wiedeń nocą, pokryty drobnym śniegiem, pałace, świątynie, stare, zadbane budowle, pomniki, rzeźby, doskonale oświetlone, oddające ducha zamierzchłych czasów, wywierały niesamowite wrażenie!!! Aż nie chciało się wracać do Areny - na stare śmieci. Po raz pierwszy postawiłem nogę w tym klubie 5 lat temu na festiwalu No Mercy IV o przepotężnym składzie: Deicide, Immortal, Cannibal Corpse, Marduk, Vader, Dark Funeral, Hate Eternal, Vomitory). Dziś jednak były tylko trzy zespoły, w związku z tym gig miał miejsce nie w głównej hali Areny (tego wieczoru produkował się tam jakiś bardziej znany, pop rockowy band), lecz w jednym z kilku mniejszych pomieszczeń. Maniaków zawitało ponad 120-u, nie odgraniczała ich od kapel żadna barierka, więc rozkręciła się naprawdę przednia zabawa! Muzyka Blood Red Throne w wersji live dostawała jeszcze większego kopa, niż na płytach! Zawsze mi się wydawało, że austriaccy metalowcy byli miękkim chujem robieni, a tu proszę, niespodzianka, pokazali klasę, wariowali ile sił w kończynach! Po wszystkim wydawali się być szczerze usatysfakcjonowani, podobnie jak grający Norwegowie! Tchort (znany także z Carpathian Forest i Green Carnation), raczej cichy i spokojny osobnik, aż kipiał z zadowolenia! Miał powód - świetna sztuka! Także Akercocke obdarowani zostali iście królewskim przyjęciem! Szaleństwo pod sceną, młyny, kilku maniaków śpiewających teksty razem z Jasonem, domaganie się bisów, autografy! Fani kupowali merchandise Anglików niczym świeże bułeczki, po koncercie podchodzili do kapeli i non stop wypytywali o najróżniejsze sprawy. Jason (gitara/wokal) i David (perkusja) nie omieszkali nawet wyjawić planów na drugą połowę 2006 roku, kiedy to zamierzają zarejestrować muzykę swojego projektu o nazwie Werewolf! Ma to być czysty, bezlitosny grind! Brzmi interesująco, zobaczymy co przyszłość przyniesie... Mortician mimo nieobecności Will'a, z pomocą muzyków z pozostałych grup, bez zbędnych ceregieli zagrzmiał ciężko, mocno, brutalnie, jak na jednych z ojców gore metalu przystało! Klimat horrorów wprowadzany jak co wieczór przez introdukcje ze starych filmów grozy, potęgował wrażenie obcowania z czymś mrocznym, chorym, złym! Koncert dobiegł końca w bardzo pozytywnej atmosferze, wszystkie trzy zespoły uznały go za bez wątpienia udany! Spakowani, zaopatrzeni w kebaby, hamburgery, frytki i obowiązkowe trunki wybuchowe ruszyliśmy w dalszą podróż ku nieznanemu...

    19.11.2005 Włochy, Bassano Del Grappa, Klub Transsilvania Live - k o n c e r t o d w o ł a n y!!!!!
    Ale chujowa niespodzianka! Wyobraźcie sobie, że dojechaliśmy do mediolańskiego klubu o nazwie Transilvania (który znaliśmy z okazji poprzednich wizyt), przywitaliśmy się z obsługą i nagle wyszło na jaw, że... powinniśmy być w innym mieście - Bassano Del Grappa - bowiem tam też istnieje sala koncertowa opatrzona szyldem Transilvania, tyle że z drugim członem - Live!!! Kto do kurwy nędzy dopuścił takiego niedopatrzenia?!!!!! Powiecie: "trzeba było jechać!", owszem, od razu pojawił się taki pomysł, lecz podobnie jak w Szwecji, Hansa ograniczał tachograf, a znalezienie zastępczego kierowcy nie powiodło się! Nawet gdybyśmy zechcieli dotrzeć do oddalonego o 5 godzin podróży Bassano Del Grappa, to na miejscu pojawilibyśmy się dopiero po północy! Niewykonalne!!! Koncert został odwołany, wszyscy spiliśmy się jak szpadle, Daniel z BRT wybił kopniakiem szybę w przypadkowo zaparkowanym aucie i taki był koniec tego idiotycznego dnia!!!

    20.11.2005 Włochy, Rzym, Klub Circolo Degli Artisti
    W Rzymie zanim wzięliśmy się do roboty najpierw uskuteczniliśmy zwiedzanie. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że - primo - należy zaatakować Koloseum, co też uczyniliśmy. Szkoda tylko, że nie miałem na sobie koszulki Behemoth z ogromnym napisem na plecach "Christians To The Lions" ha ha. Nosiłem za to bluzę Belphegor z rozłożonym na całą klatkę, odwróconym do góry kopytami Jezusem! Tchort z wielkim pentagramem na piersi, reszta chłopaków w mniej, lub bardziej bluźnierczych strojach. Taki pokaz mody młodzieżowej zaprezentowaliśmy również w... państwie w państwie, czyli Watykanie ha ha. Aż dziw bierze, że nas wpuścili! Następnie pełni nowych doświadczeń (ha ha) udaliśmy się do klubu, aby o 20.30 otworzyć drzwi dla fanów. Na plakatach widniało, iż lokalnym supportem miał być Sudden Death, muzycy nawet pojawili się na koncercie, ale na scenę nie weszli. Dlaczego, nie wiem. Tak więc rozpoczęcie rytuału należało jak zwykle do Blood Red Throne. Norwegowie jak na pierwszy zespół wieczoru zabrzmieli niesamowicie selektywnie, porywająco, bardzo sprawnie rozruszali blisko 100-osobową publikę, zachęcili co niektórych maniaków do wysiłku i powstał sporych rozmiarów młyn. Tak powinno być zawsze! W przerwie między zespołami ludzie mogli zaopatrzyć się w najróżniejsze płyty, gdyż włoscy dystrybutorzy po raz kolejny stanęli na wysokości zadania i zaprezentowali ogromny wachlarz death/black/grindowych cd i winyli. Zarówno oficjalne wydawnictwa, jak i masa totalnie undergroundowego stuffu! A przecież to właśnie tygrysy lubią najbardziej!!! Akercocke trafili w Rzymie na podatny grunt dla swojej muzyki, ponieważ dużo osób znało ich twórczość i uczestniczyło aktywnie w koncercie. Widać było, że ludzie rozumieli złożoność dźwięków wydobywających się z instrumentów Anglików i nie mieli problemów z ich przyswojeniem, a wręcz chłonęli je! W ogóle Włosi to bardzo przyjazny naród - o, chociażby pewien na początku zabawny, a z czasem strasznie upierdliwy pacjent, który podchodził do muzyków każdej z kapel i namolnie próbował nauczyć ich... swej ojczystej mowy ha ha! Drążąc dalej ten temat, czy wiecie, że chłopaki z Mortician, a konkretnie Sam, oraz niestety nieobecny Will z pochodzenia są... Włochami? W jakimś więc sensie band grał tego wieczoru na swojej ziemi i przyjęcie miał świetne! Ludzie masakrowali się pod sceną, pogowali z całych sił, mimo iż było ich niezbyt wielu, rozpętali niezły armagedon!!! Po sztuce czym prędzej spakowaliśmy graty i ruszyliśmy w drogę, ponieważ mieliśmy do pokonania ponad 700 kilometrów. Oczywiście Hans nie reagując na czerwone światła, albo znaki zakazów, tylko utwierdzał nas w przekonaniu, że uważał się za niezniszczalnego! Zyskał dzięki temu kilka nowych ksywek: Panzer Hans, Cyber Hans, Hans Almighty ha ha!

    21.11.2005 Szwajcaria, Wintrthur, Klub Gaswerk
    Kiedy obudziłem się około południa nasz autobus nadal przemierzał włoskie autostrady. Napawało to sporym niepokojem, gdyż nie wróżyło dojechania na czas na koncert w Szwajcarii. Poza tym Hansowi kończyły się godziny, w których mógł prowadzić, stąd zmuszeni zostaliśmy... ściągnąć samolotem z Holandii drugiego kierowcę, aby zawiózł nas do Wintrthur'u. Paranoja! Dodatkowe opóźnienie zagwarantowała wnikliwa kontrola nightlinera na granicy szwajcarskiej i w ten oto sposób w klubie pokazaliśmy się dopiero o 20-tej! Dzięki pracującej tam obsłudze rozpakowywanie i ustawianie sprzętu poszło gładko i w dosyć krótkim czasie zespoły stanęły gotowe do ataku! Scena miała pół metra wysokości, nieograniczony kontakt z ponad 60-cio osobową publicznością, gorąco było nie tylko przez brak klimatyzacji! Blood Red Throne jak zawsze walczyli dzielnie, wymiatali siarczyście, bezgranicznie angażowali się w koncert! Dodatkowo basista, Erlend, wniósł do ich show pewien powiew świeżości w postaci niebieskiej koszuli w kwiatki ha ha. Można mu to jednak wybaczyć - do pralni nie po drodze, zwłaszcza na finiszu trasy ha ha. Akercocke, mimo widocznego zmęczenia, również nie spoczęli na laurach i do samego końca dumnie dzierżyli sztandar awangardowego black death metalu. Bardzo specyficzny rodzaj sztuki (w ich przypadku to słowo pasuje), który wywoływał skrajne reakcje - jedni tłoczyli się blisko muzyków, drudzy stali dalej z rozdziawionymi gębami! Pewne jest to, że Anglicy pokazali swoją odmienność, oryginalność i zakończyli trasę zdobywszy kilkudziesięciu nowych wyznawców! Mortician ponownie bez skrupułów połamał zgromadzonym fanom kości i przemielił je w drobny mak! W kilku utworach mikrofon powędrował w ręce bliskiego znajomego Rogera, więc Jason z Akercocke i Osvald z BRT mieli chwile wytchnienia! Wytworzył się bardzo przyjacielski, rodzinny klimat i tak już pozostało do ostatniej minuty gigu. Poleciały podziękowania i pozdrowienia dla wszystkich zespołów i obsługi za wspólnie spędzone na trasie chwile! Później jeszcze obowiązkowa wymiana koszulek, płyt, adresów, numerów telefonów i cała impreza przeniosła się do nightlinera, aby tam po raz ostatni zmiażdżyć się razem whiskey, drzeć mordy w niebogłosy i wkurwiać Hansa ha ha! Po ostrym, pijackim party chłopaki z Blood Red Throne mieli samolot do Norwegii następnego dnia o 6 nad ranem z lotniska pod Zurichem. Nie dziwne więc, że nadal totalnie nawaleni zapomnieli zabrać ze sobą niektórych rzeczy ha ha! Reszta ekipy ruszyła dalej, do Amsterdamu, skąd wieczorem gentlemani z Akercocke odlatywali na Wyspy Brytyjskie, brutale z Mortician do Stanów Zjednoczonych, a my do Polski. W taki oto sposób zakończyła się 19-to koncertowa trasa, którą wszyscy zgodnie nazwaliśmy 'Full Of Stress Tour 2005'! Beznadziejna promocja niektórych gigów, niepotwierdzone lokalizacje, niekompetentny kierowca, wybryk Will'a z Mortician - wszystko to złożyło się na mało pozytywny obraz całego przedsięwzięcia. Niemniej jednak nie należę do osób, które ciągle marudzą i łatwo się poddają, wręcz przeciwnie, już zacieram łapy na kolejny tour! Do zobaczenia niebawem, Ave Satan!

    tekst: Michał Kowalski
    zdjęcia: Katarzyna Piątkowska, Małgorzata Genca


    setlista Blood Red Throne:
    Unleashing Hell
    Chaos Rising
    Arterial Lust
    The Children Shall Endure
    Mephitication
    Incarnadine Mangler
    Monument Of Death
    Mary Whispers Of Death

    setlista Akercocke:
    Menstrual Blood And Semen
    Becoming The Adversary
    The Penance
    Son Of The Morning
    Eyes Of The Dawn
    Enraptured By Evil
    Il Giardion
    plus wymiennie na różnych koncertach:
    Scapegoat
    Verdelet
    Justine

    setlista Mortician:
    Werewolves Curse
    Skinned
    Human Beasts
    Axe
    Bonecrusher
    Zombie Apocalypse
    Slaughterhouse
    Rabid
    Return To The Grave
    The Dead Pit
    Cremated
    Re-Animated Dead Flesh
    Hacked Up For Barbecue
    Crazed For Blood
    Be My Victim
    Mangled
    Brutally Mutilated
    Darkest Day Of Horror
    The Hatchet Murders
    Chainsaw Dismemberment
    Bloodseekers

    autor: Michał Kowalski

    Dodał: Olo

Najnowsza recenzja

Deamoniac

Visions of the Nightside
Trzeci album włoskiej death metalowej ekipy złożonej z byłych muzyków nieco bardziej znanego wszystkim Horrid. Tutaj, zafascynowani starą Szwecją oddają się całkiem przyjemnemu, brutalnemu m...





Najnowszy wywiad

Epitome

...co do saksofonu to był to przypadek całkowity. Bo idąc coś zjeść do miasta napotkaliśmy kolesia który na ulicy grał na saksofonie. Zagadałem do niego żeby nagrał nam jakieś partie i zgodził się. Oczywiście nie miał pojęcia na co się porwał, do tego komunikacja nie była najlepsza, bo okazał się być obywatelem Ukrainy i język polski nie był dobry albo w ogóle go nie było...