Anathema - "A fine day to exit"
2001 / cd
Music for nations
Wielka Brytania
Anathema to jeden z zespołów, który albo się kocha, albo się nienawidzi. Ich droga od „The crestfallen” przez „The silent enigma” aż do „A fine day to exit” to ciągła ewolucja, zmiany w stylistyce grania, szukanie nowych dróg ekspresji. Kochamy ten zespół za ciągły rozwój, za ciekawe pomysły i nienawidzimy za oddalenie się od tego, co niegdyś grali np. na „Pentecost III” czy „Serenades”. Ja osobiście jestem zdania, że nie można stać w miescu i paplać się w tej samej kałuży, stale wysychającej i coraz płytszej, bo taką staje się muzyka każdego zespołu nagrywającego na kolejnej płycie w kółko to samo. Tego zdania była też Anathema, która uraczyła nas albumem zgłebiąjącym dalsze labirynty spokoju, melancholii i będącym w jakimś stopniu kontynuacją dwóch ostatnich krążków oraz niewątpliwie wielkim krokiem zepołu w stronę poetyckiego, rockowego, progresywnego grania.
„A fine day to exit” to odtrutka na hałas, zamęt codziennego życia i ukojenie dla zmęczonego umysłu. Pierwszym skojarzeniem przychodzącym mi do głowy po przesłuchaniu tego albumu jest niesamowity spokój. Jeśli właśnie tego szukacie to możecie krzyknąć „Bingo” i lecieć do najbliższego sklepu z płytami, jeśli nie to włączcie sobie Devourment i dajcie sobie spokój raz na zawsze.
A ja zadaję sobie pytanie czy nie odpowiedniejszy byłby tytuł „A fine album to exit”? Lubie jak zespoły odchodzą z klasą. Tym czasem mocna i zdecydowana dziesiątka.
listen.to/anathemapiotrek / 10 Szukaj więcej o Anathema