Mortuous - "Through Wilderness" 2018 / 1CD TANKCRIMES RECORDS USA
Fantastyczny kawał ponurej, oldskulowej mielony z masywnymi zwolnieniami, których nie powstydziłaby się nawet branża motoryzacyjna w USA w okresie kryzysu. Rzadko się zdarza żeby amerykański zespół tak udanie sięgał także do europejskich źródeł, ale kalifornijski Mortuous doskonale łączy miłość do “Onward to Golgotha”, “Mental Funeral” i “Cause of Death” z kultem “Cursed”, “The Rack”, “The Grand Leveller”, czy nawet tych absolutnie najwcześniejszych nagrań My Dying Bride. Krótko po jakże klasycznym intro z akustycznymi gitarami (kiedyś, przed erą klawiszową grane na akustykach intra/outra były przecież nieodzownym elementem każdego demo i płyty) zwala się na nas surowa, brutalna demolka w starym stylu, którą szybko równoważą zmurszałe, ciężkie koła młyńskie średnich temp, podkręconych rwącym trzewia basem i jęczącymi apokaliptycznie solami, a asortyment temp zamykają gniotące bezlitośnie doomowe płyty nagrobne. W którymś z kawałków zaczyna mi się wydawać, że słyszę znajomy głos za mikrofonem - sprawdzam line-up i okazuje się, że mamy tu kilku zacnych gości. Chris Reifert udzielił się wokalnie w dwóch utworach, jego stary znajomy - Dany Coralles do jednego z tych numerów nagrał solo, jedną z solówek nagrał też Derrel z Exhumed, a do tego śliczna gitarzystka Teresa Wallace (Dreaming Dead) zrobiła klimacik partią na flecie w potężnie przetaczającym się, funeral doom metalowym kawałku zamykającym album. Jeżeli podjarani liżecie już monitor to jest to jak najbardziej zdrowa, w pełni uzasadniona reakcja na zajebistość, którą ocieka całe “Through Wilderness”.
Na nowej płycie znajdziecie numer "Krasnodar Kitchen", opowiada on o zakochanych ptaszkach – Dmitry i Natalii Baksheevy z Rosji. Para przyznała się do kilkunastu morderstw od 1999. Podczas przeszukania znaleziono zdjęcia przedstawiające świąteczną kolację, gdzie dekoracjami stołu były ludzkie części ciała.
Czy damy radę wpasować się w panujące dzisiaj trendy tego nie wiem. Mam nadzieję, że tak i płyta zdoła troszkę namieszać i odbije się to echem w środowisku. Mam też nadzieję, że będziemy w stanie pokazać, że scena ma się dobrze i zachęcić innych do tego że warto coś robić mimo tego, że się mieszka daleko od siebie.
Jest old school, bo nie zagraliśmy ani jednego oryginalnego dźwięku, kawałki są krótkie, jest w nich mnóstwo thrashu i punka, szczypta death metalu – to dla wielu będzie właśnie przepisem na grindcore, zmieniają się tylko proporcje. Nie boli nas ta łata, nie chce nam się też szukać innej.