Deicide - "Scars of the crucifix"
2004 / 7cd
Earache/Mystic
USA
Zły wujek Benton odgrażał się w wielu wywiadach, że nowy krążek Deicide zabije wszystkich niedowiarków ( a może raczej niewiernych?). Trzy lata po gniocie "In torment in hell" otrzymujemy od Amerykanów owy wyczekiwany album. I trzeba przyznać trochę racji Bentonowi, choć raczej połowicznie. "Scars of the crucifix" w odróżnieniu od ostatnich trzech "dzieł" Deicide brzmi. Może nie jest to taka wyśmienita agresywna produkcja jak na niedoścignionych "Legion" czy "Once upon the cross", ale tym razem brzmienie i produkcja płyty ma wreszcie w sobie jad i przysłowiowego power’a. Muzycznie i aranżacyjnie Deicide również sięgnęli w przeszłość. Równe i masywne riffy, mocno nasączone brutalnym amerykańskim graniem w połączeniu z mistrzowską grą Asheima pokazują, że jednak i dziadkowie z Deicide jeszcze potrafią. Pojawiły się głosy, że "Scars of the crucifix" jest jaki jest po Bentonowym romansie z Vital remains... poniekąd trochę przychylam się do owego stwierdzenia, chociażby w kwestii wokali. Agresywnych, silnych i wreszcie niemonotonnych. Na ostatnich płytach Benton brzmiał jak dziadek, który raczej woli nucić sobie piosenki z lat wczesnej młodości niż jak rasowy death metalowy krzykacz. Tym razem stanął na wysokości zadania, agresywnie, na 2 wokale, tak jak trzeba. Deicide ostatnimi czasy bardzo mocno nadwątlili swoje zaufanie u fanów... "Scars of the crucifix" jest pierwszym, aczkolwiek sporym krokiem, by je przywrócić. Teraz panowie dobra trasa, no i kolejny jeszcze lepszy album. Stawiam 7 punktów, z taką pewną dozą nieśmiałości... ale co tam. Może jeszcze warto wierzyć w ten zespół.
deicide.com mystic.com.pla.p / 7 Szukaj więcej o Deicide