Relacje z koncertów



Najnowsza recenzja

Deamoniac

Visions of the Nightside
Trzeci album włoskiej death metalowej ekipy złożonej z byłych muzyków nieco bardziej znanego wszystkim Horrid. Tutaj, zafascynowani starą Szwecją oddają się całkiem przyjemnemu, brutalnemu mieleniu w bardzo surowej oprawie brzmieniowej (chyba nawet bez masteringu) co powinno przypaść do gustu wielbicielom nie tylko Nihilist, Carnage, czy wiadomo-którego-Crematory, ale też Nominon, Ka...





Morbid Sacrifice

Ceremonial Blood Worship
Drugi album włoskich podziemniaków, których jaskiniowy black/death metal zauroczy każdego, kto pluje na krzyż i tańczy przy wczesnych piosenkach Archgoat, Hellhammer, Nunslaughter, Grave Desecrator, peruwiańskiego Mortem, Sathanas, czy choćby naszego Throneum. Nowy materiał, podobnie jak dotychczasowe tego zespołu, pozbawiony jest partii solowych i brzmi prawie jak koncertówka z głębo...





God Disease

Apocalyptic Doom
Nazwa God Disease przewinęła mi się parę lat temu w kampaniach niemieckiej F.D.A. Records, która wydała debiut tych Finów, ale nigdy nie doszło do zbliżenia, że się tak wyrażę. Drugi album zespołu ukazuje się z kolei w barwach świeżutkiej, portugalskiej Gruesome Records. Tym razem trafił do mojego odtwarzacza i, korzystając ze sprzyjającej aury leniwie się w nim rozgościł n...





Melancholic Seasons

The Crypt of Time
Melodyjny death metal od wielu lat skręca coraz bardziej na margines zainteresowania fanów ekstremalnego grania i skutkuje to tym, że nawet tak niezłe zespoły jak niemieckie Melancholic Seasons funkcjonują jako kompletnie nieznane i bez większych szans na przebicie się przez skorupę powszechnej obojętności. Wierząc Metal Archives i załączonemu bio zespół istnieje od połowy lat 90-...





  • Hammer Of Doom Festival III - 6 lutego 2010,Wurzburg, Niemcy

    2010-03-17
    skład: The Wizar'd, Atlantean Kodex, Old Season, Centurions Ghost, Ahab, Lord Vicar, While Heaven Wepy, Asphyx, Saint Vitus

    Doom metal, nie wiedzieć właściwie czemu, to gatunek, który w Polsce nigdy nie doczekał się choćby śladowego uznania. O środowisku czy scenie jako takiej w ogóle nie ma co mówić. Mało tego, nie przypominam sobie choćby jednej kapeli, która wprost odwoływałaby się do klasycznego, blacksabbathowskiego wzorca, podparła go czystym wokalem i tekstową apokalipsą i ruszyła w świat z krucjatą pod hasłem "Doom Over the World". Sam fanem gatunku jestem od lat, udało mi się ostatnio zaliczyć pod drugiej stronie Odry kilka znakomitych doom metalowych gigów (Griftegard, Lord Vicar, The Gates of Slumber, Pentagram, Trouble), a że nimi właśnie narobiłem sobie apetytu na kolejne, czas był najwyższy wybrać się na z prawdziwego zdarzenia imprezę dla podobnych mi straceńców. Idea zmaterializowała się pod postacią trzeciej edycji festiwalu Hammer Of Doom, który odbył się 6 lutego w Wurzburgu.

    Posthalle, gdzie impreza została zorganizowana, okazała się być całkiem dużą salą. De facto zdecydowanie za dużą na potrzeby doom metalowego festiwalu, jej wielkość można było jednak regulować kotarami, więc - na oko licząc - 500, może 600 osób, które bilety kupiło, w zupełności wystarczyło, by pod sceną nie było pusto.
    Na sam początek imprezy trzyosobowa banda chuja z Polski niestety się spóźniła. Szkoda, bo na pierwszy ogień rzucony został australijski The Wizar'd, który z płyty brzmi niczego sobie, a na żywo - spodziewać się należy - tym bardziej mógłby do siebie przekonać. Zupełnie nie przekonała natomiast druga kapela, która tego wieczoru pojawiła się na scenie, czyli Atlantean Kodex. Miało to plus zasadniczo taki, że można się było spokojnie pogrążyć w zakupowym amoku, przelecieć z grubsza wszystkie stoiska z merchem (tych było całkiem sporo), no i wreszcie, po kilkugodzinnej podróży, wlać w siebie pierwszy kubek naprawdę niezłego pszenicznego browara.



    Pierwszym zespołem, na jaki popatrzyłem uważniej, był irlandzki Old Season. Ekipa ta wraz z niemieckim Ahab w ostatniej chwili zastąpiła w festiwalowym składzie Griftegard i Procession, pojawienie się jej na Hammer Of Doom było więc dla mnie swego rodzaju rozczarowaniem, w kilka minut diametralnie jednak zmieniłem swoje nastawienie. Niby bardziej heavy niż doom, niby całość zbyt mocno przesycona klawiszami, a mimo to show po prostu znakomity! Świetne kompozycje, łapiące za serducho melodie i fantastycznie spajający wszystko w całość wokal Franka Brennana sprawiły, że pocałowałem 10 euro na "do widzenia", zamieniłem je na debiutancki album Iroli "Archaic Creation", a przy takich kawałkach jak "Meet me on the Battlefield" do tej pory morda mi się cieszy.

    Po kilkunastu minutach przerwy (swoją drogą warto podkreślić, że wszystko szło tip-top zgodnie z rozpiską i można było bez obaw wyjść na chwilę z hali) na scenie pojawił się Centurions Ghost. Występ Brytyjczyków zupełnie nie przypadł mi do gustu, na szczęście humory szybko poprawił niemiecki Ahab. Kolejna kapela, po której nie spodziewałem się szczególnie wiele i kolejna, która zajebała po całości. Tu już jednak nie było mowy o chwytliwych melodiach. Ahab wgniatał w podłogę koszmarnymi dołami, ścianą dźwięku, psychotyczną jazdą przez krainę funeral doom metalu. W moim przypadku trafienie było bezbłędne, momentami czułem się jak na pamiętnym gigu Esoteric na Brutal Assault 2008. I chyba nie ma w tym przypadku lepszej rekomendacji...



    Lord Vicar - doom metalowy all-star band, założony m.in. przez Petera Vicara z Reverend Bizarre oraz Christiana Linderssona, znanego m.in. z Count Raven czy współpracy z Saint Vitus (na znakomitym albumie "C.O.D.") - był jedną z tych nazw, dla których warto się było 700 kilometrów do Wurzburga tarabanić. Debiutanckiej płyty zespołu, "Fear No Pain", słuchać mogę bez końca, a do bólu klasyczny, wręcz archetypiczny doom metal, jakim Lord Vicar się para, na żywo wypada po prostu doskonale. Miałem to co prawda okazję sprawdzić w pewnej bardzo sympatycznej, acz śmiesznie małej norze w Berlinie, teraz jednak wreszcie była szansa zobaczyć Wikarego na prawdziwej scenie i przy pełnym nagłośnieniu. Pytań nie miałem żadnych. "Born of a Jackal", "Down The Nails", "A Man Called Horse", "The Last Of The Templars" czy "Running Into A Burning House" (z epki "The Demon of Freedom") - i wszystko jasne. Zespół zabrzmiał po prostu idealnie, Lindersson, choć wygląda jak totalny junkie, wciąż jest w znakomitej formie wokalnej, a na scenie to prawdziwy żywioł. Pod sceną też się zresztą zrobił spory kocioł.



    While Heaven Wept, za którym nie przepadam, zwyczajnie sobie odpuściliśmy, kilkadziesiąt minut na pozostawienie zakupów w aucie i małe posiedzenie w przydworcowym bistro okazało się zresztą bezcenne. Na scenie pojawili się bowiem holenderscy weterani z Asphyx, który swój występ na Hammer Of Doom zaanonsowali jako "special doom show". Cóż, Martin van Drunen czystych wokali nie używał, doomowo też niespecjalnie było, Asphyx wybrał natomiast ze swojego repertuaru najwolniejsze kawałki i przejechał nimi po publice jak pierdolony buldożer. Zaczęli od "Ode To A Nameless Grave", potem pojawiły się między innymi znakomity "Bloodswamp" z najnowszej płyty, "The Krusher", "Black Hole Storm", "MS Bismarck", "The Rack" czy "Last One On Earth". P-I-E-R-D-O-L-O-N-Y-B-U-L-D-Ż-E-R. I nie mam cienia wątpliwości, że Asphyx to obecnie jedna z najlepszych koncertowo kapel death metalowych.



    Na koniec, co oczywiste, organizatorzy pozostawili danie główne - SAINT VITUS. Legenda doom metalu nie zawiodła ludzi, którzy do Wurzburga zjechali z całego świata. Rozmawiałem z Niemcami, Włochami, Irlandczykami, Amerykanami, Szwedami, był podobno też ktoś z Meksyku. Dla wszystkich Saint Vitus to obiekt kultu, wszyscy kawałki, które zagrali Wino, Dave Chandler i spółka znali na pamięć. I dobre 80 minut minęło jak mgnienie oka. Pod sceną srogi headbang, brzmienie takie, że jajca gniotło, moc, moc, MOC. A na scenie m.in. "Saint Vitus", "Clear Windowpane", "White Stallions", "Living Backwards", "Dying Inside", "Look Behind You" i na koniec - nie mogło być inaczej - "Born Too Late". Niesamowite przeżycie, dla takich chwil po prostu warto żyć. Zabrakło mi mimo wszystko jednego choćby, najlepiej tytułowego numeru z "C.O.D.". Lindersson był na miejscu, zaproszenie go na scenę nie powinno więc stanowić problemu. Sam Chritus twierdził jednak, że nie jest w najlepszych stosunkach z zespołem. Szkoda, bo doskonały gig, o którym marzyłem od lat, mógł zostać zwieńczony wydarzeniem, którego być może nie byłoby szansy już nigdy powtórzyć. Personalne animozje najwyraźniej na to nie pozwoliły. A Saint Vitus i tak jest wielki.

    Kolejna edycja Hammer Of Doom już jesienią. I nie ma opcji, żeby mnie tam nie było. DOOM OVER THE WORLD!

    tekst i zdjęcia: Paweł PalicaDodał: Olo

Najnowsza recenzja

Deamoniac

Visions of the Nightside
Trzeci album włoskiej death metalowej ekipy złożonej z byłych muzyków nieco bardziej znanego wszystkim Horrid. Tutaj, zafascynowani starą Szwecją oddają się całkiem przyjemnemu, brutalnemu m...





Najnowszy wywiad

Epitome

...co do saksofonu to był to przypadek całkowity. Bo idąc coś zjeść do miasta napotkaliśmy kolesia który na ulicy grał na saksofonie. Zagadałem do niego żeby nagrał nam jakieś partie i zgodził się. Oczywiście nie miał pojęcia na co się porwał, do tego komunikacja nie była najlepsza, bo okazał się być obywatelem Ukrainy i język polski nie był dobry albo w ogóle go nie było...