![Obrazek](http://www.friedalive.com/wp-content/uploads/2010/10/blizzard_of_ozz_ozzy.jpg)
OZZY OSBOURNE - BLIZZARD OF OZZ
Ozzy po opuszczeniu szeregów Sabbath długo na siebie czekać nie kazał. Do składu dokooptował 26letniego Randy'ego Rhoads'a, o którym pamięć długo jeszcze nie zagaśnie wśród adeptów sztuki gitarowej (o ile w ogóle). I na dzień dobry przywitał gawiedź albumem, który (bez kozery) przyznam, iż uważam za ten "naj" z całej pokaźnej dyskografii króla reality show i heroiny.
Tutaj nie ma ani jednej mielizny, ani jednej nie tak brzmiącej nuty czy cienia żenady. Tak jak balanga zaczyna się od żywiołowego "I don't know", tak karawana z hukiem i bez wstydu jedzie dalej, kończąc na równie hiciarskim "Steal Away (The Night)". Po drodze mija się z takimi fajerwerkami jak "Crazy Train", balladowymi: "Goodbye to Romance" i "Revelation (Mother Earth)" [jest chociaż jedna persona tutaj która ich nie zna?!], epickim "Mr. Crowley" czy "Suicide Solution". Początkowo za zbuk przyjmowałem "No Bone Movies", który w tle genialnej resztki wyróżniał się swoją nijakością, ale na szczęście ropa z ucha się wylała co do kropli i odszczekałem moje bluźnierstwa w pokorze.
Ten album zaskakuje (tudzież zaskakiwał) swoją lekkością i rześkością. Świetnymi riffami gitarowymi i sekcją rytmiczną. Rhoads aż kipi pomysłami, świetną techniką, a jednocześnie słychać brak jakiejkolwiek chłodnej kalkulacji - to jest czysta zabawa dźwiękami i spontan.
Album z gatunku "must have". Nic więcej do dodania.
Ps. Graficznie przystroję laurkę zgodnie z regulaminem działu jak wrócę, za wszelkie niewygody w trakcie czytania sorry.