26-05-2017, 17:09
Ta ja dla równowagi oddaję głos na Marvela, z zastrzeżeniem, że dla mnie głównym punktem odniesienia na zawsze pozostaną chyba na zeszyty Tm-Semic, czyli historie, które w oryginale ukazywały się głownie w latach 80. a nawet 70. Mając jako dzieciak w roku 1991 do wyboru Supermana, Batmana, Punishera i Spider-mana najbardziej utożsamiałem się z tym ostatnim, bo to był w całym tym towarzystwie jedyny normalny koleś z normalnymi problemami. Martwił się o starą ciotkę, na solo z Hobgoblinem wyskakiwał na rauszu prosto z parapetówy, ciągle kombinował jak opłacić rachunki (pamiętam, że w numerze świątecznym nawet go eksmitowali!) i w ogóle miał jakieś całkiem konkretne życie, w przeciwieństwie np. do Supermana, którego głównym problemem życiowym było to, że Lois Lane bardziej leci na dużego S właśnie, niż na Clarka Kenta. OK, wątpliwą równowagę psychiczną Batmana autorzy od czasu do czasu fajnie wygrywali ("Zabójczy żart"!) , ale generalnie to przedstawiany był jako bogaty z domu karateka, Szerlok Holms i omnibus. Jeśli chodzi o supergrupy to te z DC zawsze były dla mnie miałkie, natomiast X-men Claremonta i Byrne'a - to było coś! Owszem, potem stoczyło się to w melodramat, któremu wątpliwej atrakcyjności dodawały nonsensowne powroty zza grobu, podyktowane przez wydawcę kalkulacjami finansowymi zresztą, ale mieli swój dobry czas, a motywy z Magneto jako ocalałym z holocaustu czy w ogóle całą postaquasipokaliptyczną wizją okrutnie spłyconą w filmowym "Days of future past" to były rzeczy jak na tamte czasy i medium cholernie odważne, DC z zasady trzymało się wtedy bezpieczniejszych terytoriów.
Mózg powiększa się w czaszce, kiedy wody w rzece wzbierają. Wtenczas błony czerepu się wznoszą, przybliżając do czaszki.