Było śmietanowo.
DEIVOS dał porządny koncert na otwarcie. Jak dla mnie fajnie zaczęło być gdzieś od połowy, gdy się już porządnie rozgrzali i szkoda, że trwało to wszystko tylko pół godziny. No ale wszyscy grali krótko, co nie musi być wcale wadą. Bo jak nie masz czego pokazać, to dłuższy występ by ci nie pomógł. Mogliby mieć lepsze brzmienie, ale niestety nie mieli. Trochę się zawiodłem, ale to już ze mną problem, nie z kapelą, bo wszystko było git.
CRYPTIC REMAINS nie znałem i spodziewałem się guwna, a dostałem zaskakująco profesjonalny, bardzo porządny wpierdol. Imprezowe granie, trochę popisowe, ale zagrane z wygarem i ogromną radochą. "Imprezowe" to może nie do końca adekwatne określenie, bo patrząc obiektywnie - grali betonowy death metal-wpierdol w tshircie Demilich (i wszystko jasne) - ale odebrałem ich jako bardzo bezpretensjonalnych i pełnych radości gry. Mieli też lepsze brzmienie niż Deivos, więc i koncert wypadł lepiej, chociaż dejwosy muzycznie są ciekawsze. Tak czy inaczej, fajne. Kibicuję.
SACROFUCK przyszło i zaorało poprzedników. Dzicz, ogień i pożoga. Wokalista to taki zwierzak, że ze świecą takich szukać - ogólnie trudno tu coś napisać mądrego, więc nie będę się produkował.
DORMANT ORDEAL znałem z jakichś kawałków na youtube i czegoś mi w nich brakowało. Teraz wiem czego. To jest taki korpo-death metal, takie Ulcerate dla ubogich. Niby się wszystko zgadza, są jakieś progresywne zawijasy i łamańce, ale brakuje mi w tym szaleństwa. Za grzeczni chłopaki są. Zbyt to jest poukładane i przemyślane, wystudiowane. Po Sacrofuck wypadli jakby na koncert chopinowski wpadły dzieciaki studiujące jazz i muzykę estradową na lubelskim UMCSie i popisywały się przed koleżankami, że potrafią improwizować wokół kawałków Theloniousa Monka. Idź pan z czymś takim w chuj, nie podobało mi się. Ale nikt nie kazał mi tego oglądać, więc poszedłem w połowie na piwo (bezalkoholowe oczywiście).
EPITOME zmiotło Dormant pierwszym numerem. Dla mnie chyba koncert wieczoru, chociaż konkurencja, o czym za chwilę, była bardzo mocna i różnice między występami były rzędu dziesiątych części milimetra. Potężny wygar i, podobnie jak przy Cryptic Remains, ogromna radość grania, którą czuć od pierwszych sekund. Bardzo mi się podoba, że tu wszystko jest ze sobą spójne - i wizerunek sceniczny, i muzyka, i w ogóle wszystko. Mieli też dobry kontakt z publiką i bardzo dobre brzmienie - bas mi pruł jelita. Świetny koncert! Po kilku godzinach stania zaczęło mnie już wciągać w otchłań, ale nie zmęczenia, a koncertowej euforii!
NARCOTIC WASTELAND ma dla mnie ten problem, że trochę mu brakuje motywu przewodniego, co bardzo kontrastowało z ultrawyrazistym Epitome. To taki po prostu surowy, techniczny death metal bez ozdobników, z tekstami o odstawce alkoholu i delirium tremens

ale... jest to wygar klasy międzykontynentalnej! Dallas Toller-Wade to jest sceniczne zwierzę. Facet oddycha tą muzyką i ma niesamowitą charyzmę, przez co słucha się go z jednym wielkim bananem na gębie. Dla mnie bomba - w domu niekoniecznie takich rzeczy słucham, ale na żywo jestem zawsze na tak! No i na deser zagrali dwa numery NILE - "Lashed to the Slave Stick" i "The Burning Pits of Duath", przy których zupełnie mi odjebało i nie wiedziałem co się dzieje. Forumowicz gelO tak intensywnie wyrażał przy mnie swój entuzjazm wobec zespołu, że dzwoni mi w prawym uchu:D Tu oczywiście serdecznie bdb kolegę pozdrawiam!
No i wreszcie RIPPIKOULU

Przyszli i zmiażdżyli całe towarzystwo jednym riffem, w co aż trudno uwierzyć, bo poprzednicy dali bardzo mocne występy! Wokalista to jakiś kosmita. Facet wyglądał i zachowywał się jak heroinista na głodzie próbujący leczyć objawy odstawienne za pomocą piwa, które popijał cały koncert. Nie wiem czy był najebany, naćpany czy przeryty jakimś przeziębieniem bądź inną chorobą, ale wyglądał jakby lada moment miał się na tej scenie przewrócić i dostać wylewu. Ale jak otwierał gębę, to był to taki ryk z dna studni, że wszystkie włosy na ciele człowiekowi dęba stawały! Jak do tego dodać muzykę, którą grają pewnie w kółko od trzydziestu lat (przez co doprowadzili ją do wykonawczej perfekcji), to efekt był IMO porównywalny tylko z koncertami Esoteric i Impetuous Ritual na tegorocznym SDLu. To jest coś takiego, jakby człowiek podskakiwał do sufitu i nagle ten sufit przebił - i odkrył, że tam wyżej jest jakaś inna przestrzeń, do której większość kapel nie ma dostępu. A ci, którzy mają... dobra, nie będę się produkował, bo wpadnę w jakiś grafomański, przepoetyzowany bełkot.
To jest niesamowite, że przy tak wolnym i gęstym graniu (dwie gitary i bas, nie ma litości) byli w stanie zachować/uzyskać potężny, pulsujący groove, który po prostu łamał kręgosłup! Atmosferę generowało to nieziemską, jakąś rytualno-chtoniczną, psychodeliczną jazdę bez trzymanki prosto na inną planetę. Młyn rozkręcił się przy okazji porządny i można było zaliczyć solidny wpierdol od Dallasa Toller-Wade'a, który bardzo entuzjastycznie odbierał muzykę Finów (a jest to kawał chłopa). WSPANIAŁY koncert, poza jakąkolwiek skalą. Wessało mnie tak, że słuchałem ich z otwartą gębą i ślina ciekła mi z kącików ust.
No i tyle. Imprezę uważam za bardzo udaną. Ludzi było mnóstwo (ale kompletu chyba nie), towarzystwo ogólnopolskie, pełna kultura i cywilizacja. Człowiek się wytańcował i wydarł mordę jak za licealnych czasów (szyja mnie tak boli, że chyba musze pójść do kręgarza) i generalnie był to pewnie najlepszy event metalowy w Lublinie od bardzo dawna. 9/10,