Ale ładnie się temat rozwinął, aż się więc odniosę do kapel, o których pisaliście.
Jag Panzer to przede wszystkim świetny debiut, potem różnie bywało, chociaż nie zeszli poniżej pewnego poziomu.
Z Attacker cenię przede wszystkim "The Unknown", a brakuje mi jeszcze debiutu oraz "Soul Taker" - ten reaktywacyjny album jest jednak słaby i nie muszę go mieć.
Vicious Rumors - to również bardzo mocna rzecz, szczególnie trzy płyty "Digital Dictator", s/t oraz "Welcome to the Ball" - US power pełną gębą, ze świetnymi solami i wokalami. Nowych rzeczy niespecjalnie znam.
Iced Earth - fakt, kapela dla Niemców, ale nie zawsze tak było. Pierwsze trzy albumy, z naciskiem na moją ulubioną dwójkę, to niezła jazda. Od "The Glorious Burden" kapela przestała dla mnie istnieć i nie przekonały mnie nawet ostatnie, ponoć lepsze, albumy.
Nie jestem za to fanem Manowar - coś tam na półce leży, ale rzadko słucham.
Manilla Road - okres do "Spiral Castle" łykam w całości, a potem nagrywali raczej takie sobie płyty, do których rzadko wracam. Podoba mi się u nich ta surowość i niedbałość o brzmienie.
Liege Lord - tak, jak ktoś już pisał, rozpierdol po całości. To esencja tego, jak powinien brzmieć heavy metal.
Omen - pierwsze trzy albumy, w szczególności debiut, to prawdziwe petardy.
Obsession - poznałem dopiero w tym roku, lepiej późno niż wcale. Michael Vescera to prawdziwy tytan pracy, udzielający się w wielu innych, dość różnorodnych stylistycznie kapelach, chociaż nie tak różnorodnych jak te, w których śpiewa Rob Bandit.
Co do muzyki, znów klasyczny amerykański heavy/power, z bardziej miejską (klimat kina klasy B z lat 80.) niż epicką atmosferą. Powrotny album też jest dobry.
Co do Warlord, to epickie granie, dość specyficzne, pełne powietrza. Chociaż wczesne rzeczy bardzo lubię, największe wrażenie zrobił na mnie "The Holy Empire". Warto sprawdzić też Lordian Guard, inną kapelę Williama Tsamisa. Człowiek ten jest, tak poza muzykowaniem, profesorem filozofii.
Hexx dość średnio mi wchodzi, za to Helstar - jak najbardziej. Lubię też inne projekty, w których śpiewał James Rivera - Destiny's End, Distant Thunder czy Seven Witches.
Od siebie dodam trzy ostatnie odkrycia: Tyr, Rosetta Stone (nie ta gotycka z UK) i Saint Chaos. Łączy je fakt wznowień przez grecką Arkeyn Steel (świetna stajnia wznawiająca 2. i 3. ligę amerykańskiego heavy) oraz brzmienie i muzyka nawiązująca nieco do wczesnych Queensryche, Fates Warning oraz Crimson Glory.
I również jestem za połączeniem wątków!