JESUS CHRIST SUPERSTAR OST (1973)

chronologiczna pralnia - czyli co dziobały wróbelki żeby wyrosnąć na orłów

Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed, Skaut

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
hcpig
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 9382
Rejestracja: 06-07-2008, 13:23

JESUS CHRIST SUPERSTAR OST (1973)

07-03-2012, 21:02

Obrazek

JESUS CHRIST SUPERSTAR OST (1973)

MCA Records



'If you strip away the myth from the man...'


JCS to już nie tylko film czy spektakl ale całe zjawisko obrosłe olbrzymim kultem, o czym z pewnością każdy wie i nie ma sensu poświęcać temu wątkowi dłuższych wywodów. Stworzona przez Andrew Lloyd Webbera i Tima Rice'a rock opera wystartowała na deskach broadwayowskiego teatru w 1970 z miejsca osiągając olbrzymi sukces komercyjny, co z kolei doprowadziło do jej wiernej ekranizacji trzy lata poźniej jak i do nakręcenia futurystycznego remake'u w 2000 roku. Obydwa filmy doczekały się osobnego wypuszczenia swoich ścieżek dzwiękowych, niezależnie od nich na rynku pojawił się również soundtrack promujący 'żywy' spektakl (z udziałem samego Gilliana, znanego z płyt Purpli i Sabbs) także jest w czym przebierać - zdecydowanie najciekawszą propozycją jest jednak wersja pochodząca z pierwotnej ekranizacji.

Wersja filmowa po prostu poraża swoją hardrockową ekspresją, z miejsca. Ciężko wyobrazić sobie, jakim szokiem musiały być te rewolucyjne songi wtedy, czterdzieści lat temu. To nie jest kolejna bezbarwna opowieść o Jezusie jakich powstało na pęczki, to jest szczery i autentyczny wulkan emocji z całym ich przekrojem. Można się zastanawiać, czy mamy tutaj do czynienia ze śpiewającymi aktorami czy też z piosenkarzami pchającymi łapska w aktorstwo? Na całe szczęście w przypadku tego materiału sporu tego nie tyle nie będzie dało się rozstrzygnąć co stanie się on po prostu bez przedmiotowy - obydwie role zlewają sie w jedno w każdej z występujących w filmie postaci co jest jednym z elementów przewagi tej wersji nad innymi. Na gillianowskiej ścieżce (niestety), słychać po prostu muzyków odśpiewujących swoje partie (jakolowiek była to robota mistrzowska) a soundtrack do JCS2000 jest w większości zbyt sztuczny, żeby poza dobrymi aranżacjami można było poczuć w nim jakąś realistyczną czy ogólnie wiarygodną narrację dla opowiadanej historii.

Tak jak głównym bohaterem filmu nie jest w zasadzie tytułowy Jezus Chrystus Supergwiazda (a w kadym razie jedynym), tak muzycznie (pod kątem artystycznym) OST z 1973 ma IMHO 3 bohaterów - są nimi Judasz (Carl Anderson), Kajfasz (Bob Bingham) i Piłat (Barry Dennen) a ich partie są najbardziej rozpoznawalnymi i poruszającymi momentami w całej fabule. Potępieńczy skowyt Judasza kończący 'Heaven On Their Minds', dalej okrutny, nie znoszący sprzeciwu baryton Kajfasza przewodniczącego obradom Sanhedrynu w 'This Jesus Must Die' czy wreście ironiczna i jadowita polemika Piłata z rozwścieczonym tłumem domagająym sie ukrzyżowania Jezusa to momenty, po usłyszeniu których można już spokojnie zdechnąć, w nich zwiera się esencja tej produkcji. To zresztą tylo subkietywnie wybrane highligthy, bo słabych scen tutaj po prostu nie ma. Nawet wokalna kreacja Jezusa odgrywanego przez Teda Neeleya rozkłada na łopatki takiego zawodnika jak Gillian, głównie przez znacznie bardziej adekwatny dla poszczególnych scen 'aktorski' element jego śpiewu ale też wygrywa z nim na polu swojej wulkanicznej ekpresji, której daje wyraz czy to w scenie przepędzenia kupców ze świątyni, podczas obrony Marii Magdaleny przed orkarżeniami Judasza czy też w czasie Ostatniej Wieczerzy.

Film musiał zaskakiwać dosyć swobodnym potraktowaniem kwestii rasowych wśród aktorów w nim występujących ale z punktu widzenia samej ścieżki muzycznej słychać że był to strzał w dziesiątkę. Głębia czarnego głosu podparta ostrym rockowym sznytem dała dewastujący efekt, niezależnie czy chodzi tu o legendarnego (hehe) mużyda Judasza (ubranego w czerwone dzwony) czy o wystylizowanego na rastafariana Szymona Zelotę w proto-discowej kompozycji utrzymanej w silnym klimacie środziemnomorskim (moc!). Era lat 70' w najlepszym wydaniu. Specjalnie też nie wspomniałem o interpretacji postaci Heroda, bo tę niespodziankę każdy powinien zobaczyć/usłyszeć sam ( bo cóż to byłaby za niespodzianka?). Żeby zreasumować tekścior i nie popaść w banał napiszę jedno - soundtrack jest równie genialny co film, jazda obowiązkowa jeżeli ktoś nigdy nie słyszał a niestety, dopuszczam istnienie takich nieszczęśników.
Yare Yare Daze
Awatar użytkownika
KreatoR
weteran forumowych bitew
Posty: 1121
Rejestracja: 22-03-2009, 17:05
Lokalizacja: rodowity wrocławianin

Re: JESUS CHRIST SUPERSTAR OST (1973)

10-03-2012, 04:19

Sorry Jester, wiem, rozumiem przekaz.
Niestety z perspektywy czasu jest to coś stworzone WTEDY na potrzeby ówczesnych mainstreamowych trendów. Z orkiestrą? Bez zbędnych naciągnięć do S&M, ale czy Deep Purple nie miało wcześniej dokonań p.t. "A concerto for group and orchestra"? Wiadomo, inne kompozycje, klimat itd. Ale, gdyby rozpatrywać tę pozycję jako wyznacznik to nazwałbym ją klasycznym szkodnikiem, prekursorem nurtu ROCK OPERA w wydaniu dla krawaciarzy. Choćby z naszego podwórka - Dżem w operze, Perfect symfonicznie. Przystań dla kiedyś-fanów przeżywających obecnie kryzys wieku średniego. Równie dobrze Gillanem mógłby być dziś Eddie (Vedder:). Może uogólniam, jednak nie widzę Jezusa Chrystusa jako Supergwiazdy dla mas - chyba że w najgorszym znaczeniu wyrazu masa.
Awatar użytkownika
hcpig
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 9382
Rejestracja: 06-07-2008, 13:23

Re: JESUS CHRIST SUPERSTAR OST (1973)

10-03-2012, 11:55

To samo można napisać np. o Ziggym Starduście (również jeden z prekursorów opery rockowej i rozdmuchanoego konceptu), ale skoro same te płyty są wartością samą w sobie trudno je przekreślać ze względu na naśladowców (również tak cepelianych jak polskie przykłady, które wymieniłeś). Z drugiej strony, dlaczego nie wymieniłeś Laibach? Na tym forum pewnie ich wersję zna więcej ludzi niz oryginał. Ostatniego zdania nie rozumiem.
KreatoR pisze:Niestety z perspektywy czasu jest to coś stworzone WTEDY na potrzeby ówczesnych mainstreamowych trendów.
Muzyka swojej epoki, złotej ery muzyki rockowej, nie widzę w tym nic złego.
KreatoR pisze: Równie dobrze Gillanem mógłby być dziś Eddie (Vedder:).
Gillian był wtedy u szczytu, a EV szczyt ma już dawno za sobą, niedobry przykład na podparcie tezy, której również nie rozumiem :)
Yare Yare Daze
Awatar użytkownika
KreatoR
weteran forumowych bitew
Posty: 1121
Rejestracja: 22-03-2009, 17:05
Lokalizacja: rodowity wrocławianin

Re: JESUS CHRIST SUPERSTAR OST (1973)

10-03-2012, 19:15

hcpig pisze:To samo można napisać np. o Ziggym Starduście (również jeden z prekursorów opery rockowej i rozdmuchanoego konceptu), ale skoro same te płyty są wartością samą w sobie trudno je przekreślać ze względu na naśladowców
Ziggy Stardust zamknął się w 40 minutach, JCS to rozdmuchana dwupłytówka.
hcpig pisze:dlaczego nie wymieniłeś Laibach? Na tym forum pewnie ich wersję zna więcej ludzi niz oryginał. Ostatniego zdania nie rozumiem.
Niestety mam zaległości z Laibach.
hcpig pisze:
KreatoR pisze:Niestety z perspektywy czasu jest to coś stworzone WTEDY na potrzeby ówczesnych mainstreamowych trendów.
Muzyka swojej epoki, złotej ery muzyki rockowej, nie widzę w tym nic złego.
Ja zło widzę w wyborze tej akurat płyty z tamtego okresu. Nie przekonuje mnie, że trzeba było poszerzać horyzonty, "wyjść z pudełka" itp. Nie sądzę, że gdybym żył w tamtych czasach to patrzyłbym na ten album inaczej.
hcpig pisze:
KreatoR pisze: Równie dobrze Gillanem mógłby być dziś Eddie (Vedder:).
Gillian był wtedy u szczytu, a EV szczyt ma już dawno za sobą, niedobry przykład na podparcie tezy, której również nie rozumiem :)
Ale gdybym napisał to 20 lat temu, po debiucie Pearl Jam, to już byłoby na miejscu?
Czego nie rozumiesz? Chodzi mi o pompatyczność. Coś co zabija naturalność i jest niczym innym jak przerostem formy nad treścią.
Awatar użytkownika
hcpig
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 9382
Rejestracja: 06-07-2008, 13:23

Re: JESUS CHRIST SUPERSTAR OST (1973)

10-03-2012, 20:49

KreatoR pisze: Ziggy Stardust zamknął się w 40 minutach, JCS to rozdmuchana dwupłytówka.
Nie jest rozdmuchana, muzyka pod film (musical) rządzi się swoimi prawami, a to że film oparty jest na wydarzeniach ewangelicznych więc trwa ile trwa itp. Zawsze to jednak kwestia jakości, daje radę bez problemu przesłuchać całą operę i daje sobie jeszcze na repeat swoje ulubione utowory, nawet nie chcę rozkminiać ile razy katowałem ten materiał.

KreatoR pisze:Chodzi mi o pompatyczność. Coś co zabija naturalność i jest niczym innym jak przerostem formy nad treścią.
JCS jest pompatyczna tylko o tyle, o ile wymaga tego sama forma rock opery a może nawet warto popatrzeć na nią z drugiej strony - jak na taką konwencję wersja do filmowu z 1973 jest bardzo naturalna i przekonująca, znacznie bardziej niż pierwowzór z Gillianem z 1970. Nie wiem jak dawno jej słuchałeś ale przypomnij sobie chociaż partie Piłata - to nie jest robota na odpierdol że ktoś se coś tam śpiewa pod tekst (nawet jeśli robi to świetnie - znowu przytyk do Gilliana), nie ma też w nich wymuszonego aktorzenia kosztem partii wokalnych jako takich.

(sorry za chujową jakość i wyciszony podkład).

Albo Kajfasz ( jak słyszę ten wers...

'I see bad things arising. The crowd crown him king; which the Romans would ban.
I see blood and destruction, our elimination because of one man.'


...albo ten...

'Fools, you have no perception! The stake we are gambling are frighteningly high!
We must crush him completely, so like John before him, this Jesus must die!'



... mam wciąż ciary bo czuję autentyczność tej muzyki a nie sztuczność czy przesadzony patos. No i oczywiście tak jak muzyce tak i samemu filmowy trudno zarzucić 'przerost formy nad treścią' kiedy ogląda się Rzymian wyglądających jak robotnicy budowlani z kałachami, szkielety budowlane mające przedstawiać świątynię itp.
Yare Yare Daze
ODPOWIEDZ