longinus696 pisze: ↑24-07-2011, 21:03
PUBLIC IMAGE LTD - Metal Box [1979]
Virgin [METAL 1]
Mniej więcej rok od wydania „Never Mind the Bollocks, Here's the Sex Pistols” Johnny Rotten (już jako John Lydon) ujawnił swoje post-punkowe oblicze w postaci Public Image Ltd. Twór ten stanowił ujście dla eksperymentatorskich ambicji Lydona, którego muzyczne horyzonty sięgały daleko poza zwierzęcy chaos i nagą rebelię Sex Pistols. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że Lydon zaraz po rozpadzie macierzystego zespołu spędził trzy tygodnie na Jamajce razem z Richardem Bransonem, szefem Virgin Records. Wiadomo też, że już wcześniej – podobnie jak basista zespołu Jah Wobble – był fanem reggae i world music. Po tej brzemiennej w skutki podróży powstał pierwszy album zespołu tzw. „First Issue” (1978), z muzyką, która już wtedy była dość wyrazista i raczej odbiegała od tradycyjnych rockowych standardów, sytuując PiL wśród kapel poszukujących.
Lydon wielokrotnie wyrażał swoje zainteresowanie eksperymentalnym graniem. Zasłuchiwał się w płytach Can, Kraftwerk, Petera Hammilla czy chociażby Third Ear Band. W 1979 r. jego fascynacje zaowocowały dziełem, które stało się jedną z czołowych pozycji post-punku i zarazem kamieniem milowym w dziejach rocka. Powstał album minimalistyczny w formie, a jednocześnie porażający siłą ekspresji. Sednem tej muzyki jest monotonna, wręcz transowa, sekcja rytmiczna wyraźnie inspirowana twórczością Can i Neu! Choć przecież nie do końca. Czym innym jest bowiem jej rola w stosunku do pozostałych instrumentów, a czym innym brzmienie. Nie z krautrocka, lecz z ducha reggae wywodzi się tłusty, dubowy bas Wobble’a, który został odpowiednio wyeksponowany i pulsuje na przedzie, pompując gorącą, jamajską krew w świat klinicznie zimnych dźwięków tworzonych przez gitarę i syntezator Keitha Levene. No właśnie… gitara – jękliwa, zgrzytliwa, rozedrgana – niekiedy współgra z rytmem, dodając kolejny akcent, innym razem przyłącza się do syntezatora stale budującego dysonansowe, schizofreniczne tło. Do tych delicji należy dodać jeszcze jeden składnik – głos Lydona, który unika punkowej agresji, za to serwuje nam przeciągłe zawodzenia pełne apatii wymieszanej z odrobiną maniakalnych akcentów tu i ówdzie.
Wszystkie te składniki powodują, że płytę wypełnia chwilami obłąkańcza atmosfera i wydaje się, jakby nagrało ją kilku neurotyków w celach terapeutycznych. Porównanie to nie jest zresztą pozbawione sensu. Lydon egzorcyzmuje społeczeństwo i siebie samego, chociażby w „Death Disco”/„Swan Lake”, który powstał jako reakcja na chorobę nowotworową jego matki, jeszcze zanim zmarła. W tym wyśmienitym skądinąd utworze, z dysharmonijnego, gitarowo-syntezatorowego tła co jakiś czas wyłania się motyw przewodni ze słynnego baletu Czajkowskiego, by znów na chwilę zniknąć w pulsującej magmie zgiełku.
Takich wyrazistych, łatwo rozpoznawalnych kawałków znajdziemy na „Metal Box” wiele, choć z początku może się to wydać nieprawdopodobne, bo przecież ten 60-minutowy album wypełnia dość oszczędna i jednorodna muzyka. Otwierający płytę „Albatross” – jeden z najlepszych i najbardziej charakterystycznych utworów na płycie – to wbrew pozorom swobodna improwizacja, którą rejestrowano na bieżąco, w miarę jak powstawała. „Graveyard” powala partiami gitary budującymi melodię rodem z filmu szpiegowskiego/sensacyjnego z lat 70-tych. Z kolei wyjątkowo energiczny beat „Socialist” podniesie Wasze tyłki z siedzeń, a jeśli nie, to przynajmniej zmusi do kiwania głową. Nie ma sensu opisywać wszystkich 12 kawałków, bo „Metal Box” to dzieło niezwykle spójne i w każdym calu konsekwentne pod względem formalnym. Wywarło niebagatelny wpływ na całe lata 80-te, od kapel nowofalowych począwszy, a skończywszy na noise-rockerach z pierwszej połowy lat 90-tych. Oczywiście to tylko ogólne ramy, bo tak naprawdę ta muzyka ciągle „pracuje” i chyba jej oddziaływanie co jakiś czas będzie wychodziło na jaw.
Na koniec kilka słów o opakowaniu. Nie bez powodu płyta nosi taki tytuł, a nie inny (właściwie inny tytuł też istnieje, ale o tym zaraz). Trzy 12” płyty winylowe, z których składał się ten album, zostały pierwotnie wydane w pudełku na taśmę filmową. Autorem tego pomysłu był Dennis Morris – brytyjski fotograf, który przygotowywał sesje zdjęciowe dla Sex Pistols i Boba Marleya (wiem, już postanowiliście, że nie przesłuchacie tej płyty). Niestety wyciąganie z ciasnego pudełka trzech winyli, oddzielonych od siebie jedynie pojedynczymi kartkami papieru musiało doprowadzać do furii wielu kolekcjonerów (ciekaw jestem jak dziś zareagowałby na to Maria), więc już w lutym 1980 r. pojawiła się reedycja w postaci podwójnego LP zatytułowanego „Second Edition” i zapakowanego w tradycyjny gatefold.