KING GIZZARD & THE LIZARD WIZARD
: 08-12-2016, 13:56
Czas na przekurewski strzał, który nikogo pewnie nie zainteresuje. Ale - mimo wszystko - w trosce o muzczny poziom forum zaryzykuję.
Chłopaki są z Australii i grają psychedelicznego rocka w starym dobrym stylu, ale chociaż miksują masę wpływów (na dole parę tagów, żeby się zorientować), to rezultat końcowy jest bardzo homogeniczny - brzmi to wszystko tylko i wyłącznie jak KING GIZZARD AND THE LIZARD WIZARD, co jest moim zdaniem ogromnym wyczynem, który udaje się bardzo nielicznym. Goście mieszają psychedelię - i to tę starszą, z lat sześćdziesiątych, z krautem, bluesem, surfem i popem spod znaku wczesnych THE BEATLES i THE BEACH BOYS w brudną, garażową, wysokooktanową, kolorową miksturę, której słuchanie to czysta przyjemność. Tak, poza kwasem, jest tu też dużo amfetaminy! Nagrania z koncertów sugerują, że na żywo musi być nieprawdopodobny wpierdol, krew się leje ze sceny hektolitrami. Miazga jak chuj. Serio, nie kojarzę zbyt wielu kapel które grają z taką pasją, a tu jest taki ogień, że głośniki się palą.
Zespół jest ewidentnie na fali wznoszącej, nie tylko grają z kopem takim, jakby jutra miało nie być, ale są też bardzo płodni i mają masę pomysłów, dzięki którym nie kopiują się na każdym kroku. Od 2012 roku, czyli przez cztery lata, wydali osiem albumów - a więc tempo mają też wzięte rodem z lat 60tych - i właściwie nie da się powiedzieć, żeby którykolwiek z tych albumów był po prostu słaby. Co więcej, każdy jest bardzo skondensowany (od dwudziestu kilku do czterdziestu minut) i inny od pozostałych, a to oznacza, że jest czego słuchać. To nie jest nagrywanie w kółko tej samej płyty, muzyka im się po prostu cały czas wylewa z głów. I jest zajebista. czasami grają bardziej piosenkowo, czasami bardziej psychodelicznie, raz szybciej, agresywniej, z niemal punkowym brudem, innym razem spokojnie improwizują i odlatują w kosmos. Dla każdego coś miłego. Nie przynudzają i nie powtarzają się, a to już jest na scenie retro w ogóle więcej niż fenomen.
Faworyzowałbym dwa: pełne gęstych, zawiesistych, psychodelicznych jamów Quarters! i tegoroczny Nonagon Infinity, gdzie osiem numerów daje tak naprawdę jeden długi utwór pomyślany jak wstęga Mobiusa - niekończący się naspidowany kolorowy trans, mogący lecieć godzinami.
Kapela zdaje się być bardzo popularna na świecie, o czym świadczą ilości odsłuchów na jewtube, ale w Polsce chyba mało kto to jeszcze zna, a to IMO błąd, bo goście są fenomenalni. Gorąco kurwa polecam, chociaż pewnie nikt się nie zainteresuje, bo tu wszyscy albo piją, albo słuchają trzecioligowego death i black metalu, słuchają tylko tego co już znają, albo nie słuchają niczego czego trocki na swoim fanpage'u nie uzna za prawilne. Może jednak się mylę, kto wie. Słuchac, poznawać, popularyzować!
[youtube][/youtube]
[youtube][/youtube]
Tu pełny koncert w sensownej jakości:
[youtube][/youtube]
Tagi:
THE BEATLES, JIMI HENDRIX, JEFERSON AIRPLANE, GRATEFUL DEAD, QUICKSILVER MESSENGER SERVICE, LED ZEPPELIN, IRON BUTTERFLY, BLUE CHEER, MC5, CAN, AMON DUUL II
Chłopaki są z Australii i grają psychedelicznego rocka w starym dobrym stylu, ale chociaż miksują masę wpływów (na dole parę tagów, żeby się zorientować), to rezultat końcowy jest bardzo homogeniczny - brzmi to wszystko tylko i wyłącznie jak KING GIZZARD AND THE LIZARD WIZARD, co jest moim zdaniem ogromnym wyczynem, który udaje się bardzo nielicznym. Goście mieszają psychedelię - i to tę starszą, z lat sześćdziesiątych, z krautem, bluesem, surfem i popem spod znaku wczesnych THE BEATLES i THE BEACH BOYS w brudną, garażową, wysokooktanową, kolorową miksturę, której słuchanie to czysta przyjemność. Tak, poza kwasem, jest tu też dużo amfetaminy! Nagrania z koncertów sugerują, że na żywo musi być nieprawdopodobny wpierdol, krew się leje ze sceny hektolitrami. Miazga jak chuj. Serio, nie kojarzę zbyt wielu kapel które grają z taką pasją, a tu jest taki ogień, że głośniki się palą.
Zespół jest ewidentnie na fali wznoszącej, nie tylko grają z kopem takim, jakby jutra miało nie być, ale są też bardzo płodni i mają masę pomysłów, dzięki którym nie kopiują się na każdym kroku. Od 2012 roku, czyli przez cztery lata, wydali osiem albumów - a więc tempo mają też wzięte rodem z lat 60tych - i właściwie nie da się powiedzieć, żeby którykolwiek z tych albumów był po prostu słaby. Co więcej, każdy jest bardzo skondensowany (od dwudziestu kilku do czterdziestu minut) i inny od pozostałych, a to oznacza, że jest czego słuchać. To nie jest nagrywanie w kółko tej samej płyty, muzyka im się po prostu cały czas wylewa z głów. I jest zajebista. czasami grają bardziej piosenkowo, czasami bardziej psychodelicznie, raz szybciej, agresywniej, z niemal punkowym brudem, innym razem spokojnie improwizują i odlatują w kosmos. Dla każdego coś miłego. Nie przynudzają i nie powtarzają się, a to już jest na scenie retro w ogóle więcej niż fenomen.
Faworyzowałbym dwa: pełne gęstych, zawiesistych, psychodelicznych jamów Quarters! i tegoroczny Nonagon Infinity, gdzie osiem numerów daje tak naprawdę jeden długi utwór pomyślany jak wstęga Mobiusa - niekończący się naspidowany kolorowy trans, mogący lecieć godzinami.
Kapela zdaje się być bardzo popularna na świecie, o czym świadczą ilości odsłuchów na jewtube, ale w Polsce chyba mało kto to jeszcze zna, a to IMO błąd, bo goście są fenomenalni. Gorąco kurwa polecam, chociaż pewnie nikt się nie zainteresuje, bo tu wszyscy albo piją, albo słuchają trzecioligowego death i black metalu, słuchają tylko tego co już znają, albo nie słuchają niczego czego trocki na swoim fanpage'u nie uzna za prawilne. Może jednak się mylę, kto wie. Słuchac, poznawać, popularyzować!
[youtube][/youtube]
[youtube][/youtube]
Tu pełny koncert w sensownej jakości:
[youtube][/youtube]
Tagi:
THE BEATLES, JIMI HENDRIX, JEFERSON AIRPLANE, GRATEFUL DEAD, QUICKSILVER MESSENGER SERVICE, LED ZEPPELIN, IRON BUTTERFLY, BLUE CHEER, MC5, CAN, AMON DUUL II