Pink Floyd

nie tylko metalem człowiek żyje :)

Moderatorzy: Heretyk, Nasum, Sybir, Gore_Obsessed, ultravox

ODPOWIEDZ
kenediusze
weteran forumowych bitew
Posty: 1568
Rejestracja: 21-08-2014, 09:03
Lokalizacja: Electric Ladyland

Re: Pink Floyd

02-02-2015, 20:44

Drone pisze:Dlatego, choć widzę pewne - podobne - wady obu tych wydawnictw, to obu będę zażarcie bronił. Zacznę od wad. Obie płyty są nieco rozwleczone - redukcja materiału o 1/3 zrobiłaby z nich dzieła idealne. To rozwleczenie wynika poniakąd z tego, co Gilmour kiedyś trafnie opisał, mówiąc akurat o "The Final Cut", że muzyka stała się wehikułem niosącym teksty. Jest to trafne - choć w mniejszym stopniu - także w odniesieniu do "The Wall".
No PINK FLOYD zawsze był zespołem, w którym treść była silnie zespolona z formą i to już od samego początku, a potem tylko się to nasilało aż do momentu kiedy forma stała się w pełni podporządkowana treści. Myślę, że zaczęło się to znacznie wcześniej niż na The Wall, co jest raczej truizmem.

Co do Watersa. Przyznam, że z początków bardziej do mnie przemawiała era watersowa, która jest, no powiedzmy to jasno, bardziej przystępna i silnie działająca na słuchacza. BARDZO silnie. Później przesunęło mi się na okres wczesno - środkowy (którego na starcie, gdzieś w szkole jeszcze, w ogóle nie kumałem, jakieś rowery, gnomy, co to ma kurwa być) i ten obecnie najbardziej do mnie trafia. Bo jest i kosmos i są bajki z lasu, a ja lubię jedno i drugie, jest też dużo takiej dziecięcej naiwności, która nie ma bynajmniej nic wspólnego z infantylnością - a to też sobie cenię, im jestem starszy, tym bardziej. Okres ten cechuje się ponadto tym, że treść nie przesłania muzyki, muzyka - i niesione przez nią obrazy, emocje - jest kluczem do odczytania przekazu stworzonego w głowie jej twórców i zawartego w tekstach. Jest tutaj duża dawka irracjonalności, czegoś spoza mózgu.

Era Watersowska do mnie średnio trafia, bo nie lubię patosu, pompatyczności ani rozbuchanych form. Waters jest na pewno muzykiem o silnej, autorytarnej osobowości i bardzo jasnej wizji tego, co chce osiągnąć - i to się przekłada na muzykę. Można mówić wszystko o The Wall, ale na pewno nie można jej zarzucić nijakości. Ta muzyka jest skrajnie wyrazista, ostra jak brzytwa, że się tak wyrażę. Jej charakter wykracza też poza ramy czysto muzyczne - w oderwaniu od treści traci całkowicie sens, a pełna staje się chyba dopiero w połączeniu z filmem albo tym koncertowym widowiskiem. Byłem na The Wall Live, widziałem, uważam że wiem co mówię.

Problem (?) z Watersem polega chyba na tym, że jest skrajny. Facet jest bezkompromisowy, nie ma umiaru w tym co robi, jeśli ma być podniośle to wszystko na pełny regulator i jeszcze orkiestra, ma być emocjonalnie to gitara ma wyciskać łzy z oczu, ma być chwytliwie - to robimy disco-hicior który każdego porwie do tańca. Przyznam, że do mnie to średnio trafia, bo jednak wolę gdy mniej znaczy więcej, ale przypuszczam, że w tym tkwi klucz do popularności Watersa i "jego" Pink Floyd. Jest intensywny, wyrazisty, nie da się obok przejść obojętnie, słyszysz jeden numer i kora mózgowa wariuje, z ekscytacji albo z obrzydzenia. Ludzie na to lecą. Zarazem muzyka ta nie jest wyrachowana, to nie jest granie pod publikę, Waters już taki jest i nikogo w balona nie robi. Ma też tego plusa, że potrafi perfekcyjnie podporządkować rozbuchanie formalne treści i stąd pisze po prostu doskonałe formalnie piosenki, mięsiste i wyraziste. Waters jest niewolnikiem treści, dlatego nigdy nie zdarzało mu się bezcelowe, nadęte techniczne pitolenie i męczenie buły które, na przykład, uprawiali radośnie panicze z YES.

Tutaj jednakowoż następuje odwrócenie tego o czym pisałem przy erze wczesno-środkowej. Teksty, a właściwie cały intelektualny koncept, jest kluczem do odczytania muzyki, która jest ściśle podporządkowana konceptowi. Jakkolwiek muzyka Watersa zawiera wiele bardzo pięknych momentów, to jest ona przeznaczona do odbierania mózgiem, nie brzuchem. Btw dokładnie to samo cechuje twórczość DEATHSPELL OMEGA
Wolę słuchać muzyki brzuchem, chociaż nie odmawiam odwrotnemu podejściu wartości. Prawdę mówiąc, nie potrafię obiektywnie ocenić który okres twórczości PINK FLOYD jest bardziej wartościowy.


"The Final Cut" jest tak naprawdę jeszcze cięższy niż "The Wall", jeszcze bardziej zgorzkniały i ponury, pisany już nie z pozycji młodego człowieka, tylko osoby dojrzałej. To prawda, że muzyka w przypadku tej płyty zeszła na drugi plan, stając się tłem dla deklamacji Watersa. To prawda, że płyta mogła być krótsza o kilkanaście minut. Ale mimo to i tak jest wyjątkowa na tyle, żeby obok "The Wall" postawić ją jako jeden z najlepszych koncept-albumów, jakie kiedykolwiek zostały nagrane.
TFC jest znacznie mniej inwazyjny niż The Wall. The Wall obezwładnia słuchacza i bardzo szybko zmusza do wyrobienia opinii, szybko zostaje w głowie i szybko albo go pochłania i zmusza do ciągłego katowania do porzygu, albo też całkowicie go odrzuca. The Final Cut jest o wiele mniej oczywiste, mniej rozbuchane formalnie, a jeszcze bardziej konceptualne, jeszcze więcej treści. Jest też bardzo równa i spójna, trzeba nad nią posiedzieć. Przyznam, że lubię chyba bardziej niż The Wall, ale do obu za często nie wracam.
Mówi się często, wspominając dwie ostatnie płyty z Watersem, że Waters to bufon i megaloman, jeden z największych w muzyce rockowej.
Fakt, ale ta opinia jest raczej mocno na wyrost, nadętych rockmanów z nieprawdopodobnym bolcem w dupie było i jest na pęczki, Waters ewidentnie się do nich zalicza, ale mam wątpliwości czy należy mu się podium albo nawet miejsce w czołówce. Na tę opinię zasłużył chyba nie osobowością, tylko charakterystycznym dla siebie rozbuchaniem muzyczno-konceptualnym.
Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na dwie płyty, o których w zasadzie nigdy nie dyskutowaliśmy na forum. Chodzi tu o pierwszą i trzecią płytę solową Watersa. Pierwsza, czyli "The Pros And Cons Of The Hitch Hiking" z 1984 roku, została oszpecona koszmarną okładką (do tego Waters nie ma głowy, każda z okładek jego solowych płyt jest słaba) i jest to znów koncept album
Najlepszy Waters IMO, trochę szkoda że zespół odrzucił tę propozycję, bo moim zdaniem Pros And Cons jest w swym charakterze bardziej pinkfloydowe niż The Wall.
W 1992 roku Waters wydaje trzecią płytę solową, zatytułowaną "Amused To Death". Powiem bez ogródek: jest to ukoronowanie kariery Watersa, dzieło wybitne, wielkie, monumentalne, jedna z największych płyt w historii muzyki w ogóle.
Zgadzam się, że to najbardziej esencjalny Waters, taki, który już się w niczym nie ogranicza, tylko jedzie po bandzie od początku do końca. Ale do największych płyt w historii muzyki to jej jednak brakuje, bo jest IMO "zbyt", zbyt rozbuchana, zbyt pompatyczna, zbyt poważna, zbyt wszystko. Chociaż ma dobre momenty, bardzo lubię "It's A Miracle", piękny numer.
A jeśli chodzi o nierówność, to dziś jestem w stanie napisać tak:

WYWH = TDSOTM > TW => TFC = PATGOD
Nie podejmuję się nierównościowania ani cyferkowania, ale przyznam się że na chwilę obecną moje pinkfloydowe podium wygląda tak:

1. Ummagumma (część koncertowa)
2. The Piper At The Gates Of Dawn
3. Meddle/Animals
Baton na tropach Yeti

You are just a
PART OF ME
Awatar użytkownika
Drone
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10020
Rejestracja: 11-06-2012, 15:28

Re: Pink Floyd

02-02-2015, 21:41

kenediusze pisze: Problem (?) z Watersem polega chyba na tym, że jest skrajny. Facet jest bezkompromisowy, nie ma umiaru w tym co robi, jeśli ma być podniośle to wszystko na pełny regulator i jeszcze orkiestra, ma być emocjonalnie to gitara ma wyciskać łzy z oczu, ma być chwytliwie - to robimy disco-hicior który każdego porwie do tańca. Przyznam, że do mnie to średnio trafia, bo jednak wolę gdy mniej znaczy więcej, ale przypuszczam, że w tym tkwi klucz do popularności Watersa i "jego" Pink Floyd. Jest intensywny, wyrazisty, nie da się obok przejść obojętnie, słyszysz jeden numer i kora mózgowa wariuje, z ekscytacji albo z obrzydzenia. Ludzie na to lecą. Zarazem muzyka ta nie jest wyrachowana, to nie jest granie pod publikę, Waters już taki jest i nikogo w balona nie robi. Ma też tego plusa, że potrafi perfekcyjnie podporządkować rozbuchanie formalne treści i stąd pisze po prostu doskonałe formalnie piosenki, mięsiste i wyraziste. Waters jest niewolnikiem treści, dlatego nigdy nie zdarzało mu się bezcelowe, nadęte techniczne pitolenie i męczenie buły które, na przykład, uprawiali radośnie panicze z YES.
Zgadzam się całkowicie - tyle, że nie uważam, że to jest problem. Po prostu Waters taki jest i to, co wielu innym wychodziło kuriozalnie, kiedy się zapędzali za daleko, jemu uchodzi na sucho. Poza tym ten charakterystyczny watersowski patos praktycznie pozbawiony jest tanich odwołań czy ogólnie pojętego kiczu. Jedzie po bandzie, ale robi to z klasyczną angielską elegancją. Na pewno też dlatego, jak zauważyłeś, że podporządkował muzykę tekstom, przez co nie pozwala się formie wylać za daleko. I pomimo długości "The Wall" czy "The Final Cut", to każdy kawałek wyjęty osobno z tych płyt potrafi się obronić.

Jeśli chodzi o YES, to moim zdaniem ten problem nie dotyczy płyt do "Relayer" włącznie, który uważam za wybitne dzieło i ukoronowanie ich kariery.
kenediusze pisze: TFC jest znacznie mniej inwazyjny niż The Wall. The Wall obezwładnia słuchacza i bardzo szybko zmusza do wyrobienia opinii, szybko zostaje w głowie i szybko albo go pochłania i zmusza do ciągłego katowania do porzygu, albo też całkowicie go odrzuca. The Final Cut jest o wiele mniej oczywiste, mniej rozbuchane formalnie, a jeszcze bardziej konceptualne, jeszcze więcej treści. Jest też bardzo równa i spójna, trzeba nad nią posiedzieć. Przyznam, że lubię chyba bardziej niż The Wall, ale do obu za często nie wracam.
Tak, zgadzam się, że TFC jest mniej inwazyjny, "The Wall" obezwładnia totalnie, mnie ta płyta wykańcza organicznie. Chodziło mi bardziej o to, że z punktu widzenia tekstów (a które akurat są tutaj tak ważne) TFC jest cięższe. Innymi słowy, "The Wall" działa na poziomie serca, "The Final Cut" obciąża bardziej umysł.
kenediusze pisze:
Drone pisze: W 1992 roku Waters wydaje trzecią płytę solową, zatytułowaną "Amused To Death". Powiem bez ogródek: jest to ukoronowanie kariery Watersa, dzieło wybitne, wielkie, monumentalne, jedna z największych płyt w historii muzyki w ogóle.
Zgadzam się, że to najbardziej esencjalny Waters, taki, który już się w niczym nie ogranicza, tylko jedzie po bandzie od początku do końca. Ale do największych płyt w historii muzyki to jej jednak brakuje, bo jest IMO "zbyt", zbyt rozbuchana, zbyt pompatyczna, zbyt poważna, zbyt wszystko. Chociaż ma dobre momenty, bardzo lubię "It's A Miracle", piękny numer.
Ja właśnie uważam, że to "zbyt" uchodzi mu na sucho, że jest to zrobione w znacznie bardziej kompaktowej formie niż na "The Wall" czy "The Final Cut". Poza tym Waters, stary sztukmistrz, potrafi tutaj idealnie zagrać na emocjach, sentymentach, bardziej może niż kiedykolwiek wcześniej i ja, im jestem starszy, tym bardziej się na to łapię :)
kenediusze pisze: Tutaj jednakowoż następuje odwrócenie tego o czym pisałem przy erze wczesno-środkowej. Teksty, a właściwie cały intelektualny koncept, jest kluczem do odczytania muzyki, która jest ściśle podporządkowana konceptowi. Jakkolwiek muzyka Watersa zawiera wiele bardzo pięknych momentów, to jest ona przeznaczona do odbierania mózgiem, nie brzuchem. Btw dokładnie to samo cechuje twórczość DEATHSPELL OMEGA
Wolę słuchać muzyki brzuchem, chociaż nie odmawiam odwrotnemu podejściu wartości. Prawdę mówiąc, nie potrafię obiektywnie ocenić który okres twórczości PINK FLOYD jest bardziej wartościowy.
W wypadku późnego i środkowego PINK FLOYD jak i DEATHSPELL OMEGA, uważam, że to jest jeszcze coś innego, że to poziom serca, czyli w połowie między brzuchem a głową. To proporcja idealna. Poziom brzucha to jest właśnie debiut PINK FLOYD czy dowolna płyta MOTORHEAD, poziom głowy to dla mnie np. GORGUTS i "Obscura". A poziom serca, to środkowe i późne PINK FLOYD, dzieła Watersa, DSO czy np. "Ascension" Coltrane'a.
Przegrana jest na wyciągnięcie ręki.
kenediusze
weteran forumowych bitew
Posty: 1568
Rejestracja: 21-08-2014, 09:03
Lokalizacja: Electric Ladyland

Re: Pink Floyd

02-02-2015, 22:37

Drone pisze: Poza tym ten charakterystyczny watersowski patos praktycznie pozbawiony jest tanich odwołań czy ogólnie pojętego kiczu. Jedzie po bandzie, ale robi to z klasyczną angielską elegancją.
Waters to wydestylowany patos. Niekiedy zarzuca mu się tanią emocjonalność, ale wydaje mi się że nie jest to właściwe w przypadku gdy cała ta wojenna trauma itp. nie jest czymś wyrachowanym ino autentycznym.

Z tym jednak, że potrafi być momentami tak przegięty, że aż zęby bolą i tu można się dopatrywać kiczowatości. Ale to już kwestia subiektywna, obiektywnie rzecz biorąc wszystko się zgadza.
Nawiasem mówiąc, ukoronowaniem patetycznych ciągot Watersa jest jego opera, której nie dałem rady przesłuchać nawet do jednej czwartej. W sumie to bardzo logiczne. Ciekaw jestem co będzie dalej, bo nie bardzo sobie wyobrażam w jakim kierunku Waters miałby dalej iść. Traumy wojenne rozliczone, problemy z byciem gwiazdą rocka takoż, problemy miłosne odfajkowane, komentarz do współczesnego ogłupionego mediami świata zaliczony, była też apologia walki o wolność w formie opery, no to co teraz?

Co do YES - Relayer to wspaniały album, ale przed nim były tragiczne Topograficzne Oceany które są właśnie zawieszone między bezbrzeżnym geniuszem a instrumentalno-konceptualną masturbacją pretendująca do bycia powarzną sztókom jak mózyka powarzna a nie jakieś byle prostackie roki dla gawiedzi. Efekt jest w rezultacie dosyć śmieszny. W ogóle goście z YES to byli straszni kabareciarze i banda nadętych, pretensjonalnych bufonów, znacznie bardziej niż wielki megaloman Waters.
Tak, zgadzam się, że TFC jest mniej inwazyjny, "The Wall" obezwładnia totalnie, mnie ta płyta wykańcza organicznie. Chodziło mi bardziej o to, że z punktu widzenia tekstów (a które akurat są tutaj tak ważne) TFC jest cięższe. Innymi słowy, "The Wall" działa na poziomie serca, "The Final Cut" obciąża bardziej umysł.
Właśnie sobie słucham w tle TFC - bynajmniej się na tekstach nie skupiając - i czysto muzycznie to się też broni. Moim zdaniem bardziej niż The Wall, które jest dosyć eklektyczne, teatralne, spojone raczej konceptem i ogólnym klimatem niż jakaś stricte muzyczną myślą przewodnią (jak np Animals). The Final Cut jest pod tym względem bardziej wyważone, to w ogóle jeden z lepszych albumów Pink Floyd. Chciałem coś napisać o byciu niedocenianym, ale zrobiłem szybki przegląd w głowie i wychodzi mi że wszyscy znajomi floydziści, wyłączywszy jakichś die-hard zwolenników Syda (ciekawostka - w tej grupie dominują kobiety), The Final Cut przynajmniej szanują, a większość bardzo lubi. Chociaż lektura internetu sugeruje, że jest jednak inaczej.
W wypadku późnego i środkowego PINK FLOYD jak i DEATHSPELL OMEGA, uważam, że to jest jeszcze coś innego, że to poziom serca, czyli w połowie między brzuchem a głową. To proporcja idealna. Poziom brzucha to jest właśnie debiut PINK FLOYD czy dowolna płyta MOTORHEAD, poziom głowy to dla mnie np. GORGUTS i "Obscura". A poziom serca, to środkowe i późne PINK FLOYD, dzieła Watersa, DSO czy np. "Ascension" Coltrane'a.
[/quote][/quote]
Idąc tym tropem pozwolę sobie na niewybredny dowcip i oznajmię, że AUTOPSY i ABSCESS to bezsprzecznie poziom odbytnicy.
Baton na tropach Yeti

You are just a
PART OF ME
Awatar użytkownika
Drone
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10020
Rejestracja: 11-06-2012, 15:28

Re: Pink Floyd

02-02-2015, 23:04

kenediusze pisze:Ciekaw jestem co będzie dalej, bo nie bardzo sobie wyobrażam w jakim kierunku Waters miałby dalej iść. Traumy wojenne rozliczone, problemy z byciem gwiazdą rocka takoż, problemy miłosne odfajkowane, komentarz do współczesnego ogłupionego mediami świata zaliczony, była też apologia walki o wolność w formie opery, no to co teraz?
Teraz Waters nagrywa płytę, która ma być kontynuacją "The Wall", "The Final Cut" i "Amused To Death". Motywem przewodnim płyty jest podobno pytanie "why they are killing children?". Czyli raczej wiadomo, czego się spodziewać. Mam nadzieję, że da radę i tym razem :)
kenediusze pisze: Co do YES - Relayer to wspaniały album, ale przed nim były tragiczne Topograficzne Oceany które są właśnie zawieszone między bezbrzeżnym geniuszem a instrumentalno-konceptualną masturbacją pretendująca do bycia powarzną sztókom jak mózyka powarzna a nie jakieś byle prostackie roki dla gawiedzi. Efekt jest w rezultacie dosyć śmieszny. W ogóle goście z YES to byli straszni kabareciarze i banda nadętych, pretensjonalnych bufonów, znacznie bardziej niż wielki megaloman Waters
Aż tak surowo bym ich nie oceniał :) Dziś skupiam się tylko na trzech albumach, czyli "Fragile", "Close To The Edge" i "Relayer" właśnie. Ale nie mogę nie przyznać Ci trochę racji.
kenediusze pisze: Właśnie sobie słucham w tle TFC - bynajmniej się na tekstach nie skupiając - i czysto muzycznie to się też broni. Moim zdaniem bardziej niż The Wall, które jest dosyć eklektyczne, teatralne, spojone raczej konceptem i ogólnym klimatem niż jakaś stricte muzyczną myślą przewodnią (jak np Animals). The Final Cut jest pod tym względem bardziej wyważone, to w ogóle jeden z lepszych albumów Pink Floyd. Chciałem coś napisać o byciu niedocenianym, ale zrobiłem szybki przegląd w głowie i wychodzi mi że wszyscy znajomi floydziści, wyłączywszy jakichś die-hard zwolenników Syda (ciekawostka - w tej grupie dominują kobiety), The Final Cut przynajmniej szanują, a większość bardzo lubi. Chociaż lektura internetu sugeruje, że jest jednak inaczej.
Ja uważam, że "The Final Cut" zbiera niesłuszne baty, choć oczywiście nie od wszystkich - zdania są, zdaje się, dość spolaryzowane. To jest idealny przykład płyty dla dojrzałego słuchacza, który potrafi nad tym przysiąść, dokładnie posłuchać, nie oceniać od razu, spróbować raz, drugi, trzeci. Na pewno jest lepsza niż dwie ostatnie płyty PF bez Watersa, choć i je nawet lubię (jednak patos Gilmoura w takim "High Hopes" jest jednak wątły w stosunku do tego, co serwował Waters, ewentualnie obaj gentelmani razem). Na tym forum były swego czasu lansowane - o ile dobrze pamiętam przez woźnego - tezy o tym, że tylko debiut i nic innego, a TFC jest słabe (jak się mylę, niech ktoś mnie wyprowadzi z błędu), ale coś takiego to dziecinada, nie dajmy się oszołomić :)
kenediusze pisze:Idąc tym tropem pozwolę sobie na niewybredny dowcip i oznajmię, że AUTOPSY i ABSCESS to bezsprzecznie poziom odbytnicy.
Rzeczywiście, nic innego tu być nie może :)
Przegrana jest na wyciągnięcie ręki.
kenediusze
weteran forumowych bitew
Posty: 1568
Rejestracja: 21-08-2014, 09:03
Lokalizacja: Electric Ladyland

Re: Pink Floyd

03-02-2015, 12:09

Drone pisze:
kenediusze pisze:Ciekaw jestem co będzie dalej, bo nie bardzo sobie wyobrażam w jakim kierunku Waters miałby dalej iść. Traumy wojenne rozliczone, problemy z byciem gwiazdą rocka takoż, problemy miłosne odfajkowane, komentarz do współczesnego ogłupionego mediami świata zaliczony, była też apologia walki o wolność w formie opery, no to co teraz?
Teraz Waters nagrywa płytę, która ma być kontynuacją "The Wall", "The Final Cut" i "Amused To Death". Motywem przewodnim płyty jest podobno pytanie "why they are killing children?". Czyli raczej wiadomo, czego się spodziewać. Mam nadzieję, że da radę i tym razem :)
Aha, czyli odgrzewamy kotleta. No cóż, oby było dobrze.
Swoją droga, szykuje się interesujący pinkfloydowo rok, bo nowe wydawnictwo smaży też panicz Gilmour - przyznam, że jemu chyba kibicuję bardziej. Przy okazji, chciałbym zwrócić uwagę na wydaną w bodajże 2010 roku płytę "Metallic Spheres", sygnowaną przez THE ORB, ale materiał został skomponowany na równi przez Orb i Gilmoura, który gra tam na gitarze, a nad produkcją czuwał nie kto inny jak Youth z KILLING JOKE. Rezultat jest bardzo interesujący, sie poleca sie.

Po cichu liczę też, że Gilmour ruszy z tej okazji w trasę, ale gdzieś mi się obiło o oczy że nie bardzo ma on parcie na wielkie stadionowe koncerty, raczej na kameralną trasę i "małe obiekty" na kilka tysięcy ludzi, więc nie wiem co z tego wyjdzie. W filmie dokumentalnym "Miłość" Leszek Możdżer wspomina, że pytał Gilmoura czego mu brakuje jako wielkiej gwieździe rocka, a ten miał odpowiedzieć, że czasów kiedy grał sobie z kolegami w piwnicy, miał mały muzyczny projekt i nikogo z zewnątrz nic nie obchodziło co ma ochotę grać.
Ja uważam, że "The Final Cut" zbiera niesłuszne baty, choć oczywiście nie od wszystkich - zdania są, zdaje się, dość spolaryzowane. To jest idealny przykład płyty dla dojrzałego słuchacza, który potrafi nad tym przysiąść, dokładnie posłuchać, nie oceniać od razu, spróbować raz, drugi, trzeci.
Umówmy się, że na pewno nie jest to płyta, którą da się łatwo i szybko ocenić. Szyld PINK FLOYD tylko to utrudnia, bo to właściwie solowy Waters. Poza tym jeszcze to The Wall. No i optyka się w rezultacie zaburza mocno.
Na pewno jest lepsza niż dwie ostatnie płyty PF bez Watersa, choć i je nawet lubię (jednak patos Gilmoura w takim "High Hopes" jest jednak wątły w stosunku do tego, co serwował Waters, ewentualnie obaj gentelmani razem).
Pink Floyd bez Watersa, podobnie jak Pink Floyd z ery Watersowej, to dobre potwierdzenie tezy, że ci goście najwięcej mieli do powiedzenia, gdy grali razem i nikt nie narzucał wyraźnie pozostałym swojej wizji. Sam zresztą w swojej nierówności przyznałeś prymat Wish You Were Beer i Ciemnej Stronie Księżyca, więc wszystko się zgadza :D

Ostatnie dwa pinkfloydy są fajne, ale czegoś im brakuje. A Momentary Lapse of Reason jest bardzo niefloydowe i jakieś takie spięte, plastikowe, nie płynie. Division Bell to natomiast bardzo dobry, nastrojowy album, ale pozbawiony jakiejś kropki nad i, czegoś co by go spajało w koncept, tego co spajało klasyczne albumy PF - jakiejś wyrazistej myśli przewodniej idealnie zbalansowanej z formą muzyczną. Bo idealny Pink Floyd to forma+treść w proporcji 50/50.
Division Bell to w ogóle idealna płyta na lato, słońce, woda, zimne piwo, leżeć na leżaku, słuchawki na uszach, odlot.

Będę optował, że geniusz tego zespołu najbardziej się ujawniał, gdy wszyscy grali razem i w rezultacie powstawało coś więcej niż suma części. Zresztą nie ukrywajmy, jedyny wybitny muzyk w PINK FLOYD to Gilmour, cała reszta to "tylko" najwyższa półka, nadrabiająca różnymi innymi atutami - Waters to znakomity konceptualista, a Wright jak nikt inny potrafi "grać sercem"; tylko u Masona nie potrafię się dopatrzeć niczego interesującego, ale jego plusem jest chyba to, że potrafił grać z pozostałą trójką dokładnie robiąc to, czego od niego wymagali, a samemu się za bardzo nie narzucając :D
W momencie gdy któryś z muzyków zaczyna dominować, coś znika, a to co zostaje jest wciąż przynajmniej godne uwagi, ale już bez tej bożej iskry cechującej najlepsze albumy PINK FLUID, jest niekompletne. Widać to też dobrze na przykładzie Syda, który co prawda był na początku motorem napędowym PF, ale geniusz początkowych albumów wynika na równi z jego kosmiczno-baśniowych projekcji, jak też z faktu, iż miał ze sobą ludzi zdolnych te wizje oddać w muzyce, czujących je po prostu. Potwierdza to fakt, że PINK FLOYD bez Syda był bardzo sydowy aż do czasów Atom Heart Mother, a Syd solo, no cóż, kto słyszał ten wie. Choroba choroba, ale... no właśnie.
Na tym forum były swego czasu lansowane - o ile dobrze pamiętam przez woźnego - tezy o tym, że tylko debiut i nic innego, a TFC jest słabe (jak się mylę, niech ktoś mnie wyprowadzi z błędu), ale coś takiego to dziecinada, nie dajmy się oszołomić :)
Były, fakt. Za dużo radykalizmu, za mało zdrowego rozsądku, wpływ późniejszych płyt PF na muzykę jest równie duży albo i większy niż tego sydowego, chociaż albumom sydowym również skłonny jestem przyznawać pierwszeństwo (ale nie tylko debiutowi, bo przecież jeszcze jest kosmiczna dwójka i absolutnie GENIALNA koncertowa część Ummagummy - na których syda nie ma właściwie fizycznie, ale duchem jest obecny jak najbardziej). Aczkolwiek w zestawieniu z debiutem TFC jest słabe :D Ale posłuchać i tak można, do śmietnika historii się ten album nie kwalifikuje. Jedyny PF który powinien tam wylądować to Endless River. I przypuszczam, że wyląduje. Być może kwalifikują się także soundtracki - More i Zabriskie Point, ale tu nie jestem tego pewien, musiałbym sobie je przypomnieć.
Baton na tropach Yeti

You are just a
PART OF ME
Awatar użytkownika
Drone
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 10020
Rejestracja: 11-06-2012, 15:28

Re: Pink Floyd

03-02-2015, 13:30

kenediusze pisze: Swoją droga, szykuje się interesujący pinkfloydowo rok, bo nowe wydawnictwo smaży też panicz Gilmour - przyznam, że jemu chyba kibicuję bardziej. Przy okazji, chciałbym zwrócić uwagę na wydaną w bodajże 2010 roku płytę "Metallic Spheres", sygnowaną przez THE ORB, ale materiał został skomponowany na równi przez Orb i Gilmoura, który gra tam na gitarze, a nad produkcją czuwał nie kto inny jak Youth z KILLING JOKE. Rezultat jest bardzo interesujący, sie poleca sie.
Z solowym Gilmourem jestem na bakier - słuchałem, ale nic nie pamiętam. Ale ta płyta z THE ORB brzmi zachęcająco - dziś jeszcze to sprawdzę.
kenediusze pisze: Będę optował, że geniusz tego zespołu najbardziej się ujawniał, gdy wszyscy grali razem i w rezultacie powstawało coś więcej niż suma części. Zresztą nie ukrywajmy, jedyny wybitny muzyk w PINK FLOYD to Gilmour, cała reszta to "tylko" najwyższa półka, nadrabiająca różnymi innymi atutami - Waters to znakomity konceptualista, a Wright jak nikt inny potrafi "grać sercem"; tylko u Masona nie potrafię się dopatrzeć niczego interesującego, ale jego plusem jest chyba to, że potrafił grać z pozostałą trójką dokładnie robiąc to, czego od niego wymagali, a samemu się za bardzo nie narzucając :D
W momencie gdy któryś z muzyków zaczyna dominować, coś znika, a to co zostaje jest wciąż przynajmniej godne uwagi, ale już bez tej bożej iskry cechującej najlepsze albumy PINK FLUID, jest niekompletne. Widać to też dobrze na przykładzie Syda, który co prawda był na początku motorem napędowym PF, ale geniusz początkowych albumów wynika na równi z jego kosmiczno-baśniowych projekcji, jak też z faktu, iż miał ze sobą ludzi zdolnych te wizje oddać w muzyce, czujących je po prostu. Potwierdza to fakt, że PINK FLOYD bez Syda był bardzo sydowy aż do czasów Atom Heart Mother, a Syd solo, no cóż, kto słyszał ten wie. Choroba choroba, ale... no właśnie.
Zgadzam się, tak właśnie jest - ich szczyt to wydawnictwa, w których wszyscy, a przynajmniej większość, mieli udział. Co do muzyczności: nie pamiętam kto, albo Wright albo Mason powiedział kiedyś w wywiadzie, że z nich wszystkich tylko Gilmour miał naturalny talent muzyczny, a cała reszta to tylko banda wyszkolonych amatorów :)

Co do Syda i jego ponurej historii: tak, do "Atom Heart Mother" słychać cały czas tę wczesną dziwaczną psychodelię. Solowe Sydy są też na swój sposób dziwaczne, ale nie bardzo odkrywcze. Można tego posłuchać jako ciekawostkę, mimo tego, że na pierwszym grali też Waters i Gilmour, a na drugim Gilmour i Wright.
kenediusze pisze:Aczkolwiek w zestawieniu z debiutem TFC jest słabe :D Ale posłuchać i tak można, do śmietnika historii się ten album nie kwalifikuje. Jedyny PF który powinien tam wylądować to Endless River. I przypuszczam, że wyląduje. Być może kwalifikują się także soundtracki - More i Zabriskie Point, ale tu nie jestem tego pewien, musiałbym sobie je przypomnieć.
Ja mam zmienne okresy - teraz np. wydaje mi się, że "The Final Cut" jest lepszy niż debiut, ale kiedy wpadnę znów we wczesne albumy, będę twierdził zupełnie inaczej. Zresztą nie bardzo ma to sens: PINK FLOYD z debiutu, a PINK FLOYD z "The Final Cut" to już zupełnie dwa, rozłączne światy. Jak się przesłucha te płyty jedna po drugiej, to dopiero widać uderzającą różnicę, w jak bardzo inne rejony odpłynęli.

Trochę żałuję, że "The Endless River" się w ogóle ukazało. Rozumiem, pamięć o Wrightcie i tak dalej, ale z drugiej strony ta płyta to nic więcej jak ciekawostka (no, ten track z wokalami jest niezły, muszę przyznać).

A, i wczoraj w nocy przypominałem sobie tę operę Watersa "Cas Ira". Nic się nie zmieniło, nie wywołuje u mnie ta muzyka większych emocji, może jedynie czasem podniosłem brew, gdy włączały się te chóry, przypominające trochę PINK FLOYD. Momentami kojarzyło mi się z PESTE NOIRE co najwyżej, pewnie przez te rewolucyjne melodie i francuski język :) Bardzo ta płyta jest stonowana jak na Watersa, co - jak czytam - nawet zarzucali mu zawodowi recenzenci. Rzeczywiście - patosu tam jak na lekarstwo, płynie sobie ta muzyka, śpiewają, śpiewają, gadają, ale nic wielkiego się nie dzieje :) Inna sprawa, że ja się na operze kompletnie nie znam, nigdy mnie do tego nie ciągnęło, więc i trudno mi się do "Cas Ira" jakoś konkretniej odnieść.
Przegrana jest na wyciągnięcie ręki.
kenediusze
weteran forumowych bitew
Posty: 1568
Rejestracja: 21-08-2014, 09:03
Lokalizacja: Electric Ladyland

Re: Pink Floyd

03-02-2015, 22:20

Drone pisze:
kenediusze pisze: Swoją droga, szykuje się interesujący pinkfloydowo rok, bo nowe wydawnictwo smaży też panicz Gilmour - przyznam, że jemu chyba kibicuję bardziej. Przy okazji, chciałbym zwrócić uwagę na wydaną w bodajże 2010 roku płytę "Metallic Spheres", sygnowaną przez THE ORB, ale materiał został skomponowany na równi przez Orb i Gilmoura, który gra tam na gitarze, a nad produkcją czuwał nie kto inny jak Youth z KILLING JOKE. Rezultat jest bardzo interesujący, sie poleca sie.
Z solowym Gilmourem jestem na bakier - słuchałem, ale nic nie pamiętam. Ale ta płyta z THE ORB brzmi zachęcająco - dziś jeszcze to sprawdzę.
Pięknie płynie i pulsuje, bardzo przyjemny materiał.
W ogóle to chyba najciekawsze pozafloydowe wydawnictwo w którym ten pan maczał palce (uwzględniając jego stricte solowe płyty w liczbie trzech).
Co do Syda i jego ponurej historii: tak, do "Atom Heart Mother" słychać cały czas tę wczesną dziwaczną psychodelię. Solowe Sydy są też na swój sposób dziwaczne, ale nie bardzo odkrywcze. Można tego posłuchać jako ciekawostkę, mimo tego, że na pierwszym grali też Waters i Gilmour, a na drugim Gilmour i Wright.
Solowe Sydy są przeraźliwie nierówne, piosenki genialne mieszają się z rzeczami siermieżnymi i okrutnie nieporadnymi. Z solowych sydów dałoby się skroić jeden bardzo dobry album. Taki materiał zresztą istnieje i jest to wydana w 2010 roku kompilacja "An Introduction to Syd Barrett", zbierająca wszystkie sydowe przebłyski geniuszu, plus kilka wczesnych pinfloydowych singli które nie ukazały się na pełnych albumach.
Baton na tropach Yeti

You are just a
PART OF ME
Awatar użytkownika
manieczki
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12171
Rejestracja: 25-07-2010, 03:07

Re: Pink Floyd

24-05-2015, 19:09

http://trivela.uol.com.br/rock-de-chute ... ball-club/" onclick="window.open(this.href);return false;
Gdybym jeszcze coś z tego rozumiał...
http://krucjatarozancowazaojczyzne.pl" onclick="window.open(this.href);return false;
Awatar użytkownika
manieczki
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12171
Rejestracja: 25-07-2010, 03:07

Re: Pink Floyd

01-06-2015, 21:14

Obrazek
http://krucjatarozancowazaojczyzne.pl" onclick="window.open(this.href);return false;
kenediusze
weteran forumowych bitew
Posty: 1568
Rejestracja: 21-08-2014, 09:03
Lokalizacja: Electric Ladyland

Re: Pink Floyd

01-06-2015, 22:24

To jest dokument o realizacji "The Wall Live"?

W sumie może być ciekawe.
Baton na tropach Yeti

You are just a
PART OF ME
kenediusze
weteran forumowych bitew
Posty: 1568
Rejestracja: 21-08-2014, 09:03
Lokalizacja: Electric Ladyland

Re: Pink Floyd

09-06-2015, 11:50

Jesienią nowy GILMUR, jest już tytułe albuma.
http://ultimateclassicrock.com/david-gi ... bum-title/" onclick="window.open(this.href);return false;
Baton na tropach Yeti

You are just a
PART OF ME
Awatar użytkownika
manieczki
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12171
Rejestracja: 25-07-2010, 03:07

Re: Pink Floyd

22-06-2015, 02:00

Miśki moje, słuchał ktoś tego trybutu? Można brać w ciemno, czy zaserwowano srakę?
Obrazek
http://www.mystic.pl/plyty_cd,various_a ... ,21853.htm" onclick="window.open(this.href);return false;
http://krucjatarozancowazaojczyzne.pl" onclick="window.open(this.href);return false;
kenediusze
weteran forumowych bitew
Posty: 1568
Rejestracja: 21-08-2014, 09:03
Lokalizacja: Electric Ladyland

Re: Pink Floyd

22-06-2015, 09:30

Chciałem w ciemno napisać, że pewnie sraka, ale dobór artystów dosyć nietypowy dla takich wydawnictw, może być - ale nie musi i pewnie nie jest - interesujące.
Za to okładka sto razy lepsza niż ta do Endless River, do której ewidentnie nawiązuje.
Baton na tropach Yeti

You are just a
PART OF ME
Awatar użytkownika
manieczki
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 12171
Rejestracja: 25-07-2010, 03:07

Re: Pink Floyd

22-06-2015, 16:58

Wszystko fajnie, ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie :(
http://krucjatarozancowazaojczyzne.pl" onclick="window.open(this.href);return false;
Awatar użytkownika
Żułek
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 14141
Rejestracja: 10-07-2013, 15:43
Lokalizacja: from hell

Re: Pink Floyd

22-06-2015, 18:34

tego nie znam ale to było całkiem ok
Obrazek
Mocarne knury w butach biegają po lesie z połówkami melona na głowach wykrzykując pod adresem maciory jestem chomikiem z azbestu.

memberlist.php?mode=&sk=d&sd=d#memberlist
kenediusze
weteran forumowych bitew
Posty: 1568
Rejestracja: 21-08-2014, 09:03
Lokalizacja: Electric Ladyland

Re: Pink Floyd

20-07-2015, 11:53

Gilmour udostępnił numer z nowej płyty:

http://www.rollingstone.com/music/news/ ... k-20150717" onclick="window.open(this.href);return false;
Dupy mi nie urywa, chórki straszne. Mocno stadionowy numer w klimacie który przywodzi mi na myśl klimaty a'la JOE COCKER, niekoniecznie słusznie, ale uszy mi się zalepiły gównem od słuchania Drim Fijeter.

jest też okładka (gówniana):
Obrazek

I oczywiście tracklista:
1. 5 A.M.
2. Rattle That Lock
3. Faces Of Stone
4. A Boat Lies Waiting
5. Dancing Right In Front Of Me
6. In Any Tongue
7. Beauty
8. The Girl In The Yellow Dress
9. Today
10. And Then...

Premiera 18 września.
Baton na tropach Yeti

You are just a
PART OF ME
Awatar użytkownika
Kurwaćukoglu
postuje jak opętany!
Posty: 458
Rejestracja: 13-07-2015, 21:43
Lokalizacja: Ciemna Dolina

Re: Pink Floyd

21-07-2015, 13:44

Cokolwiek nagrał, poziom The Endless River i tak zapewne zostanie przebity ;) .
"Nigdy nie rozumiałem metalu" -
Baha Kurwaćukoglu
Awatar użytkownika
Żułek
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 14141
Rejestracja: 10-07-2013, 15:43
Lokalizacja: from hell

Re: Pink Floyd

21-07-2015, 16:49

chórki tragedia
na co to komu ?
Mocarne knury w butach biegają po lesie z połówkami melona na głowach wykrzykując pod adresem maciory jestem chomikiem z azbestu.

memberlist.php?mode=&sk=d&sd=d#memberlist
Awatar użytkownika
Kurwaćukoglu
postuje jak opętany!
Posty: 458
Rejestracja: 13-07-2015, 21:43
Lokalizacja: Ciemna Dolina

Re: Pink Floyd

21-07-2015, 17:17

Żułek pisze:chórki tragedia
na co to komu ?
Wąsata brać i tak będzie zachwycona ;) . Nie przygadasz takim. Znowu przeprowadzą dogłębną analizę i wyjdzie im, że Gilmour jest w formie jak za czasów The Dark Side Of The Moon, tylko trzeba się na taką interpretację otworzyć, bo to niewiarygodnie dojrzały artysta jest. I basta.

P.S. Melodyka ewidentnie cockerowa. Aż dziwnie brzmi głos Gilmoura w tej piosence ;).
"Nigdy nie rozumiałem metalu" -
Baha Kurwaćukoglu
ODPOWIEDZ