Świat Bez Końca

Chcesz zaprezentowac zespół, strone... to właśnie tutaj

Moderatorzy: Heretyk, Nasum, Sybir, Gore_Obsessed, ultravox

ODPOWIEDZ
kenediusze
weteran forumowych bitew
Posty: 1568
Rejestracja: 21-08-2014, 09:03
Lokalizacja: Electric Ladyland

Re: Świat Bez Końca

22-01-2018, 22:09

Karkasonne pisze: @Kenediusze Muzeum Diabłów na 100% zobaczę jak tam będę, jak dotąd przez Litwę tylko przejeżdżałem w drodze do Estonii, więc jest to jakaś wyrwa w mojej edukacji.
Wyrwa jak wyrwa, jak na moje to to jest mocno nieciekawe państwo i bez jego bliższej znajomości wiele nie tracisz (chociaż jest tam parę interesujących rzeczy). Ale jedno mają zajebiste - smażony chleb. Wpierdalałbym kilogramami, najlepsza przekąska do piwa na świecie, a w Polsce nie da się tego zorganizować, bo u nas nie ma takiego chleba, jak tam :(((
Baton na tropach Yeti

You are just a
PART OF ME
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

26-01-2018, 22:22

Pewnie stąd nikogo w tej okolicy nie ma, ale gdyby ktoś był - zapraszam.

Nowa Dęba
Dom Kultury
2.02.2018 (piątek)
Godz. 18
Sala Kameralna

Obrazek
Obrazek
535

Re: Świat Bez Końca

27-01-2018, 22:09

O! Nowa Dęba. To tam gdzie taki dupny poligon wojskowy jest. Długa prosta przez las. Jeździłem tamtędy dosyć często na Hrebenne, jak jeszcze stara "czwórka" była mocno zatkana. No tak. Przecież jesteś z zagłębia wiklinowego. Zdjęcie bdb. Właściciel hurtowni haszyszu jak malowany.
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

27-01-2018, 22:22

Tak, wtedy nawet arabskie dzieci wołały na mnie Ali Baba. Poza tym wszystkie fakty kojarzysz dobrze:D
535

Re: Świat Bez Końca

27-01-2018, 22:30

Przede wszystkim skojarzyłem poligon i prostą. Mogłoby mnie tutaj nie być. To była zwykle pusta droga i chłopaki z poligonu wyjeżdżali w ciemno jak po swoje. Pewnego dnia mało brakło. Przyjebałbym w ciężarówkę. Wielu pomyśli zapewne, że szkoda. Też tak czasem myślę, gdy widzę, co się dzieje dookoła.
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

27-01-2018, 22:36

Masz dzisiaj teksty jak z Kapitana Bomby:D
Awatar użytkownika
dzik
zahartowany metalizator
Posty: 3558
Rejestracja: 21-12-2010, 15:52
Lokalizacja: Połaniec

Re: Świat Bez Końca

28-01-2018, 12:25

Jak byłem w wojsku w Sandomierzu, to za nadużywanie alkoholu i inne bezeceństwa, odsiadywałem 2 razy po 10 dni aresztu wojskowego, właśnie w jednostce w Nowej Dębie. Tak mi się przypomniało.
dobry kościół to kościół spalony
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

28-01-2018, 19:41

Obrazek

Dilidżan, Armenia: Tajemny Język Klaksonów.

Tajemny język klaksonów kontynuuje swoją drogę z Azerbejdżanu, przez Gruzję aż do Armenii. Słyszalny jest bez przerwy i powoli zaczynam go rozumieć, bazując na kontekście. Sekret leży w długości sygnału i jego częstotliwości. Prawdopodobnie im dłuższy sygnał klaksonu, tym bardziej negatywne uczucia, które wyraża.

W Europie przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że gdy ktoś używa klaksonu, to ma do przekazania coś ważnego: chce ostrzec o bliskim niebezpieczeństwie. Tutaj zaś – nic podobnego! Tajemny język klaksonów żyje życiem znacznie pełniejszym i, rzekłbym, klaksoniastym. Tak jak w USA rozwinął się KKK – Ku-Klux-Klan, tak tutaj mógłby rozwinąć się Klub Ku-Klaksonów, gdyby tylko i tak nie należeli do niego wszyscy kierowcy.

Używają go radośnie i zaciekle. Dzwonią krótko, gdy przejeżdżają obok domu kogoś, kogo znają. Co zrobić jednak, gdy przejeżdżamy przez miejscowość, gdzie znamy wiele osób? A co to za problem? Możemy śmiało trąbić co trzeci dom; to, że klaksonowani nie mają szans wybiec i zobaczyć przejeżdżającego samochodu – co z tego? Co innego, gdy zobaczymy kogoś znajomego na ulicy, o! Wówczas klakson wyda kilka krótkich, radosnych piśnięć, niczym domowa świnka morska, która czekała cały dzień na nasz powrót do domu.

Wypada również krótko – ale troszkę dłużej – zaklaksonić, gdy kogoś wyprzedzamy i podejrzewamy, że ten fakt może mu umknąć. Wówczas to drugi kierowca odpowie podobnym zaklaksonieniem w ramach potwierdzenia, a może irytacji, a może jednego i drugiego. Co zatem w razie prawdziwego niebezpieczeństwa? Och, wtedy ormiański kierowca będzie trąbić długo i zaciekle, aż temu drugiemu w pięty pójdzie. Drugi zaś odtrąbi równie wściekle, co będzie przypominało dolewanie wody do rzeki kakofonicznych dźwięków, ponieważ wszyscy inni kierowcy również trąbią i ciężko się w tym połapać.

Można również zatrąbić na autostopowiczów – ale ciężko powiedzieć, co wówczas ma to przekazać, poza odnotowaniem ich istnienia. Jest jeszcze ostatni powód – trąbienie z czystej radości, bo akurat wjechaliśmy do miasta, zrobiliśmy dobry interes, albo słonko świeci, a potok płynie w dolinie. Wszystkie te radosne, wściekłe i pozdrawiające klaksony sprawiają, że ptaki spadają z drzew, a rzeka zawraca.

Czyż to nie piękne?

Tut-tut.
Awatar użytkownika
uglak
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 9669
Rejestracja: 15-06-2012, 12:03
Lokalizacja: ארץ ישראל

Re: Świat Bez Końca

29-01-2018, 00:49

nie, to nie piekne. ja w zasadzie oceniam ucywilizowanie danego kraju po uzywaniu klaksonu. my w tej kategorii tez zbyt pozytywnie nie wypadamy, ale im dalej na poludnie i im dalej od Europy tym gorzej...
Guilty of being right
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

29-01-2018, 07:10

W sensie za gdzie: w Grecji, Włoszech czy Bałkanach? Nigdzie nie rzuciło mi się tak w oczy, a chyba nie przesadzę mówiąc, ze w Polsce używa się klaksonu 100 razy rzadziej niż na zakaukaziu.
Awatar użytkownika
uglak
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 9669
Rejestracja: 15-06-2012, 12:03
Lokalizacja: ארץ ישראל

Re: Świat Bez Końca

29-01-2018, 18:24

Balkany
Guilty of being right
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

19-02-2018, 17:41

Baku, Azerbejdżan: Zachwycający Zapach Rozkładu – część 1.

Obrazek

To kraj kontrastów! Jest pełen sprzeczności! Powtórzyliśmy ten nic nie znaczący bełkot tyle razy, że zatracił resztkę sensu. Można to powiedzieć o każdej krainie, bo wszędzie znajdą się pozorne kontrasty. I jak ten chłopiec, który krzyczał dla żartu ,,Wilk!” tyle razy, aż mieszkańcy przestali na niego reagować… Przestaliśmy reagować na to hasło.

Chciałem napisać o rozdźwiękach, które faktycznie zatrzęsły mi umysłem, bo nie widziałem ich jeszcze nigdzie w takim natężeniu.

Baku jest bogate jak rezus!

Baku jest biedne jak mysz kościelna.

Baku jest nowoczesne jak Dubaj!

Baku jest stekiem dziadostwa, za którym rozciąga się pustynia.

Baku zrobi wszystko, by wywrzeć wrażenie!

Baku cuchnie ropą i śmieciami na każdym kroku.

Pudrowany trup. Może to jego urok? Może to Maybelline?

Wszystko to prawda…

Baku cieszy oczy! Supernowoczesna architektura Wieży Płomieni, które górują nad miastem, ma wywrzeć pierwsze wrażenie. I wywiera. Spacer po nabrzeżu pokaże nam też budynek imitujący operę w Sydney. I on też robi wrażenie. Podobne budowle rozpleniły się w części reprezentacyjnej jak grzyby po deszczu. Nie ma sensu ich wyliczać.

Kontynuujmy zatem spacer po nabrzeżu. Zobaczymy kolorowe latarnie, powyginane pod fantazyjnymi kątami, oraz diabelski młyn – bo przecież każde fajne miasto posiada diabelski młyn! Zielona trawa podkreślana jest po zmroku zielonymi lampami, byśmy nie mogli zakwestionować jej zieloności. Żadna trawa nie jest zieleńsza, niż trawa w Baku. Atmosfera zabawy, kolorowych lampek i Disneylandu sprawi, że nasze zdjęcia z wakacji w Baku będą lepsze, niż naszych znajomych. A czyż liczy się coś więcej?

Żeby tylko dało się zamknąć turystów w centrum, by przypadkiem nie zobaczyli reszty… To dziwne, ale wszystkie kraje muzułmańskie, które odwiedziłem – Maroko, Turcja, Azerbejdżan – mają te same problemy…

…Kulturowe. Pojęcie higieny jest wykrzywione, chimeryczne. Kontenery pełne zgnilizny stoją wprost na ulicach, i rzadko samotnie – częściej trójkami. Niczym obrzydliwe, żywiące się chorobami silosy zgnilizny na kółkach, czekają na kolejny posiłek. Ich zapach nie jest zwyczajnym zapachem śmieci – nie! Śmieci śmierdzą, ale te śmierdzą specyficznie. Marrakesz jest bardzo daleko od Baku, ale smród kontenerów jest ten sam. Drażni nozdrza tak, jakby śmieci leżały tam od dawien dawna. Jakby tylko czekały, by wybuchnąć wymiocinami na przechodnia. Tak samo nieczystości płynne – na przykład po myciu podłogi – trafiają nieuchronnie na ulicę. A że ulica jest stroma, to strumień popłynie w dół, ciągnięty siłą grawitacji wprost na twoje stopy.

Azerbejdżan jest gorący. Nas trafiły temperatury powyżej 40 stopni. To wymaga wielu klimatyzacji. A dokąd kapią krople z klimatyzacji? Wprost na głowy przechodniów.

Można też inaczej! W Gandży, na północy kraju, poszliśmy wieczorem do parku w celu znalezienia noclegu. Po drodze zauważyliśmy, że mieszkańcy wychodzą z domów z małymi workami śmieci i kładą je – rzecz najnormalniejsza na świecie! – na ulicy. Może ktoś to zbierze rano?

Te nocne odpadki mają swoich nocnych amatorów. Wieczorem, gdy żar zelżeje, a w powietrzu rozejdzie się zachwycający zapach rozkładu, na żer wyjdą koty. Rozgrzebią worki, szukając resztek, rozsiewając nieczystości na ulicy. Nie zaufają ci, jeśli do nich podejdziesz. Czmychną w ciemność, skąd wyciągnie je dopiero głód. Turcy są dumni ze swojej miłości do kotów – a Azerowie to niemal Turcy – ale sposób okazywania ten miłości jest dla mnie niezrozumiały.

Koniec części pierwszej.
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

26-02-2018, 00:42

Baku, Azerbejdżan: Zachwycający Zapach Rozkładu – część 2.

Obrazek

Kontynuacja części 1.

Azerowie nic dziwnego w tym nie widzą. Tak robili ich ojcowie i dziadowie, i będą robić ich dzieci. I nie byłoby to być może problemem, gdyby nie ro, że Azerbejdżan chce turystów. Jeszcze rok temu dostanie się do kraju było trudne. Nie można było po prostu wjechać – trzeba było wykupić wycieczkę przez biuro podróży, oraz zapłacić 500 zł za wizę.

Ale coś się zmieniło. Teraz wystarczy wiza elektroniczna, załatwiana przez internet w 15 minut. Jest to rzecz piękna i tania. Chciałoby się jednak zapytać: A co zrobicie, gdy turyści przyjadą? Bo Azerowie żyli w izolacji od Europy wiele czasu i nie do końca chyba rozumieją, że wiele rzeczy pojmujemy inaczej.

Wyobraź sobie na przykład, że nie możesz odnaleźć się w obcym mieście. Jeśli wyglądasz na zaginionego, to natychmiast rzucą się do pomocy – to dobrze! Ale potem nie odstąpią na krok, dopóki nie dotrzesz na miejsce. A tego już możemy nie chcieć. Kiedy pytamy o kierunek, nie oczekujemy, że zapytany przechodzień pójdzie z nami kilometr lub dwa, i nie wiemy, co z tym zrobić. Istnieje prawdopodobieństwo, że na koniec zażyczy sobie pieniędzy, i awantura murowana.

Europejczycy odmawiają delikatnie, by nikogo nie obrazić. Azerowie są dalecy od delikatności i nie do końca zdają sobie z jej istnienia sprawę. Odbierają ją jako zachętę, by narzucać się dalej. Co gorsza – nie znają angielskiego, ani żadnego innego europejskiego języka, poza rosyjskim. Wszystko, co zostanie powiedziane w obcym języku, odbierają jako: ,,Tak! Tak, pomagaj mi mocniej! Jestem dzieckiem i potrzebuję opieki!”. W ten sposób moje podróżnicze skrzydła zostały podcięte już na wstępie.

Koniec części 2 z 3.
Awatar użytkownika
Olo
rasowy masterfulowicz
Posty: 2038
Rejestracja: 27-11-2001, 11:41
Lokalizacja: Lublin
Kontakt:

Re: Świat Bez Końca

26-02-2018, 05:27

zajebioza jak zwykle :)
Życie światów jest ryczącą rzeką, ale Ziemia jest sadzawką i stawem.
Znak zagłady jest wypisany na waszych czołach – jak długo będziecie się opierać ukłuciom szpilek?
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

26-02-2018, 06:27

Nawet nie wiedziałem, że administracja też czyta. Miło mi.
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

03-03-2018, 15:47

Baku, Azerbejdżan: Zachwycający zapach rozkładu – cz. 3

Obrazek

Kontynuacja cz. 2

Cały ten wywód prowadzi w naturalny sposób do historii, która spotkała nas podczas wyjazdu z Baku w kierunku Gruzji. Autostop działa tam doskonale – w pewnym sensie. Tak doskonale, że nie musieliśmy łapać okazji w ogóle, a ludzie zatrzymywali się i tak. Niektórzy jednak chcieli pieniądzy, i to nieproporcjonalnie dużo w stosunku do śmiesznie niskich cen benzyny w kraju, który jest jedną wielką rafinerią.

Wyjechaliśmy marszrutką na obrzeża Baku, około 60 km od miasta. Wypatrzyliśmy odpowiednie miejsce do autostopu, które majaczyło jakiś kilometr od nas. Ledwie zaczęliśmy iść w stronę naszej linii startowej – zatrzymał się samochód. Chciał pieniędzy, więc podziękowaliśmy. Kilka metrów dalej zatrzymał się drugi. Kierowca, Pan Azer około pięćdziesiątki, mówił wyłącznie po rosyjsku. Marysia mówi po rosyjsku, ale tylko na tyle, by odmówić nadmiaru wódki albo kupić matrioszki na targu. Ja – wcale. Pan Azer twierdził, że nie chce pieniędzy. Rozwodził się długo na temat tego, że w Azerbejdżanie pomaga się z dobrej woli, a nie chęci zysku, a my – Europejczycy – tego nie rozumiemy.

Poza Baku rządzi pustynia. Setki kilometrów dróg, przy których co kilkadziesiąt kilometrów pojawia się mniejsze lub większe miasto. Między miastami znajdują się karłowate krzaki, nikczemna roślinność, kamienie, kamienie, kamień na kamieniu, a na nim jeszcze kamień (Marysia: ,,Jeszcze tam solniska takie fajne były”). Nieurodzajna gleba, brak wody, majaczące w odległości góry. Widok drzewa przykuwał uwagę, tak mało ich rosło w tym zapomnianym przez bogów królestwie.

Pośród tej niesprzyjającej przyrodniczo aury Pan Azer uparł się, że pokaże nam pełnię azerskiej gościnności. Zabrał nas w tym celu do sklepo-kawiarni pośrodku niczego. Wyglądał ten przybytek następująco: drewniana chałupa przy pustynnej drodze, a w środku sklep. W sklepie prawie puste półki. Obok tej budy stała altanka, równie godna pożałowania. Robiła wrażenie psa, który jest już tak chudy, że wielkimi oczami prosi, by go dobić. Takoż i ta altanka prosiła już, by kopnąć w jej filar, zawalić ją, i tym samym zakończyć nędzny żywot. Obrośnięta była winoroślą, jak wiele altanek w naszym uniwersum. Winorośl bez wody była jednak zbyt mizerna, by wydać owoce. Na stoliczku pośrodku tego smętku zagościła herbata i ciastko.

Grzecznie podziękowaliśmy i zabraliśmy się do konsumpcji i konwersacji. Rozmowa była wyjątkowo godna pożałowania. Nasza wiedza o językach z trudem natrafiała na wspólne punkty. Pan Azer mówił po rosyjsku – ale po swojemu, mało dla nas zrozumiale. Pytał, skąd jedziemy, i co widzieliśmy. Z zadowoleniem zaciągał się papierosem, słuchając o naszym wypadzie do błotnych wulkanów i pobycie w Baku. Tematy jednak prędko się skończyły. Bo i o czym tu rozmawiać? Byliśmy tam dopiero od 4 dni, zasób doświadczeń był malutki.

Dyskurs niebezpiecznie się przedłużał. Zaczęliśmy się stresować faktem upływającego czasu i niemal kłócić między sobą z Marysią. Pan Azer nie wydawał się tym faktem wcale zestresowany. Siedział z szerokim uśmiechem i puszczał papierosowy dym nosem, uszami i oczami. Każda próba urwania się kończyła się tak samo: ,,Nie martwcie się, spokojnie, wszystko będzie dobrze”. Te słowa nieuchronnie zwiastują katastrofę, niczym klucz gęsi w kształcie swastyki przelatujący przez niebo do tyłu, albo uderzenie meteoru w Bazylikę św. Piotra.

Koniec części 3 z 4.
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

09-03-2018, 18:32

Baku, Azerbejdżan: Zachwycający Zapach Rozkładu – cz. 4

Obrazek

Wulkany błotne w okolicy Baku.

Kontynuacja części 3 z 4.

Pan Azer mówił coś o autobusie, mimo naszych zapewnień, że autobusu nie chcemy. Po pierwsze, chcieliśmy popróbować autostopu. Po drugie, nie mieliśmy dość lokalnej waluty. Z Baku wyjechaliśmy z dość dużymi zapasami na cały dzień, oraz zaledwie 13 manatami (ok. 26 zł). Najbliższy bankomat znajdował się 60 kilometrów od, pożal się Boże, altanki. Dlaczego Pan Azer tak uparcie trzymał nas przy sobie i nie pozwalał odejść, nie potrafiłem pojąć.

Pomyślałem: ,,Kupię mu chociaż papierosy, które pali, za tę resztkę manatów, które ze sobą mamy”. Urwałem się do sklepu, a w sklepie niespodzianka: w koszyku znajdowało się zaledwie pięć paczek papierosów. Nie, nie pięć rodzajów – pięć paczek. Tych, które palił Pan Azer, nie było. Wróciłem do altanki pokonany.

Pomyślałem, że może sprzedawca w sklepiku mówi chociaż odrobinę po angielsku. Urwałem się znowu z altanki do sklepu. Co się okazało? Że ten sam sprzedawca stoi przy ulicy i macha na samochody, by się nam zatrzymały. Moja nadzieja wzrosła, wróciłem na miejsce w altance pocieszony. Uspokoiłem Marysię i odrobinę rozluźniliśmy się, kontynuując konwersację o dupie Maryni, której nikt już nie rozumiał, ale wszyscy dużo się uśmiechali udając, że wszystko super.

Chwilę później przybiegł sprzedawca.

– Zatrzymałem dla nas marszrutkę! Chodźcie, szybko!

– Ale my nie chcieliśmy marszrutki! – zaprotestowaliśmy.

– Chodźcie, chodźcie! Zapłaciłem już 20 manatów za wasze bilety do Gandży

– Co?!

– Szybko, szybko, zbierajcie się! Dajcie mi tylko pieniądze za bilety, i jedzcie!

A tu zonk – pieniędzy, jak już mówiłem, nie mieliśmy. Daliśmy sprzedawcy 13 manatów, które mieliśmy, a on – z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy na widok zbyt małej kwoty – machnął na nas, byśmy już sobie poszli. W pośpiechu zapomniałem nawet dać mu pocztówkę z Rudnika, która i tak wydawałaby się beznadziejnie bezużyteczna i pretensjonalna w tej sytuacji. Pan Azer za to był zadowolony, że nam pomógł, i pożegnał nas serdecznym uśmiechem.

A my ukokosiliśmy się w busie, i odjechaliśmy z sercami pełnymi wstydu, że założyli za nas pieniądze ludzie, którzy mieszkają na pustyni. Nie próbowaliśmy więcej autostopu w Azerbejdżanie.

Koniec.
Karkasonne

Re: Świat Bez Końca

24-03-2018, 20:40

Republika Athos, Grecja: Rozmodlone kraby i znikające sucharki.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Nikt nigdy nie słyszał o Republice Athos. Znajduje się ona w Grecji, na Półwyspie Chalkidiki. Gdy popatrzysz na mapę, zobaczysz bez wątpienia, że Chalkidiki ma trzy palce sięgające ku morzu. Jeden z tych palców to właśnie Republika Athos.

Spytasz: a co to za miejsce, ta Republika Athos? Jest to republika mnichów: stworzona przez mnichów, zamieszkana przez mnichów, i rządzona przez mnichów. Na samym końcu Republiki znajduje się święta góra Athos, być może najświętsza góra świata. To z niej promieniał blask prawosławia. To na górę Athos wchodzili mędrcy gnani chęcią spotkania Boga, a schodzili brodaci (koniecznie!) i błogosławieni, by nieść pochodnię chrześcijaństwa do wszystkich ludów ziemi. No, może nie do wszystkich, ale na pewno na Wschód: na dzisiejszą Ukrainę, do Rosji, i dalej. (Na Wschód, zawsze na Wschód!). Kobiety nie mają wstępu do Athos. Nikt nigdy ich tam nie wpuszcza.

Może to wydawać się dziwne, ale do samego Uranopolis – portu, z którego wypływa się do Republiki Athos – dotarłem wyłącznie z bardzo religijnymi ludźmi. Wiozący mnie autostopem kierowcy pochwalali mój zamiar. Tak dotarłem do portu, w którym załatwiłem wizę. Następnie poszedłem na plażę, wszedłem na pomost i usiadłem z nogami w wodzie. Spod kamieni wyszedł malutki, czerwony jak cegła krab i popatrzył w sposób, który – nie wiem czemu – wydał mi się wyjątkowo niemądry. Pooglądałem go, a on pooglądał mnie, po czym – dochodząc widocznie do wniosku, że to nie na mnie czekał – podreptał z powrotem między kamienie. Przysiągłbym, że mamrotał coś pod nosem, gdyby nie to, że kraby nie mamroczą i nie mają nosów. Być może była to modlitwa, zważając na świętość Athos.

Poszukiwanie dzikiego noclegu to prawie zawsze materiał na historię. Mój statek (do Athos prowadzi jedynie droga wodna) wypływał dopiero następnego dnia rano. Nie miałem zarezerwowanego noclegu w Uranopolis – bo i skąd miałem wiedzieć, kiedy tam dotrę? Aż do zmroku siedziałem więc na brzegu i ścigałem wzrokiem fale, które nieodmiennie mnie urzekają, gdziekolwiek jestem. Gdy zapadł już zmrok, włączyłem latarkę i ruszyłem wzdłuż plaży, by znaleźć miejsce na nocleg. Czy to nie ładny widok, taki szukający człowiek? Podobny do ducha, który snuje się po zamku z lampą oliwną, bo nie może zaznać spoczynku. A nie może, bo nie ma łóżeczka.

Kilkaset metrów dalej plaża zdziczała. Morze, piasek, a dalej zarośla. Znalazłem w nich otwór, który prowadził do małej enklawy. Było odrobinę stromo, ale udało mi się ukokosić w śpiworze, rozkładając naokoło mój dobytek tak, jakbym był w domu. Potem umyłem się nago w morzu, czując, że zmywam z siebie razem z brudem wszystkie grzechy. (Ciężko powiedzieć, czego było więcej). Nieśmiertelność morza, nieśmiertelność ducha, spotkanie w ciemności.

Wróciłem do śpiwora, wytarłem się, odziałem, i umościłem. Dźwięk fal tulił mnie do snu. Gdy będę stary, chcę zamieszkać nad morzem…

I wtedy: szmer, szuranie, szelest w zaroślach. Zignorowałem to – dzika, zwierzęca drobnica często nie daje mi spać. Zakładając oczywiście, że to jakieś małe zwierzątko. I znowu: chrobot, szum, zgiełk. Zaalarmowało mnie to. Wstałem i obejrzałem się naokoło, ale nic nie zobaczyłem. Otaczała mnie cisza. Położyłem się. I znowu! Malutki harmider, rwetes i tumult. Skupiłem zmysły na tym, skąd dochodził przydźwięk, i zlokalizowałem źródło. Złapałem latarkę i wycelowałem prosto w złoczyńcę. Oczy jak główki szpilek wydawały się jeszcze bardziej zaskoczone, niż ja. Patrzyliśmy na siebie – ja i złodziej – przez dobrych kilka sekund, zanim rabuś zrejterował, uciekając jednak z kawałkiem mojego sucharka w zębach.

– Nie cierpię myszy – bąknąłem pod nosem, i zwinąłem się mocniej.

Fale złagodniały, szepcząc kołysankę samotników.

Obrazek
ODPOWIEDZ