trup pisze:Czyli po prostu akceptacja ograniczeń. To akurat dla mnie nie problem.
A koszty życia? przemieszczanie się? jak z pracą?
jeśli chcesz i możesz...
Akceptacja ograniczeń, ale też wspomniana pogoda, bo dla niektórych jest jednak nie do przejścia na dłuższą metę.
Teraz mam dużo czasu, więc mogę trochę opowiedzieć, jeśli kogoś to interesuje.
Reykjavik to normalne, nowoczesne miasto. Są kluby, koncerty (niestety większość tras koncertowych zagranicznych zespołów omija Islandię ze względu na położenie oraz niewielką populację, a co za tym idzie - koszta) i wszystko czego potrzeba. No, nie ma burdeli, jeśli ktoś musi. Trochę inaczej wygląda sprawa poza stolicą. Drugie co do wielkości miasto ma niecałe 20 tysięcy mieszkańców. Pięciotysięczne miasteczko jest już uważane za duży ośrodek. Natomiast infrastruktura jest dobra wszędzie - w każdym miasteczku, nawet tam gdzie mieszka 200 osób, jest basen, siłownia, sala gimnastyczna, boiska, przynajmniej jeden supermarket, pub i restauracja.
2/3 mieszkańców kraju mieszka w stolicy i okolicach. Reszta rozrzucona dookoła po linii przegowej w małych miasteczkach i na farmach. Wnętrze kraju jest niezamieszkałe i dostępne jedynie przez 3-4 miesiące w roku. W dodatku dobrym autem terenowym. To pustkowia pokryte górami, polami lawy i lodowcami. Dokoła kraju poprowadzono jedną drogę (tzw. ring road) z nielicznymi odnogami w różne miejsca. Jeśli coś się stanie i droga jest zamknięta, nie ma objazdu. Chyba że dokoła wyspy. Była taka sytuacja w zeszłym roku, kiedy woda z topniejącego lodowca zmyła most. W zimę drogi często są zamykane ze względu na pogodę (zamieć i zerowa widoczność, albo huraganowe wiatry, które mogą zdmuchnąć auto z drogi). Trzeba to po prostu przeczekać. Nie dotyczy to stolicy, tam życie toczy się normalnie, ewentualnie zawiesza się komunikację miejską.
Inna sprawa to zagrożenie wulkanami, ale to temat rzeka, na inną opowieść.
Koszty życia są bardzo wysokie, porównywalne do Norwegii. Wynajem mieszkań jest problemem. Ze względu na ilość turystów wiekszość apartamentów jest na wynajem krótkoterminowy (np. Airbnb), a ceny mieszkań które zostają sa windowane ze względu na duży popyt. Za pojedynczy pokój trzeba płacić średnio 60-90k ISK, czyli ok. 1600-2600 PLN. Tak było przed koronawirusem. Teraz siłą rzeczy zwalnia się dużo mieszkań, bo nie ma turystów, ceny też powinny pójść w dół. Mimo wszystko myślę, że koszty wynajmu mieszkania procentowo nie odbiegają znacząco od innych europejskich krajów, biorąc pod uwagę zarobki.
Inaczej jest z jedzeniem, które jest drogie. Tak samo elektronika - często 2 razy drożej niż np. ceny amerykańskie. Najbardziej wkurwia to, że nie opłaca się zamawiać z zagranicy (koszty przesyłki + złodziejskie cło). Najlepiej kupować takie rzeczy będąc za granicą i przywozić ze sobą. Wtedy nie naliczają cła (o ile usuniesz oryginalne opakowanie), traktują to jako przedmioty osobiste.
Rzeczy, które pewnie kolegów interesują: płyty i winyle. Na miejscu jest dobry wybór, kilka fajnych sklepów, ale znów - ceny ok. 50-60% wyższe niż np. w Polsce. Mam na myśli nowe płyty, jeśli chodzi o używane, to zupełnie inna bajka. W różnych second-handach można wyłapać fajne tytuły w dobrym stanie za równowartość 15, a nawet... 3 PLN.
Alkohol jest niestety najdroższy na świecie. Za przyzwoite piwo (w sklepie) trzeba zapłacić 400 ISK (12 PLN), a w knajpie 1000 ISK (30 PLN). Butelka najtańszego wina 40 PLN, a pół litra wódki 120 PLN. Natomiast na lotnisku w cenie bezcłowej te same alkohole można kupić za 1/4 ceny sklepowej. Niektóre produkty, takie jak odzież, środki czystości, słodycze mają ceny porównywalne do polskich, niezależnie od zarobków. To dowodzi jak jebie się polaczków - wciska się im te same produkty często nawet drożej niż na Zachodzie.
Do niedawna z pracą nie było problemów. Przyjeżdżałeś i od razu dostawałeś robotę. Często nawet nie trzeba było dobrze znać angielskiego, że o islandzkim nie wspomnę. Im wyżej mierzysz, tym lepiej musisz znać islandzki - to oczywiste. Rynek pracy jest dość jasno ukształtowany - Islandczycy zarządzają, Polaczki i inni imigranci cisną w fabrykach, na zmywakach i mopach. Oczywiście jest dużo wyjątków, jest tu też sporo wykształconych imigrantów w różnych dziedzinach.
Co wkurwia jeśli chodzi o lokalnych? Nepotyzm. Każdy każdego zna, załatwi robotę, nawet jeśli ktoś nie nadaje się nawet do tego, żeby wymieniać w kiblach rolki papieru toaletowego. Przez to jest dużo niekompetencji na wielu stanowiskach, w tym (samo)rządowych. Nikogo też nie dziwi 17-letni menedżer sklepu czy restauracji.
Kolejna ciekawostka - wierzenia pogańskie są równouprawnione z innymi religiami. Można legalnie wziąć ślub w obrządku Wikingów. W Reykjaviku buduje się nawet światynię pogańską.
Plagueis pisze:Scorn pisze:
Rewelacja, to na jakąś wystawę powinno zawędrować!
Dzięki! Tak się składa, że małżonka już robiła w Polsce wystawy ze zdjęciami z Islandii ; )