Ja tam akurat nie liczę. Generalnie wolę jak najmniej myśleć o alkoholu, to chyba dla mnie lepsze, niż codziennie wycinać karb na deseczce, a tym samym kierować umysł na temat alko. Zresztą u mnie rzucanie, to była sinusoida. Trochę abstynencji, trochę powrotów i nawet w sumie trudno mi zlokalizować dokładnie moment, od którego w ogóle nie piję. Natomiast rozumiem, że to komuś pomaga. Jak kolarz, który jest wyczerpany, ale powtarza sobie jeszcze przejadę 5 km, po tych 5 km mówi sobie, że następne 5 km itd.Żwirek i Muchomorek pisze: ↑15-12-2025, 13:34A to jest bardzo dobre pytanie.
Tak najprościej patrząc, to liczysz po to, żeby sie zmotywować. No taki z ciebie chlejus co to dwa dni bez piwska nie wytrzymię, a tu proszę, licznik nabija kolejne dni i mija kolejne checkpointy - 7 dni, 10 dni, 30 dni, 666 dni, zależnie co komu tam humor poprawia. I kuśka rośnie - bo widzisz, że MOŻESZ to zrobić. Alkus na odwyku ma beznadziejną samoocenę, więc w ten sposób można ją se nieco zwiększyć. Mówiąc psychoterapeutyczną nowomową: możesz poczuć sprawczość.
Z drugiej strony, jest to jednak uwiązanie się do alkoholu i definiowanie siebie przez pryzmat tego, że się nie pije. A w trzeźwości nie powinno chodzić o to, że niepicie jest twoim sposobem na życie, tylko po prostu o to, że się nie pije i ma w to wbite. Są tacy, co mówią, że jak liczysz dni, to się tylko przez to ciśnieniujesz, bo myślisz o alkoholu, podczas gdy chodzi o to, żeby tego nie robić, tzn. nie myśleć. To nie jest głupie.
Ja już nie liczę (przestałem gdzieś po 400), ale lata to i owszem, cały czas. I mam swoje "soberversary", jak to ładnie na reddicie nazywają, pod koniec lutego. Już tej rocznicy hucznie nie obchodzę, bo od kilku lat notorycznie o tym zapominam![]()
Szanownym Kolegom z okazji świąt Bożego Narodzenia/ Przesilenia Słonecznego/łotewa trzeźwości życzę i sobie też
