Hellion pisze: ↑31-08-2025, 21:45
Sprawdź Totem, tam w ogóle nie ma tej 'plemiennosci'.
Wiem o co Ci chodzi, ja pomimo, że lubię ww albumy, to też nie przepadam za tymi rytmami rodem z dżungli, a już numery po portugalsku (chyba) to już w ogóle skip'uje.
A sprawdziłem sobie ten Totem.
Nie będę pisał o poziomie wykonaia, bo muzykiem nie jestem, a śmiem twierdzić, że taki Azagthoth napierdolony w szpadel obudzony w środku nocy zagrałby to bez problemu. Nie jest to jakaś straszna amatorszczyzna, ale też najbardziej wyrafinowany instrumentalnie album też nie. Jeśli chodzi o poziom utworów, oceniany tylko i wyłącznie przez pryzmat mojego gustu, jest średnio.
Brzmienie jest mocno przytłumione, takie trochę niechlujne, szczerze powiedziawszy kojarzy mi się trochę z taką młodzieńczą nieokrzesaną żywiołowością, którą słychać na "Morbid Visoin". Ta płyta ma coś podobnego, jakaś taka aura się tutaj unosi, jest to takie duszne, a mogłoby być wyprodukowane lepiej, czytelniej, bardziej dopieszczony dźwięk sprawiłby że odbiór byłby mniej wymagający. To brzmienie trochę przygasza moc niektórych riffów, całość kojarzy się z człowiekiem, który zbiera się do czegoś, tyle że z mozołem, trudnościami, chce, ale do końca nie może.
Być może jestem uprzedzony, bo te wszystkie trendowe kawałki Soulfly zniesmaczyły mnie dość mocno. Jumdafuckup czy inna umbabaraumba, te wszystkie debilizmy słowne, sample, próby poszerzenia formuły o jakieś wątpliwej jakości eksperymenty - to nie tędy droga. Dla muzyka, który szuka, bawi go łączenie różnych styli, być może tak, dla słuchacza, niekoniecznie.
Nailbomb był nowatorski. Tam też były sample, inne spojrzenie, jakiś industrial, mnóstwo mechanicznych riffów, był taki zimny, chłodny, ale kipiało od niego wkurwem. Słowo "hate" trudno zliczyć ile razy się pojawiło w tekstach, ale właśnie nienawiść cechowała tą muzykę. Każdy wers wykrzyczany aż kipiał od gniewu, jadu, wsciekłości. Sama muzyka to bulgocząca lawa, magma która gotuje się jak rosół, to roztopione skały które powoli pełzną po ziemi wypalając ją do cna. "Roots" też jeszcze takie było, nie całe, bo tu do głosu doszły te plemienne przeszkadzajki, goście, których w późniejszych czasach było aż za dużo.... A Soulfly, to niestety już wystygła lawa. To pumeks. Szorstki, nie do końca przyjemny, jak się go spróbuje ugryżć to pokaleczy i szkliwo i dziąsła, ale jest zimny i w zasadzie obojętny. Bezpieczny.
I tak właśnie odbieram dziś muzyke którą tworzy Max. Próbuje być drapieżny, agresywny, ale czasy kiedy był w nim autentyczny gniew, autentyczna nienawiść, już minął. Teraz jest bardziej stateczny, spokojny, a w jego muzyce nie słyszę już tej dawnej pasji. Ma łatwo rozpoznawalny styl pisania riffów, łatwo je rozpoznać, bo rozpoczął tak pisać własnie na Roots, które też miało swój czas. Nie mam nic przeciwko, jeśli komuś to odpowiada - broń szatanie, iechaj słucha, cieszy się tymi dżwiękami i nie zamierzam go nawracać na jakąkolwiek drogę.
Ale własnie ze względu na pierwsze albumy Sepultury i Nailbomb, które mocno naznaczyły swoją obecność w początkach mojej muzycznej drogi, zawsze przesłucham, czasem z poslizgiem, co też tam idol moich lat młodzieńczych tworzy. I niestety, ale nie słyszę już tej porywającej muzyki, nie słyszę już tych dźwięków, które były niczym paliwo do mojego osobistego buntu, to już nie to co kiedyś.... Sam też nie odmłodniałem przez te lata, pewnie też się zmieniłem, ale muzyka nadal jest u mnie na pierwszym miejscu. Szkoda, że muzyka tworzona przez jednego z moich idoli z dzieciństwa, jest mi w zasadzie obojętna... No cóż. Łez ronić nie zamierzam. Natomiast powody dla których tak ją odbieram postarałem sie wyjaśnić powyżej.